Poprzednie częściWspomnienia nieuczesane cz. 1

Wspomnienia nieuczesane cz. 38

Mnie, fanowi szachów, jak i miłośnikowi twórczości Witolda Gombrowicza, fala mocno nieoczywistych skojarzeń uderzyła do głowy, gdy tylko przeczytałem o następującej depeszy Gombrowicza: „En passant par Vence venez me voir”. Nie znam francuskiego, ale moja pierwsza, spontaniczna myśl była następująca: Najdorf! Skojarzenie nieco pokrętne, ale już tłumaczę. Co prawda depesza mówi ni mniej ni więcej tylko „przejeżdżając przez Vence, przyjedźcie mnie zobaczyć”, ale jej pierwsze dwa słowa, czyli „en passant” to już jest szachowe „bicie w przelocie” (w świecie szachów powszechnie używa się właśnie tego francuskiego zwrotu). Mało tego, Gombrowicz we wrześniu 1939 r. utknął w Buenos Aires wraz z polską reprezentacją na olimpiadę szachową - i zżył się z nimi, wprowadzili go wtedy w tajniki królewskiej gry. Główną postacią ówczesnej drużyny szachistów był Mieczysław Najdorf (wcześniej Mojsze, później - Miguel), który stracił w Polsce podczas II wojny światowej niemal całą rodzinę.

PS. Oj, grało się wariant Najdorfa w obronie sycylijskiej... A dla zainteresowanych zapis „nieśmiertelnej partii” (obrona holenderska, "kamienna ściana") Mieczysława Najdorfa: https://en.wikipedia.org/wiki/Polish_Immortal

 

Gdy człowiek siedzi wraz z rodziną na wielkiej gałęzi ogromnego rozłożystego dębu i z zapałem piłuje tę gałąź nowoczesnym narzędziem, to czy wypada mu życzyć, żeby z tej gałęzi spadł albo by chociaż wypadła mu z rąk ta piła? W informatyce funkcjonuje ważny termin „fail fast” - można go różnie rozumieć, np. program komputerowy po stwierdzeniu nietypowej sytuacji powinien raczej zakończyć swe działanie niż próbować je kontynuować, ryzykując powstanie nieprzewidzianych szkód. Wydaje mi się, że „fail fast” w kontekście społecznym też może mieć sens. Tyle że programowi komputerowemu dużo łatwiej przyznać się do błędu.

 

Krzysztof Sztafa w swojej świetnej recenzji „Magicznej rany” Doroty Masłowskiej postawił tezę, iż żadna literatura nie zbawi świata, a jedynie wzmacnia odporność „organizmu” (rozumianego jako system polityczny). Polemizowałbym, cytując po raz kolejny ponadczasowego klasyka: „Małe te tabletki, każda z osobna, nie mają żadnego praktycznego zastosowania. Jednakże kiedyś, gdy ich liczba odpowiednio wzrośnie, zgromadzone razem i umiejętnie użyte, zdolne będą powypalać w skorupach starych kosmicznych kontenerów takie dziury, jakich nikomu już i nigdy nie uda się załatać.” (ostatnie frazy „Paradyzji” Janusza Zajdla). Bo to nie są tabletki wzmacniające chorobę, to tabletki pomagające bycie człowiekiem pomimo choroby. I nakierowujące na nieuchronne przekształcenie w społeczeństwo prawdziwie humanistyczne. Zdrowe.

PS. Dla zainteresowanych pełny tekst recenzji: https://malyformat.com/2024/09/magiczna-rana/

 

Gdybym był ważnym przywódcą religijnym i autorytetem moralnym, powiedziałbym tak: porzućcie wszelkie ofensywne działania wojenne, porzućcie broń i idźcie do domu albo idźcie do dawnego wroga i proście o przebaczenie. Tego uczy Jezus, do takiej postawy względem bliźniego zachęca, więc nie bójcie się oskarżeń o dezercję - może wasi przełożenie również zrozumieją - do czego ich bardzo, bardzo gorąco zachęcam - że najlepsze, co mogą zrobić, to zaniechać agresji i odesłać swe wojska do domu. Zabójstwo i mord - nie ma bodaj cięższego grzechu na skali ludzkich przewinień wobec Boga i bliźniego, nie ma bodaj czynu wymagającego większego potępienia. Niechaj więc tak i rządzący, jak i pojedynczy żołnierze porzucą wszelką broń i padną sobie w ramiona. I błagam przywódców wszelkich wyznań religijnych, by poparli mój przekaz, by umocnieni nauką Jezusa nie zawahali się i stanęli raz na zawsze po stronie pokoju i miłości. I jeśli w przyszłości ma w ogóle istnieć wojsko, niech opiera się na działaniach stricte obronnych, pamiętając, że ewentualnego najeźdźcę można spętać, uśpić czy chwilowo zamroczyć, ale nigdy mocno zranić, ani tym bardziej zabić.

 

Witold Gombrowicz ponoć mocno zazdrościł sukcesu finansowego „Znachora” Tadeuszowi Dołędze-Mostowiczowi. Tak mocno, że aż sam postanowił stworzyć coś równie chwytliwego (i „niskiego”), ale nie podpisywać własnym nazwiskiem. „Opętani” Z. Niewieskiego byli drukowani w polskiej prasie w odcinkach, ale na początku września 1939 roku druk powieści został wstrzymany - jej styl nie pasował do nowo zastanej rzeczywistości. Ale też jej tytuł dziwnie harmonizował z kondycją ludzkości końca 1939 r.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania