Poprzednie częściPODCIĘTE SKRZYDŁA - PROLOG

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

PODCIĘTE SKRZYDŁA 6

NANCY

 

Nie mogłam zasnąć i prawie całą noc przewracałam się z boku na bok. Rozmyślałam o Justinie i o tym, czy to, co zaproponował, było szczere – chodzenie. Nie byłam pewna, czy mogę mu zaufać, ponieważ: jego zainteresowanie moją osobą było podejrzane i nie do końca chciało mi się wierzyć, że naprawdę mu się podobałam.

Sen zmorzył mnie dopiero nad ranem, a już po chwili – jak przez szybę – usłyszałam budzik w telefonie, zwiastujący pobudkę.

Wyłączyłam, wyciągając w jego stronę dłoń, po czym przekręciłam się na plecy i przetarłam piekące oczy, które nie chciały się otworzyć. Pod palcami czułam, jak pulsują powieki, które były lekko opuchnięte. Gdy udało się, je w końcu otworzyć, poczułam, jakby ktoś nasypał do nich piasku, który tarł przy każdym poruszeniu gałkami.

Wolnym krokiem udałam się do łazienki i spojrzałam w lustro. To, co odzwierciedlało, nie wyglądało ciekawie. Przekrwione bielma, wory i ogólny wytrzeszcz, wyłaniający się spod opuchlizny. Sięgnęłam do wiszącej nad lustrem szafki po krople – tylko one mogły uratować mój fatalny wygląd – i zakropiłam nimi obficie oczy.

Po kilku minutach – delektowałam się właśnie płatkami na mleku – odczułam ulgę i powieki nie były już tak ciężkie. Wstałam, odłożyłam miseczkę do zlewu i w locie wrzuciłam do plecaka kanapki, opuszczając puste mieszkanie – mama nocowała u ciotki.

Gdy postawiłam stopę na szkolnym podwórku, nie udałam się jak co dzień do szatni, lecz od razu obrałam kierunek do samotni.

Z jednej strony byłam szczęśliwa, a uśmiech sam się cisnął na usta – z drugiej przerażona wizją związku.

Usiadłam na zimnej posadzce i zawiesiłam spojrzenie na kranie, z którego – kropelka po kropelce – kapała woda.

– Wiedziałam, że cię tutaj znajdę. – Hannah umieściła pokaźnych rozmiarów pupę, obok mnie. Rozsiadła się i jęknęła, jakby złapał ją skurcz. – Wiesz, że uśmiechałaś się do próżni, jakbyś widziała ktoś, kogo tutaj nie ma.

– Ten chłopak z parku zaproponował mi związek – wypaliłam od razu, bez kręcenia i duszenia tego w sobie. Ciekawa byłam jej opinii.

– Dobry żart. Zobacz, jak zataczam się ze śmiechu. – Wlepiła we mnie swój wścibski wzrok i zmarszczyła brwi. – On się tobą bawi, a ty łykasz wszystko, jak pelikan. – Zacisnęła dłoń na moim przedramieniu, robiąc oczy, jak kot ze’’ Shreka’’. – Spójrz na siebie, a później odpowiedz na pytanie: Jakim cudem?

– Dlaczego tak powiedziałaś? – Przełknęłam głośno ślinę, nawilżając zaschnięte gardło. – Nie mogę się komuś podobać? – Wbiła nóż prosto w serce, które zaczynało życie na nowo i przecięła cienkie błonki żył.

– Oczywiście, że możesz, ale nie jemu Nancy. Zejdź na ziemię i umyj oczy pod lodowatą wodą… – przerwała i westchnęła, jakby szukała słów, aby wyjaśnić to jak najdelikatniej, co w jej przypadku wymagało burzy mózgu. – Ten cały Justin ma wobec ciebie jakiś plan i realizuje go powoli, naśmiewając się z ciebie za twoimi plecami.

– Nie mamy co do tego pewności Hannah.

– Przestań. Nie widzisz tego. Samo jego zachowanie wobec ciebie jest już odpowiedzią. Nie liczy się z twoim zdaniem i robi, co chce. – Odchrząknęła nadmiar śliny, a ja rozwiałam obawy, wiedząc już, że to, co przed chwilą oświadczyła, to prawda. – Podejrzewam, że ci zaimponował, choć nie rozumiem czym – chyba tym, że jest przystojny, bo poza tym, nie reprezentuje sobą nic. Jak to mówią: „Nie dla psa kiełbasa”. Przerwij to, bo będziesz cierpieć dziewczyno.

– Masz rację. – Wsunęłam do ust kosmyk włosów i przygryzłam wraz z palcem – za szczypało.

– Cofnij zgodę Nancy, bo podejrzewam, że się zgodziłaś. – Skinęłam głową – Zapomnij o tym narwańcu. Wysypie się z tą intrygą, szybciej niż myślisz. – Objęła mnie ramieniem i spojrzała w oczy takim ciepłym wzrokiem, że dalsze porozumienie słowne było już niepotrzebne. – Chodźmy, bo i tak niedługo zadzwoni dzwonek.

– Jasne. – Wstałam i podałam jej pomocną dłoń – zaparłam się całą sobą – aby, oderwała tuszę od podłogi (przy okazji: ważyła ponad sto kilo, a ja tylko pięćdziesiąt dwa).

– Rozchmurz się – powiedziała, stając na własnych nogach. – Jutro nasz wielki wieczór, który planowałyśmy od ponad miesiąca. Aaron – jej chłopak – ma jakiegoś kolegę i pisał wczoraj wieczorem, że ten kolega zgodził się dołączyć do nas jutro wieczorem.

– Fajnie. – Uniosłam nieznacznie kąciki ust. Nie był to uśmiech szczery ani radosny. Był nijaki. – Zobaczymy, może coś zaiskrzy.

– Dobrze będzie. On ma na imię Hank i jest przeciwieństwem tego całego Justina. Na pewno znajdziecie wspólny język. Służę pomocą i radą. – Hannah puściła oczko, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. – Wzięłaś sukienkę, którą wybrałyśmy?

– Tak. Mam w plecaku, ale nie czułam się w niej komfortowo, patrząc na swoje odbicie w lustrze.

– Przestań. – Uniosła głos. – Wyglądałaś bombowo i nie chcę już słyszeć nic więcej. Daj mi ją. Mama obiecała ją zwęzić w zaznaczonych przez nas miejscach. – Wyszarpnęła mi plecak z dłoni i sama ją sobie wzięła, przekładając do swojego.

Doszłyśmy do klasy, siadając w ostatniej ławce. Myślałam, że umrę, słuchając monologu nauczycielki od geografii. Wałkowała na okrągło o klimacie nad Anglią i ukształtowaniu terenu. Wzniosłam ku sufitowi głowę i zrobiłam minę znudzonego mopsa, a później rozejrzałam się wśród uczniów. Prawie wszyscy ziewali i błądził wzrokiem po ścianach albo wyglądali przez okno, marząc zapewne o tym, aby rozbrzmiał ten długo wyczekiwany dzwonek.

Rozbrzmiał i nareszcie nastał koniec mordęgi, pomyślałam, drapiąc się po głowie i jednym ruchem dłoni zgarnęłam książki z ławki do plecaka – nie obyło się bez pudła. Zeszyt spadł na podłogę i gdy już się po niego schylałam, szarpiąc się z zamkiem w plecaku, który nie chciał się dopiąć, dłoń natrafiła na coś ciepłego.

Zabrałam ją od razu i przeniosłam wzrok na zeszyt, a później na Aidena, który podnosił go właśnie z podłogi, mówiąc: Trzymaj. Przejęłam zeszyt i zrywając się z miejsca, skierowałam się wprost do głównego wyjścia ze szkoły. Poszłam prosto do parku, który był tuż za skrzyżowaniem.

***

 

Gdy doszłam na miejsce, usiadłam na ławce, nie mając ochoty wracać do pustego domu. Byłam tak rozkojarzona, że zarobiłam dzisiaj dwie słabe oceny.

Jak miałam się skupić na nauce, kiedy nie potrafiłam przestać myśleć o Justinie. Wszystkie komórki – te szare też – na okrągło mi o nim przypominały.

Podwinęłam nogi do góry i podciągnęłam kolana blisko brody. Naciągnęłam kaptur na głowę, bo naszła ciemna chmura, która zasłoniła słońce i poczułam na ciele chłodne podmuchy wiatru, który wzmógł swoją intensywność.

Pukałam nerwowo paznokciami w ekran telefonu, bo ostatnio nawet on robił mi na złość i się zawieszał. Chciałam puścić muzykę przez słuchawki, ale zrezygnowałam po którejś z kolei próbie wejścia w odtwarzacz. Ekran migał i co chwilę wyrzucało z aplikacji, w którą uparcie klikałam ponownie.

– Zabiję gnoja i połamie mu rękę, którą odważył się na ciebie podnieść! – Przechyliłam głowę w stronę ryczącego głosu i gdy zorientowałam się, do kogo należał, naciągnęłam kaptur na czubek nosa. Skuliłam się mocniej i wcisnęłam twarz pomiędzy rozchylone uda.

Justin szedł zamaszystym krokiem, a obok niego podskakiwała Amber Collins, próbując go zatrzymać, poprzez zagradzanie drogi i łapanie za bicepsy.

– Nie warto. Zostaw go i wracajmy do mnie – błagała nieomal stanowczym, ale cichym głosem.

On nic. Szedł dalej, jakby w ogóle nie słyszał jej słów.

Znali się i to dość blisko, skoro chciał zrobić coś w jej obronie.

Wywnioskowałam tak z jego wcześniej wykrzyczanych do Amber słów. Poczułam lekki skurcz żołądka, choć nie odczuwałam głodu.

Pasowali do siebie wizualnie i świetnie razem wyglądali. Pomimo jego wściekłości na twarzy i jej skruszonej miny.

– Nie zostawię tego tak i przestań powtarzać w kółko to samo! – Odepchnął rękę ze swojego przedramienia. – Zajebię tego śmierdzącego drania. – Emanowało od niego negatywną energią.

Obserwowałam zajście spod kaptura, uważając, aby przypadkiem mnie nie rozpoznali. Na szczęście skręcili w boczny chodnik parę metrów przede mną, a ja wypuściłam wstrzymywany od dłuższej chwili drżący oddech.

Justin był wściekły jak osa, którą pozbawiono dostępu do soczystego miąższu owocu. Z jego temperamentem, nie wróżyło to niczego dobrego.

Obserwowałam nadal – tym razem ich plecy i gestykulację rąk Justina, która nasilała się z każdym krokiem i słowami Amber w jego stronę. Opędzał się od niej, jak niedźwiedź, od roju pszczół, gdy próbował wykraść pyszny miodek z dziupli drzewa.

Nie byłam pewna, czy dobrze kalkulowałam, ale wydawało mi się, że podążali w stronę dwóch chłopaków, którzy siedzieli dwie ławki dalej. Śmiali się w głos i popijali piwo, świetnie się przy tym bawiąc (nie kojarzyłam nieznajomych z wyglądu – nigdy wcześniej ich nie widziałam).

– Taki z ciebie chojrak Kevinie! Spróbuj się z równym sobie szmaciarzu! – ryknął Justin, kiedy doszedł do tych właśnie chłopaków, o których myślałam. Chwycił szczupłego bruneta za podkoszulek w okolicach szyi i zwlekł z oparcia ławki, na którym siedział. – Zachciało ci się zabawiać w damskiego boksera?! – Jego głos był tak donośny, aż się wzdrygnęłam.

– Już się pożaliłaś swojemu kochasiowi. – Brunet spojrzał nienawistnym wzrokiem na Amber, a ona skuliła się i tak stała, skryta za plecami Justina. – Puść mnie i trzymaj łapska przy sobie. – Wyszczerzył zęby i parsknął pod nosem. – O jakiego chuja ci chodzi, co? – Próbował strącić ręce agresora z podkoszulka, ale nie dawał rady.

Powiedział „kochasiowi”, czy mi się zdawało. Oni byli parą? Nie, Justin mówił, że jest sam.

– O to. – Justin obrócił twarz w stronę Amber i wskazał palcem na oko i policzek. Zahaczył również o usta i prawy nadgarstek – miała siniaki na twarzy. – Dlaczego to zrobiłeś? – spytał stłumionym głosem.

– Zasłużyła sobie niewdzięcznica. Szasta gotówką na prawo i lewo, a żałowała paru funtów. – Nadal śmiał się pod nosem.

– Uderzyłeś ją tylko przez to, że zabrakło ci kasy na piwsko? – Zlustrował go wzrokiem. – Chyba nie tylko, bo po źrenicach i wybałuszonych oczach widzę, że nie tylko na to – syczał ze złości, ale obniżył ton.

– Chuj cię to obchodzi. Nie twoja sprawa, ochroniarzu! – ryknął brunet.

Wystarczyło, aby Justin stracił nad sobą panowanie. Poluzował uścisk, wypuścił podkoszulek, skulił dłoń w pięść, wziął zamach i uderzył prosto w twarz – głowa mu odskoczyła. Po chwili poprawił jeszcze raz i jeszcze raz, celując z wielką precyzją w to samo miejsce – lewa strona twarzy bruneta.

W tym samym czasie ten drugi chłopak, korzystając z zamieszania, cofnął się i zwiał, nie oglądając się za siebie.

– Justinie, już wystarczy. – Amber stanęła przed nim, chcąc odciągnąć od ofiary. – Zostaw go. – Krążyła wokół jak psiak, czekający na smakołyk. – Justin!

– Odejdź i nie przeszkadzaj dziewczyno. – Odsunął ją lekko w bok, zawieszając wzrok na powrót na macającym się po szczęce brunecie. – Traktuję cię jak siostrę – którą posuwam – i nikomu nie pozwolę robić z ciebie worka treningowego, rozumiesz Amber? – mówił, ale patrzył cały czas na tamtego chłopaka. – Mam gdzieś, że ten padalec jest twoim bratem.

Ta cała sytuacja ukazała inne oblicze Justina. Z Amber obchodził się inaczej niż, zemną. Nie szarpał, nie poniżał, pomimo że był podminowany. Musiała być dla niego ważna i było to widać.

– Co się z tobą stało stary? – odezwał się brunet, patrząc wystraszonym wzrokiem w stronę Justina. – Nie poznaję cię. Nie myślałem, że po tylu latach znajomości, rzucisz się na mnie z tak błahego powodu. – Oblizał wargi.

Siedziałam jak na szpilkach, odruchowo przygryzając końcówki włosów. Robiło się nie ciekawie, a do tego wszystkiego ten, który zwiał, rozmawiał przez telefon. Był za daleko, więc nie słyszałam słów. Machał rękoma i wyglądał na zdenerwowanego.

Nie dziwię się mu.

Kto nie był.

Justin ponownie chwycił bruneta za fraki i przybliżył twarz do jego, oznajmiając stanowczym głosem: Jeszcze raz ją tkniesz, a zabiję cię szmato.

– Jasne – prychnął brunet, szarpiąc się jak nieułożony pies na smyczy.

– Pytałeś, „Co mi się stało”, więc ci odpowiem. – Wziął parę głębokich wdechów. – To, co niedawno wziąłeś do nosa i temu podobne zrobiły ze mnie potwora. – Ich oczy dzieliło od siebie góra pięć centymetrów.

– Właśnie widzę. Puść mnie, zrozumiałem przekaz. – Próbował wyszarpnąć się ze stalowego zacisku dłoni Justina.

– Zapamiętaj sobie idioto, że więcej ostrzeżeń ode mnie w twoją stronę, nie będzie.

– Masz zryty i dziurawy mózg jak ser szwajcarski. Nieźle cię leczyli – wybuchł gardłowym śmiechem brunet. – Lekarze, konowały.

Nie rozumiałam, o czym mówił ten zaatakowany chłopak. Justin chyba na coś chorował, pomyślałam, wsłuchując się dalej.

Zaczęła się powtórka z rozrywki, ale tym razem Justin zaciśniętymi mocno pięściami celował w żebra i brzuch brata Amber. Ona sama stała potulnie, nie wykonując najmniejszego ruchu, czy gestu. Nie pchała się pomiędzy nich i miała rację.

Wyglądała teraz całkiem jak ja, po ostatnim spotkaniu z Justinem i jego słowami prawdy, co tak naprawdę o mnie myśli.

Niewidoczna, zalękniona i nieumiejąca nic poradzić, aby temu zapobiec.

Justin kopnął bruneta w zgięcia kolan z taką siłą, że poleciał na twarz.

– Zostaw go! Ma dość! – Amber wyrwała się z marazmu i próbowała uspokoić Justina, klejąc się do niego i odpychając ciałem, aby się cofnął.

– Odejdź, proszę cię – powiedział miękkim głosem, chwytając jej twarz w dłonie, a ona posłuchała i odstąpiła.

Przy niej zmieniał się w potulnego kotka, pomyślałam, mrużąc oczy ze zdziwienia. Miałam szeroko otwartą buzię i o mało nie połknęłam muchy, która przelatywała obok warg.

– Właśnie siostra, odejdź, niech twój kochaś się wyżyje, bo chyba nie zadowalasz go tak, jak trzeba – syknął przez zaciśnięte zęby, wykrzywiając usta.

– Zamknij ryj, szmaciarzu. – Kolejny cios sięgnął twarzy bruneta. Musiało boleć, bo aż jęknął.

***

 

Byłam tak pochłonięta tym widowiskiem, że nawet nie próbowałam zejść z ławki i odejść. Zamiast tego w głowie piętrzyły się refleksje, że: przy takim chłopaku, jak Justin, dziewczyna może czuć się bezpiecznie, bo zawsze ją obroni. Znając Justina upór, to sam zdecyduje, kiedy odejść z uniesioną głową od chama, który skrzywdził jego znajomą.

Im dłużej obserwowałam jego nieugiętość i hardość, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że jest nie tylko wariatem, ale kimś, kto siał postrach samym spojrzeniem.

Nie widziałam go dopiero od dwóch dni, a już modliłam się, aby nie spotkać przez kolejne sto lat.

Wyrwałam się z odrętwienia i postanowiłam przestać być bezmyślnym gapiem (byłam tutaj tylko ja jedna, reszta ludzi oddaliła się już po pierwszych jego wrzaskach). Wzniosłam zastygłe w nie ruchu ciało i wolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Nie chciałam przez przypadek – cała trójka była blisko mnie – napotkać jego sfrustrowanego wzroku i zobaczyć rozwścieczonej twarzy.

Jeszcze mnie rozpozna i podejdzie – nie chciałam tego.

Zrobiłam parę kroków, nadal słysząc jego wzburzony tembr głosu, kiedy paręnaście metrów przede mną zaparkował radiowóz policyjny. Wysiadło z niego dwóch postawnych policjantów – zamarłam – i szybkim krokiem skierowali się w stronę, gdzie Justin po raz kolejny kopnął w żebra skulonego i wyzywającego go od najgorszych bruneta.

– Damski bokser się znalazł! – charczał ze złości Justin, nie szczędząc epitetów. – Do pracy leniu, a nie wydzierasz komuś ciężko zarobione pieniądze! (przy okazji, Amber była fotomodelką i nieźle zarabiała – jej uroda powalała. Zawsze ubierała się z klasą i wszystkie ubrania były markowe).

– Wal się degeneracie i spierdalaj stąd. – Brunet zamilkł, aby po chwili zacząć się tarzać ze śmiechu. – Zaraz trafisz tam, gdzie twoje miejsce. – Zaczął powoli podnosić się z ziemi, szczerząc zęby w ironicznym uśmiechu.

– Byś zdechł psie i zanim podniesiesz rękę na jakąkolwiek dziewczynę, pomyśl, czy warto? Dużo z nich ma wokół siebie kogoś takiego jak ja, kto zrobi ci to samo łotrze.

Justin zamachnął się, ale nie zdążył zadać ciosu, bo policjanci zablokowali ręce, łapiąc mocno za bicepsy. Próbowali powalić na ziemię, ale był silny jak tur i stawiał opór. Szamotali się dłuższą chwilę, a brunet brechtał się, ile sił w płucach.

Był zadowolony z przebiegu sprawy.

Cieszył się z własnej głupoty i lepkich rąk do bicia.

– Zabierajcie to ścierwo z moich oczu! – wrzasnął brat Amber, zakładając ręce na pas – wyglądał jak Napoleon Bonaparte, przed wyprawą na wojnę.

– Zamknij ryj. – Policjantom udało się powalić agresywnego Justina na ziemię. Usiedli na nim, jak na materacu i zakuli obezwładnione ręce w kajdanki.

– Co tutaj zaszło? – zapytał blond włosy policjant, wstając z kucek.

– Zaatakował mnie głupiec, bo chyba nie po ruchał – rzucił brunet. – Odwaliło szczeniakowi i tyle.

– Potrzebna będzie karetka? – Policjant wyjął notes z bocznej kieszeni spodni, otwierając w połowie.

– Nie – odezwała się po dłuższym milczeniu Amber, stając obok brata. – To tylko lekkie otarcia. Nic poważnego.

– Nazwiska poproszę. – Spisywał, a ja stałam nadal jak figura woskowa, nie mogąc ruszyć się z miejsca.

Nancy uciekaj stąd, powtarzałam w myślach, chcąc wpłynąć na otępiały mózg.

Udało się i mogłam poruszać częściami ciała. Zrobiłam zwrot i jak niby nic, zaczęłam iść w przeciwnym kierunku, niż wcześniej.

– Ty w beżowym kapturze na głowie, pozwól tutaj. – Chyba mówił do mnie.

Jasne, że do mnie.

No, to teraz mama zrobi ze mnie pieczoną Nancy, bez bawienia się w zbędne patroszenie.

Zerknęłam w ich kierunku, dostrzegając, jak ten drugi policjant – siedział nadal na Justinie, który zapomniał języka w buzi i wyglądał na spokojnego – przywoływał mnie ręką.

Nogi miałam jak z waty, ale nie pozostało mi nic innego, jak podejść. Nie chciałam mieć problemów z prawem, za próbę ucieczki.

Policjant zerkał na mnie, zastanawiając się, czy ma do czynienia z chłopakiem, czy z dziewczyną. Przez ten kaptur ciężko mu było zgadnąć. Zmrużył oczy i westchnął głośno, gdy stanęłam obok niego.

– Widziałaś zajście? Słyszałaś coś? – zapytał, patrząc na mnie spode łba.

– Nie. Słuchałam muzyki – na szczęście nie wyjęłam słuchawek z uszu – i tylko przechodziłam. – Kłamałam, patrząc mu prosto w oczy.

– Nancy! – Justin przekręcił głowę w moją stronę i próbował zwalić policjanta z pleców. – Skąd się tutaj wzięłaś? – zapytał, a ja odnalazłam jego łagodny wzrok.

– Znasz go dziewczyno? – spytał policjant, zwracając twarz w stronę szarpiącego się nadal Justina.

Głupie pytanie.

Przecież zwracał się do mnie po imieniu.

– Tak. – Zarumieniłam się i spuściłam oczy. Zachciało mi się śmiać z tej całej sytuacji, ale starałam się zachować powagę. – Mogę sobie iść?

– Jeszcze nie – burknął blond włosy policjant, odrywając się od notowania. – To ktoś z rodziny, kolega, chłopak? – Zatopił we mnie swoje wścibskie, niebieskie oczy.

– Nikt z nich. Chodzę z jego kuzynem do klasy i stąd go znam. Tylko z widzenia.

– Rozumiem, możesz iść. – Odwrócił się do mnie plecami i pomógł partnerowi podnieść Justina z ziemi.

– Nancy…! – urwał i wyrywał się w moją stronę. Policjanci trzymali go mocno i po chwili ruszyli w stronę radiowozu. – Nancy!

– Ciebie wybrał. – Amber spiorunowała mnie wzrokiem, a ja nie myśląc długo – radiowóz odjeżdżał – rzuciłam się do ucieczki.

Nie chciałam wiedzieć, co będzie dalej.

Nie rozumiałam, dlaczego obdarzyła mnie tak lodowatym spojrzeniem.

Nic z tego nie rozumiałam i może lepiej.

Nigdy w życiu nie biegłam tak szybko. Zatrzymałam się na przystanku tramwajowym i wsiadłam do tramwaju, który właśnie podjechał. Nie czułam zmęczenia, choć ledwie dychałam i trzymałam się rękoma za boki, zgięta w pół. Opadłam na pierwszym wolnym siedzeniu, wsłuchując się w głośne bicie maleńkiego serduszka.

Byłam jak z gumy i zmysły stępiły swoją czujność, bo o mało nie przegapiłam przystanku, na którym miałam wysiadać.

Boże, co stało się z moim monotonnym i ułożonym życiem?

Dlaczego Justin musiał stanąć akurat na drodze, którą podążałam?

Dużo więcej pytań kłębiło się w głowie, na które nie znałam odpowiedzi. Wysiadłam i już wolnym krokiem, skierowałam się w stronę bloku, w którym mieszkałam.

Moja stopa już nigdy nie postanie w tym cholernym parku, pomyślałam, przekraczając próg mieszkania.

Udałam się prosto do swojego pokoju i opadłam na łóżko. Musiałam wyciszyć rozkołatane nerwy i zastanowić się poważnie nad swoim życiem.

Nie było w nim miejsca dla Justina – to już wiedziałam.

Pierwszy raz w życiu byłam tak blisko agresora – to zupełnie inne odczucie, niż jak widzisz to w filmach.

Postanowiłam chodzić innymi ścieżkami niż do tej pory – parę metrów więcej mnie nie zbawi.

Przymknęłam oczy, rozluźniając powoli spięte mięśnie na całym ciele. Do powrotu mamy musiałam pozbyć się, przeżyć z dzisiejszego popołudnia, na tyle, aby nie zauważyła we mnie najmniejszej zmiany.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Zenza 8 miesięcy temu
    Joan, nie żebym ci kadził, ale Twoje teksty są jedynymi "tasiemcami", które daję tu radę czytać, a nawet czytam z przyjemnością. Podcięte Skrzydła są moim ulubionym cyklem, pewnie dlatego, że uwielbiam młodzieżowe książki. Choć Twoja młodzież jest podejrzanie dojrzała, wręcz śmierdzi dorosłością. Właśnie to podoba mi się najbardziej. Podoba się także to, że całość jest napisana zwięzłym językiem. Bardzo profesjonalnie. Choć nie znam się na tym zbytnio, ale czyta się gładko. Zresztą wspominałem już o tym.

    Justin jest agresywny. Nie rozumiem jak można było pomyśleć, że da oparcie kobiecie, że ją obroni. Bohaterka to także chyba zrozumiała, że trzeba się trzymać jak najdalej od agresywnych bydlaków. Jestem ciekaw, czy mimo tego zrozumienia nadal się będzie lepić do Justina i w końcu ulegnie jego "męskiej" sile.
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Zenza dobre spostrzeżenie. Teksty właśnie takie są: za dużo telenowel (żart). Co do Justina to powiem ci, że on wcale taki nie był i ogólnie nie jest (osoby trzecie), ale nie będę spojlerować. Dzięki za wizytę i miły komentarz. Pozdrawiam. :) :)
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Zenza, jest mi niezmiernie przyjemnie, że czytasz i to, co tworzę, przypadło ci do gustu. 😊 Każde dobre słowo (złe też), motywuje mnie jako autora do pracy i daje zastrzyk energii. Każdy z nas ma inne priorytety i szuka czegoś, co go zadowoli i zaciekawi. Dla mnie najważniejsze jest to, że ktoś kliknął i zapoznał się z jego treścią – nieważne w jakim stopniu. To dodaje skrzydeł. Przeanalizowałam twój komentarz i to, że moi bohaterowie są tacy" dorośli, było zamierzone. Zaczęłam pisać tę historię pod nazwą" Krótka historia Ivi i Ewina (są tutaj dwa rozdziały), ale ten postrzelony, luzacki styl mi nie leżał. Justin i Nancy mają surowych rodziców i sam ten fakt przemawia, że mieli krótkie dzieciństwo i musieli szybko dorosnąć (u Justina dochodzi życie na ulicy, a tam szybko się dojrzewa). Co do agresji, to aspekt postrzegania inny u każdego odbiorcy. Jedni lubią taki typ, inni nie koniecznie. Od strony technicznej to są błędy, których na chwilę obecną nie potrafię wyłapać i odpowiednio zapisać, ale cały czas się uczę i pracuję nad stylem. Miłego popołudnia. 😊. Są tutaj ludzie, którzy podpowiadają i za to szacun.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania