Pokaż listęUkryj listę

Baśń o Dwóch Księżycach (16): 7. Złodziej na łowach cz. 3

Huta szkła w Jaskini Pani Zmierzchów położona była na uboczu grodu. Jak do wielu innych części miasta przechodziło się do niej siecią ścieżek i traktów wydrążonych wśród skał. Gdy w końcu dotarli na miejsce, uderzył Habla, zmieszany ze światłem ognia w szklarskich piecach, blask nocy, huta bowiem nie była ukryta cała pod powierzchnią jak większość Jaskini, lecz tworzyła wielką i głęboką jamę w ziemi, jeden z kilku dołów miasta, zwanych przez mieszkańców grotami. Jego wzrok przemknął po usypanych hałdach drzewnego popiołu i w górę piaszczystej skarpy, ciągnącej się aż do poziomu nadrzecznego lasu i leśnej ściółki. Zastanawiał się przez chwilę jak lub czym naprawdę strzeżony jest otwór, że nie dostrzegł go podczas lotu, po czym spojrzał z ukosa na Joréna, zasapanego nieco po drodze, którą przeszli.

 

- Ot - wybąkał szklarz, łapiąc oddech - i masz hutę. Jak wulkan.

 

Habel nic nie odpowiedział, nawet gdyby chciał, nie zdążyłby, jeden ze szklarzy bowiem, z prętem żelaznym w dłoni dłuższym od włóczni, zaczepił zaraz Joréna. Ten, zanim poszedł za nim w głąb huty, rzucił tylko do sylfa przez ramię:

 

- Znajdę cię później. Rozejrzyj się, byle bez szkód.

 

Habel kiwnął głową w zrozumieniu i rozejrzał się rzeczywiście, tym razem dookoła. Huta w Jaskini swoim ogromem przypominała w istocie wulkany ze smoczych krain Zachodu, a sylf musiał użyć całej swej siły woli, by zachować trzeźwość umysłu i nie dać się sparaliżować widokowi ognia, który zdawał się tu buchać z każdego najmniejszego zakątka, z dziesiątek wielkich wielodonicowych pieców, ugrzęzłych w ziemi i skałach. Ukrop w hucie był także nie do wytrzymania. Habel spojrzał na szklarzy - ich lekkie, szare tuniki, nadżarte tu i ówdzie ogniem lub zużyte starością, lepiły się od potu. Jego własna, skryta pod wełnianym płaszczem, wprost w nim tonęła. Rękawiczki były tak mokre, jakby dopiero co zanurzył dłonie w gorącym źródle.

 

Nagle jednak jego wzrok padł na dziwną wnękę w skałach, czarną i wąską grotę, której końca nie mógł dostrzec. Ciemność obiecywała chłód, i Habel, niezatrzymywany przez nikogo, skierował się ku grocie z ciekawością i bez zastanowienia.

 

Przypominała korytarz, ciemniejszy jeszcze niż labirynt pod Nan Farlasem, bez jednej zapalonej pochodni na skalnych ścianach. Przyzwyczajony i przystosowany do życia w mroku lepiej niż inne Drzewne Dzieci, nasłuchując echa stukotu własnych stóp, by nie wpaść na skały, sylf przeszedł dobry kawałek w głąb groty, aż dostrzegł snop lichego, białawego i gęstego od skalnego kurzu światła przebijającego się zza głazów przed nim. Domyślił się, że ścieżka zakręca tam, a kiedy dotarł do zakrętu, zobaczył wąskie schody lub naturalne ułożenie kamieni, tworzące łagodne wejście, które schody przypominało. Zadarł do góry głowę - blask księżyca wpychał się przez szczelinę prawie tak samo jak do podziemi Nan Farlasu.

 

Zaczął ostrożnie wchodzić po schodach. Wciąż widać było niewiele i potykał się co rusz o nierówności kamienia lub pozostałości zakrzepłej masy szklanej, małe bryły, w większości niekształtne, o niebieskawo-zielonej barwie, rozrzucone niemal wszędzie, tak, jakby ktoś kiedyś strącił pełen ich kosz ze szczytu schodów i rozsypał na całej długości.

 

Jeden z tych odpadów szczególnie przykuł uwagę Habla. Przystanął na stopniu, po czym zmarszczył brwi, sięgnął po bryłę i otarłszy ją z kurzu, zaczął obracać w dłoni. Nie był to przypadkowy odłamek szklanej masy, lecz taki, który ktoś musiał formować, idealna, wypolerowana kula, nie zielona i zanieczyszczona drzewnym popiołem jak proste leśne szkło, ale przezroczysta, bez jednego pęcherzyka powietrza.

 

Wpatrując się w kulę z fascynacją, w ostatniej prawie chwili usłyszał niespodziewany tupot szybkich kroków dobiegający z korytarza. Pospiesznie i zręcznie wsunął kulę do kieszeni spodni, po czym odwrócił się i dostrzegł zaraz u dołu schodów oślepiający blask lampionu, który trzymała w górze jakaś postać. Kiedy podeszła bliżej i opuściła lampion, Habel zobaczył bardzo młodą i chudą chłopięcą twarz, i oczy wpatrujące się w niego z zaskakującą radością i ekscytacją.

 

- Ty jesteś od Jala! - szepnął chłopiec. - Wiedziałem, że kogoś przyśle, nie zostawi tak wszystkiego, co odkrył!

 

Habel nie zaprzeczył, czekał tylko w milczeniu, co będzie dalej, zaskoczony i zaciekawiony tak niespodziewanie szczęśliwym układem zdarzeń.

 

- Czy szedłeś do jego pracowni? - zapytał chłopiec, nie oczekiwał chyba jednak odpowiedzi na swoje pytanie, bo dodał zaraz:

 

- Chodźmy razem!

 

Zaczął z pośpiechem wchodzić wyżej, potykając się raz po raz i prawie przewracając. Podekscytowanie sprawą Jala wydawało się wygrywać w nim ze wszelką uważnością, i Habel dziwił się, że młodziutki chłopak pamięta tak dobrze szklarza, który opuścił miasto kilkanaście lat wcześniej. Przypomniał sobie słowa Czarnoksiężnika. „Jalo był zdolniejszy od innych, a jego zdolność była dziwactwem. Szklarze będą go pamiętać. Hołota zawsze pamięta czyjąś niebanalność, bez różnicy czy ją podziwia, czy nią gardzi.”

 

„Licho zawsze ma rację,” Habel skrzywił się w duchu.

 

- „W moim grobie siedzę sobie, ciemno tobie w moim grobie, mnie nie znajdziesz w moim grobie, w moim grobie ciemno tobie” - zacytował coś po chwili chłopiec, i mimo że śmiał się w ten sposób z własnych potknięć, słowa te zabrzmiały jakoś dziwnie w jego dziecięcych ustach. Habel, który usłyszał o grobie drugi raz tego dnia, nadstawił ciekawsko uszy. Nie zawiódł się.

 

- Ty wiesz, że wierzba nad miastem to grób Fény, co nie? – powiedział chłopak, chyba ot tak, chcąc podtrzymać rozmowę. - Czasem śpiewa jej pieśni albo gra na jej cytrze. No, w końcu teraz to jakby ona. Czy to co zostało z jej ciała. Nie znam się za bardzo na tych sprawach filozofów.

 

Habel nie miał pojęcia o wierzbie-grobie, nigdy też nie słyszał o Fénie i serce zabiło mu szybciej z ciekawości, nie przeszkodziło mu to jednak odpowiedzieć gnomiemu chłopcu, że „tak, oczywiście, wie”.

 

Po chwili dotarli do ciężkich, drewnianych drzwi, uchylonych lekko. W pełnym świetle (choć nie wiadomo, czy takie świeciło tu kiedykolwiek) musiały być ciemnoniebieskie, teraz zaś sprawiały wrażenie głęboko granatowych, niemal czarnych. Gnomi chłopiec przystanął przed nimi i spojrzał na Habla z dumnym entuzjazmem.

 

- Jak go spotkasz, powiesz mu, że się udało.

 

- Co się udało? - zapytał sylf, zdając sobie natychmiast sprawę, że bardzo głupio, prawie zdradził bowiem tym pytaniem, że nie miał pojęcia o pracy Jala. Chłopak jednak zupełnie się nie zorientował.

 

- Opowiesz mu o tym, co tu zobaczysz. Zrozumie - powiedział, po czym pchnął drzwi, by otworzyły się na oścież.

 

Pierwszym, co dotarło do Habla zanim jeszcze rozejrzał się po dawnej pracowni Jala, był szum wody. Spojrzał zaraz w kierunku, z którego rozchodził się dźwięk, tam także, gdzie wydawało się najjaśniej. Biały blask drugiego księżyca oświetlał wypływający jakby ze skał, niewielki wodospad, wyższy i szerszy jedynie ze dwa razy od jego własnej sylfiej sylwetki. Wodospad spadał nieco poniżej poziomu podłogi pracowni, zamieniając się w wąską strugę strumienia, umykającego kawałek dalej znów pomiędzy skały.

 

Potem Habel zaczął przeglądać wzrokiem to, co pozostało po Jalu w pracowni: szklane naczynia na drewnianych regałach, rozrzucone tu także resztki szklarskiej masy, narzędzia i własny piec, opleciony teraz pajęczą nicią jak kokonem. W tym czasie gnomi chłopak podszedł do stołu, stworzonego z połączenia dziwacznych stalagmitów o chudych nogach i płaskich, rozlanych na boki szczytach. Odstawiwszy latarenkę, zaczął kawałkiem płótna czyścić z kurzu to, co leżało na blacie - taflę zwierciadła.

 

Habel zainteresował się i podszedł bliżej. Zwierciadło było niepozorne, choć bardzo gładkie i równe. Zazwyczaj Habel widział swoje odbicie jedynie w wodach Jeziora Ognistych Kamieni, otaczających zewsząd Nan Farlas, i skrzywił się, gdy spojrzał na siebie teraz. Sam sobie przypominał demona. Wielkie oczy, z cieniami pod sobą, wyolbrzymionymi półmrokiem pracowni, wydawały się przeraźliwe.

 

Chłopiec tymczasem przyprowadził z kąta czterokołowy, drewniany wózek i ustawił go obok stołu.

 

- Pomóż mi! - powiedział, łapiąc za brzegi ramy lustra i starając się je podnieść. Habel chwycił także. Było ciężkie jak sto Lich i musiał zacisnąć zęby z całej siły, żeby nie syknąć, gdy ból przeszył niesprawne ramię jakby ktoś wbił w nie sztylet. Nieprzytomnie trafił w szyny na wózku, przygotowane widocznie specjalnie, by zwierciadło stało na nim prosto, i nie zwracał niemal uwagi, kiedy chłopak przewiózł lustro po kładce przez strumień i skierował się za wodospad. Zapomniał jednak o bólu zupełnie i jego lewa ręka masująca skrzydło zastygła w bezruchu, gdy mały gnom ustawił zwierciadło odpowiednio, tak, by przez kotarę wody padało na nie światło księżyca. Wtedy stało się coś niezwykłego.

 

„O Pani Olch!”, Habel rzekł do siebie w myślach.

 

Lustro zamieniło się w witraż, na którym wielobarwne obrazy poruszały się nieznacznie w rytm drgań spływającej wody. Witraż dzielił się na cztery osobne sceny, te same dwie postacie pojawiały się jednak na każdej z nich. Habel przemknął wzrokiem po całym witrażu i zatrzymał go tam, gdzie dziewczyna o włosach białych jak skrzydła łabędzi i chłopak w stroju gnomiej gwardii za królewskich czasów stali na brzegu i z szeroko otwartymi oczami wpatrywali się w toń wody. Tuż nad wodą rósł las, dwoje drzew było jednak zupełnie niezwyczajnych - za dziewczyną i chłopakiem, z grubym pniem i brwiami uniesionymi pogodnie stał ociężale Mistrz Kasztan, a obok niego, z korą pełną blizn i narośli ropiejących żywicą, Mistrzyni Olcha.

 

Habel także utkwił ostatecznie wzrok w wodzie na obrazie, po czym drgnął, gdy nagle olśniło go.

 

„Jezioro!”, pomyślał, uśmiechnąwszy się do siebie prawie niezauważalnie. „Jalo szukał jeziora ze swojego witrażu!”

 

- Niezwykłe, co nie? - powiedział tymczasem gnomi chłopiec, stojąc za strugą strumienia, z rękami w kieszeniach i dumnym, szerokim uśmiechem.

 

Habel kiwnął potakująco, po czym zapytał, wskazując ruchem głowy na witraż:

 

- Jak nazywa się to jezioro?

 

- Co z ciebie za gnom skoro nie znasz opowieści o Fénie i Nélchodzie? – obruszył się chłopak.

 

„Znów ta Féna,” pomyślał Habel, lecz tak, założył już wcześniej, że białowłosa dziewczyna na witrażu to ona. Dziewczyna-grób.

 

- Każdy choć raz w życiu słyszał tę historię - wymamrotał pogardliwie, wzruszając ramionami. - Nie mam pamięci do takich legend. - Co było zupełną nieprawdą, Habel zapamiętywał bowiem opowieści jak nikt inny.

 

- Nazywają je Jeziorem Płonących Gwiazd - powiedział chłopiec, kierując się z powrotem na drugą stronę strumienia, by podejść do Habla.

 

- Gdzie ono jest? - dopytał sylf, bez większego ryzyka, chłopak nie wydawał się bowiem nadzwyczaj bystry, a jeszcze mniej podejrzliwy.

 

Tym razem to chłopiec wzruszył ramionami.

 

- Filozofowie może to wiedzą, ale w opowieści nie ma o tym słowa.

 

- Są jeszcze mapy. - Habel uniósł kącik warg w półuśmiechu.

 

- Mnie mapy nie interesują. Nigdy się daleko za Jaskinię nie wybierałem i teraz też się nie wybieram - powiedział chłopak, gdy zaś stanął obok Habla, spojrzał na niego z nowym ożywieniem na twarzy i zmienił temat:

 

- To opowiesz Jalowi, co widziałeś?

 

Sylf zerknął w jego stronę. Dopiero teraz, kiedy stanęli w pełniejszym świetle księżyca, zorientował się jak błękitne oczy ma ten chłopiec. Dziwne jak na gnoma.

 

- Opowiem – zapewnił.

 

„Figę mu opowiem,” pomyślał zaś, gdy leżał już na kamieniu, w małej izbie w skałach nad hutą, którą Jorén przeznaczył mu do spania i do której trzeba było wdrapać się wcześniej, nie bez wysiłku. Potem wyciągnął z kieszeni ukradzioną szklaną kulę i przesunąwszy w stronę okna, spojrzał przez nią.

 

Obraz obrócił się na zawołanie jak podczas nietoperzego snu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania