Poprzednie częściPODCIĘTE SKRZYDŁA - PROLOG

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

PODCIĘTE SKRZYDŁA 15

AIDEN

Wpatrywałem się w ekran laptopa i tworzyłem właśnie postać złoczyńcy do komiksu, nad którym pracowałem od jakichś dwóch miesięcy. Jednego już miałem, ale w trakcie tworzenia fabuły, doszedłem do wniosku, że wplączę w całą historię kolejnego. Ten miał być mroczniejszy i z bardziej pokręconą psychiką niż ten pierwszy.

Oderwałem na chwilę wzrok od monitora, słysząc znajomy głos, dobiegający z dołu i trzask domykających się drzwi do mieszkania. Justin rozmawiał z mamą i na pewno zaraz tutaj przyjdzie robić mi wyrzuty, co do mojego zachowania wobec Nancy w szpitalu. Wiedziałem, że był na mnie wściekły, a zaraz najprawdopodobniej się do tego przyzna.

– Hej stary, co tam? – Był posępny i chyba nie przyszedł tutaj po to, aby dać mi w ryj. Usiadł na skraju łóżka i wsparł szczękę na dłoniach. – Jeszcze nie skończyłeś tego komiksu, czy to już nowy projekt? – Przymknąłem laptop, bo zauważyłem, jak Justin zerka spod rzęs, a nie lubiłem chwalić się niedokończonymi szkicami.

– Nadal nad tym samym. – Przekręciłem się na obrotowym fotelu w jego stronę. – Stało się coś, że przychodzisz do mnie o tak późnej porze? Jest już wpół do dziesiątej.

– Naprawdę, nie wiedziałem – przyznał matowym głosem i wzdrygnął ciałem, jakby było mu zimno. – Masz jakieś piwko?

– W biurku, weź sobie i opowiadaj. – Już leniwiec się szybciej ruszał. Zanim: wstał, doszedł, otworzył biurko, wyjął piwo, otworzył je, zamknął biurko, wrócił na łóżko – minęła wieczność.

– Dlaczego obmacywałeś Nancy w szpitalu i smyrgałeś ją po ręce? – Skrzywił się, biorąc duży haust piwa, po czym zerknął na mnie podejrzanie, opuszczając butelkę na kolano.

– Dodawałem jej otuchy, to wszystko. – A jednak przeczucie mnie nie myliło i Justin zażądał wyjaśnień. – Sam prosiłeś, abym był wobec niej, jak przyjaciel, więc...

– Wiesz dobrze, o co mi chodzi i nie zgrywaj niewiniątka – fuknął. – Przyznaj się wprost, co chciałeś w ten sposób osiągnąć?

Widziałem, jak się spina i miałem to w dupie.

– Wkurzyć cię – syknąłem przez zaciśnięte zęby. – Satysfakcjonuje cię taka odpowiedź Justinie Green? – Wlepiłem w niego znudzony wzrok. – Powiedz lepiej, jak dalece posunąłeś się w stosunku do biednej Nancy, bo coś mi się wydaje, że się leciutko zagalopowałeś. – Odruchowo wstałem z miejsca. – Po co przywlokłeś ją ze sobą do szpitala, odstawiając szopkę przed rodziną.

– Jaką szopkę? – Uniósł pytająco brew.

Doszedłem do wniosku, że Justin naprawdę nie rozumie, o co mi chodzi, kiedy dostrzegłem zmieszanie na jego twarzy i wybałuszone oczy.

– Druga baza i spadaj Nancy, zapomniałeś? – Położyłem mu dłoń na obojczyku, stając nad nim, jak kat przed ofiarą. – Jeśli coś więcej zakiełkowało w twojej głowie poza lizaniem jej cipki, to zejdź na ziemię i po co do chuja, przedstawiałeś ją najbliższym?

– Mówiłem przecież, że powiem Nancy prawdę o sobie i poczekam, co mi odpowie, ale… – zamilkł i spuścił wzrok. – To już nieaktualne.

– Kopnęła cię w dupę – wybuchłem śmiechem i nie potrafiłem tego opanować, bo widok jego skwaszonej twarzy mi na to nie pozwalał.

– Nie… idioto. Przeraża mnie to, co do niej poczułem i boję się odrzucenia. – Wziął kolejny haust piwa. – Całą drogę, gdy tutaj szedłem, zastanawiałem się, co zrobić i postanowiłem, że dotrę do tej drugiej bazy i się pożegnamy. Nie chcę jej spierdolić życia. – Łypnął na mnie spod rzęs. – Nie jestem dla niej.

– Bardzo dobrze. – Szczerzyłem zęby, ciesząc się z takiego obrotu sprawy. – Zaopiekuję się nią, głowa do góry – dodałem z ironią w głosie, widząc, jak Justina twarz tężeje, a palce zaciskają się mocno na butelce.

Chciałem go lekko podpuścić – osiągnąłem cel.

– Pojebało cię Aiden, czy co? – Stanął na nogi i wbił lodowaty wzrok w moje rozbawione oczy. – Ona nie jest pierwszą lepszą do przygruchania. Co w ten sposób wskórasz?

Zaczynał puszyć się jak indor i wiedziałem już, że niedługo wybuchnie, jak nie powściągnę języka i nie przestanę z niego drwić.

– Żartowałem, wyluzuj brachu. Nawet w podpuchach przestałeś się orientować. – Piorunował mnie wzrokiem, a jego kostki na dłoniach były bielsze, niż kitel lekarza przed operacją. – Nie interesuje mnie w tym sensie. Lubię Nancy, bo to świetna dziewczyna, ale to wszystko. Rozumiesz?

– Aiden, nie rób żadnego wkrętu, bo nie ręczę za siebie. – Odepchnął mnie klatą i posłał wymowne spojrzenie, spod ściągniętych brwi.

Zrobiło się gorąco i poczułem zimny pot na czole.

– Jak bym chciał, to bym ją miał już dawno temu. Zacznij myśleć idioto. – Odetchnąłem, bo wyminął mnie i podszedł do biurka, sięgając kolejne piwo.

Kurwa. Prawda była taka, że bałem się tego neandertalczyka. Był porywczy i nigdy nie wiedziałem, co zrobi i jak zareaguje.

– Jedziemy jutro po szkole za miasto? – Justin zmienił temat, a ja miałem mu jeszcze coś do powiedzenia odnośnie do Nancy.

– Możemy wyskoczyć na godzinkę, może dwie. – Ucieszyłem się nawet z jego propozycji. – Nancy wspominała ci coś o Amber? – Powróciłem do tematu.

Spojrzał na mnie takim zaskoczonym wzrokiem, że już miałem pewność pewien, że nie.

– Nic nie mówiła. Prawdę powiedziawszy, to mało rozmawialiśmy, rozumiesz…– Tak mocno zacisnął szczękę, że mu zęby zazgrzytały. – Zrobiła jej coś ta postrzelona wariatka?

– Amber zaatakowała Nancy na korytarzu, ale spokojnie, nie dałem jej skrzywdzić. –– Pożałowałem tych słów, zanim zdążyłem domknąć usta. – Daje ci słowo, że więcej jej nie tknie.

Twarz Justina poróżowiała, a po chwili przyjęła buraczany odcień.

– Jasne, że nie, bo zajebię tę szmatę – oznajmił wzburzonym głosem i nawet nie wiem, kiedy odstawił butelkę na blat biurka i ruszył w stronę drzwi. Musiałem zastąpić mu drogę, bo był tak podminowany, że rzeczywiście mógł jej zrobić krzywdę.

Nie uśmiechało mi się to, ale w zaistniałej sytuacji, nie było wyjścia.

Mogłem to przewidzieć. Kurwa mać!

Czyżbym podświadomie właśnie takiej reakcji kuzyna pragnął?

– Ty gdzie? – Pochwyciłem go za biceps i zacisnąłem palce. – Chcesz narobić sobie problemów i przypomnieć sobie, jak wygląda dołek. – Justin zwrócił zaciętą twarz w moją stronę i pierwsze, co wyłapały moje oczy to furia na jego brązowych tęczówkach. – Posadź dupsko z powrotem na łóżku i przestań zgrywać chojraka. – Stanąłem w uchylonych drzwiach, wspierając się rękami i nogami o ich ramy. – Jak już tak cię nosi, to przypierdol mi.

Nie mógł opuścić tego pokoju, bo może polać się krew.

– Aiden, zejdź mi z drogi i nie mieszaj się w to, bo spełnię twoją prośbę i ci przywalę, choć wolałbym tego uniknąć.

Na chuja ja mu o tym powiedziałem. Mogłem ugryźć się w język i nie mieszać w ten pojebany trójkąt.

– Nie. – Justin próbował mnie wyminąć, ale zaparłem się mocno, nie ułatwiając mu tego. – Ogarnij się, małpiszonie. – Szarpnął mnie za ramię, po czym chwycił za drugie.

Pierdolony miał tyle siły, że długo tak nie wytrzymam, ale nie mogłem ustąpić. Dobrze wiedziałem, że więcej ostrzeżeń nie będzie – trudno.

– Aiden, odejdź – fuknął przez zęby, tracąc zdrowy rozsądek. – Nic jej nie zrobię, tylko wytłumaczę, co wolno, a czego nie.

– Nie, Justin. – Mój głos był stanowczy i nieznoszący sprzeciwu. – Jutro to zrobisz, a teraz dopij piwo. – Wiedziałem, że na prośby było już za późno i nawet bomba atomowa nie zatrzyma tego, co działo się teraz w jego głowie.

Wściekłość – złość – amok i ta myśl, że ktoś skrzywdził jego ukochaną.

– Zabiję cię głupku – syknął i poluzował hamulec.

Nie wytrzymał i rzucił się na mnie z pięściami.

Oberwałem w szczękę – zignorowałem to.

Trafił mnie w brzuch – jęknąłem tylko.

Zamierzył się jeszcze raz – zablokowałem pięść.

Zawahał się – ja nie i walnąłem go w żebra.

Trafił mnie w okolice oka – ja w policzek.

Tak jeszcze paręnaście razy.

– Dość! – ryknąłem i popchnąłem rozjuszonego Justina w stronę łóżka, zamykając drzwi na klucz, który schowałem sobie w majtki.

- Lepiej? – Oddychałem głośno, łapiąc łapczywie oddech, a Justin wyglądał, jakby zobaczył upiora. – Będziesz spał u mnie, bo twoja stopa nie opuści tego pokoju, nawet, jakbyś mnie kopał i dusił, rozumiesz? – Skinął twierdząco głową i sięgnął po piwo, które dopił duszkiem.

Poszło łatwiej, niż myślałem. Szybko przemienił się z tygrysa w potulnego persa.

Jednak jak chciał, potrafił uruchomić śpiące komórki.

– Znów się pobiliście? – Usłyszałem głos mamy zza drzwi. – Narobiliście tyle hałasu, że nieboszczyka byście obudzili. – Szarpnęła parę razy za klamkę, próbując wejść do środka.

– Już po wszystkim mamo, idź spać. – Wsparłem się plecami o zimne drzwi, przymykając powieki. Słyszałem jej kroki – odeszła. Czułem pieczenie w okolicy oka i tępy ból pod lewym żebrem. Na szczęście obyło się bez złamań i przelewu krwi.

Co te kobiety z nami robią, pomyślałem i ruszyłem w stronę kuzyna, siadając obok na łóżku. Nadal był spięty, ale amok ustąpił miejsca rozumowi.

– Na którą się jutro umawiamy? – Przechyliłem się w jego stronę i dałem kuksańca w ramię. – Od razu uprzedzę, że ja siadam za kierownicą, bo z tobą narwańcu, to strach jeździć.

– Kończę po piętnastej, więc może siedemnasta. – Justin zerknął na mnie spode łba. – Jutro Sam ma wizytę sanepidu w cukierni, więc mam wolne.

– Mi pasuje. – Uśmiechnąłem się szeroko, ale szybko powróciłem do poważnej miny, odczuwając ból w okolicy policzka. – Idź, się umyj, a ja pójdę po coś na ząb i przyniosę więcej piwa. Mama zrobiła dzisiaj pizzę, palce lizać. – Obolałą dłonią sięgnąłem po telefon, który leżał na biurku i wyjąłem klucz z majtek.

– Jasne. – Wstał, a ja wsadziłem klucz w dziurkę, otworzyłem, wyszedłem, zamknąłem drzwi na klucz od zewnątrz i zszedłem schodami do kuchni.

Oknem nie wyjdzie, bo mieszkałem na trzecim piętrze. Batmanem nie był.

***

 

Wsadziłem spory kawałek pizzy do mikrofalówki i rozsiadłem się na krześle przy stole, wyszukując w telefonie, numeru Amber. Wystukałem parę liter na klawiaturze i kliknąłem, wyślij.

JA: Śpisz?

Telefon zawibrował chwilę po wciśnięciu, wyślij. Nawet nie zdążyłem odsunąć go sprzed nosa.

AMBER: Nie. Stało się coś?

JA: Przez przypadek wygadałem się Justinowi, co zaszło pomiędzy tobą a Nancy. Nie miał o niczym pojęcia.

AMBER: Spoko. Tak by się dowiedział.

JA: Ledwie go powstrzymałem, bo wybierał się do ciebie.

AMBER: Trzeba było go puścić. On mi nic nie zrobi. Dużo szczeka, ale nie jest damskim bokserem.

JA: Żebym wiedział, to nie robiłbym za worek treningowy. Zamknąłem go w pokoju na klucz i wygnałem pod prysznic.

Amber: Na przyszłość będziesz wiedział. Będzie spał u ciebie?

JA: Mam go puścić?

AMBER: Jasne. Nawet jak przyjdzie, to wiadomo, jak się to skończy. Mam na niego swoje sposoby.

JA: No tak, ruchaniem. Okej. Nie lubię dzielić się łóżkiem.

AMBER: Jasne. Rób, jak uważasz. Pa.

JA: Pa.

Wcisnąłem telefon do kieszeni spodni, wyjąłem parującą pizzę z mikrofalówki i wyciągnąłem dwa piwa z lodówki, po czym wróciłem na górę. Justin jeszcze się mył, więc postawiłem jedzenie na biurku i wepchnąłem klucz w dziurkę, nie zamykając ich.

– Pięknie pachnie, aż mi ślinka cieknie – rzucił po wyjściu spod prysznica, pochylił się nad parującą pizzą i urwał sobie kawałek, od razu zatapiając w nim zęby. – Niebo w gębie. – Widziałem, że zerka na drzwi. Jego wzrok zawiesił się na kluczu. – Jestem wolny? – Oblizał się i odgryzł kolejny kęs.

– Tak. Możesz zostać albo iść. Jak chcesz – burknąłem, sięgając po kawałek pizzy. – Pierwszy szok minął.

– Pójdę, bo znów będziesz chrapał, nie dając mi spać. – Zmarszczył brwi i sięgnął po piwo. – My chyba nigdy nie dorośniemy. Odkąd pamiętam, nie było tygodnia, abyśmy nie ruszyli na siebie z łapskami.

– Jak dobrze pamiętam, większość bójek była z twojej inicjatywy. Zawsze ci coś nie pasowało Justinie Green. Darłeś na mnie mordę z byle powodu, nawet, jak trafił mi się większy kawałek ciasta, niż tobie świrze.

– Pamiętasz, jak na sylwestra wsadziłem ci petardę za podkoszulek. O mało nie zesrałeś się w majtki – zachichotał, opluwając się piwem.

– Zesrałem się. – Justin zastygł. – Pół godziny siedziałem w łazience, zapierając spodnie; na szczęście nie zdążyło wyciec z majtek. – Widziałem, jak rozdziawia usta i słyszałem, jak wybucha gardłowym śmiechem.

– Teraz rozumiem, dlaczego resztę wieczoru przesiedziałeś na kanapie. Co zrobiłeś z majtkami? – Justin trzymał się za brzuch, charcząc jak osioł.

– Wywaliłem przez okno. Przecież nie wrzuciłem ich do kosza na pranie. – Sam zacząłem zwijać się ze śmiechu. – Wiesz, jak jebały.

– Po tym, co wepchnąłeś do żołądka, to na pewno. – Justin otarł łzy, które i mi cisnęły się do oczu, od ciągłego cieszenia japy.

– Ty za to wylądowałeś twarzą w psiej kupie i chodziłeś pół dnia z jej resztkami na czole. Zeschły się tak bardzo, że ciotka musiała ci trzymać głowę pod wodą, aby namiękło. – Przybiliśmy sobie po żółwiku. – Ile wtedy mieliśmy lat? Pięć, sześć?

– Coś koło tego Aiden. Wtedy byłem mały, a ty na sylwestra miałeś już piętnaście lat. – Dopił piwo i sięgnął po ostatni, obszarpany kawałek pizzy.

– Było minęło. Przynajmniej mamy co wspominać. – Wyciągnąłem ręce do góry, rozprostowując zastygłe ciało.

– Będę leciał. – Przybiliśmy sobie piątkę. – Widzimy się jutro, koło garażu Aiden.

Wyszedł, a ja poszedłem pod prysznic, zmyć z siebie pot i zapach Justina. Gdy woda spływała po moim nagim ciele, nie czułem nic, oprócz ciepła i stanu relaksu, w który wprawił mnie jej głośny szum.

Obejrzałem ciało i stwierdziłem, że poza paroma czerwonymi otarciami, które przekształcą się w ohydne siniaki, nic więcej mi nie dolega. Zakłuło lekko pod żebrem, kiedy schyliłem się umyć łydkę, ale to normalne, bo kuzyn miał ciężką rękę.

Wyszedłem i owinąłem się ręcznikiem w pasie, zerkając w stronę lusterka. Ponaciągałem delikatnie opuchniętą skórę twarzy, doliczając się, trzech zaczerwień i opuchniętej wargi. Machnąłem ręką, myśląc, że będzie to, gorzej wyglądało.

Wyszedłem z łazienki, zdjąłem ręcznik z bioder i usiadłem na skraju łóżka, wycierając kropelki wody z włosów. Przetarłem jeszcze szyję, tors i rzuciłem go w kąt, bo nie chciało mi się wstać, aby go rozwiesić.

Banan nie schodził z mojej twarzy. Opadłem na plecy i nakryłem się kołdrą, bo poczułem chłód na nagim ciele. Zamknąłem oczy i oddałem się w objęcia Morfeusza, zasypiając szybko.

***

Obudziłem się z lekkim bólem głowy. Rozmasowałem skronie i od niechcenia wstałem z łóżka. Doczłapałem do łazienki, zawieszając wzrok na swojej opuchniętej twarzy, wpatrując się w swoje odbicie w wiszącym nad zlewem lustrze.

– Tragedii nie ma – burknąłem pod nosem, zabierając się za mycie zębów.

Po porannej toalecie ubrałem się i zeszedłem do kuchni, wrzucić coś na ząb. W lodówce leżał jeszcze kawałek wczorajszej pizzy, więc pochwyciłem go i wsadziłem do ust, nie podgrzewając – nie chciało się mi. Gdy napełniłem w znacznym stopniu żołądek, chwyciłem plecak i wolnym krokiem opuściłem mieszkanie, kierując się przez park w stronę szkoły – miałem do niej blisko.

Gdy przekroczyłem jej próg, podszedłem do automatu ze słodyczami i kupiłem sobie batonik – kochałem słodycze. Rozsiadłem się kawałek za nim na zimnej posadzce i zatopiłem zęby w tym słodkim rarytasie, zerkając co chwilę w poszukiwaniu kogoś z mojej paczki, ale nie dopatrzyłem się nikogo. Wsadziłem ostatni kęs do buzi i wepchnąłem papierek do plecaka. Miałem właśnie ruszyć dupsko i pójść w głąb szkoły, kiedy zauważyłem Amber, kierującą się w moim kierunku.

– Cześć, mogę? – Przykucnęła obok mnie, a jej twarz promieniała.

Prawdę powiedziawszy, to nie mogłem się doczekać, kiedy w końcu dowlecze do szkoły swoje zgrabne dupsko.

– Cześć, jasne. –– Uniosłem nieznacznie brew, widząc, jak jej oczy świecą. – Po dobrym nastroju wnioskuję, że jednak Justin był u ciebie i po wizualnych oględzinach widzę, że nic ci nie zrobił.

– Jasne. – Amber zachwiała się i posadziła tyłek obok mnie, wspierając się plecami o ścianę. – Nie przyszedł przecież na kawę ani, żeby sobie ze mną poplotkować. – Zwróciła twarz w moją stronę. – Pokrzyczał, pomachał rękoma i skończyło się jak zawsze.

– Działasz na niego, jak płachta na byka, a i tak do ciebie lezie. Czy on kiedykolwiek ci odmówił? – Przygryzłem wargę i skupiłem wzrok na swoich palcach u rąk.

– Nigdy. Jestem jego skarbem, którego nie jest w stanie porzucić – odchrząknęła i zaczęła grzebać w plecaku. – Zrobiłam nawet parę selfie, chcesz zobaczyć? – Namacała telefon i wyjęła go z plecaka, skupiając się na przeglądaniu galerii zdjęć. – Są. – Zdmuchnęła z nosa włos, który się do niego przykleił. – Patrz, jak słodko razem wyglądamy.

– Widzę. – Przejąłem od niej telefon i przesuwałem w bok, przeskakując na kolejne fotografie.

Leżeli półnadzy i objęci. Na jednym nawet było, jak go całuje, a najlepsze w tym wszystkim było to, że się tego nie wyprze, bo aparat zapisywał dzień i godzinę.

Szkoda mi się zrobiło tej biednej Nancy. Dopiero co zaczęli się spotykać z Justinem, a on już ją zdradzał.

– Coś się jednak zmieniło. – Amber spojrzała prosto w moje zaciekawione oczy, które oderwałem od wpatrywania się w ich wspólne zdjęcia. – On się w niej zakochał, prawda?

– Skąd takie pytanie? – Zaskoczyła mnie.

Czyżby przyznał się Amber do tego, że kocha Nancy?

– Nasz wczorajszy seks dał mi do myślenia – westchnęła. – Kochał się ze mną, ale miałam odczucie, jakby to robił z kimś innym. Justin nigdy nie był wobec mnie taki czuły i delikatny. – Przeciągła palcami po długich włosach, układając je sobie na ramionach. – Jestem nieomal pewna, że coś jest na rzeczy i ma to związek z tą, różową landrynką.

– Nic mi na ten temat nie wiadomo. – Kłamałem, unikając jej wzroku, żeby przypadkiem nie zaczęła mnie prześwietlać i szukać dziury w całym.

Skoro jej nie powiedział, to widocznie miał ku temu swoje powody, pomyślałem i zacząłem powoli wznosić ciało z tej zimnej podłogi. Pośladki mi zmarzły.

Gdy byłem już w pozycji pionowej, podałem Amber rękę i pomogłem wstać. Kiedy przechyliłem lekko głowę w prawo, zauważyłem Nancy, która wychodziła właśnie ze swojej kryjówki na końcu korytarza. Miała spuszczoną głowę i nie wyglądała za ciekawie.

– Kurwa – syknąłem przez zaciśnięte zęby, domyślając się, że na pewno słyszała naszą rozmowę. Całkiem zapomniałem, że może tam siedzieć.

– Stało się coś? – zaniepokoiła się Amber, widząc moją skrzywioną minę, a ja, zamiast jej odpowiedzieć na szybko, nie potrafiłem oderwać wzroku od przygarbionej sylwetki Nancy. – Aiden, co z tobą?

– Nic. Dobrze jest. Idziemy? – Czułem, jak spinają mi się mięśnie karku i pleców. Przez moją nieostrożność, znów dojdzie pomiędzy Nancy a Justinem do kłótni.

Z drugiej strony, może to i lepiej. Ona do niego nie pasuje.

Przez całą lekcję biologii zerkałem kątem oka na Nancy. Była tak zamyślona i smutna, że nawet nie reagowała na zaczepki Hannah, która na pewno próbowała z niej coś wyciągnąć. Jej głowa zwisała, jakby ktoś podciął jej mięśnie i nie miała siły wznieść jej do nieba. Twarz skrywała za włosami, które naciągnęła sobie prawie na całą powierzchnię.

Siedziałem jak na szpilkach, nie mogąc doczekać się dzwonka, ale ta chwila ciągła się w nieskończoność. Miałem ochotę wstać i podać jej pomocne ramię. Byłem pewien, że tym razem Justin nie potraktuje Amber ulgowo i będzie drama.

Gdy rozbrzmiał długo wyczekiwany dźwięk świdrującego uszy dzwonka, od razu wyszedłem z klasy i udałem się do samotni Nancy, przeczuwając, że zaraz się tutaj pojawi – nie doczekałem się. Gdy wstawałem ślimaczym tempem z podłogi, przez małe okienko dostrzegłem jej przygarbioną postać, jak kierowała się w stronę parku.

Nie myśląc długo, wyciągnąłem długie nogi przed siebie i jak tornado przebiegłem przez szkolny korytarz – nikogo nie potrąciłem – i opuściłem mury szkoły najszybciej, jak się tylko dało, udając się w pogoń za Nancy, która postanowiła chyba udać się na wagary. Wezbrała we mnie fala wściekłości i powiedzenia, co tak naprawdę myślę o moim nieogarniętym i lekkomyślnym kuzynie.

Kurwa… Kurwa…kurwa. Żałowałem, że przyczyniłem się do ich pogodzenia i podałem ją Justinowi na widelcu. On tylko rozkochiwał w sobie dziewczyny i ranił, jakby nie mógł poprzestać na Amber i przestać szukać kolejnych ofiar do zmanipulowania.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania