Poprzednie częściPrzekleństwa anorektyczki [1]

Przekleństwa anorektyczki [30]

https://www.youtube.com/watch?v=AJQ4OVcEiDQ

 

– Masz ten numer? Dobra, to teraz… – zaczyna pielęgniarka, ale przerywa jej dźwięk dzwonka, dochodzącego z telefonu, który trzymam w dłoniach. Gdy widzę numer Luizy, natychmiast przesuwam palcem po ekranie i odbieram.

– Luiza? Halo? Żyjesz? – z tego całego zdenerwowania zapominam, że obok mnie stoi pani Wiktoria i, znając jej dobry zmysł obserwacji, czy łączenia faktów, pozna się na tym, że dzwonię do byłej koleżanki z oddziału, a nie siostry. Może uda mi się jakoś jej wytłumaczyć, że to tylko zbieżność imion?

– Ala… Podaj mi adres szpitala, proszę – słyszę szept. Ona płacze. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Dlaczego muszę zawsze mieć rację w takich pechowych sytuacjach?

– Czekaj, gdzie jesteś? Nic ci nie jest?

– Nie, uciekłam z domu. Mam tylko parę rzeczy, on mnie goni, jestem w lesie, ukryłam się. Zaraz dzwonię po taksówkę, proszę, podaj mi ten adres… Nie mam gdzie iść… – dziewczyna mówi tak szybko, że z trudem wyłapuję poszczególne słowa. Muszę bardzo się skupić. Zaraz spanikuję, zżera mnie stres.

– Czekaj, muszę spytać o tę ulicę. Nie rozłączaj się – mówię, a potem zwracam się do pielęgniarki:

– Jaki jest dokładny adres szpitala?

– Sosnowa 7. Ala, o co chodzi? Co jej jest?

– Potem pani powiem – mówię, po czym wracam do telefonu – Jesteś tam?

– Tak.

– Adres to Sosnowa 7. Wiesz jakie miasto. Zadzwoń po taksówkę i odezwij się, jak tylko się rozłączysz, okej?

– Dobrze. To… do zobaczenia.

Słyszę, że Luiza zakończyła połączenie. Odkładam telefon na biurko w dyżurce i opieram się o nie plecami. Mam ochotę się rozpłakać. Jeśli coś jej się stanie, to nie wiem, co zrobię. Będę miała wyrzuty sumienia do końca życia. Palące, gryzące wyrzuty sumienia, które pożrą mnie żywcem.

– Strasznie się boję – przyznaję, nie patrząc na panią Wiktorię. Kobieta podchodzi do mnie i mnie przytula. Czuję ulgę, mimo że nadal nie mogę się uspokoić. Trzęsą mi się ręce.

– Wszystko będzie dobrze, Ala. Teraz tylko musimy czekać na telefon. Twoja siostra przyjedzie do szpitala, tak? Tu, na oddział?

– Tak, ale… Mogę coś pani powiedzieć w tajemnicy?

– Oczywiście. Jeśli tylko chcesz.

– To nie jest moja siostra. Luiza była na oddziale, ale ojciec wypisał ją na żądanie. Nie chciała tego. Od początku mówiła, że to źle wróży. I teraz uciekła z domu.

– Dobrze, że ma chociaż ciebie. Na tym świecie ciężko jest znaleźć kogoś, na kim można polegać. Dlatego tak ważni są przyjaciele. Trzeba o nich dbać, i oni muszą dbać o nas. Czasem brat, czy siostra, nie z naszej krwi, okazują się bliżsi niż krewni.

– Ludzie często mówią, że prawdziwy przyjaciel to taki, który przyjdzie do ciebie o trzeciej w nocy, żeby cię pocieszyć. Ale… Moim zdaniem prawdziwy przyjaciel prędzej powie, żeby się ogarnąć i wziąć los we własne ręce, a nie zacznie kłamać, że będzie dobrze, gdy wie, że to nieprawda.

– I masz rację. Zresztą, przyjaciel to przyjaciel i każdy może mieć własną definicję tego „prawdziwego”.

W rozmowę wcina nam się, kolejny już raz, sygnał przychodzącego połączenia. Chwytam telefon, odbieram i przykładam go do ucha.

– I jak?

– Luiza do ciebie nie przyjedzie, słonko.

Słysząc znajomy, męski głos, moje serce zaczyna szybciej bić. Ze strachu. To ojciec Luizy.

– Niech pan ją zostawi w spokoju – warczę, po czym szybko odsuwam komórkę na bezpieczną odległość i szepcze pani Wiktorii, by zadzwoniła na policję. Numer, który zapamiętałam, spisuję jej na kartce. Pielęgniarka wychodzi z dyżurki na korytarz i stojąc przed drzwiami, wykręca numer alarmowy.

– To moja córka. I to ty daj jej spokój. W przeciwnym razie, stanie jej się krzywda – głos w telefonie przyprawia mnie o zimny pot. Dłonie drżą mi tak bardzo, że prawie nie jestem w stanie utrzymać telefonu. Gdy kobieta wraca do pomieszczenia, przekazuje mi gestykulacją, że „sprawa załatwiona”. Policja już jedzie. Oby tylko wszystko poszło po naszej myśli.

– Gdzie ona jest? Daj mi ją do telefonu. Już.

– Dobra. Ale tylko na moment. Niech to będzie wasza… ostatnia rozmowa.

– Luiza? – ściszam ton, by to, co mówię, nie dotarło do jej ojca. – Gdzie jesteś?

– Nadal w lesie. On za mną stoi.

– Dasz radę uciec? Zadzwoniłam po policję.

– Nie wiem. Za bardzo się boję.

– Musisz czekać na policję, oni ci pomogą. Jeśli nie masz możliwości, by uciec, to nie rób tego. Ten gnój może się jeszcze bardziej wkurzyć.

– Dobrze. Ala… Kocham cię.

– Ja ciebie też, Iza. Trzymaj się, słońce.

 

***

Pobita, w rozszarpanym ubraniu, zmizerniała i blada. W takim stanie Luiza weszła na oddział, w otoczeniu dwóch policjantów. Po przejściu wszystkich formalności, związanych z przyjęciem, dziewczyna może wreszcie iść się umyć. Daję jej swój ręcznik, mydło i ubrania na zmianę. Gdy wraca, wpada w moje ramiona i zaczyna płakać.

– Tak strasznie się bałam, Ala… Myślałam, że on mnie zabije.

– Jesteś już bezpieczna. Nic ci nie grozi – głaszczę blondynkę po głowie, próbując ją uspokoić.

– Całe szczęście, że wezwałaś policję. Ale… powiedzieli, znaczy, to, co usłyszałam… Dadzą go tutaj. Na oddział dla dorosłych. To dopiero za parę dni, bo na razie siedzi w areszcie, ale… Boję się, że znowu mnie tu znajdzie.

– Nie myśl o tym. Teraz jesteś ze mną. Cała i zdrowa. Nawet nie wiesz, co przeżywałam przez ten cały czas. I jak się cieszę, że cię widzę.

– Ja też się cieszę. Tęskniłam.

– Ja też.

– Obiad! – woła jedna z kucharek. Wzdychamy i odsuwamy się od siebie, zmierzając w stronę drzwi. Wychodzimy z sali i korytarzem idziemy na stołówkę. Mdli mnie, gdy czuję zapach jedzenia. A raczej niemiłosierny smród. Ryba bez panierki, ziemniaki i brokuły. To ostatnie jest najmniej kaloryczne, więc zaczynam od rozdrobnienia brokułów na malutkie kawałeczki. Wbijam je po kolei na widelec i powoli unoszę do ust. Zamykam oczy, próbując skupić się na kubkach smakowych. Gryzę zieleninę. Jest ohydna. Niedogotowana. Albo to mój zmysł smaku szwankuje. Żartuję, to na pewno to drugie. Spoglądam w stronę Luizy. Jeszcze nie dali jej jadłospisu (w końcu dopiero co przyszła), więc dostała taką porcję, jak wszyscy. Ryba w panierce, mniej ziemniaków niż ja i jakaś nieciekawie wyglądająca surówka ze słoika.

– Smakuje? – uśmiecha się do mnie.

– Ta, to najlepsze, co ostatnio jadłam – drwię. – Pomijając, rzecz jasna, pysznego nutridrinka.

Śmiejemy się na głos. Pani Wiktoria nas ucisza, chociaż wiem, że też się cieszy. Nabieram trochę ziemniaków na sztuciec i kontynuuję posiłek.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Pasja 22.08.2017
    Dobrze mieć przyjaciela. Alicja stanęła na wysokości zadania. Są razem. Bezpieczne, ale czy na długo. Co dalej z ojcem Luizy. 5
  • Drżączka 23.08.2017
    Może jej ojciec jest bliżej, niż się wydaje :) Dzięki za komentarz i ocenę.
  • KarolaKorman 23.08.2017
    Zadzwoniła w odpowiednim momencie, jakby ją trzeci zmysł prowadził, że Izie coś się dzieje. Z tej Wiktorii to fajna babka :) Zostawiam 5 i pozdrowienia :)
  • Drżączka 23.08.2017
    Może to słynna, siostrzana telepatia? W głowie Ali odezwał się w końcu pozytywny głos.
    Dziękuję za ocenę i komentarz, ściskam :)
  • Tanaris 23.08.2017
    Jakie zakończenie, ulga i jeszcze raz ulga, że jest bezpieczna. 5 :=)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania