Poprzednie częściPrzekleństwa anorektyczki [1]

Przekleństwa anorektyczki [10]

https://www.youtube.com/watch?v=VmxjW-gKz6E

 

Mija czternasta cztery, a lekarz nadal nie pojawił się na sali. W dalszym ciągu nie potrafię również zrozumieć tego, dlaczego nie ma przy mnie babci. Strasznie się o nią boję i przysięgam, że wolałabym sama umrzeć pod kołami tamtego samochodu niż ją stracić, mimo że nie jestem jeszcze dostatecznie szczupła, by wyglądać ładnie w trumnie. To moje poświęcenie.

Drzwi uchylają się i do środka wchodzą dwie kobiety i trzech mężczyzn w białych, lekarskich kitlach. Pośród nich widzę tego, który przyjmował mnie na pogotowiu jakiś czas temu, gdy zemdlałam w szkole. Przyglądam się mu dyskretnie - jest bardzo przystojny i dosyć młody. Jestem pewna, że nie ma jeszcze trzydziestki.

- Jak się czujesz? - pyta. W tym samym czasie podchodzi do mnie jedna z lekarek, każe mi zdjąć koszulkę i głęboko oddychać. Czuję na plecach zimny stetoskop. I uważne spojrzenia. Chociaż mam świadomość, że ci ludzie zapewne widzieli setki takich osób, jak ja, odczuwam niepokój. Bardzo duży niepokój. Nienawidzę, gdy ktoś się na mnie patrzy.

- Nie wiem - stwierdzam. - Chyba dobrze. Czułabym się lepiej, gdybym wiedziała, co dzieje się z moją babcią.

Lekarze milczą, nie zmieniając swoich ponurych min nawet na moment. Atmosfera w pomieszczeniu staje się tak gęsta, że dałoby się ją siekać nożem do patroszenia ryb. Personel medyczny spogląda po sobie. Wychodzą wszyscy, oprócz "niego".

- Przykro mi - mówi smutno młody lekarz, gdy drzwi się zamykają. Przełykam ślinę.

- Dlaczego? Co się stało?

Spuszcza głowę, ale po chwili siada na łóżku obok mnie.

- Ona nie żyje - ledwo to do mnie dociera. Nie. To w ogóle do mnie nie dociera. To niemożliwe. Przecież ją widziałam. Tu, na tym łóżku obok. Łzy napływają mi do oczu. Nie kontroluję swoich odruchów i wpadam w ramiona lekarza, żałośnie łkając. Ten, chyba równie zaskoczony, kładzie dłoń na moich plecach. Jego dotyk mnie uspokaja. Nie mam już siły, żeby myśleć o tym, że to, co robi, jest wbrew etyce lekarskiej. Szczerze, mam to głęboko w dupie. Właśnie dowiedziałam się o śmierci jedynej bliskiej mi osoby. Nie mam już po co żyć.

- Tylko jej na mnie zależało - ocieram łzy, chociaż nadal płyną, i odsuwam się od mężczyzny. Powoli dochodzę do siebie, przynajmniej na tyle, żeby odczuć, że to, co przed chwilą zrobiłam, było trochę głupie. - W środę jadę do szpitala psychiatrycznego, żeby zacząć terapię. Ale teraz nie mam nawet dla kogo. Wolałabym zostać w domu, kompletnie sama i umrzeć z głodu i smutku.

- Nie mów tak. Musisz żyć dla siebie i dla siebie wyjść z choroby. Dasz radę, zobaczysz.

Przytakuję, rękawem do końca wycierając sobie spuchnięte oczy. Jednak jak na złość, nie przestaję płakać.

 

 

W szpitalu zostaję do środy. Ordynator oddziału pediatrii stwierdził, że w takim stanie nie mogą mnie wypuścić do domu i dla pewności, że dotrę na psychiatrię, muszę zostać przewieziona tam karetką. Wyprosiłam jeszcze, bym mogła pójść po parę rzeczy do mieszkania. Biorę największą torbę podróżną, jaką mam i pakuję wszystkie ubrania, jakie są w szafie. Nie jest ich za dużo. Poza tym wrzucam do kieszonek pastę do zębów, szczoteczkę, grzebień, szampon, żel, golarkę, lusterko i kosmetyczkę. Patrzę w lustro, które wisi nad umywalką.

- Pierdol się - mówię, spoglądając na siebie. Na każdą niedoskonałość. Na blizny po trądziku, niezakryte makijażem od dobrych dwóch dni, na wągry, na trzy zaczerwienienia na brodzie, na dawno nieregulowane brwi. Na przetłuszczone, ciemno-brązowe włosy, sięgające za obojczyk.

Robię to tak długo, że wreszcie do łazienki wchodzi ratownik, by upewnić się, czy przypadkiem nie podcięłam sobie żył. To przywraca mnie do rzeczywistości. Mijam go w drzwiach i słyszę miauczenie.

- Co powinnam zrobić z kotem? - pytam.

- Oddać komuś pod opiekę. Jakiejś koleżance, przyjaciółce. Chłopakowi.

- Tak średnio mam w czym wybierać, ale... Da mi pan jeszcze chwilę?

- Jasne. Dzwoń.

Idę do salonu, gdzie na stoliku od kawy leży telefon stacjonarny. Wykręcam numer do Leny, mimo że to nie jej potrzebuję.

- Halo? - słyszę jej znudzony ton.

- Masz może numer takiego jednego kolegi z naszej klasy?

- Oliwera?

- Nie wiem jak ma na imię. Często do mnie podchodził w szkole.

- Oliwer. Dobra, weź sobie jakąś kartkę i słuchaj uważnie.

Wyrywam kartkę z jakiejś książki o chorobach wewnętrznych, która leży na stosie pod stołem.

- Już - mówię.

- Sześćset cztery, dwadzieścia dziewięć. Jeden. Trzysta osiemnaście.

- Mam. Dzięki, pa!

- Czekaj, chciałaś tylko t...

Odkładam słuchawkę, rozłączając się. Potem wykręcam numer, który podała mi Lena. Po dwóch sygnałach ktoś odbiera.

- Hej.

- Oliwer?

- We własnej osobie. Ty, jak się domyślam po głosie, Alicja.

- Tak. Mam do ciebie pytanie. Naprawdę byłbyś skłonny mi pomóc, gdybym poprosiła?

- Jasne. W przeciwieństwie do innych, mnie serio obchodzisz, więc wal śmiało. O co chodzi?

- Muszę dziś wyjechać. Prawdopodobnie na długo. I nie mam z kim zostawić kota.

- Za chwilę przyjadę go zabrać, gdzie mieszkasz?

Jestem zaskoczona. Przyjdzie już dziś? Teraz? O rany.

- Bohaterów Monte Cassino, siedem przez cztery. Przy placu Żołnierzy Wyklętych.

- O, to bardzo blisko mnie. Będę za cztery, góra pięć minut.

- Okej, do zobaczenia.

Gdy kończę rozmowę, słyszę głos ratownika.

- I co? Załatwione?

- Kolega przyjdzie za kilka minut i zabierze kotka - uśmiecham się.

- No to świetnie.

Kiedy zegar wybija dziewiątą, rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Trzymając czarną kulkę na rękach, podchodzę do domofonu i podnoszę słuchawkę.

- Halo?

- Tu Oliwer, otwórz mi.

- Już, już.

Klikam przycisk, a potem zgrabnym ruchem przekręcam klucz w drzwiach. W międzyczasie dochodzi mnie dźwięk otwierania i zamykania wejścia na klatce schodowej.

Klamka opada w dół, a Oliwer pojawia się w progu.

- Hej - uśmiecha się, a ja odwzajemniam ten uśmiech. Pierwszy raz naprawdę się cieszę, że go widzę.

- Wejdź, zaraz ci dam tego łobuza.

- Ma jakieś imię?

- W sumie to nie. Ale prawdopodobnie będziesz zajmował się nim dłużej, niż ja teraz, więc możesz sam go nazwać.

Nagle przypominam sobie, że w moim domu jest ratownik medyczny, a przed domem karetka. Cholera. A jeśli się domyśli?

Odwracam się, ale mężczyzna w czerwonych ubraniach chyba się gdzieś schował, bo go nie zauważam.

- Spoko - oznajmia. - W ogóle, gdzie jedziesz na tak długo? - pyta, głaszcząc kłębek, który trzymam w ramionach.

Olek dalej nie wnika, tylko bierze ode mnie zwierzątko, żegna się i wychodzi.

Ratownik pojawia się obok mnie i ramię w ramię wychodzimy z mieszkania. Patrzę na wnętrze domu ostatni raz i zamykam drzwi na klucz.

 

 

Opieram głowę o szybę karetki. Słucham „Always love” Nady Surf, patrząc na mijające za oknem drzewa, budynki. Na mijający czas i wspomnienia, które nigdy nie powrócą. Myślę o babci. Nawet się z nią nie pożegnałam.

Życie jest jakimś kiepskim dowcipem.

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Tanaris 30.07.2017
    Lecisz z akcją, ale jest ciekawie i zastanawia mnie, jak teraz poradzi sobie w nowym otoczeniu. Smutne, że w tak krótkim czasie traci babcie. Leci 5 :)
  • blaackangel 30.07.2017
    Aj aj, ta śmierć babci taka nieoczekiwana. Rozczarowało mnie trochę to, że albo te jej uczucia po tym jak się dowiedziała o śmierci babci takie przerysowane, albo nie opisałaś tego tak dogłębnie, tak żebyśmy my mogli poczuć to co ona. Jak dla mnie troszkę za szybka akcja w tym rozdziale :)
    Jednak poza tym jest jak zawsze super :) Pozdrawiam
  • KarolaKorman 30.07.2017
    ,, by wyglądać ładnie w trumnie. '' - to przypomniało mi moje drabble Dieta
    Same tragedie w życiu bohaterki, ale dostrzegłam, że poczuła, że chłopakowi naprawdę na niej zależy i może znajdzie motywację do tego by poddać się leczeniu. Pozdrawiam :)
  • Alicja 30.07.2017
    Nie spodziewałam się śmierci babci. Teraz to już naprawdę nie ma nikogo bliskiego. Dobrze, że został wplątany wątek kota. Czekam na część dalszą :)
  • Nuncjusz 19.08.2017
    Ciekawsze to co napisałaś od filmu, który oglądam w przerwach :)
    (Trzynaste piętro)
    Świetnie piszesz, czyta mi się gładko, to rzadkość tu na Opowi
  • Drżączka 19.08.2017
    Jeśli ktoś przeczytałby moje opisy postaci/sytuacji sprzed roku, czy nawet paru miesięcy, to zauważy zasadniczą różnicę – prócz zmiany czasu akcji z przeszłego na teraźniejszy, to byłaby to ilość epitetów, przymiotników, metafor. Kiedyś tworzyłam ich na pęczki, bo, istotnie, takie pisanie jest piękne i barwne, mimo że momentami ciężkie do zdzierżenia, jak tak patrzę z perspektywy czasu. Teraz w tym pisaniu, bardziej, można powiedzieć, ludzkim, potocznym, czuję się o wiele lepiej i lżej i zauważyłam też, że ludziom o wiele lepiej się to czyta :)

    Osobiście nie uważam, bym pisała świetnie, ale cieszę się, że komuś się to podoba i docenia coś, co ja po prostu lubię robić.
  • Pasja 19.08.2017
    Smutne, kiedy ktoś odchodzi na zawsze. A tu tym bardziej, bo to ostatnia osoba która była blisko. Może Oliwier będzie coś znaczyć w jej życiu. Widać że zależy mu i nie pyta o nic. 5 Pozdrawiam :)
  • Tina12 23.08.2017
    Dlaczego uśmierciłaś babcie? Ale ciekawi mnie wątek Oliwera. Najgorszej jest to jak umiera ktoś bliski a my nie zdążyliśmy się pożegnać.
  • Elorence 29.08.2017
    Ta śmierć babci... Coś niespodziewanego. Jestem ciekawa, jak sobie poradzi ze sobą, bo chociaż dość ostro zareagowała na swojego odbicie w lustrze to wiem, że nie będzie to trwało zbyt długo. I na szczęście, znalazła opiekuna dla swojego kota.

    Swoją drogą, mój kot nazywa się Oliwer :D
  • Drżączka 29.08.2017
    Świetny zbieg okoliczności XD

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania