Poprzednie częściPrzekleństwa anorektyczki [1]

Przekleństwa anorektyczki [14]

https://www.youtube.com/watch?v=TIuLL8reID0

 

Kolejny raz wracam do pokoju z silnymi zawrotami głowy. Przed oczami robi mi się ciemno, łapię się wezgłowia jednego z łóżek i stoję tak przez chwilę, próbując złapać głębszy oddech. Mam cichą nadzieję, że pielęgniarz tego nie zauważył i nie przyjdzie zaraz, żeby sprawdzić, co się dzieje. Nienawidzę troski. Nawet, jeśli komuś za tę troskę płacą.

– Ala? – słyszę zmartwioną Luizę i podnoszę wzrok. Widzę jej sylwetkę jakby zza mgły, rozmazaną plamę włosów, twarzy i ubrań.

W uszach czuję nieprzyjemne dzwonienie i pulsującą krew. W akcie desperackiej próby uratowania się przed upadkiem, moja druga ręka ląduje na wezgłowiu.

Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Przez tyle dni jakoś dawałam radę nie jeść (nie licząc paru razy, kiedy prawie zemdlałam), a teraz ciągle robi mi się słabo. Może to jednak ze stresu? Albo przez sondę?

– Ala, Sara, Luiza, chodźcie na drugą k... – nawet nie udaje mi się rozpoznać momentu, w którym pan Robert pojawia się w progu. Od razu podchodzi do mnie.

– Wszystko dobrze? Jest ci słabo?

– Tak...– mówię, nim czerń całkowicie zakrywa moje pole widzenia. Nie czuję, żebym upadła. Ale zasypiam.

 

 

– Ala? Alicja? – ten sam głos. Ostatni, który usłyszałam, nim otoczył mnie całkowity mrok. Otwieram oczy i zauważam stojącego nade mną pielęgniarza. Trzyma pistolet do mierzenia temperatury i plastikowy kubek z wodą. Podaje mi go.

– Napij się – przez chwilę się waham, ale w końcu odbieram od niego wodę i biorę jeden mały łyk. W międzyczasie mężczyzna „strzela" do mnie z pistoletu. – Masz temperaturę. Nie boli cię głowa?

– Tylko trochę.

– Wytrzymasz bez tabletki, czy zadzwonić do lekarza?

– Chyba wytrzymam.

Pan Robert wzdycha i odkłada pistolet do szuflady, a kubek stawia na blacie.

– Dziewczyny już zjadły? – pytam, patrząc na zegarek. Dwudziesta trzydzieści. Nie, trzydzieści jeden.

– Tak. Została jeszcze tylko twoja sonda – świetnie. TYLKO moja SONDA. Dobra, nie wyolbrzymiając, jeśli przez sondę nie przepływałoby tyle dodatnich kalorii, tylko ujemne, albo chłodna woda, to mogłabym mieć sondę całe życie. Grałabym na komputerze, spała, czytała i spalała tyle kalorii, ile dałoby się wstrzyknąć tą ogromną strzykawką. Niestety, to niemożliwe. Ujemne kalorie w kapsułkach istnieją jedynie w moich snach.

– Wolisz kromkę z dżemem, czy szynką? – słyszę pytanie.

– Bez różnicy. Ale... jeśli mam wybór, to wolę z dżemem.

– Mniej kaloryczny?

– Otóż to, proszę pana – uśmiecham się szeroko.

 

 

Nie umiem zasnąć. Przewracam się z boku na bok, ale mimo to, nie czuję zmęczenia. Sprawdzam godzinę co jakiś czas, ale jak na złość, wskazówki zdają się coraz bardziej spowalniać tempo. Jest po dwudziestej trzeciej. Wszystkie dziewczyny, w tym Luiza, śpią, a ja wiercę się jak opętana. Najgorsze jest to, że potrafię tak nie spać i kompletnie nie czuć przemęczenia przez parę dobrych dni, tak jak już zresztą wspomniałam. To naprawdę okropne, mimo że brzmi jak złoty środek dla wszelkich maniaków komputerowych i innych nocnych marków, którzy ukochali sobie noc jako porę do „żerowania".

Słyszę, że drzwi się otwierają. Dyskretnie obracam się na drugi bok i zza poduszki spoglądam na wejście i pasmo światła z korytarza. Do pokoju wchodzi pielęgniarz. Sprawdza, kto śpi i w końcu zbliża się do mnie.

– Nie śpisz? – mówi. Kiwam głową. – Czemu?

– Leki już nie działają.

– Dostajesz dosyć mocną dawkę. Powiedz w piątek na wizycie lekarskiej, to może ci zwiększą – doradza, a ja przytakuję. – Nic się nie dzieje, na pewno? Jeśli do wpół do pierwszej nie zaśniesz, zadzwonię do lekarza dyżurnego i dostaniesz jakąś tabletkę.

– Dobrze. Dziękuję – oznajmiam i czekam, aż mężczyzna przestanie na mnie patrzeć, odwróci się i wyjdzie. Ale to się nie dzieje.

– Nie chcesz pogadać? Kiepsko wyglądasz.

– Wszyscy mi to mówią – stwierdzam, uśmiechając się smutno, mimo że wiem, że tego nie widzi.

Przez chwilę milczy.

– Jeśli nie zaśniesz do północy, przyjdź do dyżurki. Masz zegarek?

– Mam.

– No, to spróbuj zasnąć, a jak nie, to wiesz, co robić. Okej?

– Okej.

 

 

Zasypiam dosłownie na chwilę – na piętnaście minut. Budzę się wpół do dwunastej z płaczem. Pierwszy raz pamiętam swój sen. Śniła mi się babcia. Mówiła do mnie ze szpitalnego łóżka, cała w szwach, elektrodach i rurkach. Uśmiechała się, szeptała, że mnie kocha. I wtedy wstałam, podeszłam do niej i mocno przyłożyłam jej rękę do gardła, tak, że zaczęła się dusić. Błagała, bym tego nie robiła, ale ja nie potrafiłam się kontrolować. Maszyna pikała coraz szybciej i szybciej, aż w końcu wydobył się z niej długi, świdrujący w uszach pisk. Śmierć.

Łkam cicho w kołdrę, nie potrafię się uspokoić. Na salę znów wchodzi pan Robert, a przynajmniej tak sądzę, że to on.

– Ala, śpisz? – rozlega się jego głos. Nie chcę nic mówić, bo dowie się, że płakałam. A raczej, że nadal płaczę. Potrząsam więc głową w zaprzeczeniu, mając nadzieję, że odejdzie.

– Chodź do dyżurki, dam ci tabletkę – mówi i wychodzi.

Próbuję się jakkolwiek ogarnąć i wytrzeć oczy, chociaż mam świadomość, że i tak zobaczy po mojej twarzy, że wylałam hektolitry łez.

Wchodzę do gabinetu zabiegowego i podchodzę do pielęgniarza, który w wyciągniętej dłoni trzyma kieliszek z niebiesko-czerwoną kapsułką.

– Czemu płakałaś? – kolejne pytanie, na które, gdybym miała wybór, wolałabym jednak z dwojga złego nie odpowiadać. Milczę. Biorę kieliszek, potem popijam tabletkę. Nadal się nie odzywam.

– Ala, musisz ze mną porozmawiać.

– Dlaczego muszę?

– Bo jestem pielęgniarzem. Pomogę ci, jeśli tego zechcesz. My wszyscy jesteśmy tu po to, żeby wam pomagać, rozumiesz?

– Niby jak może mi pan pomóc?

– Nie wiem. Wesprzeć, wysłuchać? To jasne, że nie przywróci się komuś czegoś, co stracił. Ale można spróbować. W inny sposób.

Siadam na kozetce, a pielęgniarz zajmuje miejsce na czarnym, obrotowym fotelu. Siedzi na stanowisku przy monitorach. Patrzy na mnie, ale co chwilę spogląda na obrazy z kamer, żeby kontrolować, czy coś przypadkiem się nie dzieje.

– Źle się czuję – zaczynam. – Nie chcę tu być.

– Nikt nie chce tu być. Nawet ja, a to przecież moja praca.

– Czemu pan nie chce tu być?

– Bo to przykre patrzeć, jak ktoś cierpi. To mocno siada na psychice. Stykam się z różnymi problemami i każdego dnia po pracy czuję, że jestem inny. Nie wiem, czy lepszy.

– Pielęgniarstwo to ciężki zawód – wymawiam swoje myśli na głos.

– Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo – potwierdza. – Pracowałem kiedyś na oddziale piętro niżej, na udarach. Jeśli ktoś tam pójdzie i stwierdzi, że pielęgniarki tam tylko piją kawę, to nie ręczę za siebie.

– To musi być ciężki oddział. Wszyscy pacjenci leżący i tylko parę pielęgniarzy, czy pielęgniarek.

– Dokładnie. Cięższa jest jeszcze neurochirurgia. Pracujesz, a tu nagle przyjeżdża ci pacjent z rozkrojoną czaszką. No i trzeba operować – wzdycha.

– Trzeba być kilkoma osobami naraz w takim zawodzie. Psychologiem, kelnerem, kucharzem, sprzątaczką.

– Ja akurat lubię swoją pracę. Lubię rozmawiać. A w tym zawodzie, tak jak mówisz, się to niezwykle przydaje. Ale jak trafi się na neurologii dla dorosłych pacjent z demencją, to wytłumacz takiemu cokolwiek. Podajesz mu insulinę, a on twierdzi, że mu jej nie podałeś. I trzeba to rozegrać tak, by nie doszło do przekrzykiwania się i jakichś szarpanin. Tragedia.

– Pielęgniarstwo to niewdzięczny zawód. Gdyby polska medycyna trochę lepiej stała pod tym względem, to byłoby o wiele lepiej. A teraz wszyscy uciekają za granicę. Jeśli to się nie zmieni, to niedługo nie będzie nikogo wykwalifikowanego, kto by mógł zajmować się ciężko chorymi osobami na oddziałach.

– Otóż to. W porównaniu z pracą na oddziale, praca w przychodni to sielanka. Parę szczepionek i zmierzenia temperatur dziennie. Tam na jedną pielęgniarkę przypada góra czterech pacjentów. A tu? Osiemnastu.

Przez moment nie odpowiadam.

– Myśli pan, że szybko stąd wyjdę?

– Mam być szczery?

– Tak.

– To powiem ci, że to zależy od ciebie. Na osobę z zaburzeniami odżywiania są maksymalnie trzy miesiące pobytu. Jeśli będziesz jeść, jak już zdejmą ci sondę, i w miarę szybko przytyjesz, to zostaniesz tu jakieś półtora miesiąca.

– To dużo. Ale nie wiem jeszcze, jaką mam wagę wypisową.

– Wkrótce się dowiesz. Może nawet w piątek – stwierdza, a po chwili dodaje – No, dobra, przegadaliśmy trochę. Idź się połóż i spróbuj zasnąć, co?

– Spróbuję – uśmiecham się i wychodzę.

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Antoni 03.08.2017
    Wiem, że głupio się wypowiadać po przeczytaniu którejś części z kolei, nie znając poprzednich. Ale dobrze mi się czytało, choć temat ciężki, no tak aleeeee taka sytuacja dwa lata temu byłem na Body/Ciało w kinie letnim, i rok temu też tak się złożyło że to grali, no tak i tak letnio mi się zrobiło, a pogoda dzisiaj gęsta, oj gęsta. Dam ci czwóreczkę, może być Maleńka? ;)
  • blaackangel 03.08.2017
    Część fajna. A może Alicja i pan Robert bardziej się zaprzyjaznią, byłoby super gdyby np dzięki niemu wyzdrowiała. Będę dalej śledzić :)
  • Tanaris 03.08.2017
    Ta część zdecydowanie lepsza. Pielęgniarz jest naprawdę miły i szczery. Mam nadzieję, że zaśnie i będzie starać się jeść. 5 :)
  • KarolaKorman 04.08.2017
    Kolejna dobra odsłona :) Szczery chłopak z tego Roberta, a i Alicja uważam świetnie sobie radzi, myślę o tym, że nie zamknęła się na otoczenie. Pozdrawiam :)
  • Nemezis 05.08.2017
    Przed bohaterką ciężka droga, ale fajnie że zaznaczyłaś też rolę osób postronnych, które pomagają anorektyczkom. Ich praca to naprawdę trudny orzech do zgryzienia. Leci 5 ;-)
  • Alicja 09.08.2017
    Ala powoli się otwiera, to dobrze. Jak widać pobyt w szpitalu wcale nie musi być taki zły. A ten pielęgniarz może być świetnym materiałem na bratnią duszę. Część ciekawa. Podoba mi się to z jaką precyzją opisujesz ważne momenty. Idę dalej, 5 :)
  • Pasja 19.08.2017
    Fajny pielęgniarz po trosze taki spowiednik, po trosze psycholog. I Alicja powoli otwiera się i zaczyna mieć sny. Może przyśniona babcia coś będzie znaczyć. Pozdrawiam 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania