Poprzednie częściSny o Ninie - Prolog

Sny o Ninie - Rozdział 3

Artur obudził się wypoczęty pierwszy raz od dłuższego czasu, przez co na jego zaspanej twarzy zagościł szczery uśmiech. Chłopak przypomniał sobie Jej twarz, którą widział we śnie, poczuł na sobie Jej dotyk i umykający zapach perfum. Wizja minionego snu wypełniła jego ciało ciepłem pogniecionej kołdry. „Czy to nie dziwne…” – Głos dziewczyny zabrzmiał ponownie w jego głowie, jak huk wystrzału. Artur zerwał się z łóżka i niemal krzyknął, ale zdołał stłumić głos przyciskając dłoń do otwartych szeroko ust. Nie wiedział czy Łukasz i jego dziewczyna są w domu, a nie chciał ich niepokoić. Pierś paliła go straszliwym bólem. Student pospieszył do łazienki i zdjął podkoszulek. Na jego ciele nie było śladu po wyśnionym postrzale. Nie mogło go tam być. Przecież był to tylko sen. Niesamowicie realny, prawie namacalny, ale jednak napędzany lekami sen. Chłopak wziął kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić walące serce. Natychmiast odepchnął od siebie wszystkie myśli związane z nocną marą. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że jego analityczny umysł nie dałby mu spokoju, gdyby pozwolił mu swobodnie myśleć. Nie mógł o tym myśleć, bo mógłby nie chcieć do Niej wrócić, a w tamtej chwili oczekiwał tylko kolejnej nocy. Artur poszedł do kuchni, nastawił ekspres do kawy i wyszedł na balkon zapalić papierosa, szykując się, jak co rano, do zajęć na uczelni.

Niczym nie wyróżniający się, szary dzień dostarczył Arturowi wystarczająco dużo materiałów do rozmyślań, które skutecznie wyparły wspomnienia o dziwnej postaci, która przeprowadziła nocny zamach na jego wyśnione życie. Chłopak siedział na krześle w korytarzu ponurego szpitala. Obdrapane z mdląco różowej farby ściany, wypełnione nikłym światłem chmurnego poranka miały w sobie coś klaustrofobicznego, jak jątrząca się rana. Liche łóżka z kroplówkami sączącymi uparcie życie do żył gasnących pacjentów przypominały kościane stelaże, rodem z taniego horroru. Przemęczeni lekarze i pielęgniarki, snujący się wymuszonym, szybkim krokiem przemykali w białych fartuchach, jak opasłe larwy. Artur spoglądał spod grzywki na to robaczywe wnętrze pachnące cierpieniem, przysłuchując się rozmowom swoich znajomych. Konwersacje zabierały go na pijackie spacery po klubach i podsuwały opakowania chusteczek, których białe stosy służyły za trumny dla złamanych serc i nieprzyznanych stypendiów. Student mimowolnie zaczął masować skronie, przymykając przy tym oczy. Wszystkie słowa wypełniało to samo, do cna próżne, obrzydliwie pospolite i nieznośnie nieuniknione pragnienie bycia ważnym, które infekowało całą ludzkość, bez żadnych wyjątków. Te wszystkie, mniej lub bardziej, ale jednak wybitne jednostki, posiadające subtelne pasje, które realizowały kosztem ocen z kolokwiów i przypłacały upokorzeniami ze strony profesorów, ci błyskotliwi ludzie o perspektywach ograniczonych jedynie własną małostkowością, przyprawiali Artura o mdłości. Z trudem słuchał kolejnych zdań, uśmiechając się przy tym życzliwie. Chciał uniknąć dźwięku ich głosów, schować się przed nimi, ponieważ doskonale wiedział, że tak naprawdę niczym się od nich nie różnił. On również był, w pewnym sensie, twórczy i nie ograniczał swojej inteligencji do studiów. W głębi duszy zdawał sobie jednak sprawę, że stać go było na znacznie więcej. Nie umiał sprecyzować na co, ale przeczucie niewykorzystanego potencjału nie opuszczało go nigdy. Frustrację pogłębiała pustka w kotle pomysłów. Jak wykorzystać swoje możliwości? Powierzyć się nauce? Nie, to banalne. Zostać wielkim pisarzem? Być może. Tak, to jest coś. No, ale to też już było. Zrewolucjonizować medycynę jakimś przełomowym odkryciem? Jak najbardziej… Tylko po co? W momentach takich jak tamten, Artur dużo bardziej pragnął zagłady ludzkości, masowego mordu, bardziej pragnął krwi, cuchnącej ropy, opadów radioaktywnych i atomowej zimy, niż ratowania życia na bloku operacyjnym lub w ciasnym, pachnącym płynem do dezynfekcji gabinecie. Wszystkich ludzi w grupie dziekańskiej, łącznie z nim, stać było na tak wiele, a tak niewiele wszyscy robili… Tak mało było ludzi w tych ludziach. Ograniczali się więc do zakuwania podręczników… Ograniczali się do zakuwania baz pytań na egzaminy, wyuzdanych i bezwstydnych marzeń o szczęściu, przede wszystkim jednak, do zalewania się w trupa przy każdej możliwej okazji, które to znajdywali coraz częściej. Artura przerażała przyszłość, ponieważ oni byli przyszłością.

- Ciastko? – Zapytała jedna z koleżanek, przysuwając młodzieńcowi pod nos pachnący czekoladą krążek. Wyrwany z zadumy student uśmiechnął się i wziął do ręki smakołyk. Ugryzł i przeżuł przepyszne ciastko, które jednak stanęło mu w gardle. Ona także piekła mu ciastka. Najwspanialsze na świecie ciastka z nadzieniem, które w przepisie było karmelowe, ale on dobrze wiedział, że Ona wypełniała je miłością. Artur z trudem przełknął kęs. Chciało mu się wyć. Coraz częściej chciało mu się wyć, a społeczne normy, które na publiczne wrzaski zapatrywały się dość mało tolerancyjnie, doprowadzały mężczyznę do furii. Uspokoiła go świadomość, że za jakieś czternaście godzin weźmie tabletkę, położy się do łóżka i zaczeka niecierpliwie na kolejne spotkanie z Nią. Może nawet dostanie od Niej ciastko. Młodzieniec zjadł więc do końca wypiek, podziękował jak zawsze rozpromienionej koleżance i zapytał ją o przepis, którego w ogóle nie chciał znać.

Przez resztę zajęć Artur starał się słuchać asystentów, angażować w kolejne, bezsensowne zbieranie wywiadów z pacjentami i unikać rozmów ze znajomymi. Przechodził od jednej sali chorych do drugiej, witany błagalnymi spojrzeniami staruszek i wyniszczonych alkoholików, spragnionych konwersacji. Student z największym trudem wysłuchiwał dygresji, które pacjenci wtrącali bezustannie, odbiegając od tematu swoich dolegliwości, które, jako jedyne, musiały go interesować.

- Oj kochanieńki, astmę to ja mam od czasu, kiedy urodziła mi się wnusia. Śliczna jest jak kwiatuszek, syneczku! Moja najukochańsza Anusia, duma babci! Jakie dobre studia wybrała… - Tutaj nastąpiła pauza, ponieważ zasuszona kobieta zaczęła kaszleć, rozsiewając bezzębnymi ustami kropelki śliny, przed którymi Artur odruchowo zasłonił się notesem. -Gówno mnie obchodzi twoja pierdolona wnuczka. Pewnie na kolejnym, utworzonym na siłę kierunku rozdaje choroby weneryczne, jak ty swoją florę bakteryjną, obrzydliwa pierduśnico. – Młodzieniec przez chwilę nie wiedział czy faktycznie wygarnął pacjentce, czy wulgarna wiązanka pozostała w jego głowie. Był rozdrażniony, zirytowany wlekącym się czasem i gotowy wybuchnąć gniewem, co wzbudziłoby plotki, których nie chciał. Oczywiście nie mógł uchronić się także przed chociaż jedną wymianą zdań z kimś z grupy. Na drugim, ostatnim tamtego dnia seminarium pochylił się do niego siedzący obok Krzysiek.

- Wszystko u ciebie w porządku, ziomeczku? – Zapytał szeptem wysoki chłopak o przeplatanej siwizną, schludnie przystrzyżonej fryzurze. Jego czoło zdawało się stawać z każdym dniem wyższe, co stanowiło największy kompleks Krzyśka, a zatem i najczęstszy temat żartów jego kolegów.

- Tak, jak najbardziej. Jestem po prostu niewyspany. – Odparł cicho Artur.

- Pewnie zakuwałeś. – Powiedział drwiąco kompan.

- Nie no, co ty. Łukasz wpadł na piwo, graliśmy na konsoli do późna.

- Mhm. – Mruknął Krzysiek. Zdążył przywyknąć do tego, że Artur przynajmniej raz w tygodniu przychodził na zajęcia na kacu. Wytłumaczenie najwyraźniej go zadowoliło, ponieważ odchylił się ponownie na niewygodnym krześle i utkwił nos w ekranie telefonu, patrząc na obrazki psów.

Koniec zajęć Artur przywitał niczym katolicy powtórne przyjście Chrystusa na Ziemię. Prawie biegiem puścił się w stronę przystanku tramwajowego tłumacząc się, że jest umówiony na siłownię. Grupa pożegnała go entuzjastycznie, jak miała to w zwyczaju, po czym rozeszła się do lekcji tańca, pracy, galerii i sklepów, a być może również i do nauki. Artura nie obchodziło to nic, a nic. Wskoczył przez zamykające się drzwi do tramwaju i zacisnął spoconą dłoń na żółtej poręczy. Uśmiech nie zszedł mu z twarzy, aż do momentu, w którym rzucił kurtkę i buty na podłogę w przedpokoju swojego mieszkania, połknął upragnioną tabletkę i legł na łóżko, osuwając się w miękkie ramiona iluzji i kłamstw.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania