Poprzednie częściPrzekleństwa anorektyczki [1]

Przekleństwa anorektyczki [16]

https://www.youtube.com/watch?v=eZKErNyPHyg

 

„Droga Alicjo" – skreślam. Od nowa. Jak zacząć list do siebie? Dobra, cokolwiek. Pominę fakt, że ma to być list i zrobię z tego zwykły, sentymentalny dziennik. To chyba bez różnicy. Ważne, żeby było od serca. Od mózgu, od duszy, od kości. Od czegokolwiek, byle mojego własnego.

„Jeśli miałabym wskazać najgorszy okres w swoim życiu, to zdecydowanie byłaby to szkoła podstawowa. Weszłam w dojrzewanie znacznie szybciej, niż inne dziewczyny. Zaczęłam gwałtownie rosnąć, stałam się młodą kobietą, a na moim ciele pojawiły się brzydkie, ciemno-różowe blizny. Efekt uboczny zbyt prędkiego wzrostu. Koleżanki, nadal chude, z gładką skórą, zaczęły mnie wyśmiewać. Drwić. Później już nie tylko koleżanki. Koledzy. Nawet rodzice"  

Odkładam długopis. Mam wrażenie, jakbym rozdrapywała sobie dawno zagojoną ranę. Mimo to, piszę dalej. Nie mogę się zatrzymać, skoro nawet nie doszłam do sedna.

„W pewnym momencie jadałam bardzo nieregularnie. Całe dnie potrafiłam chodzić o głodzie, ale w końcu się objadałam, zazwyczaj w nocy. Zjadałam wtedy wszystko, co akurat było w lodówce i szafce w kuchni – śmietanę, jogurt naturalny, kostkę sera żółtego, suszoną żurawinę, nektaryny, śliwki, czasem podgrzałam sobie kawałek pizzy, albo pierogi. Przestałam jeść śniadania. Na obiady zjadałam mało. Rzecz jasna, nie chudłam, zważywszy na niezbyt regularny sposób żywienia. Szykanowanie w szkole i problemy w domu trwały niemalże całe sześć lat, które spędziłam w podstawówce. Każdy dzień był dla mnie koszmarem na jawie, z którego bardzo chciałam się obudzić. Wybawieniem stało się, o dziwo, gimnazjum. Nowe otoczenie, nowi ludzie. Rodzicom minął kryzys małżeński i częstotliwość kłótni spadła"  

Po moich policzkach ściekają łzy. Nabieram powietrza w płuca i niemal natychmiast je wydycham.

– Ala? – słyszę Luizę. – Coś się stało?

Dziewczyna podchodzi bliżej.

– Piszę list – szepczę. – Opisuję w nim... Swoje życie. Od pewnego okresu, aż do teraz. I... Czuję się okropnie. To wszystko wraca, Iza.

– To nie pisz tego.

– W tym problem, że chcę. I nie chcę. Waham się i biję z myślami. Co ja mam robić? – mówię przez łzy. Widzę troskę i żal, malujące się na twarzy blondynki. Przytula mnie, a ja odwzajemniam uścisk. Robi mi się trochę lżej.

– Do kogo to list? – pyta.

– Generalnie, to do mnie. Ale chcę go dać do przeczytania mojej psycholożce. Chyba.

– Chyba?

– Chyba.

– Dlaczego chyba?

– Bo się boję – ściszam głos jeszcze bardziej.

– Ej.

– Co?

– Mam pomysł.

– Jaki?

– Też napiszę taki list. Wymienimy się nimi. Może po tym będziesz pewniejsza co do tego, czy dać jej to, czy nie. Jak sądzisz?

Zastanawiam się przez chwilę.

– Okej. Zgoda.

Resztę czasu wolnego, aż do podwieczorku, spędzamy na swoich łóżkach, pisząc listy. Reszta oddziału poszła na spacer, a potem na zajęcia do klasy, my natomiast, z tego, co się dowiedziałyśmy, nie mamy jeszcze „kategorii" do wyjścia, ani do przebywania w klasie. Szczerze mówiąc, mi to na razie pasuje. Nie mam ochoty integrować się z nikim więcej, poza Luizą i ewentualnie Julką, czy Sarą.

– Jak ci idzie? – pytam koleżankę. – Ja prawie kończę.

– Ja też. Wymieniamy się wieczorem, czy zaraz po tym, jak napiszemy ostatnie słowo?

– Może lepiej wieczorem. Po zmianie dyżuru. Przeczytamy w nocy, dopóki będzie jeszcze widno.

Gdy dochodzi szesnasta, wszyscy wracają z zajęć na dworze. Przychodzi też moment, w którym musimy, niestety, ruszyć się z miejsca i pójść do dyżurki, żeby – o zgrozo – zjeść. Dziewczyny pogryźć i połknąć, a ja, by kolejny raz być biernym uczestnikiem wstrzykiwania do mego żołądka przez nos dosyć nieciekawie wyglądającej papki. Tym razem jest to, prawdopodobnie, sam jogurt. Tani przetwór wartości dwóch groszy, który nigdy nie widział prawdziwego mleka, czy owoców, a co dopiero jogurtów.

– Proszę pani, a ja też mogłabym prosić sondę? – pyta Iza, gdy w którymś momencie czarnowłosa pielęgniarka odwraca się w naszą stronę.

– Nie na mojej zmianie. Nie lubię sond – stwierdza.

– Szkoda.

 

 

Wyciągam w stronę Luizy dłoń, w której trzymam kawałek papieru, a ona wykonuje ten sam gest w moim kierunku. Głośno liczymy do trzech i odbieramy kartki. Jest za pięć siódma.

– Czekaj. Może po prostu przeczytam Ci swoje, a Ty mi swoje, co? – proponuję.

– Okej.

– Znowu Robert jest na nocce – przerywa nam Sara, wchodząc na salę. – Sam. W moją ostatnią noc w tym zawszonym psycholu. To w sumie całkiem fajnie.

– O rany, zapomniałam, że ty jutro wychodzisz – mówię. – O której po ciebie przyjadą?

– W sensie, z bidula? Nie wiem. Przyjadą, to przyjadą. Nie, to nie. Szczerze, obojętne mi to, czy będę tu, czy tam.

Nie odzywam się. Chyba pierwszy raz w życiu naprawdę nie wiem, co odpowiedzieć. Na szczęście, niezręczną ciszę przerywa wejście pielęgniarza.

– Dobry wieczór, dziewczyny – mówi. Spoglądam na niego, gdy przechadza się po pokoju z uśmiechem, upewniając się, że wszystko z nami dobrze. Przypomina mi się szczera rozmowa, którą przeprowadziłam z nim ostatniej nocy. Czuję przyjemne ciepło na sercu.

Po drugiej kolacji, wszystkie dziewczyny powoli zaczynają kłaść się do łóżek, więc z Luizą zajmujemy miejsce na moim posłaniu i czekamy do momentu, aż jesteśmy pewne, że śpią. Każda z nas trzyma w rękach swój list.

Zaczynam czytać pierwsza. Szeptem.

 

"Jeśli miałabym wskazać najgorszy okres w swoim życiu, to zdecydowanie byłaby to szkoła podstawowa. Weszłam w dojrzewanie znacznie szybciej, niż inne dziewczyny. Zaczęłam gwałtownie rosnąć, stałam się młodą kobietą, a na moim ciele pojawiły się brzydkie, ciemno-różowe blizny. Efekt uboczny zbyt prędkiego wzrostu. Koleżanki, nadal chude, z gładką skórą, zaczęły mnie wyśmiewać. Drwić. Później już nie tylko koleżanki. Koledzy. Nawet rodzice.

W pewnym momencie jadałam przez to bardzo nieregularnie. Winą za to, co mnie spotyka, obarczałam tylko i wyłącznie siebie i to, jak gruba jestem. Całe dnie potrafiłam chodzić o głodzie, ale w końcu się objadałam, zazwyczaj w nocy. Pochłaniałam wtedy wszystko, co akurat było w lodówce i szafce w kuchni – śmietanę, jogurt naturalny, kostkę sera żółtego, suszoną żurawinę, nektaryny, śliwki, czasem podgrzałam sobie kawałek pizzy, albo pierogi. Przestałam jeść śniadania. Na obiady zjadałam mało. Rzecz jasna, nie chudłam, zważywszy na niezbyt regularny sposób żywienia i brak sportu, który bałam się uprawiać w jakiejkolwiek formie. Szykanowanie w szkole i problemy w domu trwały niemalże całe sześć lat, które spędziłam w podstawówce. Każdy dzień był dla mnie koszmarem na jawie, z którego bardzo chciałam się obudzić. Wybawieniem stało się, o dziwo, gimnazjum. Nowe otoczenie, nowi ludzie. Rodzicom minął kryzys małżeński i częstotliwość kłótni spadła.

Przez pewien czas sądziłam, że gimnazjum da mi to, co kiedyś mi odebrano. Miałam wielu świetnych znajomych, byłam lubiana, nawet znalazłam kogoś, z kim mogłam stworzyć relację silniejszą, niż zwykła przyjaźń. Ale wszystko się posypało. Właśnie przez tę relację. Toksyczną znajomość, która zaprzepaściła mi szansę na cokolwiek wartościowego w życiu. Chciałam się zabić, trafiłam do psychiatryka, schudłam dziesięć kilo. Ale było mi mało. W wakacje stwierdziłam, że będę jeść 300 kalorii. Potem, że 600, bo nie chciałam, żeby mój metabolizm siadł. Następnie zwiększyłam do 1200 i na tym poprzestałam. Czasem przychodziła nawet myśl, że może lepiej byłoby trafić do szpitala na dwa tygodnie i schudnąć w ten sposób, ale ostatecznie zostałam zwolenniczką zdrowego jedzenia i siłowni. Przez półtora roku schudłam dwadzieścia kilogramów. Z sześćdziesięciu pięciu kilo do czterdziestu pięciu. A teraz, w liceum, schudłam kolejne siedem. Miałam i mam totalną obsesję na punkcie swojego ciała. Od kiedy pamiętam, gdy idę miastem, non stop patrzę na wystawy sklepowe i w szyby samochodów, żeby sprawdzić, jak wyglądają moje grube uda i łydki. Mimo że chce mi się płakać, nie potrafię myśleć o niczym innym, niż jedzenie i waga. To stało się moją obsesją. Nieodzownym elementem mojego życia. Pasożytem, którego nijak się pozbyć. Chcę być szczupła i myślę, że to dobrze, ale z drugiej strony otoczenie ciągle daje mi oznaki, że to źle. Co jest w końcu prawdą?"

 

Gdy czytam Luizie swój list, z trudem powstrzymuję płacz. W pewnym momencie, mój głos załamuje się. Przełykam ślinę, podnoszę wzrok znad kawałku papieru i patrzę dziewczynie w oczy. Po jej policzkach też płyną łzy, mocząc kartkę, którą trzyma w dłoniach. Przytulam ją, łkając.

– Ja nie chcę tu być – szepcze Iza, ściskając mnie mocniej.

– Ja też. Ale damy radę, zobaczysz.

– Przypomniało mi się całe moje dzieciństwo. Ojciec. I to, co mi robił – mówi cicho, tak, że ledwo ją słyszę.

– Może na dziś koniec z listami?

Przytakuje.

– Miałam podobną sytuację w podstawówce – podejmuje. – Ci ludzie zniszczyli mi życie, wiesz? A jedyna osoba, której mogłam wtedy zaufać, moja babcia... Zmarła, kurwa, na raka mózgu. I śni mi się do dziś. Jej białe usta, mówiące, że to nie moja wina.

Milczę. Mam wrażenie, że w tej chwili słowa są zbędne. Najważniejsze są gesty.

– Kocham ją, ale mam ochotę powiedzieć, żeby szła zbierać grzyby z Jezusem do tego zawszonego Nieba – blondynka odsuwa się, ocierając powieki. – Rozmazałam sobie tusz, nie?

– Tylko trochę – przyznaję. – Cholera, jutro rano jest ta wizyta lekarska. Jak to w ogóle wygląda?

– Nie wiem. Przekonamy się.

Podwijam kołdrę i już mam układać się do snu, ale dostrzegam, że Luiza czegoś się boi.

– Wszystko okej? – pytam.

– Nie. Nic nie jest okej. Ala...

– Tak?

– Myślisz, że mogę z tobą spać?

– Ja nie mam nic przeciwko, jeśli ma ci to pomóc – uśmiecham się lekko.

– Dzięki – odwzajemnia gest i kładzie się obok mnie.

Zasypiam w jej ramionach.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • KarolaKorman 05.08.2017
    Fajne takie listy, mogą wyrzucić z siebie żal, podzielić się nim z drugą osobą i porozmawiać o tym, a jak wiadomo, rozmowa na trudne sprawy jest bardzo ważna. Zrobiło mi się żal wychodzącej jutro koleżanki :( Przez moment poczułam zwątpienie, a jej słowa, że obojętne jej gdzie będzie nie wydały mi się przesadzone. Pozdrawiam :)
  • blaackangel 06.08.2017
    To dobrze że napisała list mimo rozdrapania starych ran. Czasem takie rzeczy są bardzo pomocne
  • Tanaris 14.08.2017
    List pewnie jest najlepszą jak dotąd terapią, z własnej woli, wiec fajnie, że go napisała. :) 5
  • Pasja 19.08.2017
    Też kiedyś napisałam list do siebie i wrzucilam nawet na opowi. Trochę w innym znaczeniu. Ale fajna sprawa. Jednak zawsze mówię, że nic się nie dzieje bez przyczyny. Rodzinne problemy i jej problemy stały się motorem do tej strasznej choroby. 5, :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania