Poprzednie częściPODCIĘTE SKRZYDŁA - PROLOG

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

PODCIĘTE SKRZYDŁA / 22

JUSTIN

 

Jak dotarłem na działkę i dostałem się do altanki – nie pamiętałem.

Wiedziałem jedno. Siedziałem właśnie w doborowym towarzystwie: ja, piwo i podrdzewiała żyletka, którą zanurzyłem po raz kolejny w wytatuowanym przedramieniu, pozostawiając równiutką, krwistą kreskę.

Zerknąłem na zegar ścienny przymglonym od łez wzrokiem. Było po szesnastej.

Samookaleczenie przynosiło chwilową ulgę i pomagało odpędzić mroczne myśli, krążące po głowie. To, co działo się obecnie w mojej wypaczonej psychice, było trudnee do określenia. Ciało bolało niemiłosiernie, szukając ukojenia w duszy; nie za bardzo odczuwałem cięcia, które równomiernie tworzyłem na skórze.

Było trochę krwi, płynęła leniwie po nierównym naskórku. Kapała również na drewniany stół, ale to wszystko było kroplą w morzu, w porównaniu do tego, ile zalewało jej właśnie moje złamane serce.

Powiedziałem w końcu prawdę i poczułem ulgę, ale co z tego, jak po chwili zostałem odepchnięty i niezrozumiany. Nie tak wyobrażałem sobie tę chwilę prawdy. Byłem pewien, że uczucie Nancy do mnie zbudowane było na mocniejszych fundamentach, a nie, jak się okazało, na wypalonych cegłach, które rozsypały się przy mocniejszym podmuchu wiatru.

Zawiodłem się na sobie – zbyt wiele sobie wyobrażałem.

Zawiodłem się na niej – cholernie bolało.

Kurwa… kurwa… kurwa – miałem jednak promyczek nadziei, ale zgasł, gdy ukochana zamknęła drzwi, oddzielając nas grubą warstwą drewna i dykty.

Wbiłem żyletkę po raz kolejny – głębiej – i syknąłem, wykrzywiając twarz. To właśnie chciałem czuć – mękę.

Zjebałem sobie życie, kiedy na mojej prostej wówczas drodze stanęła Samanta. Dwa lata starsza, przebojowa, otoczona wyborowym towarzystwem, szybko owinęła mnie sobie wokół małego palca. Zakochałem się w niej do szaleństwa, zważywszy, że byłem wtedy gówno wiedzącym o życiu młokosem z małym doświadczeniem. Związek kwitł w zaskakującym tempie, podsycany namiętnością; było nam ze sobą wspaniale i dużo z tego wyciągnąłem. Szybko jednak spuściłem z tonu, kiedy zaczęły krążyć plotki o jej wcześniejszym podejściu do mężczyzn; na początku ignorowałem przytyki, do czasu… Pewnej słonecznej niedzieli dotarło do moich uszu, że Samanta ma HIV, choć żadna wypowiedziana plotka nie została udowodniona, na tyle, abym poczuł jakikolwiek respekt.

Tego samego dnia, podczas sprzeczki, kiedy była pod wpływem silnego wzburzenia, wykrzyczała mi w twarz, że nie jest nosicielką wirusa HIV – nigdy do tego tematu nie wróciliśmy.

 

Złość na ukochaną nie trwała długo, bo miłość i potrzeba, aby mieć ją blisko siebie, przegrała z prawdą, jakakolwiek ona była.

Fama ucichła, zagłuszyłem obawy uczuciem i zaufaniem, wierzyłem jej bezgranicznie we wszystko, nie poszukując drugiego dna.

Dla mnie była czysta i w dupie miałem kąśliwe kłapania ozorami.

Odrzuciłem wspomnienia, czując narastający gniew.

Skądś się jednak to cholerstwo wzięło, pomyślałem?!

Zaczęło mi się wszystko zlewać przed oczyma i widziałem tylko czerwone pręgi, więc przeniosłem żyletkę na drugie przedramię, które było jeszcze nieokaleczone. Miałem właśnie zanurzać ostrze w skórze, kiedy kątem oka wyłapał niedopite piwo, o którym kompletnie zapomniałem. Pochwyciłem za szyjkę i wlałem sobie chmielowy trunek prosto do gardła, po czym wyrzuciłem butelkę, która rozbiła się w drobny mak, napotykając na swojej drodze ścianę. Narobiła tyle hałasu, że aż mi w uszach huczało.

Dzisiaj na działce Billiego nie było imprezy i wokół panowała głucha cisza.

Powróciłem do poprzedniego zajęcia i zaciskając zęby, zrobiłem dwie sznyty naraz; cieplutka krew wypływała z głębokiego rowka, aby po chwili ostygnąć i stworzyć brzydko wyglądające skrzepy. Zacząłem przystępować do kolejnego cięcia, kiedy usłyszałem głośny ryk:

– Co ty robisz idioto?! – Mocne uderzenie otwartą dłonią w twarz, wyrwało mnie ze stanu hipnozy.

Gdy wzniosłem oszołomiony wzrok, napotkałem rozwścieczoną twarz Billiego; wyciągał w moim kierunku ręce, próbując zabrać zakrwawioną żyletkę, którą trzymałem blisko nosa.

– Nawet nie próbuj, bo zajebię! – wydarłem się, cofnąłem ręce i położyłem na oparciu krzesła.

– Zrób to, popaprańcu! – odkrzyknął mi. – No, na co czekasz, kanalio?!

– Billi, wypierdalaj stąd i wracaj do siebie, proszę. – błagałem niewinnie. –Nie chcę, aby ktokolwiek mi przeszkadzał.

– Po co się tniesz? – Billi nie potrafił ustać w miejscu, targany oburzeniem.

– Zagłuszam ból… bólem. – Zerknąłem na niego spod opuchniętych powiek. – Robię rozgrzewkę przed finałem.

– Co ty do mnie mówisz, człowieku? – spytał spokojnie i opadł na fotel, metr ode mnie. – Chcesz… kurwa, nawet nie chce mi to przejść przez gardło. – Pobladł w ciągu kilku sekund. – Kim!!!

– Czego drzesz japę! Nie potrafisz przepędzić tego pchlarza z posesji?!

– Choć tu i nie pierdol głupot! – ryknął kumpel zachrypniętym głosem. – Ten kot ma dwie nogi, dwie ręce i właśni się tnie!

– Co?! Mówiłam, abyś nie brał tej drugiej porcji amfetaminy idioto!

– Kim, do cholery! Choć tu szybko! – Billi zerknął na mnie srogim wzrokiem. – Daj mi telefon Justin?

– Po co? – prychnąłem. – Zadzwonisz po posiłki? – wybuchnąłem śmiechem. – Skorzystaj ze swojego telefonu. – Zacząłem czuć mocne pieczenie w pociętych miejscach na ręce. – Masz stąd wyjść, rozumiesz.

– Po moim trupie – syknął Billi. – Jeśli myślisz, że cię tutaj zostawię z tym obłędem w oczach, to zapomnij – oznajmił jednym tchem i zerkał niecierpliwie w stronę drzwi.

– Już jestem. O co tyle krzyku? – Kim spojrzała na mnie zza ściągniętych brwi. – No Justin siedzi i co w tym dziwnego? – Usiadła na poręczy fotela, obok Billiego, nie rozumiejąc, o co chodzi jej chłopakowi.

– Kochanie, spójrz na ręce tego debila, a później wydęb od niego telefon. – Wskazał ruchem głowy na moją sylwetkę. – Nie mam nic na kącie. Ty zresztą też.

Kim podniosła się z miejsca i przechyliła tors w moją stronę, węsząc wzrokiem jak pies nosem, zanim podejmie trop. Szybko dostrzegła to, o czym mówił Billi; zatelepało nią, ale nie powstrzymało przed wystosowaniem w stosunku do mojej naburmuszonej twarzy mocnego liścia, aż przeszło mnie mrowie, po całym policzku.

– Justin, co ty sobie robisz? Całkiem cię powaliło? – Usiadła i wyciągnęła rękę. – Daj mi telefon?

– Masz. – Wyjąłem komórkę z kieszeni bluzy, popatrzyłem na czarny wyświetlacz i rzuciłem na stół. – Rozładowany.

– Nie szkodzi. – Pochwyciła aparat zwinnymi palcami, po czym wybiegła z pomieszczenia.

– Co się stało? – zagadnął Billi spokojnym głosem. – Dlaczego jesteś w takim opłakanym stanie?

– Mam. – Kim wbiegła i wsadziła ładowarkę do kontaktu. Po chwili podłączyła telefon, przycupnęła na krześle i czekała, aż zaświeci, ściskając obudowę w dłoniach. – Kod poproszę.

Podałem, chociaż nie wiem, po co. Uruchomiła komórkę i kazała do siebie podejść, obdarowując moją zmieszaną twarz promiennym uśmiechem.

– Zostaw tę jebaną żyletkę… nie będzie ci już potrzebna. – Wstała, ustąpiła miejsca i wcisnęła telefon do drżącej dłoni. – Czytaj.

Po uruchomieniu wyskoczyło ponad trzydzieści nieodebranych połączeń od Nancy, ojca i Aidena. Było też parę SMS-ów, ale mnie interesowały tylko te, od mojego kotka.

Włączyłem tryb samolotowy i kliknąłem powiadomienie, aby odczytać. Kątem oka widziałem, jak Kim uśmiecha się do Billiego, łapie go za biceps i całuje w czoło. Oderwałem od nich wzrok i zacząłem pożerać rozbieganymi oczyma treść:

NANCY: Przepraszam, że wywaliłam cię za drzwi, zamiast przytulić i poprosić o czas, na zapoznanie się z zagadnieniem.

NANCY: Kochanie, nie rób sobie krzywdy, bo nie przejdę przez to życie w pojedynkę. Kocham cię i jestem gotowa zaryzykować.

NANCY: Odezwij się do mnie, bo odchodzę od zmysłów.

NANCY: Justin, do cholery, gdzie jesteś! Wybacz mi kochanie i wróć, pogadamy. Potrzebuję cię.

***

 

Szeroki uśmiech wpełznął na zadowoloną twarz; przygnębienie odeszło w zapomnienie, ustępując miejsca euforii. Nie potrafiłem opanować tego, co się ze mną działo, kiedy dotarło do mnie, że o mało – drugi raz w swoim krótkim życiu – nie doprowadziłem do czegoś, czego tak naprawdę nie chciałem zrobić. Pragnąłem żyć, pomimo wszystko.

– Lepiej – zagadnęła Kim, przeciągając się leniwie. – Co za pojeb z ciebie, Justynie Green. Okaleczyłeś się bez potrzeby, zamiast podłączyć telefon i poczekać, aż Nancy ochłonie i zacznie logicznie myśleć – ziewnęła. – Co tym razem nawywijałeś wariacie?

– Wyznałem prawdę, że jestem idiotą zarażonym HIV – oznajmiłem, trzęsąc się ze szczęścia.

Jednak Nancy kochała mnie mocniej, niż wcześniej sobie wmawiałem.

Wszystkie bariery runęły i teraz mogę w końcu zacząć żyć pełną piersią i rozwinąć skrzydła.

Muszę tylko podyskutować z mózgiem, odblokować czakry i przestać panikować, że ją zarażę.

– Masz HIV? – Kim zrobiła zdziwioną minę. – Od kogo złapałeś? Nic nie wiedziałam.

– Mało osób o tym wie. – Wsparłem piekące ręce na stole. – Billi złożył przysięgę, że nikomu nie powie.

– Rozumiem. Męska solidarność. – Pacnęła Billiego w czubek głowy, po czym obdarzyła go namiętnym pocałunkiem. – Więc, od kogo?

– Od Samanty – wypaliłem, zacisnąłem zęby i przez nieostrożność ugryzłem się w język.

– Co ty pierdolisz, Justin? – Kim wyglądała na zaskoczoną. – Samanta nie miała HIV.

– Była taka wersja, ale nie potwierdzona żadnym papierem? – przyznałem, wbijając w Kim stanowcze spojrzenie.

– No co ty za głupoty opowiadasz. – Skrzywiła się dziewczyna, zerkając na rozdziawioną twarz Billiego. – Ty też nie wiedziałeś? – Zwróciła się bezpośrednio do chłopaka.

– Skąd miałem wiedzieć. Justin mówił, że najprawdopodobniej ma, więc... – Zamknął buzię i podrapał się po nosie.

Powiem szczerze, że mnie zamurowało.

– Samanta za każdym razem, kiedy kończyła związek, robiła test. Strasznie bała się właśnie tego, że złapie to cholerstwo, bo po narkotykach i alkoholu nie zawsze pamiętała, czy podczas stosunku, partner użył gumki. Nie wiem, od kogo złapałeś, ale na pewno nie od niej – przyznała otwarcie Kim, marszcząc brwi.

Dobrze, że siedziałem, bo poleciałbym jak długi na dywan, po przyswojeniu tego wyznania. Miałem mętlik w głowie i zacząłem się zastanawiać, od kogo w takim razie złapałem ten syf?

– Byliśmy razem prawie dwa lata i spałem tylko z nią – wyznałem gardłowym głosem, przełykając nadmiar śliny. – Przecież mnie znacie i wiecie, że pilnowałem jednej dziurki – westchnąłem. – Po śmierci Samanty, mój chuj korzysta tylko z usług Amber.

– Możliwe, że złapałeś właśnie od niej – zasugerował Billi, wpatrując się we mnie bystrym wzrokiem. – Co do tych cipek, to nie zgrywaj niewiniątka. – Zmarszczył czoło. – Nieraz odciągałem cię od przypadkowych dziewczyn siłą, bo po heroinie, we wszystkich widziałeś Samantę.

– Nie. – Potarłem piekące przedramię dłonią, powodując tym gestem wyciek świeżej krwi. – Pierwszy raz spaliśmy już po tym, jak zrobiłem test – odparłem. – Co do tych dziewczyn, to tak je, właśnie widziałem – stwierdziłem. – Razem z Aidenem nawet poruchać mi nie pozwalaliście; pilnowaliście jak małego dziecka.

– Gdy Aiden odszedł z ekipy, ja przejąłem jego obowiązki, bo pchałeś się z tym chujem prawie do każdej. – Wyszczerzył się Billi, a ja czułem, jak się rumienię. – Gdy zaczynałeś przechodzić do trzeciej bazy, musiałem cię studzić, bo zaraziłbyś pół miasta.

– Co racja, to racja – przyznałem. – Cały czas miałem świadomość, że mam przed sobą Samantę… świetny towar, to i zwidy dobre. – Uśmiechnąłem się głupkowato. – Koniec-końców, nie zdradziłem.

– Oczywiście, bo ja do tego nie dopuściłem idioto. – Billi posłał mi złowrogie spojrzenie. – Wróćmy do tematu.

– Właśnie – zabrała głos Kim. – Powtarzałeś kiedyś ten test? – spytała, mrużąc oczy. – Nawet najdokładniejszy laborant może popełnić błąd podczas analizy krwi.

– Nie robiłem. Nie chciałem sobie robić nadziei, że kolejny wyjdzie negatywny. – Wzdrygnąłem się, ciarki przebiegły po spiętym ciele, aż wyskoczyła gęsia skórka.

– Miałeś jakieś objawy we wczesnej fazie domniemanego zakażenia; mniej więcej: siódmy, dziewiąty tydzień? – Kim wybałuszyła oczy, jakby dostała olśnienia od intensywnego myślenia.

– Nie, żadnych. – Podrapałem się po podbródku. – Pokazałem lekarzowi wynik testu i od tamtej pory stosuję leki wzmacniające odporność, które mi przepisuje. Fakt jest taki, że nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem zwykły katar.

– Radziłabym powtórzyć test – zasugerowała dziewczyna. - Rozumiem, że kierowany przez lekarza rodzinnego, również odmówiłeś powtórzenia. – Skinąłem głową, potwierdzając przypuszczenie. Kim wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu i pochyliła się lekko do przodu, mówiąc z przekąsem: – Może wcale nie masz HIV, Justin. – Dała mi pstryczek w nos i powróciła do poprzedniej pozycji.

– Myślisz? – Poczułem uderzenie gorąca, płonąłem od wewnątrz jak pochodnia. – Boję się i prawdę powiedziawszy, nie chcę przechodzić przez to raz jeszcze.

– Jak cię walnę, to wylądujesz na księżycu, a tam będziesz miał czas, aby ruszyć głową – oburzył się Billi. – Może Kim ma rację i niepotrzebnie męczysz mózg tą świadomością. – Zrobił wielkie oczy. – Co ci zależy.

– Pomyślę o tym, a teraz dajcie mi chwilę, muszę odpisać Nancy, aby się o mnie nie martwiła.

– No tak – wybuchnął śmiechem Billi. – My tu o poważnych tematach, a jemu tylko ukochana w głowie. – Popukał się po czole. – Popierdolony lowelas z serduszkiem na dłoni.

– Daj mu spokój. – Kim zmierzyła chłopaka chłodnym wzrokiem. – Nie widzisz, jaki jest szczęśliwy. – Wstała i pociągła Billiego za sobą. – Za pięć minut u nas – dodała i wyszli, zostawiając mnie samego.

***

 

Po wyłączeniu trybu samolotowego przyszły jeszcze dwa powiadomienia. Ojciec się do mnie dobijał, więc najpierw napisałem do niego.

JA: Jestem na działce. Nic mi nie jest. Potrzebuję czasu, aby poukładać pewne sprawy w głowie.

SMS-a, o takiej samej treści wysłałem również do Aidena, który od razu mi odpisał:

AIDEN: Zajebię cię, jak wrócisz do domu.

Tyle.

Gdy najbliżsi zostali poinformowani, gdzie mnie wywiało, napisałem do Nancy.

JA: Nic mi nie jest, kotku. Załamałem się twoją reakcją i myślałem, że straciłem cię na zawsze, a telefon padł.

Odpowiedź przyszła w ciągu kilku sekund:

NANCY: Gdzie jesteś? Nie zrobiłeś niczego głupiego? Za bardzo mi na tobie zależy, aby odwrócić się od ciebie plecami.

JA: Coś tam odjebałem, ale będę żył. Gdyby nie Kim, to kto wie, jakby się to skończyło.

Nancy: Podaj namiary, przyjadę do ciebie.

Wystukałem adres na klawiaturze i uśmiechając się pod nosem, wsadziłem telefon do kieszeni bluzy. W podskokach dołączyłem do Billiego i Kim.

– Spójrz na niego, jak się szczerzy. – Billi kiwnął na Kim; ona w odwecie posłała mu niezadowolone spojrzenie, marszcząc brwi. – Uspokoiłeś towarzystwo?

– Tak. – Przeciągnąłem dłonią po włosach. – Nancy przyjedzie – rzuciłem, siadając naprzeciw Billiego, który szykował kreski amfetaminy do zapodania.

– To było do przewidzenia i mam nadzieję, że walnie cię w ten pusty łeb tak mocno, aż spadnie z szyi. – Uniósł na mnie wzrok, zawinął szczelnie resztę narkotyku i wsadził do kieszeni bluzy.

– Zabraknie jej siły, aby to zrobić. – Billi ponownie zawiesił na mnie pytający wzrok. – Nancy nie jest taka, jak moje wcześniejsze dziewczyny, zresztą… sami niedługo zobaczycie.

– Masz. – Kim rzuciła we mnie apteczką. – Przykryj te sznyty, bo na sam widok zbiera mi się na wymioty – dodała z obrzydzeniem w głosie. – Byłeś pojebany, jesteś i będziesz. Na miejscu tej całej Nancy kopnęłabym cię w dupę. Zachowujesz się jak idiota do kwadratu.

– Tak już mam. – Wyjąłem bandaż i rozwinąłem. – Co poradzę, że jak się już zakocham, to… ałła – syknąłem, gdy płyn do dezynfekcji zetknął się z pociętą skórą.

Piekło jak cholera, o bólu nie wspomnę. Na co mi to było?

- Tak, wiemy – parsknęła Kim, wciągając kreskę. – Wyjdziesz po nią? – zapytała, pocierając dłonią nos.

– Tak – odburknąłem i zacząłem zawijać przedramię bandażem. – Wyżyje się na mnie poza zasięgiem waszych ciekawskich uszu. – Skończyłem bandażowanie jednej ręki i zająłem się drugą.

– Chcesz? – Billi spojrzał na biały proszek. – Poczujesz ulgę i będzie mniej boleć.

Propozycja była kusząca, wahanie jeszcze bardziej.

– Czy ja wiem. – Zachęcało jak otwarty sejf złodzieja. – Jak raz niuchnę, to chyba się świat nie zawali.

Tęskniłem za tym kopem, który był chwilę po zażyciu. Byłem spięty i przydałoby mi się trochę na rozluźnienie, zwłaszcza że czeka mnie długa przeprawa słowna z Nancy.

– Tak, czy nie, bo się zasycha? – Billi Zerknął na mnie spod rzęs i uśmiechnął się pod nosem, jakby podejrzewał, na co się zdecyduję.

– Kurwa, raz się żyje… Daj. – Podsunął mi pod ręce papier z białym pyłem i sięgnął po piwo. – Mam nadzieję, że Nancy nic nie zauważy, bo znów się na mnie wkurwi.

– Masz tutaj pół działki, także gór nie będziesz przenosił, stary – dogadał mi Billi, płucząc przełyk chmielowym napojem. – Trzeba cokolwiek wiedzieć o objawach, aby się skapnąć w dziedzinie, a z twoich ostatnich opowieści, podczas grilla, z którego zwiałeś, Nancy do tej grupy nie należy.

Pochyliłem się nad papierem i wciągnąłem to, co na nim leżało; o mało nie kichnąłem. Poczułem pieczenie w nozdrzu, a kiedy i wzniosłem głowę do pozycji poziomej, poczułem, jak proszek drażni gardło; przełknąłem nadmiar śliny. Nie czułem nic, poza gorącem, bijącym od środka, oraz zimnym potem, który wystąpił tak nagle, że aż mną zatelepało.

Było tak błogo – już zapomniałem, jak to jest.

Uśmiechnąłem się szeroko, podczas gdy zadowolony odrobiną szaleństwa mózg witał się z czymś, czego tak dawno nie doświadczył. Nie minęło więcej, niż trzy minuty od wciągnięcia, kiedy zacząłem się trząść i nie potrafiłem nad tym stanem zapanować. Telepało mną coraz mocniej; zacząłem zgrzytać zębami jak przy minus pięćdziesięciu stopniach mrozu.

– Justin, dobrze się czujesz, brachu? – Billi zerwał się z miejsca i podszedł do mnie; drżałem jak osika. – Co się dzieje, do cholery?! – Potrząsnął mną, a ja miałem mroczki przed oczyma.

– Nie mogę oddychać – szepnąłem, łapiąc się w okolice serca i gdyby nie uda Kim, którymi mnie podtrzymała, osunąłbym się na ziemię. – Parzy mnie moja własna krew – wydukałem cichuteńko, bo coraz trudniej było mi łapać życiodajny tlen i wtłoczyć do zapadniętych płuc.

– Kurwa mać… schodzi nam! – Krzyknęła Kim. Jak przez mgłę widziałem jej rękę tuż nad swoim barkiem; pochwyciła trzymany przeze mnie telefon. – Dzwonię po karetkę, a ty… wyjeb towar, jak najdalej stąd.!

Billi wbiegł do altanki w ogromnym pośpiechu – nie wiedziałem, że umie tak szybko biegać. Po chwili wrócił, stanął obok dziewczyny i nie wydusił z krtani ani słowa. Widać było po nim, że jest obsrany po same pachy. Kim rozmawiała z operatorem dyżurnym, a ja umierałem.

– Justin! – Billi przykucnął i zaczął klepać mnie po twarzy; bardzo agresywnie, nie zważając na to, że głowa latała mi, jak piłka do ping-ponga. – Justin! Cholera jasna, nie rób nam tego! Justin! Zażywasz jakieś leki?

To było ostatnie pytanie, które wyłapały moje uszy. Nie odpowiedziałem, odpłynąłem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania