Poprzednie częściPODCIĘTE SKRZYDŁA - PROLOG

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

PODCIĘTE SKRZYDŁA / 24

JUSTIN

 

Odkąd opuściliśmy szpital, ojciec nie odezwał się do mnie ani słowem. Zerkał tylko w lusterko i posyłał mi chłodne spojrzenia. Pierwszy raz prowadził samochód nerwowo i ściskał kierownicę do białości kostek.

Czułem ścisk w gardle i przełykanie śliny sprawiało mi więcej bólu niż pocięte ręce. Starałem się unikać jego wzroku, ale oczy jakoś same kierowały się w stronę lusterka.

Zanim wsiadł do samochodu i usiadł za kierownicą, rzucił na przednie siedzenie kopertę, którą dostał od lekarza z taką złością, że poczułem przed nim respekt – pierwszy raz od dawien dawna.

Chciało mi się pić, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język i jednak nie poprosiłem ojca o podanie wody, która leżała w schowku. Sam mógłbym się wychylić i sobie sięgnąć, ale nie miałem na to zbytnio siły. Byłem lekko zamroczony, od ilości środków przeciwbólowych i kroplówek, które we mnie wpompowali.

Obniżyłem się i wsparłem kolana na oparciu fotela kierowcy. Oparłem ciężką głowę o siedzenie, ułożyłem zabandażowane od palców dłoni po łokcie przedramiona na udach i zamknąłem oczy, biorąc głęboki wdech.

Nie pamiętałem za bardzo, co wydarzyło się na działce, od czasu, kiedy zacząłem się dusić po zażyciu narkotyku.

Jednego byłem pewien. Ojciec przytwierdzi mnie za jaja do wiatraka, śmigła poszatkują ciało na małe kawałeczki, takie, że będzie się od razu nadawało na kotlety, lub pulpety, w zależności co kto preferuje – osobiście wolałem kotlety.

W tym jebanym samochodzie panowała tak głucha cisza, że słyszałem, jak mi się kroplówki we flakach przelewają. Ojciec nigdy – odkąd pamiętam – nie włączał radia podczas jazdy, bo jak on to mówił: „To rzępolenie, które nadają w eterze, przeszkadza, skupić się na bezpiecznej jeździe”.

Gdy wzniosłem ciało lekko do góry i wyjrzałem przez szybę, zorientowałem się, że jeszcze dwa skrzyżowania i dojedziemy pod dom, gdzie dopiero się zacznie jazda bez trzymanki.

Gdy samochód zatrzymał się na parkingu przed blokiem, nie miałem w ogóle ochoty z niego wysiadać – musiałem. Ociężały, jak hipopotam po obiedzie wywlokłem pokiereszowane cielsko i skierowałem się w stronę klatki schodowej, odwracając się do auta plecami. Czekałem posłusznie, aż ojciec zamknie pojazd i dołączy do mnie – nie miałem kluczy od mieszkania, ani telefonu. Wszystko zostało na działce Billiego.

Ojciec ruszył przodem, a ja za nim z podkuloną głową. Od czasu do czasu zerkałem na jego barczyste plecy, odziane w błękitną koszulę. Wsadził klucz w zamek i otworzył drzwi o numerze siedem na trzecim piętrze; skinął, abym wszedł, po czym zatrzasnął je z impetem.

– Idź do kuchni i poczekaj tam na mnie – burknął pod nosem, kierując się w stronę sypialni.

Pierwsze, co zrobiłem, gdy tam dotarłem, to otworzyłem lodówkę i wlałem sobie do gardła pół butelki niegazowanej wody. Odczuwałem takie pragnienie jak podczas kaca. Gdy przechyliłem głowę na bok, dostrzegłem ojca, podążał w moim kierunku wolnym krokiem, trzymając ręce z tyłu.

– Chciałeś skończyć jak matka? – Wysunął zza pleców dłoń, w której trzymał jej fotografię i podsunął mi pod nos. – Chciałeś tego, głupku? – Odłożył zdjęcie na stół, a ja stałem jak wryty, nie znajdując odpowiednich słów, aby udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi. – Języka w gębie zapomniałeś?

Ściągnął rysy twarzy, uniósł wysoko brwi i wyjebał mi tak mocnego w twarz, że poczułem mrowie i silne pieczenie na policzku. Powtórzył zamach, tym razem obrał na cel drugi policzek; głowa mi odskoczyła od siły uderzenia, której do tego użył.

– Nie chciałem tego, ojcze – wydukałem przez zaciśnięte zęby. – Nie wiem, dlaczego mnie powaliło, o mało nie doprowadzając do śmierci? – Widziałem jak kuli dłonie w pięści i spina wszystkie mięśnie do granic możliwości. – Billi dał mi tylko troszeczkę amfetaminy i nawet po tak długiej przerwie, nie powinno mi nic być.

– Powiem ci dlaczego, o mało nie odebrałem cię dzisiaj z kostnicy. – Pomachał białą kopertą, tuż przed moim ciekawskim jej zawartości wzrokiem. – Jak długo faszerujesz się lekami pobudzającymi organizm i wywołującymi ogólnie rzecz mówiąc, szeroko pojętą agresję? – Wyjął z koperty jakieś wydruki i wcisnął mi do dłoni, po czym usiadł na krześle, opierając łokcie na blacie stołu.

– Nie biorę żadnych leków – rzuciłem, nic z tego nie rozumiejąc. Gdy zapoznałem się z wynikami badań i wypisem lekarskim, czułem, jak włosy jeżą mi się na głowie. – Biorę tylko te, które przepisał mi doktor Kors. – Nogi się pode mną ugięły, kiedy doczytałem, jakie stężenie jakiegoś gówna, miałem we krwi.

– Nie kłam do cholery i przyznaj się, co w siebie pchasz! – ryknął, wstał i po raz kolejny oberwałem z liścia, choć czułem jeszcze wcześniejsze uderzenia i wszystkie dziesięć palców ojca na polikach. – Lekoman i do tego powracający narkoman! – Wcisnął dłonie do kieszeni spodni, po czym spojrzał na mnie rozczarowanym wzrokiem. – Mów, do kurwy! – Wyjął ręce, które starał się obezwładnić; bez rezultatu zresztą i pochwycił mnie za koszulkę pod szyją. – Justin!

– Nic nie biorę, przysięgam. – Był tak zły, że bałem mu się nawet spojrzeć w rozwścieczone oczy. – Uwierz mi, błagam cię. – Ojciec odpuścił i opadł na krzesło, walcząc z oddechem, pod wpływem silnego wzburzenia. Padłem na kolana i wsparłem głowę na jego drżących kolanach; pogładził mnie po głowie. – Wierzysz mi?

– Powiedzmy, że tak – westchnął, robiąc głęboki wdech. – Wychodzi na to, że ktoś cię podtruwa. – Oparł brodę na mojej głowie. Słyszałem, jak trze zębami, nakładając je na siebie, podczas silnego zaciskania szczęki.

– Też o tym pomyślałem i teraz rozumiem, dlaczego roznosiła mnie energia i robiłem z siebie idiotę, reagując złością na najmniejszą głupotę. Spadły mi klapki z oczu, bo wiem, jaki jestem, a jaki byłem ostatnimi czasy.

Potwór – to za płytkie słowo, aby określić moje zachowanie wobec sporej grupy osób – niektóre zasłużyły sobie na mój gniew np.: brat Amber i Aiden.

– Jak odkryję, kto ci tak źle życzył, to zabiję skurczybyka gołymi rękoma. – Ojciec przytulił mnie i poklepał po plecach, po czym przyciągnął głowę do swojej piersi. – Masz jakichś wrogów?

– Nie wiem ojcze… Raczej nie. – Próbowałem na szybko zebrać myśli. – Otaczam się rodziną i drobną grupką znajomych, ale wszystkich z nich możemy od razu odhaczyć, ponieważ nie miałem z nimi kontaktu. Spotkałem się z nimi już po śmierci mamy – przyznałem, dostrzegając tęsknotę i ból w oczach ojca, gdy o niej wspomniałem. Mnie samemu zakręciła się łezka w oku.

– Więc kto i jak? – Wyglądał, jakby intensywnie brał każdego pod lupę i stawiał pod ścianą, osądzając: winny, niewinny.

Udałem, że nie słyszałem pytań.

– Zacząłem czuć takie buzowanie w ciele i niekontrolowane wybuchy szału zaraz po powrocie z odwyku. – Zrobiłem wielkie oczy, typując w myślach parę osób, które mogłyby to zrobić: Amber, Aiden, rówieśnicy z klasy i moja Nancy. Wszyscy ci, którzy mieli sposobność, aby mnie czymś podkarmić.

Z ogromnym bólem serca i podszeptem demona, który właśnie miażdżył moje żebra, próbując wyskoczyć z piersi, nie mogłem jej wykluczyć, chociaż w najgłębiej skrytych fałdach mózgu, wiedziałem, że to nie ona.

– Nikt, poza nami nie wie, dlaczego niemal nie doszło do tragedii – powiedział ojciec. – Aidena zbyłem, że narkotyk ci zaszkodził. Miałem pewne wątpliwości, czy skazałbyś się na taką męczarnię, jaką jest agresja i niepohamowana żądza niszczenia ludzi i wszystkiego, co nas otacza? Jesteś narowisty, ale nie głupi. – Pocałował mnie w czubek głowy, a ja dalej tkwiłem na klęczkach, tuląc się do niego; tak bardzo tego potrzebowałem.

– Nie jestem złym człowiekiem, ojcze; może troszeczkę wypaczonym od prochów. Pozjadałem wszystkie rozumy i trwałem w przekonaniu, że wszyscy wokół robią mi na złość i umoralniają bez powodu. Niestety, jak się niebawem okazało, mieliście rację, tylko ja tkwiłem w mylnym mniemaniu. – Uniosłem głowę do sufitu i napotkałem zrozumienie w jego przymglonych oczach. – Przerażało mnie to, co we mnie wstępowało, bo nie mogłem tym sterować i z duszą na ramieniu, obawiałem się, aby nie zrobić komuś czegoś więcej, poza ubliżeniem, czy obiciem mordy.

– Wiem i rozumiem – westchnął. – Prędzej czy później ten, który ci to zrobił, popełni jakiś błąd i wpadnie.

– Od teraz będę miał oczy i uszy wokół głowy. – Wstałem powoli z klęczek, bo zaczynał mnie boleć kręgosłup, od tej niewygodnej i przygarbionej pozycji. – Odnajdę winowajcę. Jeśli będę musiał rozegrać to w perfidny i pokerowy sposób; nie zawaham się – oznajmiłem i usiadłem na krześle obok.

Cera ojca nie była już taka rumiana, powoli odzyskiwała właściwy koloryt.

– Dwa dni po pogrzebie mamy, wspominałeś coś, że stany agresji słabną i czasami odnosisz wrażenie, jakbyś był dwoma osobami naraz z tą różnicą, że możesz wpływać i hamować popęd tej złej. – Ojciec uśmiechnął się leciuteńko, kładąc mi dłoń na napiętym bicepsie. – Miewasz je jeszcze?

– Tak, ale nie są już tak uciążliwe dla psychiki, jak wcześniej; nie wspomniałem o wybuchu, który mną zawładną, kiedy czekałem na Nancy w parku, a ona nie przyszła. Ostatnio jestem sobą sprzed odwyku i tego całego zamieszania z narkotykami. – Wsparłem głowę na jego rozluźnionym ramieniu. – Wiesz… tak sobie myślę i dedukuję co do poziomu tego leku i jaki by był, gdyby ten ktoś nie poprzestał mi go zapodawać? – Wzdrygnąłem się, co ojcu również się udzieliło.

Rzuciłem tak na szybko – nie miałem pewności co do teorii zaprzestania.

– Idź, odpocznij i niech treść tej rozmowy zostanie pomiędzy nami – zasugerował i podrapał się po uchu. – Nancy również nic nie wygadaj. – Wstał i poklepał mnie po głowie. – Wiem, że to nie ona, ale lepiej będzie, aby na razie o niczym nie wiedziała.

– Pomyślałem o tym samym. – Wypuściłem powietrze z płuc. – Już i tak przysporzyłem jej wielu zmartwień.

– Uciekaj na górę – rzucił ojciec. – Odebrałem klucze i twój telefon z komisariatu, leżą na łóżku. – Posłał mi promienny uśmiech i ruszył wolnym krokiem w stronę salonu. Ruszyłem schodami na górę do swojego pokoju – mieliśmy dwupoziomowe mieszkanie, bo ojciec kupił to nad nami i ekipa budowlana połączyła oba w jedno.

– Ojcze, możemy jeszcze o czymś porozmawiać? – Zwrócił ciało w moją stronę, robiąc zdziwioną minę.

Zszedłem na dół i usiadłem na kanapie – ojciec zrobił to samo.

– Oczywiście, a o czym?

– O mamie i o tym, jak to teraz będzie – westchnąłem, czując ucisk w klatce piersiowej. – Zagadywałeś mnie o nią parę razy, ale jeszcze nie byłem gotowy, aby rozmawiać o jej odejściu.

– Ja nadal nie jestem i nie potrafię się odnaleźć w tym mieszkaniu, odkąd jej zabrakło. – Potarł dłonią czubek nosa. – Każdy metr kwadratowy tego mieszkania mi o niej przypomina. – Oczy mu się zeszkliły; starł niezgrabnie łzę z kącika oka.

– Mi też – zgodziłem się z nim. – Będę sam mieszkał, kiedy ty będziesz w tygodniu w Londynie?

– Na to wychodzi – sapnął, pocierając skronie. – Możemy też zastanowić się nad przeprowadzką do Londynu na stałe. Mam tam mieszkanie, więc…

– Ta opcja w ogóle nie wchodzi w rachubę – rzuciłem, wybałuszając na niego oczy. – Mam tutaj swoje życie, przyjaciół, rodzinę i Nancy.

– Rozumiem, ale nie mogę być tutaj z tobą codziennie, jak to bywa z innymi rodzicami. Muszę pracować, aby zapewnić nam byt. – Zrobił posępną minę.

– Przyznam ci się, że przywykłem już do twojej nieobecności. – Uśmiechnąłem się krzywo. – Niedługo pożegnasz się na stałe z Australią, a gdy przejmiesz funkcję państwową w Londynie, będziemy spędzać ze sobą przynajmniej weekendy.

– Nareszcie zapuszczę korzenie bliżej rodziny – burknął pod nosem, przyciągnął mnie do siebie i zamknął ciało w długich ramionach.

– Pójdziemy jutro na grób mamy? – spytałem; ojciec zawiesił wzrok na mojej pogodnej twarzy. – Od czasu pogrzebu, jeszcze tam nie byłem.

– Ja chodzę do niej codziennie i rozmawiam. Nie jest to łatwe, bo nie uzyskuję odpowiedzi na swoje pytania, ani nie słyszę jej słodkiego głosu, który ukoiłby ból.

– Opuściła nas tak niespodziewanie. – Oblizałem wargi, bo miałem odczucie, że pękają. – Cieszę się, że zdążyłem zamienić z nią parę słów, zanim umarła.

– Ja też, synu – westchnął. – Nie pamiętam, kiedy spędziłem z nią tyle czasu, nie licząc świąt. – Wzdrygnął się, jakby było mu zimno.

Po moim ciele również przeleciało chłodne powietrze – ktoś stał z boku i na mnie chuchał. Mama, pomyślałem, czując gorąc w sercu.

– Dzięki, że jesteś – wydukałem, wstałem i poszedłem do swojego pokoju.

***

 

Od razu po przekroczeniu progu pokoju, sięgnąłem po telefon – leżał na komodzie. Był jeden SMS od ukochanej i nic poza tym.

NANCY: Nie będę cię dzisiaj nękać; jutro sobie pogadamy.

Już przysuwałem opuszki palców do klawiatury z zamiarem odpisania, kiedy rozległo się ciche pukanie do drzwi.

– Wejdź – powiedziałem i odpisałem na szybko, jak bardzo ją kocham; nic więcej na chwilę obecną nie miałem do dodania.

– Tłumaczysz przed Nancy swoją głupotę, czy przeszkodziłem w czymś, o czym nie powinienem wiedzieć? – prychnął Aiden i usiadł na obrotowym fotelu. – Więc…

– Nie twoja sprawa. – Zmierzyłem kuzyna spod rzęs; miał zadowoloną twarz.

– Nie powinieneś wypłakiwać oczu w poduszkę? – spytał i oparł nogi o łóżko. – Straciłeś wszystko… jakie to uczucie?

– Nie wiem.

– Jak to, nie wiesz? – Zdębiał i wydął poliki. – Masz na tyle skamieniałe serce, że nawet się nie skrzywisz po jej stracie?

– O czym ty mówisz? – Nic z jego bełkotu nie rozumiałem.

– O Nancy… myślałeś, że o Świętym Mikołaju?

– Nadal nie pojmuje ukrytego przekazu. – Wstałem i wyjąłem piwo z biurka. – Chcesz?

– Daj. – Aiden pochwycił lecącą w jego kierunku butelkę i otworzył niezwłocznie; wziął parę głębszych łyków. – Po tym, co zrobiłeś, wnioskuję, że Nancy pokazała ci drzwi i kazała spierdalać.

– Zgadłeś. – Zrobiłem smutą minę. – Pogoniła mnie jak zapchlonego kundla.

– Wiedziałem, że tak zareaguje na wieść, że masz HIV. – Uśmiechnął się i dopił piwo. – Drugą bazę chociaż zaliczyłeś?

– Nie – skłamałem.

– Ja pierdolę, ale wtopa – ryknął śmiechem. – Na chuja się tyle starałeś… trzymanie za rękę ci wystarczyło?

– Nie, ale… – odchrząknąłem, otworzyłem chmielowy trunek i zwilżyłem gardło. – Przeszła mi na nią ochota. – Zrobiłem kolejny łyk, przeciągając odpowiedź. – Nie mogłem tego zrobić.

– Justin Green i sumienie – zarechotał. – Jeszcze chwila i naprawdę uwierzę, że pożałowałeś tej dziewczyny.

– Myśl, co chcesz – rzuciłem i wychyliłem napój do dna; beknąłem po wszystkim jak świnia.

– Łżesz jak pies. Nigdy nie umiałeś kłamać, wiesz? – Aiden odstawił pustą butelkę na komodę i prześwietlał mnie wzrokiem. – Nadal jesteście razem. Widzę to w twoich oczach.

– Nie zaprzeczam i nie potwierdzam. – Był wścibski i nadzwyczaj wyluzowany. – Brałeś coś?

– Nie. Dlaczego pytasz? – Aiden zrobił zaskoczoną minę. Ręce mu drżały; pot wypływał przez pory, a oczy wybałuszył do granic możliwości.

– Bez powodu… ot tak sobie – odparłem beznamiętnie. Bawiłem się właśnie etykietką; odrywałem z szyjki butelki i kładłem obok uda, kiedy Aiden wstał i usiadł obok. Dał mi kuksańca i rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.

– Poległeś po niepełnej kresce – wybuchnął gardłowym śmiechem. – Co z tobą, stary?

– Za długa przerwa, stres i ogólne rozbicie – odparłem. – Leki, które przyjmuję, nie dogadały się z amfą i skończyłem, jak skończyłem.

– Cudak. – Aiden pochylił ciało i pochwycił się za brzuch. – Kiedy to usłyszałem, myślałem, że padnę ze śmiechu. – Nie przestawał chichotać.

– Mnie wcale do niego nie było. – Posłałem mu lodowate spojrzenie; oberwałem całą etykietę, więc zabrałem się za dolną.

– Pokaż ręce. – Kuzyn ewidentnie ze mnie drwił.

– Stul ryj i zmień temat. – Ciśnienie mi skoczyło od tych popierdolonych przytyków.

Miałem go dość i robiłem wszystko, aby go zniechęcić – niech już sobie pójdzie. Jak nie zmieni tonu, to…

– Dobra… wyluzuj – fuknął. – Dlaczego nie wzięli cię na obserwację?

– Ich o to spytaj, idioto. – Wziąłem trzy głębokie wdechy; czułem, jak krew buzuje w żyłach.

Robił sobie ze mnie bekę, ale nie wziął pod uwagę, że każda cierpliwość ma swój kres – wstałem, zacisnąłem szczękę i stanąłem do niego plecami.

– Powinni cię zawinąć na czterdzieści osiem. Jesteś zagrożeniem nie tylko dla siebie.

– Aiden, wyjdź – oznajmiłem ostrym tonem. – Jestem zmęczony i głowa mi pęka, od tego całego pierdolenia od rzeczy.

– Prawda w oczy kole? – syknął. – Zawsze miałeś nie po kolei we łbie.

– Wypierdalaj! – ryknąłem na całe gardło i nawet nie wiem, kiedy chwyciłem kuzyna za fraki. – Ty wiesz swoje, ja swoje i zakończmy ten temat.

– Ja do ciebie jak człowiek, a ty do mnie z łapami – wypalił, uniósł kąciki ust i parsknął śmiechem.

– Na chuja mnie prowokujesz! – kipiałem wściekłością, której już nie byłem w stanie pohamować. Musiałem odreagować, bo inaczej eksploduję.

Znów czułem ten stan – potworek powrócił.

Hamulce puściły i Aiden oberwał po mordzie – zresztą sam się o to prosił; pierdolec. Przypierdoliłem mu zdrowo, aż głowa odskoczyła – przestał rechotać.

– Dobrze wiesz, że nie znoszę, kiedy wychodzi z ciebie cyniczna szmata! – Wyjebałem mu w drugi polik. – Po co ci to było?! No po co?! Lubisz służyć za worek treningowy?! – Już planowałem kolejne uderzenie, kiedy poczułem czyjś mocny uścisk w okolicy nadgarstka.

– Nie! – Ojciec odepchnął moją rękę i stanął pomiędzy nami. – Nie w ten sposób, synu… nie tak.

Spotulniałem w sekundę, nerwy schowałem do kieszeni, a niedosyt ukryłem w płatach mózgu. Jeszcze kiedyś po niego sięgnę, pomyślałem i opadłem na łóżko.

– Aiden, chodź. – Ojciec puścił kuzyna przodem i znikli mi z pola widzenia.

Wyszli w milczeniu, chociaż widziałem po rozwścieczonej minie kuzyna, że miał coś do dodania.

Jeszcze do niedawna, przy takim wzburzeniu, skorzystałbym z usług Amber, lecz wszystko uległo zmianie. Przymknąłem powieki i próbowałem uspokoić poirytowanie równym oddechem – pomogło i po pięciu minutach byłem jak nowo narodzony: odstresowany, wyciszony i skupiony na jednym – Nancy.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Narrator 5 miesięcy temu
    Wskoczyłem od razu w odcinek numer 24, kiedy powieść nabrała rozpędu i nie bardzo mogę wyłapać, o co chodzi. Pewnie powinienem wrócić do samego początku, ale przeczytać tyle części to dla mnie spore wyzwanie, zatem ograniczę komentarz do dwóch uwag.

    Wpierw usiłowałem odgadnąć płeć autora. Joan to zarówno męskie jak i żeńskie imię, więc nie może służyć za wskazówkę, jak w przypadku Jana lub Janki, ale z komentarzy wynika, że autorem jest kobieta i stąd moja pierwsza uwaga: nie przypominam sobie, żebym czytał opowiadanie pisane przez kobietę w pierwszej osobie jako mężczyzna, więc taka aranżacja jest dla mnie zarówno nowością jak i prawdziwą sztuką. Punkt za to.

    Druga uwaga: autorka jest chyba młodą osobą, ponieważ jej postacie używają współczesnego języka najeżonego zwrotami niegdyś uważanymi za niecenzuralne wulgaryzmy, a obecnie pewnie będące dowodem męskości i twardego charakteru. Trochę mnie to razi, ale żaden problem, bo takich jak ja, jest na szczęście coraz mniej.

    Trzecia uwaga (miało jej nie być) – tekst można nieco uprościć. Na przykład zdanie:
    „Pierwsze, co zrobiłem, gdy tam dotarłem, to otworzyłem lodówkę i wlałem sobie do gardła pół butelki niegazowanej wody.”

    można zapisać:
    „Gdy tam dotarłem, otworzyłem lodówkę i wlałem sobie do gardła pół butelki niegazowanej wody.”

    Treść ta sama, mniej słów, czytelnik zaoszczędza na metabolizmie, ale wtedy mielibyśmy może o jeden odcinek mniej.

    Gratuluję świetnego tytułu, a najbardziej cenię pomysłowość w wynajdywaniu tematu, świeżość myśli i inwencję w opisie sytuacji, dlatego daję pięć gwiazdek, zwłaszcza że nic mnie to nie kosztuje (gdybym miał dać pięć złotych, może bym się zastanowił). 😊
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Dzięki za odwiedziny i komentarz. :) Piszę ten tekst w narracji wieloosobowej - trafiłeś akurat na formę męską. Płeć odgadłeś, ale wieku już nie. Bliżej mi do chodzenia o lasce niż do tańczenia kankana. Lubię ten typ języka, bo pozwala wyrazić niektóre emocje dobitniej, a wulgaryzmy... no cóż... są obecnie na porządku dziennym. Szczegółowość opisu - zgadzam się z tobą, za dokładnie i w niektórych sytuacjach nie potrzebne powtórzenia. Musiałabym tekst przeczytać, przeanalizować i skrócić gdzie nie gdzie, ale... lenistwo. :) Dzięki za głos, chociaż już widzę, że z 5 gwiazdkowego hotelu, powstał trzy gwiazdkowy. Pozdrawiam, a i komentarz mnie mile zaskoczył. ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania