Poprzednie częściSny o Ninie - Prolog

Sny o Ninie - Rozdział 17

Nina siedziała na skraju szpitalnego łóżka, kiedy z podekscytowaniem i pewnym lękiem uchylił powieki. Kobieta patrzyła w jakiś pojedynczy punkt na białej ścianie. Jej bezruch miał w sobie coś niepokojącego. Wyglądała jak android w trybie energooszczędnym… Chociaż nie, to nie było to. Artur zdał sobie z tego sprawę, kiedy poczuł uderzającą o jego trzewia falę nagłego gorąca. Nina przybrała wyczekującą pozę niezadowolonego rodzica, który miał udzielić nieprzyjemnej reprymendy nieposłusznemu dziecku. Wydawała się w pełnej skupienia ciszy dobierać słowa odpowiednio dosadne, zdolne do wywołania pożądanej reakcji, a jednocześnie pełne troski, mającej nie pozostawiać wątpliwości co do szlachetnych pobudek nadchodzących gromów. Młodzieńca nie pociągała perspektywa nieuchronnej rozmowy, jednak nie zamierzał uciekać z powrotem w objęcia kłamliwego snu.

- Hej, Gamoniu. – Powiedział cicho, opierając się na łokciu. – Odnośnie tego, co się stało… - Zaczął, chcąc jak najszybciej mieć za sobą tę konfrontację.

- Prosiłam cię, żebyś tam nie wchodził. – Przerwała mu. Oprócz ust, nie drgnął jej żaden mięsień. – Mówiłam, że tamta kobieta jest chora psychicznie. W twoim stanie nie powinieneś nadwyrężać swojego umysłu do przetwarzania czyjegoś szaleństwa.

- Tak wiem i przepraszam cię, ale…

- Akurat zaczęła wtedy rodzić. Bardzo dobrze, że wybiegłeś z jej sali, bo pielęgniarki szybko się nią zajęły. Chociaż to i tak nic nie dało…

- Jak to nie dało? Coś jej jest? – Zapytał ostrożnie Artur, w którego umyśle pojawiały się obrazy wymiotującej futrem kobiety z kocim ogonem zwisającym spomiędzy ud.

- Dziecko urodziło się martwe. – Powiedziała beznamiętnie Nina. Student nawet nie drgnął. Nie miał pewności co do prawdziwości swojej stopy, wymierzonej w brzuch obłąkanej ciężarnej, aczkolwiek na wszelki wypadek wolał uniknąć bycia podejrzanym. – Na to nic nie poradzimy. Martwi mnie to, że poród, co prawda dość niezwykły, ale jednak poród, z którym miałeś styczność na studiach, wywołał u ciebie panikę. Dwóch sanitariuszy musiało cię przytrzymać i podać leki uspokajające. Byłeś przerażony… Martwiłam się. – Dokończyła, opuszczając głowę.

- Nina… Przepraszam cię. Masz rację, nie powinienem tam wchodzić. Z drugiej strony, miałbym wyrzuty sumienia, że nie zainterweniowałem. Może i to nie pomogło, ale wiesz…

- Wiem. Powiedzieli, że mogłaby się wykrwawić, gdybyś tam nie wszedł.

- Gdzie teraz jest?

- Nie wiem, ale nie na tym oddziale. – Ucięła sucho kobieta. – Powiedz mi, czy tam się coś stało? Dlaczego wybiegłeś z sali w takich popłochu? Jakbyś zobaczył ducha… - Głos Niny przepełniony był zmartwieniem godnym ukochanej, którą nosił w sercu. W jej oczach jednak, było coś, co bardziej pasowało do inkwizytora, wyciągającego rękę w kierunku urządzenia do miażdżenia czaszek heretykom.

- Nie. – Odparł stanowczo Artur. Nie mógł okazać swoich wątpliwości, co do fundamentów realizmu. Właściwie… Być może już nie miał wątpliwości. Wybrał swój świat. – Ona zaczęła krwawić. Mocno. Nie miałem nic, czym mógłbym jej pomóc, więc wybiegłem. Poza tym… Niedawno się obudziłem, Gamoniu. – Uśmiechnął się. – Nie był to mój wymarzony poranek.

- No dobrze. – Nina odpowiedziała uśmiechem. Chyba uśmiechem? Czymś na kształt uśmiechu. – Najważniejsze, że nic ci się nie stało. – Przyłożyła czule dłoń do jego policzka. – Za chwilę ma przyjść do ciebie neurolog. Lekarze byli zdziwieni, że mięśnie ci nie zanikły, a nawet nie osłabły. Chcą cię zbadać. – Student przypomniał sobie swoje własne myśli odnośnie tego zjawiska. Przecież po trzech miesiącach powinien czuć jakieś zmiany w swoim organizmie. Zwłaszcza po tak poważnym wypadku…

- Nie odpływaj, mój myślicielu. – Zaśmiała się Nina i pocałowała Artura mocno, rozwiewając jego zmartwienia i odsuwając gnębiące go pytania daleko, gdzieś za litą ścianę jej miękkich ust.

Lekarz wszedł do sali bez pukania. Z kieszeni fartucha wystawał mu młoteczek neurologiczny, kilka długopisów i luźnych kartek. Identyfikator przypięty do klapy, był odwrócony tak, że nie widać było na nim danych osobowych. Nie mniej jednak, mężczyzna wydawał się Arturowi znajomy. Miał niemal pewność, że już go kiedyś widział. Może na jakichś zajęciach. Bo przecież chyba miał zajęcia w tym szpitalu…

- Dzień dobry! – Powiedział doktor z lekkim uśmiechem. – Jestem pana lekarzem prowadzącym, więc pewnie domyśla się pan, że cieszę się z tego wybudzenia. Zaczynaliśmy się martwić, że będzie potrzebny książę z bajki, a nie byliśmy pewni czy znajdziemy jakiegoś, zwłaszcza o skłonnościach homoseksualnych. – Młodzieniec nie zaśmiał się. – Mogę prosić panią o wyjście na czas badania? – Lekarz zwrócił się do Niny, która cały czas siedziała koło Artura. – Nie chciałbym, żeby pani obecność wpłynęła na wyniki.

- Oczywiście. – Odpowiedziała kobieta, wstając. – Kocham cię. – Szepnęła do studenta, po czym wyszła z sali, zamykając za sobą cicho drzwi. Jej miejsce zajął doktor. Artur usiadł na łóżku, z jakiegoś powodu zakłopotany bliskością kogoś innego niż Nina.

- Muszę przyznać, że jest pan dla nas swojego rodzaju zagadką. – Zaczął patetycznie doktor, wyciągając z kieszeni spięty spinaczem plik kartek i przeglądając je w zamyśleniu. – W wyniku urazu, poza obrażeniami ciała, które w pana wieku raczej nie są szczególnie groźne, doznał pan pęknięcia czaszki. Co gorsza, zakrwawił pan do mózgu. Krew wywarła ucisk na okolice bruzdy ostrogowej i zakrętu skroniowego poprzecznego, więc…

- …Mogę mieć problemy ze słuchem i wzrokiem?

- Dokładnie. Przynajmniej takie są nasze przypuszczenia. Oczywiście słuszność tych przypuszczeń zweryfikuje obserwacja. Chcemy także przeprowadzić kontrolną tomografię komputerową. – Neurolog przerwał i schował dokumenty. – No, ale to później. Teraz chciałbym się zająć badaniem fizykalnym. Widzi pan, zazwyczaj po długotrwałej śpiączce, mięśnie słabną, więc…

- …Powinienem odczuwać ich słabość. – Wtrącił ponownie Artur. – Pamiętam co nieco z zajęć. – Uśmiechnął się.

- No tak, student medycyny, zapomniałem. – Zaśmiał się lekarz. – W takim razie rozumie pan, że konieczność unieruchomienia pana przez dwóch sanitariuszy nieco nas zdziwiła. Będziemy z pewnością chcieli przeprowadzić elektromiografię, tymczasem jednak, proszę usiąść z nogami spuszczonymi z łóżka. – Polecił doktor, wstając. Młodzieniec posłusznie wykonał polecenie. Neurolog wyciągnął kieszonkową latarkę, włączył ją i poświecił Arturowi w oko. Student znał procedurę badania neurologicznego. Znał też uczucie obezwładniającego przerażenia, kiedy zbliżające się reflektory samochodu nakazują natychmiastową ucieczkę, wprowadzając jednocześnie w uniemożliwiające ruch osłupienie. Uczucie sprowadzenia swojego istnienia do zająca na środku nocnego asfaltu.

- Proszę teraz wodzić wzrokiem za długopisem. – Powiedział lekarz, przesuwając pomarańczowy przedmiot z boku na bok i z góry do dołu. Student miał wrażenie, że skupiając wzrok na długopisie, jego uwadze umykają dziwne szczegóły tła. Gałki oczne w lewo, jakiś ruch za plecami doktora w prawo… - Proszę teraz otworzyć usta. – Ciągnął badający, świecąc latarką w gardło młodzieńca. Światło wdzierało się do środka gwałcącą prywatność dłonią, której szponiaste paluchy parzyły śluzówki i szarpały migdałki, jakby szukając jakiejś ukrytej ciemności lub tego, co mogło się w niej schronić. – Dobrze, niech mnie pan złapie za dłonie. Mocno. Teraz proszę przyciągnąć… I odepchnąć moje ręce. Dobrze. Teraz to samo z nogami… Świetnie. Zbadam teraz odruchy, proszę się rozluźnić. – Gumowy młoteczek uderzał kolejno w ścięgna Artura, pobudzając jego mięśnie do wymuszonych, niechcianych skurczów. Student czuł się jak marionetka, szmaciana lalka na sznurkach, pociąganych przez… Uniósł ostrożnie głowę, lecz napotkał nad sobą jedynie biel sufitu. Drwiącą biel sufitu. Słyszał przecież śmiech.

- Niesamowite. – Śmiał się neurolog. – Nie ma pan żadnych ubytków w sile mięśniowej, żadnych neurologicznych defektów, żadnych odchyleń od normy. – Artur popatrzył na ucieszonego lekarza i jego twarz pękła w syntetycznym uśmiechu. – Medycyna osiągnęła tak wiele… No ale najwyraźniej ciało ludzkie, a zwłaszcza układ nerwowy nadal ma przed nami wiele zagadek, których nie chce nam wyjawić. Proszę się cieszyć! Jest pan prawdziwym szczęściarzem. – Doktor poklepał studenta po ramieniu. – Można by pomyśleć, że to zbyt piękne, by było prawdziwe… - Słowa te zmroziły Artura, ale nie pozwolił sobie na okazanie targających nim emocji. – No ale w końcu jest pan na jawie. Prawda? – Zapytał lekarz, patrząc na pacjenta jadowicie żółtymi oczami o pionowych źrenicach, po czym odwrócił się w kierunku drzwi. – Przyślemy pielęgniarkę, żeby zabrała pana na tomografię. – Rzucił jeszcze, po czym wyszedł z sali.

Pielęgniarka z wózkiem pojawiła się chwilę później. Niny nie było. Artur podejrzewał, że mogła pójść do kawiarni lub kiosku, żeby zebrać myśli przy kawie albo gdzieś zadzwonić. Kobieta w średnim wieku, ubrana w biały fartuch miała na twarzy uśmiech, który sprawiał wrażenie dziwnie naturalnego. Zwykle pielęgniarki były zmęczone nadmiarem obowiązków, przygnębione żałosną pensją i nawiedzane późnym powrotem do uśpionego domu, w którym mogły, w ciepłych objęciach wina za piętnaście złotych, zapomnieć o codzienności śmierdzącej gównem i odleżynami. Ta kobieta wydawała się pełna życia i energii, emanowała swoistą pasją i poczuciem słuszności… - Trochę jak rycerze w czasie krucjaty. – Pomyślał Artur, czując na swoim policzku obmierzły jęzor niepokoju.

- Dzień dobry! Nawet pan nie wie jak się cieszę, że w końcu się pan obudził. – Powiedziała pielęgniarka, popychając wózek do skraju łóżka. – Zabiorę pana na tomografię. – Dodała, po czym pochyliła się nieśmiało w stronę młodzieńca, z rumieńcem podkreślającym jeszcze bardziej jej perlisty uśmiech. – Lekarz powiedział, że jak wyniki będą pomyślne, to niedługo pana wypuszczą. – Szepnęła mu do ucha. – Tylko proszę nie mówić, że się wygadałam. – Zachichotała cichutko.

- Nie, oczywiście, że nie. To będzie tajemnica. – Powiedział sztywno student, jak zwykle zdezorientowany, kiedy ktoś był w stosunku do niego bezinteresownie miły. – Dziękuję bardzo za wiadomość. I za… Opiekę? – Uśmiechnął się.

- Ależ… Nie ma za co. – Rumieniec pielęgniarki zmienił się w żywoczerwony pąs, nadając jej wygląd piwonii. Rozbrajająco uroczej i szczerej piwonii. – Nie powinniśmy kazać czekać technikom. Usiądzie pan sam? – Kobieta wygładziła fartuch, starając się odzyskać rezon i profesjonalną bladość. Artur spojrzał na wózek inwalidzki. Jako dziecko chciał czasami ulec wypadkowi. Wyobrażał sobie ile wspaniałych przywilejów musi dawać niepełnosprawność. Zero ćwiczeń na wychowaniu fizycznym, szczególna troska rodziców, specjalne windy i podjazdy zamiast schodów… Oczywiście dziecięca głupota została wyparta przez świadomość błogosławieństwa, jakim jest bycie normalnym. Przynajmniej w sensie fizycznym. Normalnym i sprawnym. Gdyby tylko mógł, student posadziłby na siedzeniu wózka jedynie swój kaleki umysł, pozwalając swojemu zidiociałemu ciału oddawać się przyjemności życia. – Pomóc panu? – Ponagliła pielęgniarka.

- Nie, nie. – Powiedział wyrwany z zadumy młodzieniec. – Właściwie, to dam radę dojść do pracowni. – Dodał.

- Nie wątpię. – Uśmiechnęła się pielęgniarka, ukradkiem spoglądając na uda i ramiona swojego pacjenta. – Jednak po urazie takim jak pański, konieczny jest transport. – Artur westchnął i usiadł na wózku inwalidzkim, który kobieta ostrożnie wyprowadziła z sali i zaczęła powoli pchać przez śnieżnobiały korytarz. Starał się nie rozglądać. Oddziały neurologiczne zawsze były miejscem dla osób sparaliżowanych, nieświadomych, cierpiących… Albo świadomych i sparaliżowanych, co było jeszcze gorsze. Niezdolność do ruchu promowała odleżyny, brak władzy nad zwieraczami wymuszał częste zmienianie pieluch lub worków na mocz. Innymi słowy, oddziały te cuchnęły śmiercią. Prawdziwe oblicze śmierci dało się ujrzeć właśnie w szpitalu, gdzie wszystkie jej romantyczne aspekty więdły od wyciskającego łzy fetoru. Oddział neurologiczny… - Oddział neurologiczny. – Pomyślał nagle Artur. – Dlaczego leżała na nim chora psychicznie ciężarna?

- Trzy miesiące… Kawał czasu. – Zagadnęła pielęgniarka, najwyraźniej znudzona monotonią korytarza. – Przez trzy miesiące ludzie mogą się kompletnie zmienić. W ich życiu może się tak wiele wydarzyć.

- To prawda. – Pokiwał głową młodzieniec, nie chcąc sprawić kurtuazyjnego zawodu swojej opiekunce. – Wiele może się zmienić nawet, jeśli się leży bez ruchu w łóżku, z pękniętą czaszką. – Zażartował.

- Och tak, zwłaszcza wtedy. – Przytaknęła bez śmiechu. – Ma pan ogromne szczęście. Ta dziewczyna była przy panu codziennie. Nie opuściła ani jednego dnia czuwania przy łóżku. Czytała panu książki. Co prawda jakieś straszne traktaty filozoficzne. Nie wiedziałam jak coś takiego mogłoby panu pomóc. No ale mówiła, że lubi pan takie książki… W każdym razie, była przy panu cały ten straszny i niepewny czas. Musi pana bardzo kochać.

- Tak… Ja też ją bardzo kocham. – Powiedział Artur, w równym stopniu dumny, co zakłopotany myślą, że prawdopodobnie nigdy nie będzie miał okazji, żeby odpłacić Ninie za tę wierność. Nie chciał mieć takiej okazji.

- To wielkie szczęście. – Ciągnęła pielęgniarka. – Widziałam tutaj chorych po udarach, których rodzina opuszczała już po tygodniu. Widziałam ludzi, którzy budzili się ze śpiączki samotnie. Co gorsza, pozostawali samotni. Nikt do nich nie przychodził. Tak bardzo chcieli wrócić do swoich snów… Choćby najgorszych. Wie pan, ja rozumiem, że nikt nie jest doskonały, ale żeby nikt do bliskiej osoby nie przyszedł? Nikt? To straszne. – Westchnęła kobieta.

- Tak, wyrwać się z koszmaru po to, żeby obudzić się w paszczy kolejnego, to musi być coś niewyobrażalnego. – Przytaknął student, wzdychając.

- No, ale pana to nie dotyczy. – Powiedziała wesoło kobieta, kładąc pacjentowi rękę na ramieniu. – Ale ze mnie gapa! – Krzyknęła. – Nie wzięłam pana karty. No nic, wrócę się szybko do sali i zaraz wrócę. Niech pan nigdzie nie idzie. – Zaśmiała się i zablokowała kółka wózka, po czym szybkim krokiem skierowała się z powrotem. Artur skarcił się w myślach za to, że sam nie przypomniał pielęgniarce o dokumentach. Nie mógł sobie przypomnieć, o czym wcześniej myślał, więc mimowolnie zaczął rozglądać się dookoła. Korytarz był kompletnie pusty, a jego nieskazitelną biel mąciły jedynie skrzydła drzwi, wcinające się w jasny prostokąt niemal zbrodniczą zielenią. Po prawej stronie, tuż obok wózka, na ścianie znajdowała się niewielka plakietka z napisem „POKÓJ LEKARSKI”. Młodzieniec nie zatrzymałby na opisanych drzwiach swojej uwagi, gdyby nie odgłosy, które dochodziły zza nich. Stłumione przez warstwę sklejki westchnienia i ciche, jakby umyślnie powstrzymywane jęki oraz szepty i cmoknięcia nie powinny zaniepokoić Artura. Ale zaniepokoiły. Poczuł wzbierający w nim strach, jak falę zanieczyszczonego ropą naftową oceanu. Przez chwilę myślał, że zwymiotuje czarnym, słonym płynem, niosącym ze sobą duszące się ryby. Powstrzymał nudności i wstał z wózka. Ostrożnie zbliżył się do drzwi i pochylił, aby móc przyłożyć oko do dziurki od klucza. Ograniczone pole widzenia jedynie bardziej przyspieszyło rytm już i tak walącego serca studenta. Jego źrenica miotała się nerwowo między brzegami otworu, chwytając monitor komputera, kanapę, fotel obrotowy, sterty kartek, regał z książkami, puste kubki i… Artur wyprostował się jak rażony prądem. Jego mięśnie zesztywniały, jak w tężyczce, a zęby zazgrzytały tak mocno, że obawiał się iż odgłos ten usłyszał cały oddział.

- Coś się stało? – Zapytała pielęgniarka, trzymająca w dłoniach plik kartek. Pogrążony w stuporze młodzieniec nie odpowiedział i nie wykonał żadnego ruchu. Wydawać by się mogło, że przestał nawet oddychać. – Mogę zobaczyć? – Zadała kolejne pytanie, po czym nie czekając na pozwolenie, również spojrzała przez dziurkę od klucza. – Ojej… - Powiedziała, zmartwiona. – To straszne. Rozumiem, że musisz się czuć okropnie. Aczkolwiek wiesz, co musisz zrobić w tej sytuacji, czyż nie? – Kobieta położyła dłoń na ramieniu Artura. Jej długie paznokcie ukłuły go, wyrywając z paraliżu. Paznokcie… Czy pazury? Student nie spojrzał w jej stronę, aby to sprawdzić. Najciszej jak tylko potrafił, uchylił drzwi pokoju lekarskiego, wślizgnął się do środka i zamknął je za sobą. Stąpając na palcach bosych stóp, jak kot podkradł się od tyłu do neurologa, który niedawno go badał, a który teraz całował namiętnie Ninę, która siedziała z rozłożonymi nogami na biurku. Artur nie wahał się ani sekundy. Sprawnie wsunął swoje prawe ramię pod brodę lekarza i pociągnął go do tyłu, odrywając jego usta od swojej ukochanej. Dłonią drugiego ramienia chwycił za łokieć, dociskając uchwyt mocno, bezlitośnie. Był spokojny. Szarpanie się lekarza nadawało pewności jego rękom, czyniło je zimnymi splotami liny, narzędziami do wykonania zadania. Neurolog drapał przedramiona swojego pacjenta, zostawiając na nich głębokie rany, z których krew strużkami lała mu się na fartuch. Student niemal tego nie poczuł. Doktor desperacko próbował się oswobodzić i odbijając się nogami od blatu biurka pchnął swojego oprawcę do tyłu. Artur poczuł ból w potylicy i na czubku głowy, kiedy książki z regału spadały na niego. To wszystko jednak nie miało znaczenia. Liczyło się tylko słabnące tętno, które czuł na swoim przedramieniu i bicepsie. Przeszedł go dreszcz. Jakieś enigmatyczne uczucie, które wdzierało się do jego mózgu z zakamarków pamięci. Podobny dreszcz przeszedł go, kiedy pierwszy raz uprawiał seks. Było coś intymnego w tej scenie. Wierzgający, wpadający powoli w drgawki lekarz, coraz bardziej niezdarnie próbujący sięgnąć paznokciami do oczu pacjenta oraz zastygły w kamiennej postawie napastnik. Jego twarz, jak wyrzeźbiona z marmuru, jego ręce pewne i silne, jak konary drzew. Krople krwi, kreślące różane wzory na bieli fartucha i rozmazywane na podłodze, jak cudowne obrazy czystej agonii. Artur wyciskał życie z neurologa czując, jak jego własne staje się kompletne. Wrażenia upajającej siły i rozkosznej władzy zalewały jego ciało, wypełniały całego, jak kryształowy kieliszek, spragniony czerwonego wina. W końcu doktor przestał się ruszać. Opadł całym ciężarem w ramionach młodzieńca, który zwolnił uścisk, targnięty nagłym, ekstatycznym orgazmem. Cała ta sytuacja sprawiła, że zapomniał o Ninie. Podniósł wzrok znad zwłok… Znad swojego dzieła. Kobieta patrzyła na niego z uśmiechem, wymachując lekko skrzyżowanymi w kostkach nogami. Gestem zaprosiła go, żeby usiadł koło niej. Posłuchał jej. Jak mógł jej nie posłuchać?

- To straszne, co zrobiłeś. – Powiedziała. – Jesteś potworem. Obrzydliwym zwierzęciem. Wkrótce będzie tutaj policja. Znajdą cię. Nie uciekniesz przed konsekwencjami. Pójdziesz do więzienia. – Nie przestawała się uśmiechać. Właściwie, kąciki jej ust stale się rozszerzały.

- Ale… - Zaczął Artur, ale nie wiedział co powiedzieć. Nie mógł jej przecież powiedzieć, że nie żałował.

- Już jestem, możemy jechać. – Dodała wesoło Nina.

- Co? – Zapytał, kompletnie już zdezorientowany.

- Mam pana kartę! – Powiedziała pielęgniarka, kładąc Arturowi dokumenty na kolanach. – Chyba się pan rozmarzył, kiedy mnie nie było. Pewnie o ukochanej, co?

- Tak… Tak. – Wydukał młodzieniec, gapiąc się na kartki, leżące na jego nogach, które z kolei spoczywały na siedzeniu wózka inwalidzkiego.

Przez resztę drogi do pracowni tomografii, oczekiwania na wejście, a nawet podczas samego badania, Artur był kompletnie nieobecny i machinalnie wykonywał kierowane do niego polecenia, bez żadnego słowa. Pogrążył się w myślach, dryfując po ogarniętym sztormem oceanie zadumy, od jednej fali rozważań, do następnej. Jego umysł skoncentrował się na nieoczywistym, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, zagadnieniu. Mimowolnie wyparł halucynację popełnionego morderstwa. Młodzieniec zastanawiał się nad swoim pokoleniem. Poczucie bycia wyjątkową jednostką, która rozumie świat i rządzące nim prawa, okupującą oświecenie depresją, nie miało silnych fundamentów i, w głębi serca, Artur wiedział, że są miliony takich jak on. Widział ich wszędzie – w mediach społecznościowych, gdzie żarty o depresji i braku woli życia stanowiły połowę postów. Te niesubtelnie zawoalowane wołania o pomoc irytowały studenta, ponieważ widział w nich swoje odbicie. Z drugiej strony, pozostała połowa wpisów na portalach pochodziła od pięknych, energicznych i przebojowych osób, które udostępniały pejzaże z motywującymi cytatami, zdjęcia wymyślnych potraw lub zachęcały do protestów przeciwko niehumanitarnej hodowli drobiu. Te dwa ekstrema przyciągały pokolenie urodzone w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku jak pożółkłe światło latarni przyciągało puchate ćmy, pozostawiając jedynie nielicznych gdzieś pośrodku. Artur zastanawiał się, dlaczego dzisiejsze społeczeństwo zupełnie nie przypominało starszych pokoleń, które wydawały się nie mieć tak poważnych problemów egzystencjonalnych. Pewną rolę odgrywał z pewnością galopujący jak naćpany Sleipnir postęp technologiczny, który pozbawił współczesne życie wielu niewygód, odsunął liczne trudności i problemy, których zwalczanie nadawało sens przeszłej codzienności. Innym czynnikiem sprawczym musiało być starcie niezliczonych kultur światowych, w wyniku upowszechnienia globalnego transportu. Odmienne etosy moralne, które wyewoluowały w różnych częściach globu, ścierały się ze sobą, każdy mający w zanadrzu setki lat słusznych tradycji oraz argumentów wypracowanych doświadczeniami przodków. Skrajne podejścia do tych samych problemów rodziły pytanie, które jest słuszne, i które powinno zostać przyjęte jako uniwersalne przez mieszkańców „globalnej wioski”. To zjawisko, z kolei, przyczyniło się do powstania dwóch obozów – nihilistów i hedonistów. Ci pierwsi schwytali sami siebie w pułapce relatywizmu moralnego, który uniemożliwił im znalezienie wartości, które mogliby cenić, skazując ich tym samym na egzystencję w beznadziei, zgorzknieniu i związanej z nimi frustracji oraz pragnieniu zemsty na wszystkim, co radosne, doczesne i, w pewnym sensie, naiwne. Drugi obóz zaś, wobec wszechobecnego chaosu mnożących się ideologii i braku uniwersalnych autorytetów czy zasad, oprócz mdłego homogenatu poprawności politycznej, skłonił się ku korzystaniu z życia w płytkim tego znaczeniu. Podróże, używki, proste ideologie oparte na bezmyślnej tolerancji lub jeszcze bardziej bezmyślnej nietolerancji… Pozbawione indywidualizmu watahy hipsterów, feministek, neonazistów, ekologów, zielonych, czerwonych i chuj-wie-jakich. Koniec końców, pokolenie Artura potrzebowało czegoś, co by je określiło i wyróżniło wśród rosnącego tłumu kolorowo ubranych cieni. – Wiesz, że coś jest nie tak, kiedy jedyne co nadaje ci jakiejkolwiek substancji, to weganizm. – Pomyślał student, leżąc w pierścieniu tomografu komputerowego. Gdzieś w resztkach swojej dziecięcej naiwności miał nadzieję, że urządzenie znajdzie w jego głowie jakąś nieprawidłowość odpowiedzialną za tragedię losu milenialsów.

Nina czekała przy jego łóżku, kiedy pielęgniarka odprowadziła Artura do sali po badaniu. Chłopak przypomniał sobie jej uśmiech, kiedy dusił neurologa i wzdrygnął się niedostrzegalnie. Nie chciał niepokoić dziewczyny, podszedł więc do niej z uśmiechem i pocałował delikatnie, po czym położył się obok.

- Jak było? – Zapytała. – Przyjąłeś promieniowanie jak mężczyzna?

- Tak, prosto na czachę. – Zaśmiał się młodzieniec. – Gdzie byłaś?

- Dzwoniłam do twoich rodziców. – Odparła z szerokim uśmiechem Nina. – Będą tutaj za godzinę. Strasznie się ucieszyli…

- Domyślam się. – Pokiwał głową Artur. Wiedział jak to jest stracić wszystko i nagle to odzyskać. Wiedział nazbyt dobrze.

- Powiedz mi… - Zaczęła nieśmiało.

- Tak? – Student przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno. – Co ci powiedzieć?

- Śniło ci się coś? – Zapytała, patrząc mu w oczy. Bardzo chciał ją okłamać, powiedzieć, że był pogrążony w przyjemnej, ciepłej nicości, że te trzy miesiące minęły jak mgnienie oka… Nie mógł jednak być nieszczery wobec tych wielkich oczu.

- Tak. – Westchnął. – Śniłem cały czas. W większości, były to okropne rzeczy, o których naprawdę nie chcę ci mówić. Właściwie, to miałem wrażenie, że tam była jawa. I w tej fałszywej jawie też śniłem. Sny we śnie. Tamte były już całkowicie przerażające… Z niektórych… - Artur zawahał się, wspominając tamten nienośny czas. – Z niektórych chciałem uciec tak bardzo, że budziłem się siłą.

- W jakim sensie siłą? – Dociekała Nina.

- Na przykład raz, żeby się obudzić, skoczyłem z okna. – Westchnął młodzieniec. Dziewczyna chwyciła go za włosy, przyciągnęła jego usta do swoich i zmiotła z nich wszelki strach. Kiedy udało im się od siebie oderwać, szepnęła do niego.

- Jeżeli kiedykolwiek jeszcze zabłądzisz w te straszne sny, nie wahaj się uciekać od nich. Do mnie. Kiedy się obudzisz, zawsze będę obok.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania