Poprzednie częściPODCIĘTE SKRZYDŁA - PROLOG

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

PODCIĘTE SKRZYDŁA 23

NANCY

 

Wysiadłam z tramwaju i ruszyłam polną dróżką, kierując się w stronę wysokiego, piętrowego domku – tak wytłumaczył mi przebieg trasy Justin. Wyjęłam z kieszeni bluzy telefon i napisałam do niego, że już jestem i żeby po mnie wyszedł, ale nie doczekałam się odpowiedzi.

Szłam dalej wolnym krokiem i rozglądałam się dokoła, nie wiedząc kompletnie, gdzie się znajduję. Wszystkie altanki wyglądały podobnie, w zasięgu wzroku nie było nigdzie żółtej elewacji, na którejkolwiek z nich – Justina altanka miała właśnie taki kolor.

Zaczynałam się denerwować, bo obiecał, że będzie, a tu klops. Uszłam jeszcze parę metrów, przeklęłam pod nosem, wzniosłam głowę wyżej i wspięłam się na pobliskie wzniesienie, aby więcej widzieć – nadal nic.

Zero Justina.

Brak żółtego domku.

Przystanęłam, stwierdzając, że dalsza wędrówka w nieznane nie ma sensu. Telefon, który ściskałam w dłoni, zawibrował, więc odblokowałam i odczytałam wiadomość:

JUSTIN: Po opuszczeniu tramwaju, idź cały czas prosto, następnie w lewo. Gdy dostrzeżesz karetkę, wejdź na posesję, przed którą stoi. Justin zaniemógł. Kim.

Zastygłam, nie potrafiłam nawet poruszyć palcem. Czułam, jak telefon wyślizguje się z dłoni i spada na kępkę trawy. Zawirowało mi w głowie, nogi straciły sprężystość, nie byłam w stanie utrzymać ciała w pozycji pionowej.

Dlaczego strach musiał przejmować nade mną kontrolę, kiedy powinnam zachować otwarty umysł?

Klapnęłam na piasek, walcząc z ogromnym uciskiem w klatce piersiowej. Szumiało w uszach, głowa ciążyła, a oddech stał się płytki – za płytki, aby doprowadzić tlen do płuc.

Próbowałam wstać i jak najszybciej odnaleźć to miejsce – nie mogłam.

Walczyłam z mózgiem, który pozbawił mnie sił – przegrałam.

Byłam otępiała, bezsilna z mnóstwem czarnych scenariuszy w głowie.

Justinowi coś się stało, a ja tkwiłam parę metrów od niego, nie mając siły, aby ruszyć dalej.

NIE! – NIE! – NIE! – krzyczałam w duszy, motywując się tym do działania.

Pomogło – mogłam wstać.

Pomogło – mogłam iść.

Pomogło – biegłam.

Wyciągałam nogi jak gepard, rozpędzony do setki w pogoni za ofiarą. Chłodziłam zgrzane ciało, wystawiając język na brodę. Łapałem łapczywie oddech, dotleniając płuca, które skurczyły się do rozmiarów orzechów włoskich. Gdy minęłam zakręt, moim oczom ukazał się ambulans i wóz policyjny.

Przyspieszyłam i po chwili wtargnęłam na działkę. Drzwi od karetki zostały zamknięte, a ratownik medyczny rozmawiał z policjantami i dwójką ludzi, których nie znałam – domniemałam, że ta blondynka, to K im.

– Gdzie jest Justin? – zagadnęłam, sapiąc jak parowóz, a rozbiegany wzrok poszukiwał jego sylwetki. – Co mu się stało – dramatyzowałam i próbowałam zajrzeć przez szybę do karetki. – Powiedzcie coś do cholery! – ryknęłam, tracąc resztki zdrowego rozsądku.

– Kim jesteś? – zagadnął ratownik łagodnym głosem.

– Jego dziewczyną – odparłam, widząc wokół siebie same obce osoby. – Żyje? – spytałam, drżąc na całym ciele. – Justin! – Zaczęłam walić w ambulans i szarpałam za klamkę, próbując wejść do środka, ale drzwi były zamknięte od środka. – Justin! – Wsparłam czoło na zimnej szybie, nie potrafiąc nic więcej wskórać. – Nie zostawiaj mnie samej.

– Uspokój się dziewczyno. – Policjant pochwycił mnie za ramiona i odciągnął od karetki. – Nie przeszkadzaj i pozwól lekarzowi robić swoje. – Zmierzył mnie ostrym spojrzeniem.

– Co mu się stało? Dlaczego jest tutaj policja? – dopytywałam, nic z tego nie rozumiejąc.

Próbowałam się wyrwać z uścisku policjanta, ale nawet amok, w którym się obecnie znajdowałam, nie dał mu siły. Poddałam się po chwili i nakryłam twarz dłońmi, nie umiejąc tego wszystkiego ogarnąć. Wiedziałam jedno: mój ukochany był w dobrych rękach.

Co więcej, mogłam zrobić, poza modlitwą?

Co więcej, mogłam osiągnąć, poza odczuwaną niemocą.

Czego więcej mogłam oczekiwać, poza płomienną nadzieją, że będzie dobrze.

– Harry, jedziemy – rzucił kierowca karetki, wychylając się przez uchylone drzwi.

Ratownik w mgnieniu oka znalazł się w ambulansie. Po chwili pojazd wycofał i odjechał, a ja nadal nie uzyskałam odpowiedzi na zadane pytania.

– Powie mi ktoś w końcu, co tutaj zaszło?! – wydarłam się, bo miałam odczucie, że wszyscy wokół mnie ignorują.

– Znasz tych dwoje? – Policjant skinął głową w kierunku blondynki i bruneta.

– Nie… pierwszy raz ich widzę – wydukałam i usiadłam na rozkładanym krześle, bo jeszcze chwila i do mnie będą wzywać karetkę.

– Twojemu chłopakowi stanęło serce, ale lekarzom udało się ustabilizować jego stan na tyle, że mogli przewieść go do szpitala. Nie powinienem tego mówić, ale gdy na ciebie patrzę, to sam mam palpitacje serca. – Uśmiechnął się krzywo.

– Co? Dlaczego? – Oblał mnie zimny pot, a wiatr potęgował odczucie chłodu, które otaczało mnie z każdej strony. – Justin przecież nigdy nie skarżył się na problemy z sercem. – Uniosłam brew. – Jak to możliwe? – Spojrzałam na policjanta błagającym wzrokiem.

– Zażył narkotyk – odchrząknął, patrząc spode łba na dwoje nastolatków, którzy wpatrywali się w trawę. – Ta dwójka zresztą też i pojadą na komisariat.

– Przecież Justin… – Zerwałam się z miejsca. – Jak mogliście!!! – Spojrzałam na parkę nieznajomych gniewnym wzrokiem.

– Wziął tylko troszeczkę, aby się rozluźnić – odezwał się brunet. – Skąd mogłem wiedzieć, że zejdzie. Musiał przyjmować jakieś leki, bo innego wytłumaczenia dla tego zajścia, nie widzę.

– Skoro ma HIV, to na pewno – stwierdziłam rzeczowo i usiadłam. – Co mu odwaliło, żeby coś brać? – burknęłam bardziej do siebie, czując na Justina okropną złość. – Do którego szpitala go zabrali? – Pierwszy szok mijał, podniosłam głowę i skierowałam twarz w stronę policjanta; przerażone i wybałuszone oczy spowodowały, że wyciekały mi kącikami oczu ciepłe kropelki.

– Do miejskiego, naprzeciwko amfiteatru – poinformował policjant i położył mi dłoń na obojczyku. – Głowa do góry – dodał, po czym wraz z kolegą zapakowali nieznajomych nastolatków do radiowozu i odjechali; wcześniej blondynka zamknęła altankę.

Zostałam sama – wyłam ze strachu i rozpaczy.

Walczył o życie – zabiję go, jak z tego wyjdzie.

Nie mogę tak tutaj tkwić i wypłakiwać oczu, pomyślałam i zerwałam się z miejsca – pędziłam na łeb, na szyję w stronę przystanku tramwajowego.

***

 

Kiedy wkroczyłam na szpitalny korytarz, gdzie znajdowały się gabinety zabiegowe, we wrażliwe na drażliwe zapachy nozdrza, uderzył silny fluid dezynfektantów, który szczypał podrażnione łkaniem oczy. Zatrzymałam się na chwilę i potarłam piekące gałki. Miałam wrażenie, że przyklejają się do zewnętrznych stron dłoni.

Poczułam ulgę, ale nie opuszczało mnie przekonanie, że nadal coś tkwi pod opuchniętymi powiekami. Wytężyłam wzrok i wolnym krokiem ruszyłam wzdłuż długiego, wąskiego korytarza – na jego końcu chodził Aiden i ojciec Justina; ich kroki były sztywne, mechaniczne, jak u blaszanej zabawki na korbkę.

Pomiędzy mężczyznami dało się wyczuć napięcie i multum kumulowanej energii, która nie mogła znaleźć ujścia.

– Dzień dobry – przywitałam się ledwie słyszalnym głosem, nie zdążyłam domknąć ust, a już tkwiłam w ramionach ojca ukochanego. Jego barczyste ramiona tuliły tak mocno, że z trudem łapałam oddech.

– Witaj dziecko. – Poluźnił uścisk i cofnął się nieznacznie, przekręcił głowę i zawiesił spojrzenie na przeszklonych drzwiach, osłoniętych jasną żaluzją. – Justin jest w trakcie detoksykacji i pobrano mu krew do badania – stwierdził, spoglądając na mnie spod spuszczonych brwi. – Co do cholery wydarzyło się na działce? – Jego głos stał się ostry, jakbym była temu winna.

– Nie wiem – wydukałam, zaplatając palce u rąk. – Nie było mnie tam i sama do końca nie rozumiem, co zaszło. Kiedy dotarłam na działkę, Justin był już w ambulansie. – Uśmiechnęłam się niepewnie i spojrzałam na Aidena, który obgryzał paznokcie. – Z Justinem było tam jeszcze dwoje ludzi; chłopak i dziewczyna – przyznałam. – Ciemnowłosy chłopak oświadczył, że Justin coś wciągnął i ścięło go z nóg.

– Zabiję gówniarza – oburzył się Tom. – Znów zaczyna pokazywać różki, a miałem płonną nadzieję, że czegoś go w tym ośrodku nauczyli i zmądrzał… widzę jednak, że karma wraca. – Zadygotał i skrzyżował drżące ręce na torsie, jakby nie wiedział, co z nimi zrobić.

– Osobiście, również nie pojmuję, co go do tego skłoniło… dlaczego to zrobił? – Mój rozbiegany wzrok powędrował w stronę Aidena, który nawet nie podszedł, aby się przywitać.

Stał jak kołek w płocie, nie okazując żadnych emocji; czyżby było mu to na rękę?

Na pewno za to, co zrobił Justin, obwini mnie, pomyślałam, powracając wzrokiem na pana Toma. Postanowiłam go przytulić, bo trząsł się coraz mocniej, zgrzytał zębami, aż mu włosy podskakiwały na głowie.

– Nie zdążyłem nawet zagrzać kanapy, po powrocie z Londynu, a tu takie wieści. – Ojciec Justina zamknął oczy, jakby chciał wymazać to wydarzenie z pamięci, wtedy postanowiłam odstąpić, robiąc pomiędzy nami przestrzeń. – Po odczytaniu SMS-a, którego do mnie wysłał, wywnioskowałem, że jest szczęśliwy, bo przyjęłaś go ze wszystkimi tajemnicami, których się wyzbył. Zresztą domyśliłem się tego dużo wcześniej, kiedy rozmawiałem z twoją mamą przez telefon.

– Tak, to prawda – potwierdziłam, Pan Tom spojrzał na mnie ciepłym wzrokiem, wzniósł nieznacznie kąciki ust, objął ramieniem i pogładził po włosach. – Zamiast marnować czas na zbędne spekulacje, poczekajmy, co powie lekarz, który się nim obecnie zajmuje – zaproponowałam, odnajdując zrozumienie we wlepionych we mnie oczach.

– Usiądźmy, bo nie czuję się pewnie na własnych nogach. – Przycupnął na twardej ławce, nie poszłam jego śladem. Kiedy nasze spojrzenia ponownie skrzyżowały bieg, wskazałam palcem na Aidena i bez słów przekazałam, że do niego pójdę, co niezwłocznie zrobiłam.

Aiden przywitał mnie ciepłym uśmiechem, przytulił, nawet ucałował w polik, co wywołało lekkie zmieszanie i osłupienie. Nie rozumiałam jego reakcji, zwłaszcza że był z nami jego wujek i na wszystko zerkał kącikiem oka, chociaż wyglądało, jakby nieustannie patrzył na drzwi.

– Odwaliło idiocie. – Aiden zrobił niewielką lukę pomiędzy naszymi ciałami i odnajdując mój spłoszony wzrok, pochwycił za dłonie, położył na swoim torsie i westchnął. Zarumieniłam się, bo jego zachowanie zostawiało dużo do życzenia. Nie byliśmy parą, a on stwarzał właśnie takie pozory. Moje zażenowanie nie uciekło jego uwadze. – Jakim to trzeba być desperatem, aby się pociął.

– Co? – Wybałuszyłam przekrwione oczy. – Pisał, że zrobił coś złego, ale nie pisał co. Dobrze, że nie zrobił niczego więcej – odetchnęłam z ulgą, kierując się na pobliskie krzesło.

– Justin jest nieobliczalny i mam serdecznie dość jego wyskoków – syknął przez zaciśnięte zęby. – Dragi zrobiły z niego potwora. Był porządnym, grzecznym chłopcem, który nigdy nie skrzywdziłby muchy, a teraz… – urwał. – Nie dość, że robi krzywdę sobie, to jeszcze nas wszystkich naraża na stres.

– Nie mów tak. – Położyłam mu rękę na przedramieniu, bo właśnie usiadł obok mnie na drugim krześle. – Sam wiesz, że nie było mu łatwo w życiu.

– Powiedz mi Nancy, komu było? – Aiden zacisnął pięści; czułam spinające się mięśnie pod opuszkami palców. – Mało o nim wiesz i jeszcze nieraz się nim rozczarujesz. – Wzbierał w nim gniew, wyczuwałam to. – Zostaw go, zanim nie wpędził cię jeszcze do grobu.

– Co? – Po raz któryś z kolei Aiden próbował skompromitować ukochanego w moich oczach, jakby chciał, abyśmy nie byli razem. – Dlaczego tak źle o nim mówisz?

– Bo to jebana kanalia i pasożyt – oznajmił podniesionym głosem i wstał, po czym przykucnął i pochwycił za moje spocone dłonie. – Zostaw go i spróbuj ze mną. – Jego wzrok był wręcz błagalny.

– Nie chcę już nigdy więcej słyszeć tej propozycji z twoich ust. – Wstałam, musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza. Opuściłam przytłaczający korytarz i wsparłam rozdygotane ciało o żelazną poręcz od schodów.

– Nie widzisz tego, że ten pojeb cię niszczy. – Poczułam ręce Aidena na swoich plecach. – Chcesz codziennie przechodzić przez nowe rewelacje z jego udziałem? – Przytulił się do moich pleców i objął mocno w pasie; poczułam dreszcz na skórze.

Każdy mnie macał, jakbym była eksponatem.

Najgorsze było to, że nie potrafiłam fuknąć i stanowczo tego ukrócić – byłam słaba.

– Aiden, puść mnie – poprosiłam zdecydowanym tonem, decydując się ukrócić niestosowne zapędy, kiedy poczułam ciepłe wargi na szyi i chrapliwy oddech przy uchu; dostałam gęsiej skórki i czułam obrzydzenie, ale nie do niego, lecz do samej siebie, za swoją naiwność. – Aiden!

– Nie – powiedział stanowczym głosem, odwrócił mnie do siebie frontem i jednym szarpnięciem poskromił ręce, którymi zaczęłam go odpychać. – Nie będziesz z tym idiotą, rozumiesz? – Oswobodził dłonie, pochwycił za twarz, sięgnął ustami moich uchylonych warg i wpakował do buzi wielki jęzor, po czym błądził brutalnie po policzkach i podniebieniu, ściskając coraz mocniej w pasie.

Przycisnął do ściany, pomimo mojego sprzeciwu i okładania pięściami po plecach.

Aiden zachowywał się identycznie jak Justin, jakby próbował go naśladować.

– Co ty robisz? – wypaliłam, kiedy oderwał ode mnie swoje zachłanne usta. – Porąbało cię?

– Zamknij się wreszcie i odwzajemnij pocałunek, a nie pierdolisz od rzeczy – burknął, na powrót dopadając do moich rozchylonych warg.

Co go ugryzło?

Zachowywał się jak erotoman.

Aiden pochwycił mnie za nadgarstki i podciągnął ręce do góry, jakby chciał ukrzyżować. Odessał się od obrzmiałych ust i zaczął ślinić szyję, sapiąc przy tym, jak maratończyk po przebiegnięciu pięciu kilometrów.

– Puść mnie idioto. – Szarpałam się, ale byłam za słaba, aby się oswobodzić.

– Przymknij się dziewczyno… proszę cię. – Wcisnął mi kolano pomiędzy nogi i zaczął obcierać się udem o krocze, pomrukując przy tym, jak kocur. – Pocałuj mnie.

To nie był Aiden, którego znałam. Miałam przed sobą zupełnie nieodgadnioną osobę, która mnie przerażała.

Po raz kolejny dopadł moich ust, ale tym razem delikatnie, jakby właśnie przeistoczył się w inną postać. Poluzował uścisk na dłoniach i wycofał udo spomiędzy nóg.

Nie wypuścił z niewoli, na co podświadomie liczyłam.

Zrobił za to zupełnie coś innego, mianowicie: Wyswobodził mi jedną rękę z uścisku; opadła bezwiednie wzdłuż napiętego uda. Myślałam, że odpuszcza, jakże jednak się myliłam. Chwycił za pierś, miętolił pomiędzy palcami jak piłeczkę kauczukową – syknęłam z bólu i wolną ręką podrapałam po policzku.

Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, oczy Aidena były czarne jak bezgwiezdna noc, źrenice praktycznie zakrywały bielma.

Co czyhało w moim wzroku? Bojaźń, trwoga i rozczarowanie.

– Przecież lubisz brutali – fuknął mi prosto w twarz. – Ja też taki jestem, tylko dobrze gram, adekwatne do danej sytuacji – dodał i dopadając do moich ust, jak wyposzczony koń, do koryta z owsem.

– Aiden, do cholery, to boli! – krzyknęłam, a głos poniósł się echem po wąskich korytarzach szpitala, wkradając się w jego najciemniejsze zakamarki. – Odejdź!

– Najpierw zachęcasz, przytulasz, wypłakujesz na ramieniu, a teraz, kiedy ja czegoś od ciebie chcę, zgrywasz niewiniątko – parsknął, kropelki śliny wylądowały na mojej rumianej od wysiłku twarzy. – Oglądaj się za siebie, bo nie znasz dnia, ani godziny Nancy Morgan. – Odstąpił, zrobił zwrot w tył i zniknął za wahadłowymi drzwiami.

Po ścianie osunęłam się na zimną posadzkę, drżąc na całym ciele. Lepiłam się od potu, którym organizm obdarzył mnie pod wpływem strachu. Odczuwałam przenikliwe zimno, objęłam się mocno rękoma. Próbowałam odzyskać logiczne myślenie i dojść jak najszybciej do siebie, po tak niespodziewanym zajściu.

Ta rodzina to sami wariaci, pomyślałam i wzniosłam się z posadzki, wsparłam rękoma o ścianę i oparłam głowę o betonowy stopień. Nogi miałam jak z waty, ale jakoś dałam radę zrobić parę kroków i ogarniając się z grubsza. Uniosłam głowę i z wyprężoną pięścią powróciłam na korytarz, zasiadłam obok podrygującego stopami ojca Justina – nie spojrzałam nawet w kierunku Aidena.

On jednak dosiadł się do nas i zaczął jeździć palcami po moich plecach i podszczypywać w okolicach pach.

Siedziałam jak na szpilkach, nie mogąc zareagować, bo przecież nie byliśmy tutaj sami. Kątem oka zauważyłam, jak pod pretekstem rozprostowania obolałych mięśni karku, Aiden składa na mojej szyi gorący pocałunek.

Odchrząknęłam i poderwałam się z miejsca, nie mogąc już tego znieść.

Pojeb – pojeb – pojeb, powtarzałam w myślach, przechadzając się po korytarzu; nieustannie czułam na sobie jego zawistny wzrok.

Drzwi do sali, w której leżał Justin, otworzyły się i wyszedł z niej pulchny, niski lekarz, przeciągając dłonią po siwych włosach.

– Pan Green, domniemam? – Zerknął na niego spod okularów, marszcząc brwi.

– Tak. Tom Green – przedstawił się, oblizując spierzchnięte wargi.

– Sytuacja opanowana – oświadczył grubym głosem. – Za mniej więcej dwie godziny syn będzie mógł wrócić do domu. Załączyliśmy kroplówkę, a wyniki krwi są już dostępne – powiedział lekarz. – Poproszę pana do gabinetu na rozmowę w cztery oczy.

– Oczywiście. – Odeszli w głąb korytarza, a po chwili zniknęli z pola widzenia, wchodząc do pobliskiego pomieszczenia.

Usiadłam na ławce, Aiden zerkał na mnie spode łba. Na szczęście nie dołączył, więc mogłam swobodnie oddychać.

Telefon w kieszeni bluzy zawibrował, więc wyjęłam i zrobiłam skwaszoną minę, gdy spostrzegłam, że to wiadomość od niego.

AIDEN: To, co zaszło na schodach, zachowajmy w tajemnicy. Przepraszam Nancy. Nie wiem, co mnie do tego podkusiło.

– Nie strasz mnie tak nigdy więcej – rzuciłam w jego stronę. – Nic nie powiem, bo Justin cię wypatroszy i nabije na pal, jak kurczaka na wykałaczkę.

Zapanowała cisza, a atmosfera była napięta.

Ojciec Justina wrócił po dziesięciu minutach z nadętą miną i wypiekami na polikach. Usiadł obok mnie, nie mówiąc ani słowa.

– Co powiedział lekarz? – Aiden podszedł i usiadł obok niego.

– Nic ciekawego – burkną. – Justin miał pecha i cała akcja z używką zakończyła się zatruciem, nic wielkiego – westchnął, kładąc dłonie na kolanach. Wyglądał na spiętego i wyglądało na to, że Justina czeka trudna przeprawa słowna z ojcem. – Chciałbym, abyście poszli do domów, jest już grubo po dwudziestej. Nie wiem, jak zareaguję na widok syna i czy nie poleje się krew, więc… – oświadczył, spuścił głowę i zawiesił smutny wzrok na wypielęgnowanych dłoniach.

– Dobrze wujku. – Aiden poderwał się z miejsca, a ja poszłam jego śladem. – Przekaż temu imbecylowi, że nagadam mu do słuchu.

Pan Green skinął głową.

Chciałam zobaczyć Justina i przyłożyć w twarz za jego lekkomyślność, ale wyraz twarzy pana Dona był tak powściągliwy, że zagłuszyłam prośbę w zalążku; pożegnałam się tylko i razem z Aidenem, opuściliśmy mury szpitala.

Po dojściu do bramy wyjazdowej rozeszliśmy się każdy w swoją stronę – obyło się bez nieprzewidzianych niespodzianek.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Autor tekstu chciał zapewne wywołać u czytelnika napięcie i zainteresowanie tym, co się stanie z bohaterami. Niestety, tekst nie spełnia swojego zadania, ponieważ jest pełen niedorzeczności, przesady i banału.

    Po pierwsze, tekst jest napisany w sposób niedorzeczny i nielogiczny. Autor nie potrafi przedstawić sytuacji w sposób wiarygodny i spójny. Przykładem tego jest fragment: "Telefon, który ściskałam w dłoni, zawibrował, więc odblokowałam i odczytałam wiadomość: JUSTIN: Po opuszczeniu tramwaju, idź cały czas prosto, następnie w lewo. Gdy dostrzeżesz karetkę, wejdź na posesję, przed którą stoi. Justin zaniemógł. Kim." Autor nie wyjaśnia, jak to możliwe, że Justin, który zasłabł, mógł napisać do Nancy wiadomość. Czy to on, czy Kim, jego siostra, wysłał tę wiadomość? Jeśli to Kim, to dlaczego podpisała się imieniem Justina? Jeśli to Justin, to dlaczego nie zadzwonił do Nancy, zamiast pisać? Czytelnik musi zgadywać i domyślać się, co utrudnia zrozumienie tekstu.

    Po drugie, tekst jest napisany w sposób przesadny i melodramatyczny. Autor nie potrafi przedstawić emocji bohaterów w sposób naturalny i subtelny. Przykładem tego jest fragment: "Zastygłam, nie potrafiłam nawet poruszyć palcem. Czułam, jak telefon wyślizguje się z dłoni i spada na kępkę trawy. Zawirowało mi w głowie, nogi straciły sprężystość, nie byłam w stanie utrzymać ciała w pozycji pionowej. (...) Klapnęłam na piasek, walcząc z ogromnym uciskiem w klatce piersiowej. Szumiało w uszach, głowa ciążyła, a oddech stał się płytki – za płytki, aby doprowadzić tlen do płuc." Autor chce pokazać, że Nancy jest przerażona i zrozpaczona, ale robi to w sposób sztuczny i przerysowany. Czytelnik nie może uwierzyć, że Nancy reaguje tak gwałtownie i dramatycznie na wiadomość, że Justin zasłabł. Czytelnik nie może się utożsamić z bohaterką, która jest przedstawiona jako histeryczka i przesadzająca.

    Po trzecie, tekst jest napisany w sposób banalny i nudny. Autor nie potrafi zainteresować czytelnika swoją historią i swoim stylem. Przykładem tego jest fragment: "Co więcej, mogłam zrobić, poza modlitwą? Co więcej, mogłam osiągnąć, poza odczuwaną niemocą. Czego więcej mogłam oczekiwać, poza płomienną nadzieją, że będzie dobrze." Autor chce być refleksyjny i wzruszający, ale robi to w sposób trywialny i oklepany. Czytelnik nie może poczuć głębi i sensu, które autor chce przekazać. Czytelnik nie może podziwiać języka i stylu, które autor chce stworzyć.

    Podsumowując, tekst jest nieudaną próbą napisania opowiadania o miłości i dramacie. Autor nie potrafi poprawnie przedstawić sytuacji, nie potrafi stworzyć wiarygodnych emocji, nie potrafi zaciekawić czytelnika swoją historią i swoim stylem. Tekst jest niedorzeczny, przesadny, banalny i nudny. Nie polecam go nikomu do czytania.
  • SwanSong 5 miesięcy temu
    Dalej wklejasz komentarze pisane przez ai, baranie?
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Dziękuję za komentarz. Nie napisałeś niczego, czego bym już nie wiedziała. Słaba krytyka i zapomniałeś wstawić jedyneczki. :)
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    SwanSong, niech sobie pisze. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania