Pokaż listęUkryj listę

Baśń o Dwóch Księżycach (20): 9. Dwaj synowie dowódcy cz. 2

Ojciec wzywał ich na teren gwardii, zajmującej obszerne podwórze na tyłach właściwego zamku, na wschód od Brzozowej Latarni i północny zachód od jednego z pomniejszych dębów, w którym mieszkali. Znaleźli go na placu, szerokiej polanie przy stromym zboczu jaru Jahotki, gdzie w cieniu skrzaciej Cytadeli trenowali łucznicy. Kosy jak czarne plamy na jasnym niebie Pory Mgieł krążyły leniwie nad nimi.

 

Przystanęli z Alem, i zanim ojczym ich zobaczył, Lathrod przyglądał mu się przez chwilę. Był sporo starszy od matki i zawsze właściwie wydawał się stary, ale wyprostowany i silny, z włosami prawie czarnymi, siwiejącymi gdzieniegdzie, zaczesanymi gładko do tyłu. Bała się go cała gwardia, chłopak nie potrafiłby jednak powiedzieć, czy on sam nadal bał się ojca tak samo jak wtedy, kiedy był dzieckiem. Jako dziecko starał się robić wszystko, by stać się dla niego czymkolwiek więcej niż powietrzem, i uciekł, gdy zrozumiał i stało się dla niego jasne, że to nigdy nie nastąpi. Lecz ucieczka uświadomiła tylko Lathrodowi, że ojczym ma zwyczajnie rację, od czasu powrotu starał się więc po prostu jak najrzadziej wchodzić mu w drogę i pokazywać na oczy. Trwało to od lat i ojcu także wydawał się pasować taki układ, choć wzywał go czasami, gdy czegoś potrzebował. Każde takie wezwanie było niepokojące, i Lathrod stał teraz, zastanawiając się, co tu właściwie robi.

 

Kiedy tylko wzrok ojca padł na przybranych synów, porzucił rozmowę z przybocznymi sobie gwardzistami i podszedł do nich zaraz swoim zamaszystym krokiem wieloletniego wojownika. Spojrzał przelotnie i bez wyrazu na Lathroda, po czym zwrócił się do Ala:

 

- Wróciłeś. Czy byłeś już u Mistrza Druida?

 

- Taka jest rola posła, by zjawiać się u niego zaraz po powrocie – odparł beztrosko Al. Spuściwszy wzrok na trawiaste poszycie polany i swoje rudobrązowe trzewiki, których czubki, ku własnemu zniesmaczeniu, ledwo co widział zza swojego brzucha, Lathrod uśmiechnął się prawie niezauważalnie do siebie. Al, dla odmiany, nie bał się ojczyma ani trochę. Może właśnie dlatego ten tak go cenił. Choć, z drugiej strony, jak można było nie cenić Ala?

 

- Słusznie - rzekł ojciec. - Ja też czekałem na ciebie. Algén, mówmy szczerze i otwarcie - ciągnął dalej przyciszonym nieco głosem, objąwszy skrzaciego chłopaka ramieniem i skierowawszy go, by iść wolno w kierunku Cytadeli. Lathrod poczłapał za nimi, nadal próbując domyślić się celu, w którym on także się tu znalazł. - Zbliża się wojna. Chciałbym…

 

- Nie - przerwał twardo i bez zastanowienia Al, zatrzymując się i patrząc ojczymowi w oczy. - Swojego czasu byłeś mi jak ojciec i szanuję cię, mędrcze Gwédonie, ale nie zgodziłem się już kiedyś, czemu więc uważasz, że zgodzę się teraz?

 

- Sytuacja polityczna się zmieniła - oznajmił ojciec tak, jakby było oczywiste, że to jedno zdanie zmieniało absolutnie wszystko.

 

- Nic jeszcze nie wiadomo - powiedział lekceważąco skrzaci chłopak, unosząc brwi.

 

Ojciec zaczynał się niecierpliwić. Jako dowódca nie znosił sprzeciwu, a wszelkie dłuższe dyskusje nużyły go. Spojrzał przelotnie na niebo, na gładki lot jednego z ptaków. Żyła na jego szyi pulsowała lekko.

 

- Wszystko już wiadomo. Trzeba być bardzo krótkowzrocznym, by myśleć inaczej - rzekł z udawanym spokojem. Jego błękitne oczy patrzyły na Ala chłodno.

 

- Jestem więc krótkowzroczny - odparł butnie chłopak.

 

- Nie zachowuj się jak lekkomyślne wilcze szczenię, Al. Ty, bard. Będziesz walczyć, czy ci się to podoba, czy nie. Sam szkoliłem cię jak zawodowego łucznika. Jedyne, co ci proponuję, to nie być podrzędnym chłystkiem w drużynie, ale dowódcą. Świetnie strzelasz, masz charyzmę. Pójdą za tobą w ogień.

 

- Nie - powtórzył Al, równie stanowczo co poprzednio. - Nawet jeśli przyjdzie rozkaz druidzki, sprzeciwię się. Nie popieram wojny, tej ani żadnej innej. Ja, bard poza tym - podkreślił to szczególnie - walczę tylko we własnej sprawie.

 

Nie czekając na odpowiedź ojczyma, wsunął dłonie do kieszeni spodni i zaczął iść szybkim krokiem w kierunku drzew za Cytadelą, sąsiadujących ze wschodnimi murami zamku. Lathrod chciał go gonić, domyśliwszy się, że Al chce wyjść boczną furtą nad rzekę, jak czynił to nie raz, zaraz jednak zatrzymał go głos za plecami. Poczuł wówczas jak lewa noga napięła się silniej jeszcze niż zwykle i zakuła lekko.

 

- Lathrod!

 

„A jednak nie wezwał mnie, żeby nacieszyć się przez chwilę moim towarzystwem,” zadrwił sam z siebie w myślach, po czym odwrócił się, choć wyszło mu to krzywiej i chwiejniej niż powinno. „Nawet tego nie potrafię zrobić porządnie na jego oczach.”

 

- Tak, ojcze?

 

Ojczym spojrzał na niego, marszcząc czarne brwi. Przypomniał Lathrodowi kruka Mistrza Nola, jego rysy stały się zarazem groźne i dostojne, a chłopak zapragnął mimo wszystko choć przez chwilę być taki jak on.

 

- Przekonaj go.

 

„Ja?”, Lathrod skierował na ojca pytające spojrzenie, a on odpowiedział z ociąganiem, nie chcąc tego przyznać:

 

- Masz wpływ na niego.

 

- Czemu tak ci na tym zależy, mędrcze Gwédonie? Masz pod sobą wielu doskonałych dowódców, czemu nie pozwolisz Alowi być wolnym?

 

„Bo dla ciebie wolność to kaprys,” pomyślał, gdy ojczym nic na to nie odparł, zaraz jednak wyczytał w jego oczach inną odpowiedź. „Bo to twój syn. Nigdy nie miałeś własnego, a Ala tysiąckroć łatwiej było za takiego uznać niż mnie.”

 

- Nie będę przekonywać Ala - powiedział, sam się dziwiąc temu nagłemu przypływowi odwagi. - To jego decyzja.

 

- Niech was obu Licho pochłonie! - warknął ojciec, machając ręką. Chciał dodać coś jeszcze, wtem jednak nadszedł sługa i przeszkodził im. Lathrod odetchnął z ulgą.

 

- Pani Lara prosi na wieczerzę, mędrcze Gwédonie. - Sługa skłonił się lekko, a ojciec spojrzał na niego, jakby pioruny wzrokiem posyłał.

 

- Nie będziemy nic jeść - fuknął. - Nie ma na to czasu.

 

- Niektórym to zresztą niepotrzebne - mruknął jeszcze pod nosem w stronę Lathroda zanim oddalił się na powrót ku swoim łucznikom, chłopak jednak puścił tę złośliwość mimo uszu, w myślach zajęty już bardziej tym, by dogonić Ala.

 

Furta, jak zwykle jeszcze o tej porze, była otwarta na oścież, gdy Lathrod dotarł do niej po chwili swoim półbiegiem. Wyszedł przez nią na łagodniejszą tu już skarpę i złapawszy oddech, wodził wzrokiem od pnia do pnia, próbując wypatrzyć gdzieś Ala. Ściemniało się już z wolna. Sylwetki drzew – dębów, jesionów i brzóz zaczynały tonąć od korzeni w wilgoci mgły, która nadpływała wraz z wieczorem od dołu Jahotki. Były tu liczne jak drużyna ojczyma, rosły gęsto jedne przy drugich, przekrzywiając się nieco ku rzece i wyciągając ku niej swe gałęzie niczym ręce lunatyków. Lathrod wzdrygnął się jak zawsze za murami.

 

- Al, poczekaj! - zawołał, kiedy wreszcie dostrzegł przyjaciela wśród czarnych pni.

 

Gdy zbiegł na przełaj zbocza do Ala, ten nie patrzył wcale w jego stronę, lecz wychylając się zza korzenia, spoglądał na południe i lekko w górę, tam, gdzie obrośnięta zewsząd drzewami jak ciasną obręczą znajdowała się Stara Wieża Astronomiczna.

 

- Stój! - syknął Al, zatrzymując Lathroda i wpychając go za pień.

 

- Co ty robisz? - zapytał bezmyślnie Lathrod, marszcząc brwi.

 

- Mówię: stój, i bądź cicho!

 

- Po co?

 

- Drzewni Mistrzowie! - Al przymrużył oczy ze zniecierpliwieniem. – Nigdy nikogo nie szpiegowałeś?

 

Lathrod uśmiechnął się uszczypliwie.

 

- Al, przyjrzyj mi się i rozważ jeszcze raz zasadność tego pytania.

 

- Bądźże wreszcie cicho!

 

Chciał podrażnić jeszcze Ala, nagle jednak on sam zainteresował się także, dostrzegł bowiem wysoką postać wśród świeżej leśnej ściółki, w migotliwym płaszczu, jakie tylko druidzi nosili, kuśtykającą lekko i podpierającą się drągiem z gałęzi jak laską. Wspinała się od strony Jahotki ku dywanowi nierozkwitłych jeszcze zawilców i gęstej kępie drzew. Szare światło lampionu, który trzymała w górze, padało na blady profil jej twarzy.

 

- To Nol! - Lathrod wyszeptał, zerkając na Ala ze zdziwieniem. Bard odwrócił głowę w jego stronę i zmrużył oczy, dając mu tym samym do zrozumienia, że wciąż jest za głośno.

 

- Co on tu robi? - zapytał więc jeszcze ciszej.

 

- Idzie do twojej wieży - odparł Al, kiedy Mistrz Druid zniknął im z oczu w cieniu mrocznej kopuły czeremchy. Tylko latarnia w jego uniesionej dłoni migotała jeszcze w oddali światłem iskrzyka.

 

- Tylko po co? - zastanawiał się Lathrod. - Sam dziś mówiłeś, że tam nic nie ma. Poza tym, czemu idzie od strony rzeki, a nie z zamku, przez archiwum biblioteki?

 

Al nic nie odpowiedział, wtem bowiem ptasi gwar zaczął docierać do nich z nieba na północnym zachodzie, coraz głośniejszy.

 

- Mewy! - rozpoznał Al, po chwili zaś stado czarnych mew z Farén Bernlas przeleciało z jazgotem wysoko ponad ich głowami jak burzowa chmura i skierowało się dalej, nad miasto.

 

- Przynoszą wieści! Co one krzyczą? - zapytał Al.

 

- Nie jestem ptasznikiem, nie... - Lathrod nie zdążył odpowiedzieć, Al bowiem wystrzelił biegiem w górę jak z procy, z powrotem do furty. Zrezygnowany, Lathrod podążył za nim.

 

- Al, zlituj się, wolniej! - zawołał za przyjacielem, gdy, z trudem łapiąc oddech, sam wdrapał się w końcu do bocznego wejścia do zamku. Wszedł przez nie i oparłszy się ręką o portal, przystanął, by rozejrzeć się znów za Alem, nie znalazł go już jednak nigdzie w zasięgu wzroku.

 

- Niech to Licho! - mruknął do siebie, nie biegł jednak dalej, mniej ze zmęczenia, bardziej zaś dlatego, że wydawało się to teraz bezcelowe. Mieszkańcy Dwóch Dębów na głos ptaków ruszyli jak zbudzeni ze snu, zarażeni wrzaskiem mew niczym chorobą. Znalezienie kogokolwiek w tym zamku wśród tłumu przebiegających było niemal niemożliwe, zwłaszcza zaś Ala, który wkradał się wszędzie jak cień.

 

Lathrod wiedział jednak, że Al wróci tu do niego. Znał go dobrze, i nie pomylił się. Czarne mewy - posłańcy, przekazawszy już Leśnym Ludziom ze stolicy nowiny, zaczęły zlatywać się wkrótce na polany gwardii, by wyruszyć niebawem w drogę powrotną nad fiord. W ślad za nimi wyłonił się zza drzewa bard i podbiegł do furty.

 

- Gdzie ty się podziewasz? - zapytał, lecz Lathrod nie odpowiedział, posłał tylko Alowi pytające spojrzenie.

 

- Wojska Geroda stanęły przy Farén Bernlas - odparł na nie Al. – Mogły zaatakować już lub zrobią to za dzień, dwa, miesiąc.

 

Lathrod nie zdążył nawet zastanowić się nad słowami przyjaciela, ten bowiem podbiegł zaraz do jednej ze stacjonujących mew i prosił ją:

 

- Zabierz mnie ze sobą tam, gdzie wracasz!

 

Lathrod pokuśtykał prędko za nim.

 

- Dokąd? - zapytał, zdziwiony. - Teraz skrzaty nie powinny się tam pojawiać.

 

- Właśnie - powiedział Al, wskakując na ptaka. - Chcę widzieć to, co się tam dzieje. Poza tym…

 

- Poza tym? - Lathrod uniósł ku niemu głowę.

 

- Nic właściwie - uciął Al. - To moja sprawa.

 

Zakłuła Lathroda jego tajemniczość, nic jednak na to nie powiedział, uśmiechnął się tylko łagodnie.

 

- Uważaj na siebie – rzekł.

 

Al przytaknął, po czym jego mewa wzbiła się do lotu.

 

- Postaram się wrócić jak najszybciej - krzyknął jeszcze z góry. – Znajdź o Twierdzy to, o czym mówiłem!

 

Lathrod kiwnął głową i podniósł sprawną rękę na pożegnanie. Ptaki dookoła się ku niebu, a skrzydła ich zaszeleściły jak pergaminy w bibliotecznym archiwum.

 

Koniec części pierwszej tomu I

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania