Poprzednie częściPrzekleństwa anorektyczki [1]

Przekleństwa anorektyczki [33]

https://www.youtube.com/watch?v=gjbLUxHNWdU

 

Puszczam go i wychodzę z pokoju. Jestem roztrzęsiona. Szybko się denerwuje i jest to czasem, paradoksalnie, nieco irytujące. Zamykam się w toalecie i wyciągam ręce przed siebie. Drżą. Opieram dłonie o umywalkę i nachylam się nad nią. Skupiam się na tylko i wyłącznie na własnym oddechu. Próbuję uspokoić się klasyczną metodą wdechów i wydechów. Potem liczę do jedenastu. Liczenie do dziesięciu nigdy nie dawało mi oczekiwanych rezultatów. Jeden, dwa, trzy. Wdech. Cztery, pięć. Wydech. Sześć, siedem, osiem. Wdech. Dziewięć, dziesięć. Wydech. Jedenaście.

Spoglądam znowu na swoje ręce – nie trzęsą się. Serce wyrównało rytm. Sposób jedenastu sekund znowu się na coś przydał. Opuszczam kabinę i wychodzę z łazienki. Na korytarzu mijam Janka i jakiegoś innego chłopaka, a raczej – chłopczyka. Ma może z dziesięć, jedenaście lat. Przynajmniej na tyle wygląda. Ciekawe, za co tu trafił. Za przeklinanie?

– Kiedy dadzą ci informację o wynikach? – pytam Michała, zajmując miejsce obok niego na swoim łóżku. Naprzeciw nas siedzi Luiza.

– Nie wiem. Badanie miałem dzisiaj. Wyniki będą może jutro, pojutrze – stwierdza. Wygląda na wyraźnie przybitego. Aż tak zadziałało na niego to, co mu powiedziałam?

– Michał – mówię, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Będzie dobrze.

Chłopak momentalnie odwraca się w moją stronę. Nasze twarze znowu są bardzo blisko, ale ja… Ja nic nie czuję. Kompletnie. Nie czuję nawet przyjemnego stresu, słynnego ucisku w podbrzuszu, z jakim zazwyczaj borykają się dziewczyny w tym wieku, przebywając w pobliżu płci przeciwnej.

– Skąd możesz to wiedzieć?

– Masz rację, nie wiem. Nie umiem pocieszać – kładę rękę z powrotem na swoje kolano. – Ale… Musimy być dobrej myśli. Bo będąc tutaj, pozostało nam tylko jedno. Nadzieja. Bez niej nie damy sobie rady.

– Nadzieja jest matką głupich – wtrąca Iza.

– Może to i prawda, ale jeśli stracimy nadzieję, zaczniemy użalać się nad sobą. A to ostatnie, na co możemy sobie pozwolić.

– Dziewczyny, druga kolacja – do naszego pokoju wchodzi pan Robert – Ala, Luiza, bierzcie kubki i do dyżurki.

Wyraźnie bez chęci wstajemy i zaopatrzone w swoje „termosy”, wypełnione wodą mineralną, zmierzamy do dyżurki. Bierzemy swoje kromki z pasztetem drobiowym i plasterkami świeżego ogórka (świeżego jedynie z nazwy) i siadamy na kozetce. Kubki stawiamy za swoimi plecami, na parapecie. Rutyna. Do bólu nużąca, cholerna rutyna. Życie w szpitalu psychiatrycznym jest bardziej przewidywalne, niż gra w chińczyka.

– Jutro niedziela, co? – zaczyna pan Robert. – Chyba najgorszy dzień tygodnia tutaj.

– Tak. Bo nie ma co robić – potwierdzam swoim znudzonym tonem.

– A nas nawet nikt nie odwiedzi – dodaje Iza, po czym bierze gryz chleba. Podziwiam ją. Ja muszę się parę minut przygotowywać, żeby w końcu cokolwiek zjeść. To dla mnie katorga psychiczna.

– Jak tu jest w wakacje? – pytam nagle.

– Gorzej – odpowiada pielęgniarz, przerywając pisanie raportu. – A planujesz tu zostać na wakacje?

– Oby nie.

– Rozmawiacie z tą nową? Jest spoko?

– Jest trochę cicha – stwierdzam.

– Nic dziwnego, dopiero przyszła. Jeszcze się rozkręci. Zagadajcie do niej, też byłyście nowe przez jakiś czas.

Przytakujemy. Ja trochę nieświadomie, bo od dłuższej chwili toczę zaciekłą walkę na „spojrzenia” z chlebem usmarowanym ohydną, beżowo–różowawą mazią. Pasztetem. Jak można w ogóle jeść coś takiego? Zmielone kości, chrząstki i tłuste mięso, wymieszane z kalorycznymi przyprawami i zamknięte w kiełbaso–podobnej tubie. Jeżeli ktokolwiek spożywa pasztet dobrowolnie, to nie wiem, czy chciałabym spotkać tego człowieka na mieście. Ja używałabym takiego obrzydlistwa do okrutnych tortur na jeńcach wojennych.

Zaczynam jedzenie od twardych skórek na jednej połówce kromki, uważnie omijając nierówno rozsmarowany pasztet. Potem zabieram się za skórkę na kolejnych kawałkach chleba, aż w końcu zostają mi same „środki”. Odruchowo spoglądam w stronę talerza Luizy, która, o dziwo, już zjadła. Na chwilę odstawiam swoje kromki na parapet, popijam suchy chleb wodą. Nie wiem, czy mi się uda, ale muszę chociaż spróbować. Ostatni raz jadłam pasztet półtora roku temu, to niemalże pewne, że go zwrócę. Ale będę mogła powiedzieć, że chociaż się starałam.

Biorę mój obiekt nienawiści do ręki i powoli przysuwam do ust. Czuję zapach, który przyprawia mnie o mdłości. Smród mięsa. Mam wrażenie, jakbym wąchała obrośnięte tłuszczem uda jakiejś grubaski, która wszczęła kampanię anty–prysznicową. A to nie wszystko. Spod pasztetu wyziera jeszcze tłuste, żółtawe masło, mieszając się w niektórych miejscach na chlebie z tym różowawym, gęstym ohydztwem, które konsystencją przypomina maść, albo fluid. Próbuję choćby na moment wyłączyć myśli i bez zbędnych opisów, jakie pojawiają się w mojej głowie niemalże machinalnie, pogryźć i przełknąć chleb z pasztetem. To brzmi tak prosto, nie? Chleb z pasztetem. Dla wielu osób to kwestia posmarowania kromki PSZENNEGO (!) pieczywa tym mięso–podobnym czymś i zjedzenia jej. Ale dla mnie nie jest to już tak proste. Czegokolwiek bym nie jadła, zalewają mnie fale natarczywych informacji, płynących nie wiadomo skąd. Z wnętrza mnie? Z zewnątrz? Z budki telefonicznej? Nie wiem. Ale są cholernie irytujące. Czasem chciałabym wyłączyć mózg na te kilka chwil, gdy jem, żeby chociaż on mnie nie męczył. Mam wystarczająco wiele zmartwień, których nie produkuje mi moja własna głowa.

– Ala, dobrze się czujesz? – mówi pan Robert. – Jesteś blada.

Tak bardzo zatraciłam się w myślach, że nawet nie zauważyłam, kiedy do mnie podszedł. Podnoszę wzrok.

– Tak, dobrze… – oznajmiam cicho.

– Na pewno?

Kiwam głową. Kiedy pielęgniarz znowu zajmuje miejsce przy biurku, ja kontynuuję jedzenie.

 

***

W nocy znowu nie potrafię zasnąć. Płaczę z bezsilności, ale staram się nie pociągać nosem, żeby Luiza tego nie usłyszała. Nie chcę, żeby wiedziała, że uroniłam choćby jedną łzę. Dlaczego płaczę? Bo to mnie dobija. Życie, ludzie, świat. Wszystko naraz. I przypominam sobie chwile, gdy było dokładnie tak samo, ale wówczas, nie miałam przy sobie nikogo. Nie płakałam, bo nie miałam sił nawet na to. Chciałam tylko odejść. W najprostszym tego słowa znaczeniu. Odejść i nigdy, naprawdę nigdy nie wrócić. Teraz, mimo że mam Luizę, czuję się samotna. Samotna wśród tłumu.

– Znowu nie śpisz, Ala? – gdy pan Robert wchodzi na salę, wycieram oczy, chociaż wiem, że w ciemności nie zobaczy, że płakałam. Słyszę jego kroki. Szkoda, że nie obróciłam się w drugą stronę.

Zamykam oczy i udaję, że śpię.

– Ala, nie udawaj.

Serio?

– Próbuję zasnąć.

– Jest wpół do trzeciej, więc twoje próby chyba trochę nie skutkują.

– Najwyraźniej.

Pielęgniarz podchodzi bliżej.

– Chcesz jakąś tabletkę?

– Podziękuję.

– I tak będę musiał zadzwonić do lekarza dyżurnego, więc wiesz.

– Wiem.

– Wszystko w porządku?

Czemu nie dziwi mnie to pytanie?

– Nie – mówię zgodnie z prawdą. Zebrało mi się, cholera, na szczerość.

– Dlaczego?

– Czuję się okropnie i… Ciągle się waham. Naprawdę nie wiem, co robić. Ogarnia mnie pustka. Bezkresna pustka.

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Pasja 25.08.2017
    Jedzenie to najgorszy wróg Alicji. Też nie lubię pasztetu, ale jak trzeba to jem. Fajnie porownałaś do fluidu. Szczerość Alicji na koniec, czy wynurzy z siebie swoje tajemnice. 5
  • Drżączka 25.08.2017
    Może wynurzy, a może poprzestanie na tym, co już zdążyła powiedzieć, zobaczymy :) Dzięki za komentarz
  • KarolaKorman 26.08.2017
    Wyobraźnia jest najgorsza w takich momentach. My samy możemy sobie obrzydzić tak naprawdę wszystko i do tego bezsenne noce - zmora. Gdy jeszcze można było wejść do sali komputerowej, obejrzeć jakiś film, powertować po stronach, a takie leżenie bezczynna przygnębia, upiorne myśli same się cisną do głowy. 5 :)
  • Drżączka 26.08.2017
    Czasem, w niektórych momentach, lepiej wyłączyć wyobraźnię i widzieć choć chwilę wszystko w realistycznych barwach :)
    Dziękuję za komentarz.
  • Mała Brunetka 26.08.2017
    Ciekawe tak samo jak każda z części. Daję 5, czekam na więcej.
  • Drżączka 27.08.2017
    Dzięki :)
  • Tanaris 20.11.2017
    Ja też nie przepadam za pasztertem. A kiedy już się pojawia u mnie, to jest przykryty wszystkim. Sałatą, ogórkiem, pomidorem. Wtedy ten zapach jakoś ucieka, chociaż smak...
    "Skupiam się na tylko i wyłącznie na własnym oddechu." - wystarczy raz "na".

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania