Wspomnienia nieuczesane cz. 32
Jak się nazywa album koncepcyjny przerywany reklamami? Jest to album antykoncepcyjny.
Ponieważ dopadły mnie jakieś dziwne dni, włączyłem sobie na youtube płytę „Strange Days (Have Found Us)” legendarnego zespołu The Doors. Ze zdumieniem zobaczyłem, że dobrze mi znana okładka płyty na moich oczach porusza się: żongler podrzuca czerwone fruwające piłeczki, a chłopiec wymachuje laseczką. Jak niewiele czasami potrzeba do szczęścia...
https://www.youtube.com/watch?v=MfMyVBSLhKw
Po śmierci Witolda Gombrowicza Czesław Miłosz miał podobno sen, w którym płyną tratwą, a stojący za jego plecami Gombrowicz mówi „nie lawiruj, płyń prosto pod wiatr”. Jeśli ktoś jeszcze nie widział Witolda Gombrowicza i Wojciecha Malajkata (przepraszam, Andrzeja Seweryna i Wojciecha Malajkata) w „Deprawatorze” Macieja Wojtyszki, to jest to dobry moment: https://vod.tvp.pl/teatr-telewizji,202/deprawator,1633371 Żeby było jeszcze smaczniej, tercet dopełnia Zbigniew Herbert (Paweł Krucz).
Powiedzieć, że Salinger miał niesamowite życie to tyle, co nic nie powiedzieć. Jego wielka miłość wyszła za mąż za Charliego Chaplina. Przeżył piekło desantu w Normandii, walk w lesie Hürtgen i wyzwalania obozów koncentracyjnych pod Monachium (na osłodę spotkał się z Hemingwayem: raz w Paryżu, a drugim razem Hemingwaya coś zaniosło do wspomnianego lasu Hürtgen). Jego dywizja została zdziesiątkowana, on jakimś cudem przeżył. Gdy zbliżał się czas wydania „Buszującego w zbożu” (lato 1951) uciekł przez zgiełkiem do Wielkiej Brytanii. Tam spotkał się ze swoim brytyjskim wydawcą, który zabrał go do teatru na sztukę, w której główną rolę grał aktor skrytykowany przez Holdena Caulfielda - głównego bohatera „Buszującego w zbożu”. A po spektaklu zabrał Salingera na kolację z tymże aktorem i jego żoną. Bo ów aktor, Laurence Olivier, był jego dobrym znajomym. (Po czym Salinger szybko wskoczył na prom w Dover i zaszył się w lesie Hürtgen – to znaczy nie, to ostatnie zdarzenie sam wymyśliłem – ale w sumie to mniej więcej tak właśnie było...)
Tak mi jakoś przyszło do głowy, że pieniądz ma sporo wspólnego z seksem. Nie, nie dlatego, że za seks da się zapłacić (choć chyba się da), ale dlatego, że i jedno i drugie jest jak najbardziej naturalne, dobre i potrzebne oraz jedno i drugie łatwo może mylnie postrzegane (może nawet stać się obsesją) i względnie łatwo prowadzić do nadużyć i do zła. Ale samo w sobie, powtórzę, jest dobre i potrzebne, więc zachęcałbym do tego, by nie budować z tymi pojęciami trwałych, negatywnych skojarzeń. A jeśli ktoś nie może się powstrzymać, to niechaj nigdy już nie używa noża, ani nigdy nie wsiada do żadnego samochodu.
Współcześnie tak bardzo odeszliśmy od nauki Jezusa (choć formalnie biorąc żyjemy w kulturze chrześcijańskiej), że trawestując utwór Beastie Boys chciałoby się zakrzyknąć: „You gotta fight, for your right, NOT TO party!!!” Oczywiście, jak zwykle, sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, niż to było dwa tysiące lat temu. Konkluzja, że wcale się nie chce imprezować może być zaskakująca i niezwykła. Kolejna konkluzja, że jednak można na tym sporo stracić – dla przykładu Janusz Głowacki bez imprezowego trybu życia nigdy nie znalazłby tylu różnorodnych inspiracji dla swej twórczości – też może doprowadzać do zawrotów głowy... Wszak nie bez powodu w naszym języku zagościła względnie wartościowa wskazówka mówiąca, iż „wino i kobiety, a reszta przyjdzie sama”. Wychodzi na to, że czas opracować Ostateczną Uogólnioną Teorię Względności... (Wyszło WZGLĘDNIE nieźle, ale jeszcze popracuję nad tym, by w jednej myśli nieuczesanej upchnąć więcej sprzeczności)
Ostatnio czuję się kiepsko, właściwie to od ponad dwóch lat czuję się bardzo kiepsko, żadne badania nie pomagają w zdiagnozowaniu przyczyny. Przypomina mi to trochę przypadek Janusza Głowackiego, który w jednym z wywiadów przyznał: „Ja się w ogóle męczę. Żyjąc, się męczę. Pisząc, się męczę” . I to mnie doprowadziło do scenariusza powieści nurtu fantastyki socjologicznej: łatwo sobie wyobrazić państwo, w którym nie ma żadnej cenzury, najmniejszego w ogóle śladu cenzury, jednakże funkcjonuje rozbudowany półtajny aparat bezpieczeństwa, który jak tylko może uprzykrza życie nieprawomyślnym twórcom. Oczywiście nie mówię, że tak właśnie jest, ale łatwo sobie coś takiego wyobrazić. Warto w tym miejscu może nadmienić, iż nie kto inny jak Witold Gombrowicz sugerował, iż nie jest na tyle szalony, aby coś mniemać albo i nie mniemać.
(źródło: https://encyklopediateatru.pl/repository/performance_file/2013_12/57974_czwarta_siostra__teatr_polski_wroclaw_1999.pdf)
We wspomnianym wyżej źródle znajdujemy również fragment tekstu Krystyny Duniec i Joanny Krakowskiej-Narożniak: „Znany jest także pogląd (...) że wiele kobiet nie osiągnęłoby dojrzałości, gdyby nic pomoc tyrana w osobie teściowej, matki czy macochy. Dziewczęta wchodzą zatem w świat, mając za wzór swoje matki współpracujące z mężczyznami w narzucaniu im uzależnienia, sakralizujące cierpienie i kultywujące masochizm.” Da się to lepiej napisać? (jedyną uwagę, jaką mam jest taka, że przy słowie „dojrzałość” brakuje chyba cudzysłowu)
„Buszujący w zbożu” J. D. Salingera wywołał we mnie (i nie tylko) efekt „wow”, jednakże przyjąłem tę powieść dość bezrefleksyjnie. Czytając biografię J. D. Salingera dowiedziałem się, że sam nigdy nie ułatwiał interpretacji zdezorientowanym czytelnikom. Oto moja wykładnia: powieść „Buszujący w zbożu” mówi o tym, że w szalonym świecie bardzo łatwo się pogubić. Zwłaszcza jednostkom, które posiadają jakieś deficyty (a niemal każdy posiada jakieś). Co więcej, szalony świat wręcz zachęca do szaleństwa, zaraża nim, a równocześnie wszelkie szaleństwo uzasadnia. Jako dodatkowe wsparcie tezy przypomnę, że jedno z opowiadań o Holdenie Caulfieldzie, które później J. D. Salinger skomponował w spójną powieść, nosiło tytuł „I'm Crazy”.
PS. Ergo – ale ta ostateczna konkluzja może okazać się zrozumiała głównie dla programistów – nasz świat w obecnej postaci, to klasyczny Undefined Behaviour.
Choć pamięć na poziomie społecznym mocno szwankuje, to pamiętliwość wciąż ma się dobrze. Więcej niż dobrze.
Ze wspomnień zapalonego cyklisty: Ziemia nie jest płaska. Ale Mazowsze już tak.
Być może całkiem niedługo trzeba będzie historię napisać od nowa. I od nowa postawić pomniki. Będzie to czas żałoby – ale i nadziei, i przebaczenia. Smutku, radości i miłości. Instytuty pamięci narodowej będą miały pełne ręce roboty – choć skład osobowy będzie zapewne nieco inny.
Autor oryginalnych myśli nieuczesanych: Lec. Marny naśladowca: pod-Lec.
Czytam właśnie „Autobiografię słowa” autorstwa Lidii Kośki poświęconą twórczości Stanisława Jerzego Leca. Tytuł jego „Myśli nieuczesanych” pojawia się tam wyłącznie w postaci skrótu MN. Uzasadnienie: sam Lec, jak i jego „Myśli nieuczesane” już za życia autora były traktowane jak instytucja – a każda instytucja posiada swój własny, pisany wielkimi literami, skrót.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania