Pokaż listęUkryj listę

Nigdy więcej - Rozdział 2 część 2

Po trzech miesiącach darcia kotów z F myślałem, że poznałem ją wystarczająco, by porzucić jakąkolwiek nadzieję na normalną relację między nami. Miałem dość jej wiecznych fochów, zmian nastrojów i słownych zaczepek. Chciałem, żeby opanowała się z wiecznym przeklinaniem, ale ciągłe zwracanie uwagi chyba obróciło się przeciwko mnie. Chociaż bywały dni, kiedy się hamowała. Rzadko, bo rzadko, ale lepsze to niż nic. Minęły trzy miesiące i nie byłem nawet krok bliżej do okiełznania jej. Zaczynałem się poważnie zastanawiać, czy nie zrezygnować z tego głupiego celu, który sobie postawiłem. Skoro nie da się okiełznać prawdziwego żywiołu, dlaczego uparłem się, że to zrobię?

Lecieliśmy właśnie na misję, jak zwykle w ciszy. Naszym zadaniem było rozwalenie szajki bandytów, którzy jakimś cudem ciągle wymykali się wszelkim oddziałom policyjnym, gdziekolwiek byli. F powinna się cieszyć, że będzie miała okazję do skopania kilku tyłków, ale dzisiaj była jakaś inna. Nie zamieniła ze mną jeszcze ani słowa, co nie byłoby takie dziwne, gdyby tylko siedziała wpieniona z zaciśniętą szczęką gotowa wybuchnąć w każdej chwili, żeby się na mnie wyżyć. Ale nie tym razem. Wyglądała na zmęczoną, może nawet przybitą. Nie miała w sobie ani krzty złości. Nie miała swojego ognia.

– Co tak dzisiaj cicho siedzisz? Stało ci się coś? – Przerwałem w końcu tą nieznośną ciszę.

– Łał, odezwałeś się pierwszy. Stało ci się coś? – Odpowiedziała nawet na mnie nie patrząc.

– Po prostu jesteś inna niż zwykle. Pomyślałem, że może… – zacząłem, ale mi przerwała.

– To nie myśl tyle, bo ci się mózg przegrzeje. Nie znasz mnie. Leć jak masz lecieć, bo chcę szybko wypełnić tą misję i wrócić do domu.

– Wydaję mi się, że trochę cię już znam.

– To źle ci się wydaje – warknęła i na tym skończyła się nasza wymiana zdań, bo rozmową tego nie można było nazwać.

Westchnąłem. Może faktycznie się pomyliłem. Może mi się przewidziało, a może ta cała złość to tylko maska, za którą się ukrywa prawdziwa F. Pierwszy raz przemknęła mi przez głowę taka myśl i dziwnie się z tym czułem. Zerknąłem na nią, ale siedziała wpatrzona w przestrzeń kosmiczną. Zauważyła w szybie moje odbicie i spojrzała na mnie.

– No co?

– Wszystko w porządku, F? – Zapytałem.

– A co cię to, kurwa, obchodzi? – Warknęła.

– Jesteś moją partnerką i…

– Martwisz się o mnie? Jak słodko – zadrwiła. – Wal się.

– O co ci chodzi, do cholery? – Naskoczyłem na nią, bo już mi podniosła ciśnienie. – Musisz taka być?

– Jaka?

– Taka… taka… – próbowałem zdecydować się na któryś z epitetów.

– No jaka? – Patrzyła na mnie wyczekująco.

– Odpychająca.

Zaśmiała się. Po prostu się zaśmiała, a ja zgłupiałem. Albo ma jakieś zryte poczucie humoru, albo to ze mną jest coś nie tak.

– Serio? Ze wszystkich określeń wybrałeś akurat to? To mi dowaliłeś. Jak ja się teraz pozbieram? – Drwiła.

– Ja nie…

– Oczywiście, że nie. Przecież jesteś milutki jak przytulanka – prychnęła.

– I to niby źle? – Spojrzałem na nią zaskoczony. – Może mam cię zmieszać z błotem, jak ty mnie? Co jest z tobą nie tak, kobieto?

– Wszystko – mruknęła i wbiła wzrok w szybę po swojej prawej.

Nie spodziewałem się, że odpuści pierwsza. A już na pewno nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Co teraz miałem zrobić? Nie wiedziałem jak mam się zachować, więc skupiłem się na pilotowaniu statku. Na szczęście dolatywaliśmy już na miejsce. Może jej przejdzie, jak komuś porządnie przywali. Byle nie mnie. Wylądowaliśmy na obrzeżach miasta i niemal od razu namierzyliśmy nasze cele.

Żywiołem F była walka wręcz, a pistoletów używała w ostateczności. Łączyła przeróżne sztuki walk w swój własny styl. W zależności od sytuacji, a czasami i humoru, zmieniała kombinacje technik lub używała tylko jednej. Obserwowałem ją wystarczająco dużo razy, żeby wiedzieć, że używała jednych częściej niż innych. Capoeira i Lua, hawajska sztuka walki polegająca głównie na łamaniu kości i wykręcaniu stawów, zdecydowanie należały do jej ulubionych. Przerzuty w przód, bok i tył, a nierzadko też salta wykorzystywała do uników, ale miałem wrażenie, że przynajmniej w jednej trzeciej przypadków po prostu się popisywała niepotrzebnie przedłużając walkę. Nie zmieniało to jednak faktu, że jej umiejętności były godne podziwu.

Ja polegałem głównie na broni, ale kiedy przyszło, co do czego, to przywalić też potrafiłem. Liznąłem co nieco różnych sztuk walki i kilkoma ciosami mogłem powalić przeciwnika, wykluczając go z dalszej rozgrywki. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie uderzyć.

F właśnie oberwała. I to dość porządnie. Patrzyłem zaskoczony jak upada na ziemię. Widziałem, że jest dzisiaj jakaś inna, ale żeby aż tak? Nie mogła się skupić na walce. Zdążyłem to zauważyć, kiedy zerkałem na nią między pakowaniem kulek paraliżujących każdemu w moim zasięgu. Chyba ją zamroczyło, bo nie podniosła się od razu. Chciałem do niej iść, chociaż wiedziałem, że zmieszałaby mnie z błotem za wtrącanie się w jej walkę. Zaczęła się zbierać z ziemi wycierając wierzchem dłoni stróżkę krwi z rozciętej wargi. Stanęła pewnie na nogach z morderczym wzrokiem. Jej ogień wrócił. Tak, to jest F, którą znam i… lubię? To chyba za dużo powiedziane. Toleruję ją.

– Zadarłeś z nieodpowiednią osobą i gorzko tego pożałujesz – warknęła do swojego przeciwnika, a wnioskując z jego pozy, z pewnością patrzył na nią lekceważąco. – Miałeś pierdolone szczęście, że udało ci się mnie powalić. Moja wina, ale nie popełnię więcej tego błędu.

– Myślisz, że się ciebie boję, kobieto? Mocna jesteś tylko w gębie – powiedział. – Komu wskoczyłaś do łóżka, żeby znaleźć się na tym stanowisku?

Duży błąd, koleś. F zaraz wybuchnie. Wiedziałem to doskonale. Rzuciła się na niego tak szybko, że chyba on sam nie zarejestrował, co się dzieje. Nagle moją uwagę odwrócił jakiś niedobitek, atakując mnie z zaskoczenia. Palec nacisnął spust pistoletu jeszcze zanim zdążyłem pomyśleć. Bezwładne ciało upadło na ziemię. Usłyszałem odgłos łamanych kości i wrzask. Szlag. Ona go zabije. Gorączkowo w myślach odtwarzałem wytyczne misji, bo nie pamiętałem, czy mieliśmy oddać ich w ręce tutejszej policji żywych. Nie powinniśmy zabijać, ale jeśli sytuacja tego wymagała, to mieliśmy do tego pełne prawo. Chyba, że wytyczne mówiły inaczej. Nie przypomniałem sobie nic takiego, ale zacząłem się zastanawiać czy nie powinienem jej powstrzymać. Wykręcała mu stawy celowo przedłużając jego cierpienie i zmuszając, by przed nią klęknął.

– Mocna jestem w tylko w gębie, co? – Warknęła trzymając go za kurtkę tuż przy gardle.

– Jebana… suka…. – Wydusił z siebie i jeszcze sprawną ręką wyjął nóż zza paska.

Nagle podskoczył i uderzył czołem w jej. Zrobiła krok w tył nie puszczając go, ale on był przygotowany, bo podstawił jej wcześniej nogę. Przewrócił się z nią na ziemię przygniatając ją swoim ciałem. Zaczęli się szarpać, ale on miał przewagę. Był cięższy i uwięził ją pod sobą. Podniosłem dłoń, w której trzymałem broń, celując w jego plecy. Nie mogłem pozwolić mu skrzywdzić F.

Mimo, że się nie znosiliśmy, byliśmy dobraną parą. Szefostwo miało nosa, żeby nas połączyć. Ja miałem niezłego cela, a ona zabójczego prawego sierpowego. Osłanialiśmy się wzajemnie i chcąc nie chcąc uzupełnialiśmy perfekcyjnie. Im dłużej razem pracowaliśmy, tym lepiej nam szło. Nie chciałem, żeby nasza współpraca się zakończyła. A przynajmniej nie w taki sposób.

Trzymałem już palec na spuście, ale nie nacisnąłem go. Opuściłem dłoń i szybko zmieniłem magazynek na ten z prawdziwymi nabojami. Żarty się skończyły. Wycelowałem i strzeliłem słysząc wrzask F. Przestali się ruszać. Oboje. Opuściłem dłoń i zaniepokojony ruszyłem w ich stronę. Trafiłem go. Na pewno. Chyba, że kula przeszła na wylot i… nie, to zbyt nieprawdopodobne.

– F? – Zapytałem, ale nie odpowiedziała. – Żyjesz? F!

– Kurwa! – Wrzasnęła przeciągając ostatnią samogłoskę, jednocześnie zrzucając z siebie ciało tego faceta i usiadła. – Kurwa mać! – Złapała dłońmi udo, w którym tkwił nóż aż po samą rękojeść.

– Nie wyciągaj noża, bo nie zatamujemy krwawienia – powiedziałem szybko.

– Czy ja ci wyglądam na jebaną amebę? – Rzuciła mi mordercze spojrzenie.

– Człowiek w szoku robi różne rzeczy. – Odpowiedziałem i podałem jej rękę.

– Odpierdol się – spojrzała z pogardą na moją dłoń i zaczęła się podnosić bez mojej pomocy. – Nie porównuj mnie z tak podrzędną formą życia jaką jest człowiek. – Mruknęła pod nosem.

– Co tam mamroczesz? Masz mi coś do powiedzenia, to powiedz mi to w twarz – warknąłem patrząc jak staje kilka kroków przede mną. – Mam już dość twojego przeklinania. Albo się opanujesz, albo cię do tego zmuszę. – Spojrzała na mnie znudzonym wzrokiem, a ja zacisnąłem dłonie w pięści.

– Nie znudziły ci się jeszcze te twoje gadki o przeklinaniu?

– Nie odpuszczę ci.

– Jak tam sobie chcesz – powiedziała rzucając mi znaczące spojrzenie, jednocześnie składając dłonie w koszyczek i zerwała się z miejsca.

Załapałem jej niemy przekaz, ale po jaką cholerę miałem tak robić? Nie wiedziałem, co się za tym kryło, ale chyba nie robiłaby ze mnie debila bez powodu. Postanowiłem jej zaufać i wykonałem polecenie. Będąc już przy mnie, postawiła jedną stopę na moich dłoniach, potem drugą na barku, od którego się odbiła i znając życie zrobiła salto albo coś w tym stylu. Usłyszałem zduszony jęk, a później nieprzyjemny chrzęst. Odwróciłem się i zobaczyłem F stojącą na plecach nieruszającego się już ciała. Jak to się stało, że go nie słyszałem? Zrobiła krok do przodu, ale stanęła na rannej nodze, syknęła z bólu tracąc równowagę i wpadła prosto w moje ramiona. Spojrzała mi w oczy podnosząc głowę do góry. Za blisko. Była zdecydowanie za blisko. Serce dudniło mi w piersi, kiedy patrzyłem w jej oczy koloru ciemnej czekolady. Przez chwilę zmieniły barwę na jaśniejszy, cieplejszy brąz i nie mogłem oderwać od nich wzroku, bo naprawdę lubiłem, kiedy takie były. Odepchnęła się nagle ode mnie.

– Jesteśmy kwita. – Rzuciła odwracając się do mnie plecami.

Albo mi się wydawało, albo się zarumieniła. Nie, to niemożliwe. Musiało mi się przewidzieć. F się nie rumieni. Usłyszałem odgłosy silników i spojrzałem w stronę ich źródła. Kilka pojazdów miejscowej policji sunęło metr nad ziemią w naszym kierunku. Wylądowali niedaleko nas i zajęli się ciałami pakując je do swoich statków. Odeszliśmy kawałek na bok, żeby nie przeszkadzać. Gdy skończyli, ich dowódca podszedł do nas, podziękował i uścisnęliśmy sobie dłonie na pożegnanie.

– Sprowadź tu statek i wracajmy do domu. – Powiedziała F, kiedy zostaliśmy sami.

– Nie mogę.

– A to niby dlaczego? – Zapytała patrząc na mnie z niezadowoleniem.

– Zapomniałem swojej holoopaski.

Holoopaska była genialnym dziełem technologicznym w formie cienkiej opaski na nadgarstek. Po odblokowaniu odciskiem palca właściciela, ukazywała hologram – mini centrum dowodzenia, dzięki któremu mogłem zdalnie włączyć silniki statku, autopilota i przywołać go do nas.

– Pracuję z kretynem – mruknęła wznosząc oczy ku niebu.

– Pierwszy raz jej zapomniałem, nie musisz mnie zaraz obrażać. A ty gdzie masz swoją?

– Nie noszę, bo to ty jesteś pilotem. Zawsze ją nosisz, ale akurat dzisiaj ci się zapomniało.

– Jasne, bo ty nie masz licencji pilota. Już się nie pogrążaj, F.

– To ty się nie pogrążaj, K. Przez ciebie muszę teraz zapierdalać taki kawał z nożem w nodze.

Gdybym tylko strzelił wcześniej. Gdybym nie zmieniał tego głupiego magazynku z nabojami, F nie byłaby teraz ranna. Właściwie to dlaczego się obwiniam? Jakby schowała swoją dumę i walczyła w ramię w ramię ze mną, do niczego by nie doszło. Osłoniłbym ją. Jak zawsze musiała pokazać jaka to jest wspaniała i pastwić się nad facetem cholera wie po co. To nie była moja wina.

– Przeze mnie? Jakbyś była bliżej mnie, to mógłbym ci pomóc. Poza tym pistolety nie gryzą, wiesz?

– Nie wymądrzaj się tak, panie idealny. – Pokazała mi język i ruszyła przed siebie kulejąc.

– Czy ty właśnie pokazałaś mi język? – Ruszyłem za nią w lekkim szoku. – Nie zachowuj się jak dziecko, F. Pomogę ci.

– Nie potrzebuję twojej pomocy. – Prychnęła i skrzywiła się z bólu, bo stanęła na rannej nodze.

– Jak zawsze. Feministka się znalazła.

– Nie rób ze mnie kogoś, kim nie jestem.

– To schowaj swoją dumę do kieszeni i daj sobie pomóc.

– Nie jestem pieprzoną księżniczką w opałach, żebyś mnie ratował. – Zatrzymała się i spojrzała na mnie oburzona.

– A ja nie jestem księciem na białym rumaku, do cholery. – Stanąłem przed nią świdrując ją wzrokiem. – Ale nie mogę patrzeć jak robisz sobie krzywdę. Pomyślałaś przez chwilę, co to ostrze robi z twoimi mięśniami i naczyniami krwionośnymi, kiedy ruszasz tą nogą? Szkodzisz sobie jeszcze bardziej, więc pozwól mi sobie pomóc. – Patrzyła na mnie w milczeniu dłuższą chwilę.

– Niech ci będzie. – Westchnęła.

– Nie zachowuj się tak, jakbyś mi robiła wielką łaskę – powiedziałem i chciałem ją wziąć na ręce, ale odskoczyła. – Co ty wyprawiasz? – Warknąłem.

– Nie będziesz mnie niósł na rękach.

– Zaraz wyjdę z siebie. – Wycedziłem wolno przez zaciśnięte zęby, ale w środku aż się gotowałem ze złości. – Przestań świrować, bo zaraz cię postrzelę i wtedy nie będziesz miała już nic do gadania.

– Grozisz mi? – Zapytała krzyżując ręce na piersi. – Wiesz, że na to jest paragraf?

– Jak najbardziej. I nie wyjeżdżaj mi tu z paragrafami, bo sama ich nie przestrzegasz.

Nie zamierzała odpuścić, a ja nie chciałem dać jej wygrać. Rozpoczęliśmy bitwę na spojrzenia. Oboje tak samo uparci, ale któreś z nas w końcu musiało się poddać. Wyglądało na to, że będziemy tu stać i gapić się na siebie do zasranej nocy. Powoli moja złość zaczynała się ulatniać. F była ranna, a im dłużej się spieraliśmy, tym więcej krwi traciła. Ona chyba nie zdawała sobie z tego sprawy, ale przecież musiała postawić na swoim. Tylko czemu to ja zawsze muszę być tym uległym? Westchnąłem. Odwróciłem się do niej tyłem i przykucnąłem.

– Wskakuj na plecy.

Szykowałem się już na kolejną bezsensowną bitwę, ale F posłusznie wykonała polecenie oplatając rękami moją szyję. Złapałem ją pod kolana wstając i ruszyłem przed siebie. Wcale nie była taka lekka, ale na siłowni podnoszę znacznie więcej. Zdałem sobie sprawę, że nasze ciała nigdy nie były jeszcze tak blisko, i że moje serce zaczęło zachowywać się bardzo podejrzanie.

– Już myślałem, że będę cię musiał nieść jak worek ziemniaków.

– Chciałabym to zobaczyć. – Powiedziała takim tonem jakby się uśmiechała, ale musiałbym to zobaczyć, żeby uwierzyć.

Kiedy poczułem jej oddech na skórze, a ucho otarło się o jej policzek, moje ciało przeszedł dziwnie przyjemny dreszcz. Moje serce przyspieszyło. Dlaczego tak na nią reaguję? To tylko F. Nawet jej nie lubię. A już na pewno nie w ten sposób.

– Może następnym razem – odpowiedziałem. – Jak nie będziesz miała noża w udzie.

– Może.

Zapanowała cisza. Miałem wrażenie, że przyspieszone bicie mojego serca zagłusza wszystko inne. Musiałem się uspokoić, ale F przylgnęła do mnie jeszcze bardziej niczego nie ułatwiając. Poza tym jak miałem to zrobić, skoro czułem na plecach, że jej serce zachowuje się dokładnie tak samo? Dlaczego, do cholery? Przecież się nie znosimy.

– Co ci tak serce wali? – Wypaliłem nagle.

– Ze zmęczenia. – Odpowiedziała szybko, o wiele za szybko.

– Głupszego wytłumaczenia chyba jeszcze nie słyszałem.

– Tak? – Zaczęła sunąć dłonią od mojej szyi do serca. – A twoje czemu tak wali? – Zamruczała mi do ucha, niby przez przypadek muskając go ustami.

Przez moje ciało znowu przeszedł przyjemny dreszcz, serce oszalało i myślałem, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Co się ze mną dzieje?

– Z wysiłku. Piórkiem to ty nie jesteś. – Wykrztusiłem w końcu.

– Ach tak? To dopiero głupie wytłumaczenie. Takie mięśnie nie robią się z niczego, ja nie jestem aż taka ciężka, a ty na bank podnosisz więcej na siłowni.

– Taka długa wypowiedź i ani jednego przekleństwa? Pokorniejesz, F.

– Jestem wykończona… – powiedziała zmęczonym głosem po dłuższej chwili milczenia. – Od naszej ostatniej misji spałam tylko cztery godziny.

– To było przedwczoraj. Co robiłaś tyle czasu?

– Solowe misje… – ziewnęła i przytuliła swój policzek do mojego ucha.

– F? Co ty robisz? – Zapytałem czując, jak robi mi się gorąco, bo jej usta były stanowczo za blisko mojej skóry. Nie odpowiedziała. – F? – Znowu cisza. – Śpisz? F! Nie zasypiaj, bo mi spadniesz!

– Nie drzyj się tak – mruknęła sennie oplatając ciaśniej moją szyję swoimi rękami. – Przecież mnie nie puścisz.

– No nie, ale…

– To nie panikuj. – Znowu ziewnęła.

Westchnąłem. Miałem tylko nadzieję, że nie zaśnie na tyle głęboko, żeby mnie puścić, bo nie będę miał jak jej złapać. Ale najwyraźniej ona się o to nie martwiła. Do naszego statku został już tylko kawałek, więc nawet jeśli zasnęła, to będę musiał ją zaraz obudzić. Nagle poczułem jej usta na swoim uchu.

– Podobają mi się twoje oczy. – Wymruczała sennym głosem.

– S-słucham? – Z wrażenia potknąłem się o własne stopy prawie ją puszczając.

F chyba nagle się wybudziła, bo tak ciasno zacisnęła swoje ręce wokół mojej szyi, że nie mogłem oddychać. Jakoś udało mi się złapać równowagę, ale mało brakowało, a wywinąłbym orła razem z nią, co nie skończyłoby się dobrze. Nawet nie chciałem myśleć, co by było z jej nogą.

– D-dusisz… mnie…

– Wybacz… – Rozluźniła uścisk i mogłem złapać w końcu oddech.

Przez resztę drogi panowała między nami cisza. Nie drążyłem tematu, a ona tym bardziej. Nie pierwszy raz słyszałem takie zdanie, wiele dziewczyn mi już to mówiło, ale zupełnie nie spodziewałem się, że usłyszę to od F. Nigdy bym nie pomyślał, że powie coś takiego. Gdy tylko dotarliśmy do statku, ześlizgnęła się z moich pleców bez słowa, ale stanęła na rannej nodze i chcąc nie chcąc znów wpadła w moje ramiona, kiedy tylko odwróciłem się do niej przodem.

– Nie powinnaś stawać na tej nodze. – Powiedziałem, a ona spojrzała na mnie i już chciała się odgryźć, ale zamiast tego szybko odwróciła wzrok.

– Wiem. – Westchnęła wyplątując się z moich objęć.

– Dasz radę?

– Tak. – Odparła i skoczyła kilka razy na sprawnej nodze w kierunku swojego fotela, po czym odwróciła się i spojrzała na mnie. – Dzięki.

– Jednak potrafisz być miła – powiedziałem zaskoczony. – Podziękowałaś, a nawet przeprosiłaś. Chyba zapiszę to sobie w kalendarzu.

– Jak tam sobie chcesz – odpowiedziała i uśmiechnęła się w taki sposób, że serce na moment mi stanęło, a potem oszalało chcąc wyrwać się z piersi.

Dlaczego? Dlaczego to głupie serce tak na nią reaguje? Od dawna żadna dziewczyna nie była w stanie sprawić, żebym poczuł coś takiego, a jej się to udało. Tak nagle. Może lubię patrzeć jak walczy. Może lubię, kiedy jej oczy przybierają ten piękny, ciepły odcień brązu. Może od teraz też lubię, gdy się uśmiecha. A ten uśmiech sprzed chwili zostanie mi w pamięci bardzo długo. Ale przecież jej samej nie… lubię?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Ayano_Sora 24.10.2018
    Kurcze, jednak F spokorniała. Nie przeklinała, a właściwie przeklinała w mniejszym stopniu xD
    Świetne są Twoje opisy, jeszcze teraz właśnie druga część z pkt widzenia K... Super, naprawdę super.
    Pokazała swoją drugą stronę <3
    Zapomniałam napisać pod ostatnim rozdziałem, ale widzę, że tą częśc też zaczęłaś podobnie - bardzo, BARDZO podoba mi się opis w pierwszym akapicie, odnośnie żywiołu, te początkowe przemyślenia odnośnie F. Świetnie przeprowadziłaś zmianę postrzegania F przez K, jak powoli zmieniał swoje nastawienie co do niej, bijąc się z myślami i te epickie porównania; oczy przechodzące od zimnej czerni, po ciepły brąz, MEGA.
    Czekam na ciąg dalszy <3
  • Paradise 24.10.2018
    No w końcu ktoś odniósł się do tych opisów z żywiołem :D cieszę się, że Ci się spodobało :)
    Ciąg dalszy już się pisze, także niedługo będzie :)
  • candy 08.11.2018
    Przez ciebie muszę teraz zapierdalać taki kawał z nożem w nodze. - XDDDDDD to zdanie brzmi tak śmiesznie, no bo... raczej w codziennym życiu nikt nie mówi takich rzeczy, haha :D
  • Paradise 08.11.2018
    No raczej :D
  • DarthNatala 16.04.2019
    O.O Omg... Czytając to poczułam się znowu jak taka nastolatka i przeżywałam wszystko wraz z bohaterami. :D
  • Paradise 16.04.2019
    Miło mi to czytać :D Też się tak czułam, gdy to pisałam :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania