Z rozmaitości Czarownika Farloka: Nos-se-ratuj cz.5 - ostatnia
Dochodził wieczór, ale nim na polowanie, czarownik Farlok wybrał się ku karczmie, by zażyć w przybytku towarzyskim uciech prostych, cielesnych. W miasteczku przykładem świeciła gospoda starego mieszczanina z rodowodem niejasnym i kilkoma głowami kurtyzan na koncie. Budynek z bala był przestronny, a kryty spadzistym dachem z dachówki dobrej jakości. Okna dawały sporo światła dziennego, a w nocy służyły za wyjścia przymusowe dla podpitej gawiedzi.
Czarownik zwyczajem starym jak pęknięcia na jego stopach zasiadł w rogu, przy stoliku niewielkim, ale skąd miał widok doskonały na resztę karczmy. Kuzyn Mimośród skorzystał przezornie z usług dorodnej dziewki, więc czmychnął za nią na piętro.
Do Farloka podeszła kelnerka, najwyraźniej dobrze poinformowana.
– Ty jesteś ten sławetny czarownik, co bestie postanowił ujarzmić – zaczęła tyradę.
– Jeden zimny browar w kuflu – odparł Farlok, nie zwracając uwagę na mordy kmieciaków wpatrujące się teraz w niego. Był na świeczniku gromady pospolitego tałatajstwa.
– Masz ty odwagę, taką maszkarę pojmać.
– Zmieniam zamówienie, daj dwa zimne.
– A jak ci się nie uda, to sobie popatrzę, jak ci łeb odcinają toporem. Zawsze stoję zaraz obok szafotu!
Kelnerka miała liczne ubytki w uzębieniu, nieświeży oddech, a wzrok lekko zezowaty.
– Browary, dwa. Od tego tu jesteś – warknął czarownik.
– Tak czy siak, będę miała radochę – powiedziała prawie śpiewem i odeszła.
Wieśniacy jeszcze chwilę wpatrywali się w postać czarownika, przycupniętą w rogu karczmy. Potem jednak stracili zainteresowanie, wracając do sączenia browarów.
Mimośród wrócił po niedługim czasie, lekko spocony, ale zaspokojony na ciele i umyśle. Przysiadł się do czarownika. Kufel z piwem już czekał.
– Wszyscy tu wiedzą już o naszym polowaniu, kuzynie. Jakim to prawem ich uszy nieczyste zdołały tej sztuki dokonać?
Mimośród nie wyglądał na zaskoczonego.
– Tu wieści rozchodzą się szybko jak epidemia wenery. Hajneken ma swoich roznosicieli. Zależy mu na schwytaniu stwora, narzuca na nas presję społeczeństwa. To cwana gangrena, kuzynie.
– Myśmy cwańsi hochsztaplerzy, dowieziemy z gracją.
Dopili browary i opuścili karczmę, bowiem wieczór był już późny, że prawie w noc się przeobraził, co oznaczało jedno – czas na polowanie.
Mimośród, zrodzony w tych stronach, obeznany z ciasnymi przesmykami i uliczkami, przeprowadził kuzyna skrótem, gdzie odór fekaliów unosił się mocno, prawie że tworząc w powietrzu zawiesinę, jaką nożem można kroić bez trudu.
Kroczyli powoli, w ciszy i skupieniu. Mimośród doposażył się w poręczny toporem rzucany, zaś czarownik w pamięci odgrzebywał przydaten zaklęcia. Czuł się jak przed jakimś egzaminem z teorii zaklęć obronnych i atakujących. Zwykle musiał powtarzać każdy test co najmniej raz.
– Farloku, ktoś podąża za nami – stwierdził z obawą Mimośród.
Okazało się, że to pospolity kmieć, od samiutkiej karczmy idący za nimi, ciekawski, ale słabej głowy i mizernego pomyślunku.
Chłopina, spostrzegłszy iż został przydybany na gorącym i znikąd teraz ucieczki ino w tył, uniósł w geście poddania obie ręce.
– Co z nim robimy? Może nas zdradzić, naszą pozycję zniszczyć w drzazgi.
Czarownik wykombinował pomysł na szybko.
– Melatoninum forte – powiedział Farlok i zaklęcie senne dosięgnęło kmiecia, który padł bezwładnie, po czym chrapać donośnie zaczął.
Odeszli w głąb przesmyku, a kiedy zobaczyli w oddali, w nikłym świetle lampionów okiennych, ścianę lasu, jeszcze mocniej uzbroili umysły w ostrożność.
Stwór siedział pod losowym drzewem, starym i chorym od lat. Pałaszował resztki jakiegoś wieśniaka, zarżniętego nieopodal. Wokół walały się resztki kostek, wnętrzności i strzępy łach. Gryzłak oprócz wessania energii życiowej, która zresztą była mierna, wręcz umarła za życia, postanowił wzbogacić dietę o krwiste mięsiwo. Ucztował już spory kawałek czasu, kiedy usłyszał opodal delikatne szmery, jakby intruz albo nawet dwóch. Porzucił więc jadło i począł nasłuchiwać, lokalizować. W końcu zauważył intruzów. Gorzej, że oni nie widzieli jeszcze Gryzłaka.
Czarownik zatrzymał się. Spojrzał za siebie z przezornością.
– Obawiasz się kuzynie kolejnego gapowicza? – zapytał Mimośród.
– Raczej bestii. Czuję ją.
– A to z jakiej niby okazji?
– Miałem z nią wszak styczność. I wtedy, jak i teraz słodkawa woń potu w me nozdrza bije. Ferment wręcz rzygogenny.
– A więc nastawny uszu i…
Mimośród nie zdołał dokończyć zdania. Oto bowiem bestia w całej okazałości, zęby szczerząc zaciekle, zwaliła go z nóg. Rykiem ogłuszyła, a widząc bierność chwilową drugiego intruza, przystąpiła do rozwiercania nosa. Wymierzyła w środek, nastawiła pazur ostry. Czarownik stał jak posąg z marmuru. Nagłość sytuacji zupełnie go zaskoczyła. Ale otrzeźwienie przyszło w porę.
– Gnuśny browar, procent weń – rzuć się bestio w nocy cień!
Gryzłak odskoczył za sprawą sił wyższych, magicznych, przy tym wyrżnął pyskiem o konar blisko stojącego drzewa. Zawył w boleściach. Coś chrupnęło jakby kość. Mimośród ogarnięty powagą sytuacji nie przetrzymał kryzysu emocji i zemdlał zaraz potem. Czarownik nie czekając na rozwój wydarzeń, uśpił stwora. Upewniwszy się, że gryzłak nie stanowi potencjalnego zagrożenia, zarzucił cielsko kuzyna na bark i zdołał podnieść na granicę miasta. Tam zrzucił na bruk jak wór z ziemniakami i zaczekał na patrol straży, któremu opisał, co mają wykonać.
Kuzyn odzyskał świadomość nad ranem. Z miejsca zaczął wypytywać Farloka o stwora, choć wciąż w swym łożu pozostawał.
– Pojmali go straże i z miejsca do hajnekena zawlekli. A ten od razu na szafot polecił bestię dostarczyć. Tam już tłum wieśniaków i mieszczan z chałup i kamienic wybyli i przybyli.
– Mogłeś mnie wybudzić z letargu.
– Uwierz, próbowałem, ale tu żadne zaklęcia nie pomogły. A tymczasem, co do bestii, stracił ją, zgodnie z zapewnieniem, sam hajneken. Toporem z pięć razy fest przydzwonił w karczycho, aż w wodospadzie krwi łeb odleciał do słusznej wielkości kosza.
– Szlachetne stworzenie straciło życie w imię przyzwoitej egzystencji większości.
– O czym mówisz, kuzynie? Czyżby żywot twój ci się nie sprawdził?
– Po kryjomu z żalem przyjąłem, iż gryzłak pozostanie na stracenie bezwzględne. To szlachetne stworzenie, jedno z niewielu stworzonych nie tylko mocą natury, ale i magią.
Czarownik nie podzielał zachwytu kuzyna nad bestią. Nie widział w niej żadnego szlachetnego kawałka. Znowu przypomniała mu się uczelnia, z której wynosił wiedzę teorii magicznych. Wykłady o stworzeniach przepełnionych magią zwykle wykorzystywał na drzemki po hucznych balangach i rozróbach nocnych.
– Dzisiaj odchodzę, kuzynie. Jesteś wolny i żywy.
– Tak i ty. Oto zapłata wykonana.
– Uczyniłem wyjątek z uwagi na nasze zażyłości rodzinne. Lecz wiedz iż to jeden jedyny raz. Muszę znaleźć sowite zlecenie, aby nachapać się denarami dobrej próby.
Mimośród przytaknął z lekkim grymasem winy. Bowiem w komodzie naprzeciw łoża w sakwie spoczęło honorarium od hajnekena za pojmanie żywcem bestii. Nie było duże, dlatego Mimośród postanowił zachować je w całości dla siebie. Zażyłości w tej familii istniały jedynie w przekazach ustnych legend.
Komentarze (3)
Czyżby browar pozytywnie wpływał na skuteczność Farloka?
Co do końcówki... cóż, F. tyle razy zachował się praktycznie wobec kogoś, że nie żal mi specjalnie, że ktoś postąpił z nim tak samo
🙂🙃🙂
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania