Pokaż listęUkryj listę

Baśń o Dwóch Księżycach (12): 6. Kto miesza w kotle jeziora? cz. 1

Gdy matka była jeszcze w pełni sił, życie ich rodziny przypominało niekończącą się wędrówkę. Jyré często śnił o niej. Miejsca, w których niegdyś mieszkali przemieniały się w jego snach jedne w drugie niczym barwne, jaskrawe plamy widziane czasem w ciemności. O matce śnił także, pięknej i dobrej jak za życia.

 

„Matka nigdy nie była taka jak ojciec,” pomyślał zaraz po przebudzeniu. Leżał tak przez chwilę, aż poczuł spojrzenie na sobie, i zerknął przez szparę pomiędzy uchylonymi powiekami. Dwoje oczu wpatrywało się w niego, podłużnych i brunatnych niczym pęknięcia na brzozowej korze.

 

- Na co ślepia wytrzeszczasz? - fuknął, nasuwając sobie niestarannie kołdrę na głowę.

 

- Ślepia wytrzeszczasz - jak echo powtórzył Fet, i stał dalej nad łóżkiem w bezruchu, badając Jyrego swoim spojrzeniem bez wyrazu.

 

Włosek białego ostowego puchu wymknął się spod lnianej powłoki kołdry i zaczął łaskotać Jyrcha w nos. Skrzaci chłopak odrzucił pierzynę na bok, poirytowany, i spojrzał znów na swojego małego brata. Grzywka, przyciśnięta do czoła naciągniętą na nie zbyt mocno czapką, zakrywała Fetowi brwi i część oczu jak włochata kotara.

 

- Ojciec w domu?

 

- Domu - znów powtórzył za nim Fet, przenosząc wzrok na smugę słonecznego światła, które wpadało do izby przez wychodzące na wschód okno. Pyłki kurzu tańczyły pośród tego światła niczym Księżycórki, i Fet zaczął przyglądać się im z nagłą fascynacją.

 

- Kogo ja pytam - mruknął do siebie Jyrcho, przewracając oczami. Leniwie podniósł się na łóżku, po czym wstał i poczłapał sennym krokiem do stojącego przy oknie cebra z wodą.

 

- Ej! - zaprotestował Fet, któremu sylwetka Jyrego zasłoniła światło. Jyrcho zerknął przez ramię, rzucając bratu niechętne spojrzenie. Fet wpatrywał się w niego przez chwilę, spodziewając się chyba, że się przesunie, nie doczekawszy się jednak, wzruszył nieznacznie ramionami i pobiegł do izby kuchennej.

 

Jyrcho schylił się nad misą i oblał sobie twarz wodą. Zatrząsł się cały, chłód na policzkach przepędził jednak resztki senności, i skrzaci chłopak pchnął zdecydowanym ruchem okiennice, które rozwarły się na oścież. Spłoszona jemiołuszka zerwała się z gałęzi buka i poleciała w dół, ku ziemi. Oparłszy ręce o ramę okna, Jyré podążył za nią wzrokiem. Wkrótce zamigotała mu przed oczami czerwona czapka Fév i jej plecy otulone rudym płaszczem, obok zaś płaszcz Ala z buczynowymi liśćmi haftowanymi na brzegach. Szli razem drogą w głąb lasu.

 

Jyrcho uśmiechnął się do siebie szeroko, po czym odszedł od okna i skierował się także do kuchennej izby.

 

Ojciec siedział przy stole, czyszcząc piszczel do formowania szkła. Kosmyk jasnych jak źdźbła złotych traw włosów opadał mu na jeszcze jaśniejsze brwi i wyblakłożółte oczy. Jedna Féven odziedziczyła po ojcu te oczy, we wszystkim innym byli tak do niego niepodobni, że Jyrcho nie raz zastanawiał się, czy są rzeczywiście jego dziećmi.

 

Zwłaszcza on, Jyré, czy miał z Jala cokolwiek?

 

Rozsiadł się przy stole, rozkładając nogi na boki, po czym spojrzał z ukosa na Feta. Młodszy brat przycupnął na podłodze, tuż obok wejścia do zielarni Fév, i obracał w dłoniach swoją ulubioną zabawkę, szklaną kulę, którą jakiś czas temu zmajstrował mu ojciec. Potrafił siedzieć tak godzinami, kiwając się przy tym w tę i we w tę, i gadając do siebie po swojemu jak pomylony.

 

„Choć spokój jest od niego,” pomyślał Jyrcho, po czym, sięgając do plastrów jabłka i odłamując sobie trochę, zagadnął ojca:

 

- Jalo?

 

Ojciec wymruczał krótkie: „Hmm?”, nieznacznie unosząc oczy znad piszczela.

 

- Nie boisz się, że bard Fév zabierze? - Jyré wyszczerzył zęby w uśmiechu, potem zaś wepchnął do ust spory kawałek jabłka.

 

Jalo uśmiechnął się nieznacznie. Tak, i to Féven odziedziczyła po nim, ten uśmiech, ani trochę złośliwy, ale wiedzący więcej od całego świata.

 

- Nie o nią się boję.

 

- No tak, tak - „Już mnie zezłościć zdążył, drzewny mędrzec jeden,” prychnął w myślach Jyrcho, wpychając sobie kolejny kawał jabłka do ust i żując go jak gumową żywicę sosny. - Tylko ja jeden, o którego trzeba się bać. Głupi jak ćma, to i w mieście sobie sam nie poradzi.

 

Ojciec zaniechał na chwilę dłubania przy piszczelu i spojrzawszy teraz wprost na niego, uniósł brwi.

 

- Nigdy nie miałem cię za głupca.

 

- To puść do Miasta Drzew - Jyrcho utkwił wzrok w ojcu i rozszerzył prosząco swoje i bez tego duże oczy. - Kiedy Al wyjedzie, chcę jechać z nim.

 

Jalo bez cienia wahania zgasił jego kolejną krótką chwilę nadziei.

 

- Nie ma mowy - odparł spokojnie, z powrotem spuszczając wzrok na piszczel.

 

„Żeby cię...,” Jyré zaczął w myślach, powstrzymał się jednak. Odrzucił na talerz niedojedzony płat jabłka. „Nawet apetyt mi zabrał.”

 

- Wkrótce i tak będę mógł decydować sam – powiedział.

 

- Do tego czasu może…

 

Jyré wydął usta w niezadowoleniu.

 

- Zmądrzeje, tak. No to wszystko jasne, ojciec, wróciliśmy do punktu wyjścia.

 

Jalo westchnął i położywszy sobie piszczel stabilnie na kolanach, znów oderwał się od pracy przy nim.

 

- Wybacz, Jyré – rzekł.

 

- To pozwól jechać - nalegał uparcie Jyrcho.

 

- Nie dlatego cię nie puszczam, bo uważam, że sobie nie poradzisz, wiesz o tym przecież.

 

- Tak, tak. - Jyrcho uniósł leniwie brwi i ze znudzeniem zaczął przebierać palcami prawej ręki po blacie ławy. - Co o gwardii druidzkiej myślisz i opowiastki z dzieciństwa, że miecze parzyć powinny i tykać ich nie można, pamiętam. O złych wspomnieniach, które z matką z Sén Serén mieliście też pamiętam, o których mówić nie można było, żeby matki nie smucić. Tylko że matki dziesięć lat już tu nie ma, a ty dalej nie chcesz pisnąć nawet słowa, co to za wspomnienia.

 

- Opowiem ci - rzekł po prostu ojciec.

 

Jyré wyszczerzył się w uśmiechu, patrząc na niego z niedowierzaniem.

 

- Kiedy? W następnej erze? Nie raz mówiłeś już, że opowiesz, i tyle z tego było.

 

Ojciec wstał wtedy i odstawiwszy na chwilę piszczel przy kuchni, zarzucił sobie na plecy opończę.

 

- Może dziś jeszcze - obiecał niespodziewanie. - Ale później. Teraz muszę iść do huty, przygotować pokaz na święto. Fetén!

 

Fet zastygł w bezruchu i nastawiwszy uszu jak leśne zwierzę, zaczął nasłuchiwać jakiegoś kolejnego zrozumiałego dla siebie słowa.

 

- Huta, idziemy - dodał ojciec, i Fet wstał posłusznie.

 

„Ta, Jala się słucha. Mnie by jęzor wystawił, mały półgłówek,” pomyślał Jyrcho, kiedy zaś wyszli, wrócił myślami do obietnicy ojca.

 

- Jasne, że opowie - mruknął do siebie, wracając do jedzenia. - Już ja cię zmuszę, żebyś opowiedział.

 

***

 

Ojciec jednak jak zamknął się w pracowni, tak nie wyszedł z niej aż do samego święta, a Jyrcho wiedział, że zawracając mu tam głowę i tak nic nie wskóra. Fet wrócił sam wczesnym, jasnym jeszcze popołudniem i uczepił się zaraz sukni Féven, która szykowała zioła do napojów, potem zaś wyszła z całym bukietem cząstek suszonych roślin, kwiatów i gałązek z owocami, i skierowała się na brzeg jeziora, gdzie na skalnych płytach miała się odbywać zabawa. Fet jak cień podreptał za nią. Do Fév bardziej był nawet przywiązany niż do Jala. Ona jedna też choć częściowo zdawała się go rozumieć, choć Jyré nie raz zachodził w głowę jak to w ogóle było możliwe.

 

Jyrcho nie garnął się szczególnie, by uczestniczyć w przygotowaniach do święta, lub też nie bardzo mógł znaleźć sobie wśród nich jakieś zajęcie. Snując się wzdłuż brzegu, w końcu oddalił się od płyt skalnych. Sam nie wiedział, czy, dla zabicia czasu pozostałego do wieczora, chciał okrążyć jezioro, czy może znaleźć Ala. Gdzie zniknął bard, nie miał pojęcia.

 

Brzeg naprzeciw osady był znacznie bardziej zarośnięty. Gęste krzaki malin i jeżyn dorastały aż do samego jeziora, ocienionego tu o tej porze pochylającymi się nisko nad wodą koronami drzew. Gałęzie dotykały jej niemal, zwiewne i długie jak włosy przeglądającej się w tafli dziewczyny.

 

Jyrcho niewiele zauważał subtelności, nie był też dobrym obserwatorem natury, ale tak jak wielu innych w wiosce uważał, że coś dziwnego kryło się w tym jeziorze. Zresztą, i Féven dostrzegała to czasem, ta Féven, najbardziej z nich podobna do ojca, który nawet Pana Drzew tyle tylko widział w świecie, ile go było w nauce, i większych bredni dla niego nie było niż historie o Lichu.

 

Teraz też cień jakiś ciemny wydawał się przesuwać z wolna tuż pod powierzchnią wody. Przedzierając się przez gąszcz i starając nie nadziać na żaden kolec, Jyrcho śledził cień wzrokiem, żeby nie zgubić z oczu i spróbować coś więcej w nim rozpoznać.

 

Żadne drzewo już go rzucać nie mogło, bo poruszał się kawałek za gęstą kotarą z ich prawie bezlistnych koron. Ryba ani inne zwierzę w tym jeziorze nie żyło, one także zdawały się obawiać dziwności jego topieli. Nie zapuszczały się tu również jeziorne falki czy moczarowe sylfy, nawet sylfa z czarnych bagien nikt nigdy nie spotkał, choć kształt cienia bardziej przypominał Jyremu Drzewne Dziecko niż zwierzę, za płynne też miał ruchy jak na podwodną roślinę. Ręką jakby co chwilę przesuwał, i czymś co w ręku trzymał… Miecz?

 

Jyrcho wpatrywał się, idąc z wolna wzdłuż brzegu, aż oczy przymrużając i nie mogąc oderwać wzroku, gdy nagle cień zniknął.

 

W tym samym momencie gałęzie poruszyły się i zaszeleściły te liście, które jeszcze zachowały się na jesionowym drzewie, a zza nich wyłonił się na tratwie mędrzec bajarz Gathén, przywódca osady, odpychając się bukowym drągiem, sterczącym w górę jak włócznia lub uniesiony miecz. Jego żywozielona koszula zaświeciła w cieniu drzew, rozweselając atmosferę.

 

- Jyrcho! - zawołał, szybko dostrzegłszy skrzaciego chłopaka na brzegu. - Pomożesz tratwę przyciągnąć?

 

Jyré ściągnął z oczu czapkę, którą zahaczył wcześniej o gałąź jeżynowego krzewu, i przewrócił oczami. „Tu ojciec raz jeden ma rację,” pomyślał niechętnie, „że się z nas śmieje.

 

Że Licho wie co sobie jak byle wieszczki wyobrażamy.”

 

Przedostał się prędko na sam skraj brzegu i chwyciwszy mocno drąg, który Gat ustawił poziomo w jego stronę, przyciągnął ku sobie. Tratwa przepłynęła wśród rzadkiego sitowia, żółtawego i przegniłego miejscami, i dobiła do brzegu.

 

- Co tu robicie, mędrcze bajarzu? - Jyré zerknął na Gathéna z ciekawością, łapiąc rzucony mu przez bajarza sznur i przywiązując tratwę o odrost jesionu. - Zaraz święto.

 

- No i właśnie - odparł Gat, odgarniając szuwar, którego wzrost niemal trzykrotnie przewyższał jego własny, i wchodząc na brzeg. - Siostra twoja mi powiedziała, że ostatnia jarzębina tu owocuje. Kyanna wymyśliła sobie, że gałązki Niewidomej Mistrzyni do wianka na święto chce, to obiecałem, że przyniosę. Bo ona to nie Féven, sama się na tę stronę, za jezioro zapuszczać boi - roześmiał się. - I jemiołuszki się ucieszą, i do opowieści, i do zjedzenia się owoce nadadzą. To zerwać przypłynąłem, z jeziora dostrzegłem. Spójrz tam!

 

Jyrcho spojrzał leniwie kawałek dalej, tam, gdzie brzeg wznosił się lekko ku górze i rosła samotna jarzębina, na której tu i ówdzie czerwieniały z daleka kiście jagód. Znał to drzewo, Fév lubiła je szczególnie, Leda, jeża powozowego, pod nim kiedyś poznała i oswoiła, a i z nim, Jyrém, przychodziła tu nie raz.

 

Gat zaczął przedzierać się przez gąszcz i dziarskim krokiem wspinać w kierunku drzewa, Jyrcho powlókł się więc za nim. Zrywanie owoców było raczej zajęciem dla Féven, nie dla niego, nic lepszego niż towarzyszenie Gathénowi nie miał jednak do roboty.

 

- A ty - po chwili odezwał się znów bajarz, odwracając głowę i spoglądając przez ramię na skrzaciego chłopaka - czego tu szukasz?

 

- Ala - odparł Jyré.

 

- Gościa naszego - dopowiedział, a twarz Gathéna rozjaśniła się, gdy zrozumiał, kogo Jyrcho ma na myśli.

 

- A, wieszczbiarza. Miły chłopak, pogadać można i co nowego w Krainie co nieco opowie.

 

Milczeli potem przez dłuższy czas, aż dotarli do jarzębinowego drzewa i wspięli się na nie. Bajarz wyciągnął nóż z pochwy i zaczął ścinać zręcznie i delikatnie kiść owoców, większą od niego samego, Jyrcho przysiadł zaś na gałęzi, spuszczając nogi w dół. Znudzony wzrok skrzata padł na jezioro, które zatapiało się już z wolna w szarzyźnie zmierzchu. Rzadkie kłęby brudnawej mgły unosiły się tu i ówdzie nad jego powierzchnią, wirując lekko w wilgoci powietrza. Najmniejszy nawet podmuch wiatru nie zakłócał tego dnia spokoju wody, trwała niewzruszenie w milczącej stagnacji.

 

Nagle dreszcz przeszył Jyrego i opatulił się ciaśniej wełnianym płaszczem. Zerknął na Gata, który pracował w samej koszuli i wydawał się nie odczuwać zupełnie chłodu. „Ja nic przecież nie robię,” pomyślał skrzaci chłopak, ale i tak niespodziewane poczucie zimna zdziwiło go. Niemal nigdy nie było mu zimno.

 

Szybko jednak zapomniał o tym i co innego przyszło mu do głowy.

 

- Gat?

 

- No co? - Bajarz zerknął na Jyrcha przelotnie, spuszczając w dół uciętą kiść. Opadła lekko na leśną ściółkę z miękkiego mchu.

 

- Wiesz czemu ojciec tu akurat przeniósł się z Jaskini, i tu hutę zbudował, w tym ostępie?

 

Gat uśmiechnął się pod nosem. Raz i drugi przetarł głownię noża o nogawkę spodni i wsunął go z powrotem do pochwy, po czym usiadł na gałęzi obok Jyrego.

 

- A skąd mnie to wiedzieć? Prędzej wam by to powiedział niż mnie. Twój ojciec jest bardziej do rzeczy niż wielu innych, jego trzeźwy umysł nie raz w wiosce pomógł. Ale choć pogadać potrafi z każdym i nikim nie gardzi, to gadułą jak nigdy nie był, tak nie jest i teraz, a o tym, co ma w duszy jedna twoja matka chyba tylko wiedziała. Kochał ją bardzo, to każdy tu wiedział.

 

„Spróbowałby nie,” mruknął w myślach Jyré. „Matki nie można było nie kochać.”

 

- No, czas na nas - rzekł Gat po chwili, wstając i zbierając się do zejścia. Ociągając się, Jyrcho zsunął się za nim po pniu. Choć lubił zabawę, na święto też mu się tego dnia nie spieszyło.

 

Chwycili razem jarzębinową gałąź i okrężną drogą, by nie zahaczyć kiścią o gęste zarośla, dotarli na skraj brzegu. Gat ułożył gałąź na tratwie, Jycho chwycił zaś pych i z całej siły odepchnął nim tratwę. Gdy minęli sitowie, skręcił w prawo, by płynąć wzdłuż brzegu w kierunku osady.

Zza mgły przebłyskiwało już światło ogniska i szczapek palonego łuczywa, powtykanych na czas święta pomiędzy nadbrzeżne kamienie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania