Pokaż listęUkryj listę

Baśń o Dwóch Księżycach (3): 2. We mgłę cz. 1

Burzliwy szum wodospadu trwożył jaskółkę. Wylądowała w końcu nerwowo na prawym brzegu Gérlodu, w cieniu gałęzi ogromnego buka z niebieskawym pniem i tuż obok skalnego mostu, który cały niemal ginął w szarych kłębach nadwodnej mgły.

 

Al ześlizgnął się zwinnie z ptasiego grzbietu i pogładził dłonią skrzydło jaskółki w podzięce za wspólną drogę, zanim w pośpiechu wzbiła się z powrotem do lotu. Skrzaci chłopak patrzył przez chwilę jak jej drobna sylwetka maleje w oddali.

 

„Jest taka jak Sójka”, pomyślał nagle i sam zdziwił się, skąd wzięła mu się ta myśl. „Delikatna i płochliwa.”

 

Chłodny powiew wiatru z północnego zachodu przeszył go jak ostrze lodowego sopla i Al opatulił się szczelniej wełnianym płaszczem ojca. Nie lubił zimna, ni stąd, ni zowąd przywodziło na myśl wspomnienia, o których wydawało mu się, że dawno zapomniał.

 

„Sójka.”

 

Poprawił tobołek i łuk na plecach, po czym ruszył w kierunku mostu. Był to szlachetnie prosty w swej ciężkiej, gnomiej konstrukcji most. Jego połyskliwa zazwyczaj biel, o barwie piany fal spadających z wodospadu, tonęła tego dnia w lepkiej szarości mgielnych oparów i zbliżającym się zmierzchu, przedwczesnym jak często podczas pochmurnej Pory Deszczów. Nieliczni mieszkańcy grodu lub podróżni wyruszający w drogę, którzy przekraczali teraz jeszcze rzekę, wyłaniali się z owej mgły znienacka jak ćmy z oślepiającego blasku latarni. Nawet bystre oczy Ala w ostatniej prawie chwili rozpoznawały wśród gęstych oparów wilgotnego powietrza sylwetki przechodniów, skrzat szybciej więc usłyszał nagły, stanowczy rozkaz: „Stać!" niż dostrzegł, kto go wydaje.

 

Zaskoczony Al przystanął w czujnym oczekiwaniu, przeniósłszy wzrok w kierunku lewej balustrady, skąd dobiegł do niego głos. Wkrótce zobaczył wysokiego strażnika w zbroi i hełmie z czarnego żelaza, i szarym, wełnianym płaszczu z wyhaftowanym znakiem Mistrza Skał.

 

„Gnomy”, zaśmiał się w duchu Al. „Widzą we mgle jak wilki w ciemności. I od kiedy zbroją się jak na wojnę międzyplanetarną?”

 

Strażnik wyraźnie nie podzielał jego rozbawienia. Gdy stanął obok Ala, spojrzał na niego niechętnym, niemal gniewnym wzrokiem.

 

- Coś za jeden i czego tu szukasz?

 

- Od kiedy to podróżni szukający miejsca na postój nie mogą swobodnie wejść do Wrót? - odpowiedział pytaniem Al, unosząc lekceważąco brwi.

 

- Skrzaty rzadko zapuszczają się na nasze ziemie. A jeśli nawet, to ostatnimi czasy mają jeszcze bardziej niż zwykle nieprzyjazne względem nas zamiary - odparł strażnik, badając Ala wzrokiem, od stóp po czubek jasnobrązowej czapki z wierzbowym haftem. - Mów coś za jeden!

 

Al uśmiechnął się do siebie żartobliwie, po czym sięgnął pod fałdy opończy i z wewnętrznej jej kieszeni wyciągnął zwinięte w rulon pismo. Pieczęć Rady Druidów z barwionego na szmaragdowo pszczelego wosku błysnęła szlachetnie nawet w szarzyźnie popołudnia i mgły.

 

- Jestem Algén, syn barda Aléna i polnej tancerki Poli. Posłuję do Mistrza Skał Ferla w imieniu i z nakazu Głównego Druida Wschodniego Półwyspu, Nola - powiedział.

 

Strażnik przeniósł wzrok z pieczęci na twarz Ala i niespodziewanie również się uśmiechnął - krzywo i jakoś dziwnie pobłażliwie. Uśmiech ten od razu nie spodobał się Alowi i czujność jego znów wzrosła.

 

- Posłem jesteś i legitymujesz się pieczęcią Rady, więc przepuścić Cię muszę - rzekł strażnik. - Przestarzałe masz jednak wiadomości. Mistrz Ferlo umarł wraz z końcem Kasztanowego Miesiąca, przed dwoma tygodniami zaś Skalni Mędrcy obrali nowego Mistrza.

 

- Kogo? - spytał Al, marszcząc brwi, lecz zanim strażnik zdążył odpowiedzieć, skrzaci chłopak zrozumiał to, co wcześniej go dziwiło. „Stąd więc straże, i zbroje, i włócznie.”

 

- Geroda - powiedział bardziej do siebie niż do strażnika.

 

Strażnik kiwnął głową, by przytaknąć.

 

„Spóźniłem się więc”, myśl zadudniła Alowi w głowie niczym bitewny bęben. „Gerod mnie nawet słuchać nie będzie, a zwada z Druidami tylko mu na rękę.” Szum wody zaczął nagle stawać się coraz głośniejszy w uszach Ala aż przemienił się w huk walących się murów, a mgła przed oczami ciemniała i gęstniała, przeistaczając się w grafitowe kłęby dymu.

 

Ocknął się dopiero, gdy dotarło do niego pytanie strażnika:

 

- Co chowasz pod opończą?

 

Wizja zniknęła wówczas, światło pochodni zastąpił na powrót podejrzliwy błysk żółtych gnomich oczu, i dowcip wrócił skrzaciemu chłopakowi jak gdyby nigdy nic.

 

- Broń tajemną - „By ograbić w pojedynkę Grod Gérlod. Stolicę Złodziei”, dokończył w duchu, po czym sięgnął pod płaszcz i wyciągnął lutnię.

 

Strażnik uśmiechnął się pod nosem.

 

- No, mędrcze bardzie, oby więc twoje pieśni złagodziły duszę Geroda dla ciebie i dla wieści, które przynosisz. Zważaj jednak do kogo posłujesz. Możliwe, że mniej gościnnie cię przyjmą przed wrotami do Groty Mistrza niż ja cię tu przyjąłem.

 

***

 

Most trafiał na końcu na duży, płaski ustęp skalny, który był jednocześnie dziedzińcem wejścia do miasta. Kiedy Al dotarł na ów dziedziniec, olbrzymie wrota wynurzyły się z mgły jak otwarta paszcza smoka. Uniesiona brona, lśniąca zazwyczaj srebrzyście na wzór połyskujących fal Gérlodu, tonęła teraz w cieniu nadciągającego wieczoru, a blask wykutych w metalu buczynowych gałęzi gasł już jak tych prawdziwych podczas trwającego Dębowego Miesiąca.

 

„Wrota Gérlodu”, zamyślił się Al, patrząc w górę i przyglądając się przez chwilę żelaznym zdobieniom brony. Były piękne, lecz stworzone jakby z wielkiego nieszczęścia. Fascynowały go zawsze, ilekroć przybywał do gnomiej stolicy, podobnie jak fascynował go smutek, którego nie znał w życiu i nie rozumiał, a widział tylko niekiedy w swojej bardowskiej wyobraźni.

 

Pomimo podejrzliwych spojrzeń rzucanych w jego kierunku, żaden ze strażników nie zatrzymał go już podczas przejścia przez bramę i po chwili Al znalazł się w mieście.

 

Grod Gérlod było ogromną jaskinią, jaką lata temu wydrążyły wody Srebrzystej Rzeki, pełną zakamarków, gdzie skrywały się tysiące gnomich domów. Przez środek jaskini, wśród naturalnego ułożenia skał, biegł główny trakt grodu. Wił się niczym wąż o bursztynowej barwie pomiędzy podziemnymi jeziorami, a czasem także ponad nimi, przemieniając się wówczas w garbate mosty z ozdobnymi balustradami. Wzdłuż drogi wyrastały zaś ze stalagmitów nierówno rozstawione latarnie w kształcie maków. W ich kwiatach kosmiczne kryształy łapały wpadające przez szczeliny do miasta światło słońca i księżyców, i świeciły nim potem w jaskini, pogrążając ją w przyćmionej jasności.

 

Przeszedłszy kilka jardów*, Al przystanął na chwilę pod jedną z tych latarni, w miejscu, gdzie trakt wznosił się akurat wysoko ponad dnem jaskini i skąd rozpościerał się doskonały widok na inne części grodu. Ruch przechodniów stawał się tu już większy, Al założył więc kaptur, który w tym mieście nocnego życia i ciemnych zaułków mniejsze budził zaciekawienie niż jego wyraziście skrzacia uroda. Poprawiwszy tobołek i oparłszy się rękami o balustradę, skrzat spojrzał w dół, ku nieodległej płycie z wapiennych skał, rozciągającej się nad połyskującymi fioletowawo wodami jeziora.

 

Tam, na przedpolu skrytego za kotarą ozdobnych draperii wejścia do siedziby Mistrza i Skalnych Mędrców, mieścił się gnomi targ, kopalnia miejskich szemrań, pogłosek i nastrojów. Al uśmiechnął się do siebie. O tej porze gwar docierał stamtąd jak z pszczelego gniazda, stawał się zaś coraz głośniejszy w uszach skrzaciego chłopaka, kiedy po chwili skręcił wraz z traktem w lewo i schodzić zaczął w jego kierunku.

 

Kupieckie kramy pełne były barw i zapachów, i Al zdał sobie nagle sprawę, że niemal od rana, od chwili, gdy wraz z jaskółką wyruszyli z jaskółczej osady w piaszczystych skarpach, nie miał w ustach nic prócz źródlanej wody. Sięgnął dłonią do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyszukawszy palcami monetę, i podrzuciwszy ją parę razy niedbale w kieszeni, naciągnął staranniej kaptur i niczym cień wmieszał się w tłum na rynku.

 

Tak jak się spodziewał, szeptano sporo o wyzwoleńczych zapędach Geroda do całkowitego uniezależnienia od zwierzchnictwa Rady i o widmie wojny, nic jednak, czego Al sam nie mógłby się wcześniej domyślić. Tylko jedna rozmowa przykuła na dłużej jego uwagę. Przystanął przy kramie piekarza i zaczął wsłuchiwać się, gdy starszy gnom w rozpiętym, miedzianym kaftanie mówił do młodszego, rudawego, w naddartej opończy:

 

- Nol nie daruje takiej zniewagi. Widziałem go niegdyś, kilkanaście kosmicznych okrążeń temu, jak przybył tu, do Wrót, do staruszka Ferla. Na czarnym kruku, w pelerynie niebieskiej i świecącej jak kobalt. Istny sylfi król z lodowej krainy, i duma w nim też sylfia, choć to przecież skrzaci druid i skrzacie ma ponoć pochodzenie... Mówię ci, będzie wojna z tego.

 

- Niech to Licho, tfu! - wzburzył się rudawy. - Dla jakiejś zakichanej Twierdzy wdawać się w wojnę z Leśnymi Ludźmi i z ich druidami? Szlag by trafił tego Geroda! Ferlo może i był starą, zramolałą kukłą, ale choć spokój był za niego...

 

Tu zawahał się, i zdawał się myśleć nad czymś przez chwilę, kalkulować, po czym spytał spokojniejszym, przyciszonym głosem:

 

- Ale, mędrcze ptaszniku, wy tyle wiecie i tyle żeście widzieli, i sekrety różne znacie, powiedzcie, co takiego jest w tej Twierdzy?

 

- A bo ja wiem - wzruszył ramionami starszy gnom. - Różnie mówią, i rzadko to się kupy trzyma. Tyle można z tego wyciągnąć, że sekret jakiś pradawny, jeszcze zza czasów pierwszego Mistrza, Nélchoda, tam jest ukryty, i że klucz to do wielkiej władzy i wielkich bogactw. A sekretu ponoć smok strzeże, o oczach, w których można się przejrzeć... Ale z tym smokiem to jak dla mnie też bujdą pachnie na milę.

 

Na słowo „bogactw" wąskie oczy rudawego błysnęły ciekawsko i chciwie. Wyraźnie chciał coś jeszcze powiedzieć lub podpytać bardziej szczegółowo o całą sprawę, ale w tym momencie dostrzegł stojącego nieopodal nich Ala. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, a twarz rudawego napięła się, i starał się wypatrzyć, co tylko mógł pod fałdami kaptura skrzata.

 

- A ty czego tu sterczysz? - fuknął.

 

Al uśmiechnął się pod nosem.

 

- Kupujecie, panowie, czy tylko miejsce zabieracie pod kramem?

 

- Nie twój interes, przybłędo - powarkując, udawał groźnego rudawy, choć jego oczy połyskiwały niespokojnie.

 

„Długi masz język, gnomi patałachu, za długi. Szlagami rzucasz w kogo popadnie”, myślał Al, wciąż uśmiechając się do siebie. „A Wrota pełne sług Geroda.”

 

- Hej! - wtrącił się zza ławy z pieczywem właściciel kramu. - Tylko mi tu burd nie róbcie pod straganem!

 

Starszy gnom, ptasznik, uniósł wówczas rękę w kierunku kramarza na znak, że nie ma się czego obawiać, po czym rzekł:

 

- Spokojnie, piekarzu, my już idziemy, słusznie, gromadzić się pod twoim kramem bez celu nie będziemy. Chodź, Osgodzie, czas na nas!

 

Rudawy Osgod rzucił Alowi jeszcze jedno złowrogie spojrzenie, ale posłusznie odpuścił dalsze zaczepki i oddalił się w ślad za ptasznikiem. Al patrzył chwilę za nimi, dopóki nie usłyszał pytania kramarza:

 

- Co podać?

 

Odwrócił głowę w kierunku straganu. Brązowe oczy kramarza, jak dwa laskowe orzechy, rzucały mu znudzone, niechętne spojrzenie. Al wyciągnął monetę z kieszeni i położył ją na ławie.

 

- Dajcie słodkiego rogala. I dyniową pestkę.

 

„Smok”, powtórzył w myślach słowa ptasznika, przeżuwając z apetytem rogala i kierując się wolno ku bramie do Groty Mistrza. „O oczach, w których można się przejrzeć.”

 

* Chodzi tu o jardy ludzkie, 1 jard mierzy nieco ponad 90 cm.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • LBnDrabble 08.08.2021
    Zapraszamy do zabawy ze stu słówkami. Piszemy jedno drabble na tematy:
    - Pocztówka z kosmosu
    - Stare drzewa
    Może być na jeden, albo na drugi, albo połączyć dwa w jednym.
    Czas do 15 sierpnia.
    Liczymy na ciebie!!!
    Literkowa

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania