Pokaż listęUkryj listę

Baśń o Dwóch Księżycach (11): 5. Wilki szczerzą kły cz. 2

- Wilk zawył. Czym odpowiesz, Sforo? - Głos herszta, spokojny, lecz silny niczym brzdęk stali rozniósł się wśród nich, po czym pognał wraz z podmuchem wiatru ku Smoczym Górom. Wzrok zaś przemknął po twarzach zgromadzonych, a oczy Haara natychmiast podążyły jego śladem.

 

- Jesteśmy na wilka wezwanie - Wataha odkrzyknęła zgodnie.

 

- Kto wilków nie zdradzi?

 

- Tego wilki chronić będą!

 

- Kto jednak wierności i tajemnicy nie dochowa…

 

- Ten wilkom zostanie oddany i na tym wilki mścić się będą.

 

Vélho uśmiechnął się, zaciskając wargi ciasno, jakby chciał schować je w ustach. Wsunął dłonie pod fałdy opończy i do kieszeni spodni, po czym zaczął krążyć wolno pośrodku okręgu, który niezamierzenie utworzyli pozostali członkowie szajki.

 

- Wierność i tajemnica ważna rzecz - rzekł ciszej i w jakimś skupionym natchnieniu. - Teraz ważniejsze jeszcze się staną niż dotychczas. O tym, o czym dziś tu mówić będziemy - pary z ust! Inaczej ja sam wilkiem poszczuję… Ale najpierw... Zebrałem was, by podzielić się moją radością z powrotu naszego druha, Saga, który tak zręcznie wymknął się wymiarowi sprawiedliwości umiłowanego Mistrza... Zasługa tym większa, że Mistrzem już nie niemrawy pryk, ale rozjuszony pętak, którego niechęć do nas jeszcze potężniejsza.

 

Vélho szydził każdym ze swoich ostatnich słów, a Aéna była przekonana, że choć skały na szczycie ostańca żywiej chyba wyrażały uczucia niż on, w duchu szydził jeszcze bardziej. Nie lubił Ferla, ale dla nikogo z Watahy nie było sekretem, że Geroda nie znosił.

 

Spojrzał na Saga wymownie, ten zaś zaśmiał się bezczelnie i przeczesał włosy palcami.

 

- Pryszcz, nie zasługa, wilkaczu. Kraty w lochach Cytadeli są tak samo pordzewiałe i zbutwiałe jak cała straż tej ich sprawiedliwości. Żółtodziób bez trudu by ją przechytrzył.

 

- Nie bądź taki skromny - zaskrzeczał Osgod, klepnąwszy Saga po ramieniu. - Wilkacz wie, co mówi, Gerod to nie Ferlo. Straże umie postraszyć i stoją przed nim na baczność. Sam niemało się ostatnio zmachałem jak byłem po wieści we Wrotach.

 

- I wieści te dodatkowo uczyniłeś wreszcie dla nas użytecznymi – wtrącił Vélho, zwracając się znów do Saga. Teraz już nie ukrywał niemal swojego zadowolenia. Błyski jak dwa pioruny zajaśniały w jego seledynowych oczach, co zdarzało się tak rzadko, że nawet Haar zerknął w kierunku herszta, zdziwiony tą niepasującą do wilkacza otwartą żywotnością. Aéna prawie zatrzęsła się z ciekawości. Znów wymieniła spojrzenia z Heélem, po czym oczekiwała z niecierpliwością na kolejne słowa Vélha.

 

- Wiemy wszyscy od Osgoda, że Gerod niedawno, w Twierdzy Alchemików znalazł sobie jakąś nową zabawkę. Ponoć wartościową i być może bardzo interesującą, a przynajmniej taką, dla której sam umiłowany Mistrz jest w stanie wiele poświęcić. Wiemy też, że szlag go teraz trafia, bo zanim jeszcze zaczął się tą zabawką bawić, ktoś zwinął mu ją sprzed nosa.

 

Tak, wiedzieli o tym. Aéna była z Vélhem, siedzieli w grocie na szczycie ostańca, gdy nieco ponad tydzień wcześniej wrócił Osgod, z włosami jak strąki, spoconym czołem i łachami jeszcze brudniejszymi niż zazwyczaj, sprawiając wrażenie jakby biegł całą drogę przez step z Grod Gérlod. Z marszu wysapał, że całe Wrota aż huczą od wściekłości Geroda, bo Główny Druid wyjął z Twierdzy to, co gnomie, i że teraz już wojna pewna.

 

Vélhowi te nowiny od początku wydały się podejrzane. Zawsze podkreślał, że Nol nie jest głupcem, tym razem więc także nie mógł nim być. Nie wierzył, że to on jest winny zniknięcia tajemniczego skarbu z Twierdzy, teraz zaś jego zwątpienie miało się potwierdzić.

 

- A od dziś, dzięki Sagowi, wiemy też, gdzie tego Gerodowego cudeńka szukać - rzekł cicho i wzniośle, jakby jakieś oczekiwanie, narastające w nim od dawna, właśnie się spełniało. – Sago?

 

Wówczas Sag wystąpił na środek. Stanąwszy obok Vélha, wyciągnął coś z wewnętrznej kieszeni opończy i położył na płaskim kamieniu, który podczas obrad służył im za stół. Wszyscy wyciągnęli szyje z ciekawości i nachylili głowy, by lepiej zobaczyć. Aéna, najniższa z szajki, położyła dłonie na ramieniu Heéla i odbijając się na palcach od ziemi, podskoczyła parę razy, chcąc dostrzec coś zza pleców Saga. Bezskutecznie, zmieniła więc miejsce, wpychając się pomiędzy Lora i Osgoda.

 

Sago trzymał w rękach pozaginany zwój trzcinowego papirusu, brudny i nadwęglony, mogła zauważyć wreszcie, gdy zaczął prostować papirus na stole, przesuwając po nim spłaszczoną dłonią.

 

„Z ognia pewno wygrzebał," z mimowolnym podziwem pomyślała o umiejętnościach Saga, który ręce potrafił wkładać w płomienie gładko jak do wody. Spojrzała znów na papirus. Pokrętne pismo świeciło czarnym atramentem niczym gałęzie nocą przy blasku księżyców.

 

- Co, u Licha, za sfajczałe runy wytrzasnąłeś? Co to ma być? – Lor zachichotał tępo. Aéna przekręciła głowę i zerknęła na niego pogardliwie.

 

Nawet taki głupek jak Lor powinien umieć rozpoznać wilczy język.

 

Chciał wziąć papirus ze stołu, by przyjrzeć się bliżej, Jara jednak klepnęła go, całkiem nielekko, po wyciągniętych dłoniach.

 

- Łapy precz! - warknęła. - Daj mówić Sagowi!

 

Sago raz jeszcze przesunął dłonią po papirusie.

 

- Z Cytadeli pognałem zaraz w górę, w las. Marnie ją obstawiają, bo i niewielu tam teraz trzymają. Zresztą, mówiłem już, to kupa rdzy teraz, i zgrzybiałych kamieni, której czasy świetności dawno zdechły. Tylko tych paru, co po drodze nie rąbnąłem, pognało za mną. Ale jeszcze się taki nie znalazł, który by mnie w lesie zdołał dopaść. - Uśmiechnął się od ucha do ucha, ze zwyczajowym zuchwałym zadowoleniem z siebie. - A i noc była pochmurna, więc bez trudu dotarłem pod wodospad. Tam już, sami wiecie, jest się nie do tknięcia.

 

Wlazłem pomiędzy skały. Trochę mi zeszło nim znalazłem drogę do ścieżki. Ale każda skała pod dłonią jedyna w swoim rodzaju, a moje dłonie pamięć mają dobrą. Znalazłem więc i potem szedłem dalej ścieżką, gdy nagle mój nos coś wywęszył.

 

Zdziwiony byłem jak sto Lich - ogień! Z początku myślałem, że z lasu jeszcze do mnie dociera, ale nie, mój nos nie robił ze mnie głupca. Zboczyłem ze ścieżki i zacząłem iść tam, skąd wyczuwałem zapach. Wkrótce światło zaczęło przebijać się przez szczeliny w skałach. Najpierw liche, potem coraz mocniejsze. Ściszyłem kroki jeszcze bardziej, zacząłem skradać się jak lis. W końcu usłyszałem głos. Gadał po wspólnemu, ale miękko i śpiewnie jak po sylfiemu. Wsadziłem oko w szczelinę.

 

Najpierw wilka zobaczyłem, czarnego jak smoła, a spomiędzy sierści wyrastały mu olszowe witki. Piękna bestia, oko aż przecierałem! Do stu piorunów, wciąż nie mogę uwierzyć, że jeszcze takie można spotkać. Gdyby mi wilkacz nie potwierdził, nie wierzyłbym w to, co sam widziałem.

 

Vélho pokiwał na to głową w skupieniu. Aéna przymrużyła oczy z ciekawości, wyczekując, by coś więcej powiedzieli o wilku. Herszt milczał jednak, Sago zaś opowiadał dalej.

 

- Potem zobaczyłem, że postać skrywa się za wilkiem, tego, który gadał. Wysoka dość, w zielonym płaszczu do ziemi.

 

- Sylfi skurczygnat! - wtrącił podekscytowany Osgod, marszcząc swój długi, chudy nos. - Doradca Geroda! Widziałeś go, jego twarz? Ponoć nikt we Wrotach jeszcze jej nie widział!

 

- Coś tam widziałem - tyle, ile można dostrzec w świetle ledwo dychającego ogniska. Raczej nie młodzieniaszek, włosy czarne jak u tej wilczej bestii. Z początku wątpiłem, że to ten mag od Geroda. Pomyślałem, że jakiś byle druid czy filozof. Ale zacząłem się przysłuchiwać, by zrozumieć, o czym gadają. Wtedy akurat wilk się wtrącił, po wilczemu i tak chrzęścił, że z trudem zrozumiałem.

 

„Ty więc wiedziałeś, panie, że świecidełka nie ma w wieży Nélchoda? I to więc wiesz, kto je stamtąd zabrał?”, mówi.

 

„Za dużo chciałbyś wiedzieć, wścibski wilku,” tamten na to, a gada znów wolno i śpiewnie jakby zaklęcie za zaklęciem wypowiadał. Dziwny to głos, za takim na koniec świata można by poleźć, gdyby się swojego rozumu nie miało. „To nie twoja sprawa”, mówi dalej, „zastanawiać się nad tym. Twoja rzecz dowiedzieć się dla mnie, gdzie jest teraz. Bo ten, którego Gerod posądza, ani go nie ma, ani nigdy nie ruszał Sztyletu palcem. Za słaby jest na to.” Gęby jego nie widziałem dobrze, ale słychać aż było jak się uśmiecha. „Zawsze był.”

 

A po chwili to - Sago wskazał na papirus pod swoją dłonią – spod płaszcza wyciągnął.

 

„Bierz to,” dalej do wilka mówi. „Tu jest wszystko zapisane, twoją mową, choć zagadką, której ty sam nigdy nie rozwiążesz. Znajdź filozofa Pani Olch. Pytaj go. Każ mu rozwiązać. A potem z tą wiedzą wracaj czym prędzej.”

 

„Tylko pamiętaj,” mówi jeszcze, „jeśli ta zagadka dostanie się do innych niż twoje i filozofa oczu czy uszu, nie będę znał litości.”

 

Wilk rozwarł zwój łapą i z boku widziałem jak wyszczerzył kły w uśmiechu.

 

„Pamięć mam dobrą, panie," charczy. „Do tego mi się też ona przyda, że za chwilę ten pergamin będzie mógł spłonąć w ogniu.”

 

Mag pokiwał głową, z zadowoleniem chyba. A potem czarna bestia pyta jeszcze, „Po co ci jednak teraz Sztylet Nélchoda, panie? Tyle lat nie interesowałeś się nim.”

 

Jak dureń zapytał i mag wściekł się na niego. - Sag zaśmiał się, wciąż wyraźnie uradowany z wilczego nieszczęścia. - Niby jak słup stał i palcem bestii nie tknął. Ale twarz mu zajaśniała dziwnie, biała jak księżyc, a ogień tak syknął, że nawet ja nigdy takiego syku nie słyszałem. Wilk zaskomlał wtedy i warować zaczął przed magiem. Ja na moment w ogień się wgapiłem. Nie tylko syczał, ale jak żywy się stał, jakby krew ciekła z płomieni. Jak dojść jak to działa, te ich czary, sztuczki... Mówił mi kiedyś jeden taki, że to wszystko także prawom materii podlega, ale takim, które oni tylko znają... Potem znów na maga chciałem spojrzeć, ale już go nie było. Zniknął, skurczygnat. Czarnoksięskie sylfie Licho! - prychnął z mimowolnym podziwem.

 

- Wilk wgapiał się w papirus przez chwilę, potem chwycił w paszczę i wrzucił do ognia. Kląłem, żeby odbiegł zanim się spali, bo rąbnąć samemu wilka niełatwe zadanie. No i stało się. Dla nas to zwój, dla bestii świstek. Pomyślał, że ogień w mig pożre, nie chciało mu się czekać. Zniknął mi z oczu, to zaraz wskoczyłem w ogień ratować co się da. Trochę ze strachem, czy gdzieś się jeszcze mag nie czai i nie gapi. Ale co mi tam! No i jest. - Wskazał na papirus i skierował wzrok na Vélha, uśmiechając się jak lis.

 

„Twarz ma piękną," przyglądając się Sagowi, pomyślała niespodziewanie Aéna. „Gdyby nie Heél, zakochać by się można," dopowiedziała sobie z krzywym, dowcipnym uśmiechem.

 

Herszt znów pokiwał głową. Myślał przez chwilę, po czym, wpatrując się w papirus, rzekł:

 

- Tak więc, widzicie sami, moja Sforo. Wreszcie mamy szansę, by w nasze ręce trafiło coś naprawdę cennego. Sztylet Nélchoda to ten sam skarb z Twierdzy, za który Gerod jest teraz gotów powybijać pół Krainy.

 

- To na co jeszcze czekamy? - wyskoczył znów Lor. - Bierzmy skarbik i pomachajmy nim Gerodowi przed oczami!

 

Wataha ofuknęła go zgodnie, lecz Vélho uciszył wszystkich uniesioną dłonią i powiedział poważnie:

 

- To nie takie proste. To nie rozkaz dla gwardii, napisany tak, by każdy głupiec zrozumiał, a łamigłówka dla wybranych. Sam mag jej nie zrozumiał, nie bez powodu ryzykuje i wysyła wilka. I ja tylko wilkacz, słowa przetłumaczyłem bez trudu, ale na księgach filozofów i ich języku się nie znam... Heél? Zerknij!

 

Sago natychmiast się nachmurzył i przycisnąwszy dłoń do papirusu, spojrzał ze złością na Vélha.

 

- Skrzaciemu szczeniakowi chcesz dawać do rąk to, po co do ognia włażę?

 

Vélho jednak uciszył go jednym krótkim spojrzeniem, po czym wziął pismo ze stołu i podał je Heélowi. Skrzaci chłopak odgarnął włosy z czoła i ze swoją zwyczajową powolnością wyciągnął rękę po papirus. Studiował go dłuższą chwilę, aż w końcu rzekł:

 

- To wilcza mowa filozofów.

 

Sag prychnął jak dziki koń, mamrocząc ironicznie: „Skrzaci geniusz”, herszt burknął zaś ze zniecierpliwieniem, które rzadko mu się zdarzało:

 

- To już wiemy.

 

Heél uśmiechnął się łagodnie.

 

- Co znaczy, że jest to szczególna zagadka - dopowiedział. – Wszystko w niej jest metaforą, poetyckim obrazem, który nie mówi nic wprost. Niby cechuje to każdy szyfr, jednak w zagadkach filozofów metafory są znacznie bardziej wymyślne i twórcze. To zabawa językiem. Poza tym, to nie są tylko proste symbole, odwołują się do głębokiej wiedzy z różnych dziedzin. Przez to nikt przeciętny nigdy ich nie odczyta.

 

- No, a ty, nieprzeciętny, na pewno nam odczytasz - zadrwił znów Sago, poprawiając stójkę swojego kaftana. - I tak właśnie Licho zaraz kopnie moje starania... Mogłem lepiej pognać za wilkiem i leźć za nim aż do filozofa.

 

- Ty byś wilka dogonił - prychnęła Jara, choć niezłośliwie. Jeśli śmiała się, nie raz, z Saga, bo pozycja w Sforze pozwalała jej na to, to robiła to raczej z niewylewnej, lecz szczerej sympatii dla niego. Lubili się z Sagiem, lub co najmniej szanowali, co w szajce było nawet ważniejsze. - Ogona jego byś się chyba uczepił.

Sag wykrzywił wargi i chciał coś odpowiedzieć, Vélho jednak kazał obojgu zamilknąć.

 

- Co więc myślisz, Heél? - zapytał potem. – Odczytasz?

 

- Może - odparł Heél, wpatrując się w papirus. - Lecz potrzebuję czasu.

 

- Ile?

 

- Nie wiem... Z samego tłumaczenia wyjdzie więcej niż jedna wersja. Te same słowa często można różnie tłumaczyć i różne metafory można z nich stworzyć… A tu każdy wers, każde słowo coś znaczy. Łączy się z kolejnym… A jak już stworzę z tego wiersz, sam odpowiedzi nie znajdę, będę musiał szukać w bibliotece filozofów, w księgach i słownikach. Może włamać się do tajnej, żeby zrozumieć…

 

- Ile więc? - Niecierpliwił się Vélho.

 

- Nie bądź głupi, wilkaczu! - wtrącił znów Sag. - Przemądrzały szczeniak dojdzie do tego, po co wilk pognał do wytrawnego filozofa? Zanim on wers rozczyta z tej całej zagadki, tamci będą mieli skarb w swoich łapskach.

 

- Licz się ze słowami! Heél zna się na filozofii jak mało kto! – Aéna fuknęła w obronie Heéla, choć serce załopotało jej tuż po tym, jak zawsze, gdy przeciwstawiała się Sagowi. „Co on ma w sobie takiego, że się przed nim trzęsę," pomyślała, złoszcząc się na siebie. Nie znosiła się bać.

 

- Przymknij mordkę swą słodką, dziewucho! - Sag zerknął na nią z prześmiewczą pogardą. - Nikt cię o zdanie nie pyta!

 

Heél spojrzał na Aénę i uśmiechnął się pobłażliwie, dając jej do zrozumienia, że wtrąca się niepotrzebnie i bezsensownie. Skrzywiła się i prychnęła pod nosem, urażona.

 

- Po części zgadzam się z Sagiem - skrzaci chłopak powiedział spokojnie do Vélha. - Nawet jeśli cośkolwiek zrozumiem z zagadki, może się okazać, że to po nic, bo będzie już grubo za późno.

 

- Nie mamy innego wyjścia, innego sposobu nie ma - odparł Vélho po chwili zastanowienia. - Odczytuj co się da, jak najszybciej się da. Jedynie straconym czasem ryzykujemy... A sprawa jest zbyt cenna, żebym zrezygnował.

 

- Nie przepuszczę takiej okazji... - wyszeptał potem jeszcze, bardziej do siebie niż do reszty szajki, a pioruny znów błysnęły w jego oczach.

 

Satysfakcją? Zemstą? Lub czymś jeszcze, o czym Aéna nie miała pojęcia.

 

***

 

Nocą zaś, gdy zasypiała, słyszała jak Heél mamrocze do siebie, po swojemu:

 

- Filozof Pani Olch... Pani Olch... Przecież nie tej samej... Gnomie maki, maki już gnomie, maki już żółte... Kochany się spóźnił, miłość się spóźniła, wąż, żmija... Identyczne... Takie samo... Taki sam kochanek, taka sama miłość…

 

***

 

„Maki już żółte, a miłość spóźniona,

 

Ta, której nie było

 

W ziemi ugrzęzła, jak żmija spętlona

 

Bliźniacza jak echo ta miłość

 

Gdy za mgłą ojca

 

Oko jak koło,

 

Gdy miesiąc kochanka nastanie

 

Bliźniacze jak w lustrze ognie płoną,

 

Tańczy Piosenki Pani

 

Maki już żółte, a miłość spóźniona,

 

Ta, której nie było

 

W ziemi ugrzęzła, jak żmija spętlona

 

Bliźniacza jak echo ta miłość

 

Pani Piosenki i Pani Pierścienia

 

W zwierciadło patrzy żałości

 

W zwierciadło patrzy, w zwierciadle widzi

 

Drzwi do zamku miłości

 

Maki już żółte, a miłość spóźniona,

 

Ta, której nie było

 

W ziemi ugrzęzła, jak żmija spętlona

 

Bliźniacza jak echo ta miłość"

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Clariosis dwa lata temu
    O, prosze, kto się znów zjawił na Opowi. ?
    To nadrobię wcześniejsze cześci i wrócę z komentarzami. ;)
  • Zaczarowanyswierszcz dwa lata temu
    O, hej :)

    Fajnie, że zaglądasz :)

    No, ja czasem się zjawiam jak akurat przypomnę sobie i wyjrzę ze swojego świata :P Też chcę koniecznie zajrzeć znów do Twojego "Filozofa". Przeczytałam już całość, bardzo mi się podobała, ale chciałabym też pokomentować, tylko sensownie i konstruktywnie, więc też muszę zebrać się do tego :)
  • Clariosis dwa lata temu
    Zaczarowanyswierszcz
    Jeju, całego? Aż nie wiem co powiedzieć... ? Naprawdę dziękuję, bardzo chętnie się dowiem, co dokładniej myślisz!
    Akurat mam teraz ciężki czas przed egzaminami, lecz znajdę chwilę i na pewno również wrócę. ?
  • Zaczarowanyswierszcz dwa lata temu
    Tak, całego :), i też mam w sumie biznes/pytanie do Ciebie: kiedyś chyba przeczytałam gdzieś w komentarzach, że wydałaś "Filozofa" w formie papierowej? Czy byłaby możliwość kupić od Ciebie egzemplarz? Lubię mieć papierowe te książki, do których wracam, używam, a też jak Ci kiedyś wspominałam, korzystam czasem na zajęciach z Twojego tekstu :)
  • Clariosis dwa lata temu
    Zaczarowanyswierszcz Ojeju... Jak miło mi słyszeć. ?
    Jak najbardziej jest taka możliwość. Mam jeszcze jeden egzemplarz który mogę odsprzedać i wysłać. Czy byłabyś tak miła i podała swój adres e-mail, byśmy mogły dograć szczegóły? ?
  • Zaczarowanyswierszcz dwa lata temu
    Clariosis Jasne, miałam właśnie też pytać o Twój :) mój mail: basniespoddwochksiezycow@gmail.com
  • Clariosis dwa lata temu
    Zaczarowanyswierszcz wysłane!
  • Domi51 dwa lata temu
    Dobre dialogi, poprawny zapis, masz we mnie czytelnika :)
  • Zaczarowanyswierszcz dwa lata temu
    Dzięki za komentarz, cieszę się, że zaciekawiło :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania