Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

PODCIĘTE SKRZYDŁA - PROLOG

Rok i trzy miesiące wcześniej

 

– Justin, stój! Nie możesz jej tutaj tak zostawić! To twoja dziewczyna, do cholery! Zawróć idioto! – krzyczałem i zdzierałem gardło. Moje wrzaski odbijały się od niewidzialnej ściany, którą wokół siebie stworzył, owładnięty paniką. – Niech ktoś zadzwoni po karetkę, a nie machacie rękoma i komentujecie! Ona umiera! – Podszedłem bliżej i zobaczyłem wiotkie ciało i wychudzoną twarz Samanty (przy okazji, nie znałem jej osobiście, tylko z widzenia i z opowieści kuzyna).

– Już jadą – burknął chłopak w siwym dresie i rzeczywiście z oddali dolatywały do moich uszu sygnały ambulansu albo policji – już sam nie wiedziałem.

Karetka przybyła na miejsce jako pierwsza i już po chwili lekarz stwierdził zgon. Zarzuciłem kaptur na głowę i przepchnąłem się przez tłum gapiów, nie chcąc, aby mnie ktoś rozpoznał. Nie chciałem mieć z tym zajściem nic wspólnego. Miałem tę dziewczynę głęboko w dupie. Musiałem odnaleźć Justina i to jak najszybciej. To był mój cel, a nie gapienie się na czyjeś zwłoki.

Widziałem, jak kierował się w stronę parku, więc wyminąłem ostatnich gapiów, zerwałem się z miejsca i ruszyłem w pogoń. Serce waliło w piersi, jakby chciało z niej wyskoczyć, nie mieszcząc się pod krępującymi powierzchnię żebrami. Miałem jeszcze kawałek do parku, a już słyszałem podniesione głosy, gwizdy i śmiechy.

Do sylwestra jeszcze cztery dni, a stara ekipa już świętowała, pomyślałem, pukając się w czoło.

Z przenośnego głośnika wybrzmiewała muzyka Linkin Park Numb, a ja czułem, jak głowa samoczynnie porusza się w rokowy rytm. Przynajmniej mieli dobry gust, pomyślałem, nucąc pod nosem. Na miejscu zorientowałem się, że całe zgromadzone tutaj towarzystwo zlewa się z tłem nocy w tych swoich mrocznych, gotyckich strojach.

Jak mam go tutaj znaleźć w tym całym rozgardiaszu?

Ściągnąłem brwi, a po chwili obserwacji wypatrzyłem w tłumie jasnowłosą dziewczynę i podbiegłem do niej z prędkością światła.

– Kim, widziałaś Justina? Nie przebiegał tędy? – Zatrzymałem się, złapałem haust chłodnego powietrza i szarpnąłem lekko za ramię. Wysoka blondynka o niebieskich oczach i pełnych ustach była głucha albo mnie zlewała, stwarzając pozory, jakby nie słyszała, o co pytałem. – Kim! – Czułem, jak odmarzają mi płuca.

– Gdzieś tutaj jest – rzuciła od niechcenia i otaksowała chłodnym spojrzeniem (nie lubiła mnie). – Mamusia kazała, maluszkowi wrócić do domu – parsknęła śmiechem przez zaciśnięte zęby, wspierając chwiejne ciało na ramieniu blondyna, który macał je bez opamiętania, jakby nigdy wcześniej tego nie robił. – Wyglądam na niańkę – dodała i odwróciła się do mnie plecami, uderzając w ślinę i tyle z jej pomocy.

Nie zemną taka gra, kotku. Upór to pierwszy stopień do piekła.

Miałem ochotę rozszarpać ją gołymi rękoma na maleńkie kawałeczki i rozsypać cząstki na wietrze, który zacinał coraz mocniej. Co za tępa dzida, pomyślałem i rozejrzałem się pośród szemranego towarzystwa, które otaczało mnie zewsząd.

Bawili się i wyszczerzali zęby, jakby na tym tylko polegał sens życia.

Zataczali się i przewracali o własne butelki po alkoholu, który wlewali w siebie litrami.

Deptali po swoich wymiocinach, a mi robiło się niedobrze.

– Kim! Samanta przedawkowała, a Justin zwiał! – ryknąłem, zaczynając tracić kontrolę.

Oderwała się od ust blondyna, wycierając nabrzmiałe wargi o rękaw kurtki. Zerknęła na mnie spod sztucznych rzęs i zrobiła minę, jakby się przesłyszała.

– Co ty mówisz? Dopiero co widziałam, jak się migdalili pod drzewem. – Wskazała konkretnie gdzie, unosząc leniwie rękę do poziomu, jakby opadała z sił. – Przyparło gołąbki, więc poszli w krzaki, a ty się ciskasz. Wyluzuj i odejdź, bo stygnę.

– Kim, gdzie mógł pójść? – Muzyka grała tak głośno, że ledwie słyszałem własny głos, nie mówiąc już o jej delikatnym tembrze. – Rusz tym tępym mózgiem i zacznij myśleć. Bujałaś się z nim jakiś czas, to powinnaś wiedzieć, gdzie lubił przesiadywać.

– Nie wiem, to było tak dawno. Musiałabym pomyśleć, a jak widzisz, nie potrafię się skupić. – Zmierzyłem wysokiego chłopaka spode łba i odciągnąłem od niej na chwilę, łapiąc za fraki. Pogroziłem pięścią i stanowczym ruchem dłoni nakazałem, aby został tam, gdzie go przemieściłem. Na szczęście posłuchał, bo jak bym się zamachnął, to powaliłbym go jednym uderzeniem. Był strasznie chudy.

– Kim, widziałem strach i ból w oczach kuzyna, kiedy próbował ją ocucić, ściskając mocno w ramionach. Ona nie żyje idiotko!

– Kogo? Co? – Zachwiała się. Była pijana w trzy dupy i nie tylko.

Nie wytrzymam z tą niekontaktującą idiotką!

– Samanta, bezmózgowcu!

– Jedną mniej. – Uśmiechnęła się szeroko, jakby miała to gdzieś. – Justin ma taką miejscówkę na skraju parku. – Beknęła, aż mnie od niej odrzuciło. Śmierdziało, jak by zjadła padlinę. – Wiedziałam, że ta wariatka źle skończy. Justin był świetnym chłopakiem, a przez nią sięgnął dna.

– To nie ma teraz znaczenia. Zbierajcie się stąd. Za chwilę zaroi się tutaj od glin. Koło delikatesów widziałem już cztery patrole, a przez jej nagłą śmierć, będzie ich w okolicy jeszcze więcej. – Nie przepadałem za tym towarzystwem, które darło właśnie mordy za moimi plecami, ale kiedyś z nimi trzymałem, więc postanowiłem uprzedzić, jak się sprawy mają.

– Jasne. – Kim machnęła mi dłonią przed nosem, zlewając mnie. Mnie w sumie było wszystko jedno, co się z nimi stanie. Dołek czy ucieczka, pomyślałem i zacząłem wymijać towarzystwo, jak pachołki, na torze przeszkód. Adrenalina podkręcała zabawę.

Ruszyłem szybkim krokiem w miejsce, które wskazała Kim, modląc się w duchu, abym zdążył. Justin ostatnimi czasy był chwiejny emocjonalnie jak chorągiewka na wietrze.

PRAWO-LEWO. GÓRA-DÓŁ.

Nie raz, nie dwa powtarzał, że: „Moje miejsce jest przy Samancie i jak będzie trzeba, rozwalę cały system, aby z nią nadal być”. On nigdy nie żartował i wiedziałem, że mówił to na poważnie. W sensie: gdy jej zabraknie, on też umrze, bo nie będzie się błąkał po tym marnym świecie, nie czując jej ciepła, nie słysząc głosu, nie widząc uśmiechu, który trzymał jego wyniszczone ciało w kupie.

Te słowa same z siebie zmuszały do działania.

Gdy dotarłem nareszcie do tego rewiru parku, rozejrzałem się uważnie, poszukując jakiejś wskazówki, co do miejsca w którym mógł się teraz kryć i cierpieć w samotności. Krzaki, ubocze, osłonięte miejsce, cokolwiek. Wszystko wyglądało podobnie i zarysy drzew zlewały się, choć bardzo mocno wytężałem wzrok. Miałem przed sobą busz i nic więcej.

Rozłożyłem ręce z bezsilności i czułem pot spływający po plecach. Gdy powiał wzmożony wiatr, ciało pokryła gęsia skórka.

– Justin! – wykrzyczałem jego imię parę razy, ale nawet echo nie udzieliło mi odpowiedzi.

CISZA – CISZA, tylko te rozdarte gawrony, darły dzioby jak najęte, bo podniesiony głos, wyrwał je z błogiego lenistwa.

– Justin! – Justin! – Głucho.

Przeczesałem cały ten teren – był mały – z językiem na brodzie i uczuciem, że płuca są za małe, aby dotlenić przeforsowany organizm. Nigdzie ani śladu uciekiniera – nikogo tutaj nie było, poza mną i moją determinacją, aby zobaczyć jego ciało w nienaruszonym stanie.

Nie pokaleczone, nie zimne z zamkniętymi powiekami tak jak ciało Samanty. Zdołał umknąć, zanim zjawiła się policja, ale czy dobrze zrobił?

Gdzie mogłeś pójść? Kurwa! Gdzie jesteś idioto?

Dzwoniłem – łapała mnie poczta głosowa.

Nawoływałem – cisza.

Błąkałem się po okolicy – nikogo, kto by posturą przypominał tego, kogo szukałem.

Usiadłem na ławce – traciłem nadzieję, a mróz coraz mocniej dawał się we znaki.

Zamroczyło mnie na dłuższą chwilę i wyobrażałem sobie, jak się poddaje, okalecza, wali głową w mur, nie radząc sobie z tym, co paręnaście minut temu wydarzyło się na jego zaćpanych oczach.

– Niech cię szlag Samanto, że stanęłaś na Justina drodze i podcięłaś mu skrzydła, zanim opadł z nich młodzieńczy puch! – ryknąłem ile sił w płucach. – Cieszę się, że uwolnił się od twojego toksycznego wpływu, tylko szkoda, że w taki przerażający sposób.

Nienawidziłem go – kochałem go.

Nie dochodziliśmy do porozumienia, ale nigdy nie chciałem jego zguby – może zemsty.

Wiedziałem, że był słaby i kruchy jak mak, który bujnie rozkwita i kończy marnie po dwóch dniach, nie potrafiąc utrzymać płatków na miejscu.

– Justin! – nawoływałem drżącym głosem. Miałem coraz mniej czasu, aby go powstrzymać, a w głowie pustka.

Ruszyłam dalej, przed siebie, byle tylko iść i nie tkwić bezczynnie w miejscu. Robiło się coraz chłodniej i zaczynałem odczuwać to na ciele. Niewidzialne cząstki mrozu prześlizgiwały się po mięśniach i skórze. Miałem na sobie tylko grubą bluzę, a był koniec grudnia (wyskoczyłem do sklepu po pepsi, a stałem się świadkiem tragedii).

Zacząłem chuchać na dłonie, bo palce mi zgrabiały. Zapalenie płuc gwarantowane, pomyślałem, obejmując się szczelnie ramionami.

Brwi się wznosiły i opadały, od intensywnego myślenia nad nieciekawym i skazanym na wyrzeczenia losem Justina. Gdy miałem już skręcić w alejkę, prowadzącą wprost pod blok, w pobliskiej bramie kątem oka dostrzegłem dobrze mi znaną sylwetkę. Czerwoną twarz rozpromienił uśmiech i wypuściłem drżący oddech, widząc, jak kuzyn stoi na własnych nogach i nadal oddycha tym zgniłym, miejskim powietrzem.

– Nareszcie cię odnalazłem – zawołałem i podbiegłem, dostrzegając desperację na jego twarzy, która nie wróżyła nic dobrego. Wyglądał, jakby się wahał czy warto to zrobić.

Był otępiały, trząsł się, choć miał na sobie ciepłą puchową kurtkę. Twarz była wykrzywiona grymasem i bielsza niż jarzeniówka, świecąca jasnym światłem na pobliskiej latarni ulicznej. Wyglądał jak trup za życia. Oczy mocno wytrzeszczone, a wzrok płochliwy.

Był w szoku… (dziewczyna, którą kochał nad życie, wydała ostatni dech, patrząc mu głęboko w oczy). – Kto by nie był.

Widziałem zajście z pewnej odległości i na samo przywołanie niemiłego obrazu, przechodził mi po plecach dreszcz. Justin potrząsał wiotkim ciałem Samanty tak mocno, aż serce bolało, od samego patrzenia. Wył i rozpaczał, jak wilk, którego wyrzucono ze stada, skazując na samotną tułaczkę.

– Wypieprzaj stąd Aiden! – ryknął, kiedy zorientował się, że nie jest sam. – Zostaw mnie, chcę zdechnąć i dołączyć do niej w niebie. – Trzymał coś w dłoni i starał się to ukryć przed moim wścibskim wzrokiem.

– Oddaj to Justinie – oznajmiłem głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Nie pozwolę ci się zabić.

– Zostaw mnie. – Odepchnął dłoń, którą wyciągnąłem w jego kierunku i spojrzał na mnie nienawistnym wzrokiem, jakbym to ja był winien, że odeszła. – Nie ma jej już. Tyle razy prosiłem, aby zwolniła tempo, a ona śmiała mi się w twarz – wyrzucił z siebie łamliwym głosem, rozpinając zamek w kurtce, po czym zdjął i rzucił pod nogi. – Nigdy sobie nie wybaczę, że pozwoliłem Samancie umrzeć. Po co dawałem jej tę zasraną działkę?!

– To nie twoja wina. – Podwinął sobie rękaw od bluzy i już wiedziałem, co zamierza. Chciał wpuścić w siebie więcej, niż organizm zdoła znieść. – Wyrzuć to gówno! Proszę cię Justin, nierób głupstw.

– Zamknij się Aiden i wypierdalaj stąd! Ja już nie żyję, rozumiesz?! Już widzę, jak Samanta wyciąga po mnie ręce, chcąc, abym do niej dołączył. Uśmiecha się tak słodko, że nie mogę odmówić. Zrozum mnie. – Jego głos ochrypł w ciągu kilku sekund. Wpatrywał się w gwiazdy i uśmiechał promiennie do czarnej pustki przed sobą. – Przepraszam za wszystko. Do zobaczenia kiedyś kuzynie i… – zamilkł.

– Jesteś naćpany i masz zwidy.

– Może i tak, nie ogarniam. – Wyciągnął zza pleców strzykawkę z heroiną i już szykował się do wbicia w żyłę – bez żadnego zacisku, bez niczego – gdy mocnym uderzeniem wytrąciłem ją z drgającej dłoni i odkopnąłem nie wiadomo gdzie. – Chciałeś to zrobić szybko, aby nie cierpieć, ale nic z tego.

– No i co narobiłeś idioto?! Gdzie ona jest?! – charczał i miotał się wokół własnej osi, próbując odnaleźć strzykawkę. Wyglądał jak dzik, przekopujący ziemię w poszukiwaniu smakołyku, z tą różnicą, że był na czworaka. Brakowało mu tylko lupy. – Musiałeś za mną pobiec! – Wstał i przyjął pozycję wojownika. Widziałem, jak formuje dłonie w pięści i zaciska szczęki. Justin Green pokazał pazurki.

Nigdy jeszcze nie widziałem kuzyna w takim stanie. Jak mnie zaatakuje, to przegram, pomyślałem. Pomimo, że zapuścił się trochę i zrezygnował z siłowni i tak był ode mnie silniejszy. Jego oczy zionęły wściekłością, kiedy zawiesił na mnie paraliżujący wzrok. Po chwili zmieniły wyraz i błagały wręcz, abym dał mu tę strzykawkę.

Nie zrobiłem tego. Sam za bardzo nie wiedziałem, gdzie się potoczyła.

Justin padł na kolana, jakby ktoś odciął mu łydki ostrym narzędziem i wsparł się na łokciach, nieomal nie dotykając wargami brudnego bruku.

– Daj mi to, proszę cię – skomlał jak pies, prosząc o coś z wyższej półki. – Chcę odejść. Po co mam chodzić po tym świecie, skoro moje życie skończyło się na samym starcie. – Jego grube – jak grochy – łzy kapały na ośnieżony bruk. – Proszę cię Aiden. Dobij mnie, jak stare zwierzę, abym nie musiał żyć w bólu, smagany sztyletami własnej tępoty. Poszatkowane serce może i podźwignę, ale blizny i rany nigdy się nie zasklepią. Całe życie będę czuł, jak otwierają się na nowo.

– Ja daję radę, więc ty też podołasz. – Zakłuło mnie w klatce piersiowej, a serce stanęło na chwilę, jakby ktoś wsadził zatyczkę w żyłę. – Wstań z uniesioną głową i zaufaj mi, wiem, co mówię. Dołącz do mnie i zapomnij o tym, co chciałeś zrobić głupku. Pamiętaj, że po każdej burzy wychodzi słońce. Moje nieśmiało przeciera się przez złowrogie chmury, nie odbierając nadziei na lepsze jutro. Czasami nawet tęcza rozciąga się nad głową, obdarowując umysł kolorami.

– Nie jestem taki silny emocjonalnie jak ty i nie dźwignę tego. Wyrządziłem wszystkim wokół tyle zła, że powinienem się smażyć w piekle, a nie stąpać pomiędzy aniołami. Ty jesteś takim aniołem Aiden, bo może nie wybaczyłeś tego, co ci zrobiłem, ale zapomniałeś i pozwoliłeś nadal być częścią twojego życia.

– Wstań, bo wylądujesz w szpitalu, a w twoim stanie, to samobójstwo. Łap i załóż – rzuciłem mu kurtkę. Zaraz zadzwonię po ojca, niech nas stąd zabierze. – Telepało mną, jakbym był na biegunie polarnym całkiem nago. Zignorowałem słowotok kuzyna i nie skomentowałem, bo nie chciałem wracać do tego, co było.

Nadal bolało.

– Pomożesz brachu, bo skostniałem – rzucił miękko Justin, zgrzytając zębami. – Nienawidzę cię, za to, że mi przerwałeś, a z drugiej strony dziękuję, bo chyba nie chciałem umierać. Mam mętlik w głowie.

– Daj mi rękę, ciamajdo. – Podciągnąłem go mocnym szarpnięciem i przytuliłem, choć z trudem wytrzymywałem na tym mrozie (było minus dziesięć albo więcej).

Dygotaliśmy jak dwa świerki na wietrze, grzejąc nawzajem swoje skostniałe ciała, czekając, aż przyjedzie ojciec.

– Aiden, co będzie dalej? – zagadnął, zacisnął szczęki i wzniósł twarz do nieba, jakby się żegnał i oznajmił szeptem: Kocham cię Samanto i nigdy o tobie nie zapomnę, ale jestem tchórzem i nie dołączę do ciebie.

– Oddział psychiatryczny i odwyk. Spodziewałeś się wyjazdu na Karaiby? Mówisz do przestrzeni kosmicznej człowieku. – Uśmiechnąłem się krzywo, wciskając ręce do majtek, aby trochę ogrzać, bo traciłem czucie w palcach. Justin miał kurtkę i czapkę, spod której wystawały brązowe pasma włosów. – Kurwa, jak cieplutko – jęknąłem, a penis skurczył się o rozmiar.

– Ojciec mnie zje z keczupem i odrobiną ostrej papryczki, jak się o tym dowie. Przyleci pierwszym dostępnym samolotem, aby opluć mnie jadem.

– Pomoże ci idioto. Już dawno powinniśmy cię wyrwać z tego bagna, ale fakt jest taki, że nawet własny ojciec się ciebie boi. – Uniósł brew ze zdziwienia. – Jesteś pojebany Justinie, wiesz o tym?

– Wiem. Wszyscy wokół mi o tym przypominali, przy każdej okazji. Nawet ludzie z paczki, mówili prosto w twarz, bez ogródek, że odkąd związałem się z Samantą, stałem się potworem, który wkurwia samym widokiem.

– Nie byłeś kiedyś taki agresywny i nieobliczalny Justinie. Ja wiem, że to, co stało się dzisiaj, to przykra sytuacja, ale widocznie tak miało być. Gdyby nie to, że odeszła, nikt nie przemówiłby do twojej pustej mózgownicy, abyś rzucił tamto tułacze życie.

– To, co mówisz, to czysta prawda - westchnął. – Jestem naćpany i mózg nie przyswaja dobrze tego, co się wydarzyło. Odczuwam to, jakbym śnił. W sensie: jak puści bomba, dopiero się wścieknę i załamię i lepiej, abym był gdzieś, gdzie ktoś się, mną zajmie, bo mogę zrobić krzywdę nie tylko sobie.

– Wariat do wariatkowa, a po wszystkim zaczniesz układać życie od nowa. Wykończyłbyś się szybciej, niż myślisz, dalej ciągnąc tamto życie.

Justin przytaknął, nie mówiąc więcej ani słowa. Byłem z siebie dumny, bo nie chciałem, aby umarł. Miałem wobec niego plan. Taka mała, słodka trucizna, nazywana powszechnie zemstą.

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • zsrrknight 9 miesięcy temu
    Niezłe. Trochę chaotyczne, jest trochę błędów, ale czyta się dobrze.
  • Joan Tiger 9 miesięcy temu
    Dziękuję zsrrknight za szczerą ocenę. Napisałeś chaotycznie. Można coś więcej?
  • zsrrknight 9 miesięcy temu
    chaotyczne to znaczy że jako czytelnik momentami byłem trochę zagubiony, akcja czasem zbyt szybko przeskakiwała i dialogi oraz ich zapis sprawiał, że nieco się gubiłem w postaciach. W sumie to nie tyle technikalia, co subiektywne odczucie, więc no...
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Poprawiłam. Może teraz będzie mniej chaotyczne w odbiorze. Nie brałam się za to wcześniej, bo nie wiedziałam, jak to ugryźć. :)
  • Joan Tiger 9 miesięcy temu
    Rozumiem. Dzięki jeszcze raz i miłego dnia życzę.
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    Witam:

    "Zarzuciłem kaptur na głowę i przepchnąłem się przez tłum gapiów, nie chcąc, aby mnie ktoś rozpoznał. Nie chciałem mieć z tym zajściem nic wspólnego. Miałem tę dziewczynę głęboko w dupie." - trochę mi to nie gra z wcześniejszymi wypowiedziami bohatera. Zabiegał o karetkę, o pomoc, a teraz nagle ma dziewczynę w dupię.
    Czytałem trzy razy początek i ciągle mi to zgrzyta. Być może dlatego, że od całej tej histerii do podjęcia decyzji o ignorancji dziewczyny minęło troszkę mniej czasu? A może tylko narzekam, co mam czasami w zwyczaju :)

    "– Wyglądam na niańkę – dodała i odwróciła się do mnie plecami, uderzając w ślinę i tyle z jej pomocy." - czyżby znak zapytania uciekł? :)

    "Upór to pierwszy stopień do piekła." - dobrze, że nie ciekawość (żarcik) :)))

    "– Rusz tym tępym mózgiem i zacznij myśleć." - musiała by dobrze rozgrzana skoro przeszły obok niej takie komplementy.

    Ciekawe, choć niektóre dialogi, jak ten wywrzeszczany przez bohatera, ku przekleństwu Samanty, trochę drewniane, ale jednak wpasowujące się gatunek. Tak, nie doczytałem, że to kategoria Miłosne :)
    Nie jestem fanem, ale czytało się całkiem spoko. Więc teraz pytanko: Tworzysz też w innych gatunkach?

    Pozdrawiam :)
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Dziękuję za komentarz. Prawdę powiedziawszy jest to dramat z toksycznym wątkiem miłosnym - nie romans. Problemy młodociane, zachwiania w psychice, trudne wybory itp. Piszę również fantastykę i motywy mafijne. :). Wiesz, tutaj jeszcze dużo brakuje do profesjonalizmu. Teraz pozmieniałabym tu i ówdzie, ale po co? Pozdrawiam.
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Co do początku, to jest typowe wyrachowanie. Zrobił to tylko ze względu na kuzyna, aby tamten nie miał kłopotów, kiedy uciekł i zostawił dziewczynę na pastwę losu.
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    Joan Tiger to zależy czy masz jakieś konkretne plany z tym projektem. Właściwa redakcja zawsze może odbyć się poza ramami portalu, ale też zabiera to sporo czasu, więc pewnie teraźniejsze sprawy wychodzą na pierwszy plan. Zresztą, poprawki poprawkami, ale moja ocena jest subiektywna i nacechowana też lekkim zdystansowaniem do treści z wątkami miłosnymi. Tak już mam. Za to fantastykę chętnie przyjmę, więc pewnie do ciebie wpadnę aby coś złapać :)
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Rubinowy, spoko. Każdy lubi coś innego - wszystkim nie dogodzisz. :)
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    Joan Tiger podobno już się taki urodził :)
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Rubinowy, to już mu współczuję. Niech spiepsza jak najdalej od cywilizacji. :)
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    Joan Tiger ewentualnie na jakieś zadupie na Alasce, co w sumie na jedno wychodzi:)

    Pozdrawiam
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Rubinowy, gdzie by nie dotarł, wszędzie napotka schody nie do pokonania. Musiałby być wszechwiedzącym, aby ogarnąć cały glob, poglądy, religię itp.:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania