Pokaż listęUkryj listę

Baśń o Dwóch Księżycach (17): 8. Księżyc jak czarny bez cz. 1

Pracownia Jala znajdowała się na obrzeżach osady, gdzie na skarpie, piaszczystej i stromej jak przepaść, schodzącej w dół do jeziora, rósł wielki buk o siwym pniu. Śnieg z deszczem padał tego dnia tak gęsty, że wyjrzawszy przez okrągłe okienko dziupli, Féven nie widziała prawie ścieżki prowadzącej do pracowni, tym bardziej zaś nie mogła dostrzec, czy ojciec nadchodzi już od strony wioski.

 

Gdy odwróciła głowę od okna, zobaczyła jak Fet w prawej wyciągniętej dłoni trzymał kulkę owocu czarnego bzu, którą musiał wziąć rankiem z jej zielarni, a w lewej swoją szklaną kulę, przez nią zaś patrzył na owoc z jedną powieką przymkniętą. Na zmianę oddalał i przybliżał kulę do twarzy, a kiedy to mu się znudziło, odłożył owoc na stół i zaczął obserwować przez szklaną zabawkę wszystko dookoła. W końcu jego wzrok spoczął na Fév i oczy rozszerzyły mu się ciekawsko.

 

Trzymając wciąż kulę w dłoni, zaczął gestykulować to, czego nie potrafił powiedzieć słowami. Féven szybko domyśliła się, o co chodzi.

 

- Że jest odwrócone? - zapytała, a kiedy skinął głową, przeniosła znów wzrok za okno i uśmiechnęła się do siebie. - Bo to magiczna kula.

 

Wiedziała, że taka odpowiedź nie zadowoli jej małego brata i rzeczywiście, gdy z powrotem spojrzała na niego, twarz miał wykrzywioną i niezadowoloną.

 

- Już raz ci to tłumaczyłam - przypomniała mu.

 

Fet wzruszył ramionami i pokazał, że mimo wszystko chce usłyszeć.

 

- Jalo mówił ci kiedyś - powiedziała więc Fév, podchodząc do Feta i biorąc z jego ręki kulę - że widzimy dzięki światłu. Kiedy światło dociera do twojej kuli, zmienia kierunek - mówiła, rysując palcem w powietrzu na wysokości szklanego przedmiotu. - Przez to widzisz inaczej.

 

Fet odpowiedział niecierpliwym gestem, że chce wiedzieć dokładniej, więcej.

 

- Nie wiem więcej - odparła Féven, wzruszając lekko i przepraszająco ramionami. - Jalo mówi, że to tylko hipoteza. W pismach nie ma więcej. Chyba że tych w Sén Serén albo jeszcze dalej od nas.

 

Fet zainteresował się i zaczął wpatrywać w Fév w bezruchu jak to miał w zwyczaju, przetwarzając słowa siostry w swojej głowie. Chwilę później zaś drzwi do buka zaskrzypiały i wszedł do środka Jalo, w kapturze zgrzebnej opończy zarzuconym na głowę.

 

Zrzucił opończę i spojrzawszy na nich z pewnym zdziwieniem, które zawsze prawie miał wypisane na twarzy i które także Féven odziedziczyła po nim, uśmiechnął się lekko.

 

- Po co przyszliście? - zapytał, jakby nie wiedział.

 

- Robić coś z tobą - rzekła prosto Fév.

 

Jalo uśmiechnął się raz jeszcze, po czym podszedł do wielkiego pieca, którego wnętrze z pnia drzewa przechodziło głębiej w ziemię skarpy, i przykucnął nad paleniskiem, by rozniecić silniej ogień, dotąd bowiem tlił się tylko nieznacznie.

 

- Mogę stanąć przy tyglu? - zapytała Féven, ściągając także płaszcz i odrzucając go na stół. Zerknęła na Feta, jej brat jednak rozebrał się już dawno. Było w nim coś zadziwiającego, co sprawiało, że nigdy nie było mu zimno.

 

- Nie - odparł zdecydowanie Jalo i sam chwycił za pręt. - Za dużo masy, za duże tygle.

 

- Co z tego będzie? - spytała z zaciekawieniem.

 

- Szyby - rzekł Jalo. - Gnomi kupcy z Wrót będą po nie za trzy dni.

 

„Szyby,” zamyśliła się Fév.

 

Szyby zwiastowały zmianę. Jalo szyby - jednolite tafle bez gomółek, z wielkich, wydmuchiwanych baniek - robił rzadko. Nie lubił ich robić, były poza tym niepopularne, lecz także drogie. Dawały więc pieniądze, dlatego Jalo robił je wtedy, kiedy uznawał, że pieniądze mogą mu się przydać. Kiedy chciał przenieść się w nowe miejsce.

 

Fév spojrzała na ojca, nic jednak nie powiedziała.

 

- Zacznij szykować mi mieszankę do drugiego tygla - rzekł, gdy dostrzegł jej wzrok na sobie.

 

Skrzacia dziewczyna kiwnęła tylko głową i podeszła zaraz do ustawionej blisko okna podłużnej skrzyni, gdzie Jalo wrzucił wcześniej piach, drzewny popiół i inne jeszcze składniki, których nazw nawet jej dotąd nie zdradził, po czym chwyciła za łopatę.

 

Pracowali przez jakiś czas w milczeniu. Robiło się coraz bardziej gorąco, od topienia szkła i przesuwania łopatą od jednego końca skrzyni na drugi. Féven, która i tak była już w samej tunice, przerwała na moment i podeszła do drzwi dziupli, by uchylić je nieco i wpuścić powietrze. Przymknęła oczy, gdy powiew z zewnątrz przyjemnie musnął jej nos i policzki.

 

Nagle jednak zdało jej się, że spod przymrużonych powiek zobaczyła coś dziwnego, wystającego zza drzewa. Jak na zawołanie otworzyła szerzej oczy. Przez cząstkę chwili dałaby sobie głowę uciąć, że dostrzegła czubek ucha, ciemnobrązowego i kosmatego jak u zwierzęcia, ale zorientowała się szybko, że to tylko źdźbła sczerniałej trawy tańczą na wietrze i wyglądają zza pnia.

 

„Nic nie widać w tej zawiei,” pomyślała i odwróciwszy wzrok, z powrotem zamknęła drzwi.

 

- Ten Al, - wtem, ni stąd, ni zowąd, zaczął Jalo - ten bard, co tu się zawieruszył, to nie taki zły chłopak. Intelekt żaden szczególny, ale głupi też nie jest, da się z nim dogadać. Do tego jest przyjacielski, wesoły. I polubiliście się.

 

Féven rozbawiła myśl, że ojciec ot tak, pierwszy raz w życiu, wziął się za jej swatanie.

 

- Chcesz mnie wydać za barda? - zapytała ze szczerym uśmiechem.

 

- Czemu nie? Może i chcę - odparł wprost, wzruszając ramionami i grzebiąc wciąż prętem w kotle. - Bardowie to nie drzewostwory, też biorą śluby. Przecież będzie do ciebie wracać, a w podróż też cię zabierze. My też już bywaliśmy nie raz w drodze, ciągle się przeprowadzamy i nie miałaś nic przeciwko.

 

- Nie miałam - powiedziała zgodnie z prawdą Fév. - Ale nadal nie rozumiem, co on ci się tak podoba.

 

- A może i podoba - rzekł Jalo żartobliwym tonem, uśmiechając się pod nosem. - A czemu tobie się nie podoba?

 

- Nie mówię, że nie podoba. - Tym razem to ona wzruszyła lekko ramionami. - Ale nie tak, żeby zaraz wychodzić za niego za mąż.

 

- A za jakiego byś chciała wyjść za mąż?

 

- Nie wiem - przyznała po chwili zastanowienia Féven, machając znów łopatą w skrzyni.

 

- Ani ja cię przecież nie zmuszam. Ani do tego, żebyś wiedziała, ani w ogóle, żebyś wychodziła. Próbuję tylko powiedzieć, że jeśli spotkałaś dobrego przyjaciela, to szkoda to zaprzepaścić.

 

- Nie wiem, czy Al jest moim przyjacielem, a przynajmniej takim, jakiego masz na myśli - rzekła Fév, zwalniając nieco ruchy łopaty i wyglądając w zamyśleniu za okno. Wiatr hulał coraz silniejszy i nawet grubsze gałęzie buków poruszały się już nieznacznie w jego rytmie. „Jyrcho ma rację, co ja właściwie wiem? - Poza tym, o czym ta rozmowa. Oboje wiemy, że on już tu nie wróci.

 

- Ja ci mówię, że wróci.

 

- Jak wróci to powtórzymy tę rozmowę.

 

- Ej! - odezwał się nagle Fet, nie dotyczyło to jednak tego, o czym rozmawiali. Féven spojrzała zaraz w stronę brata, i ojciec zrobił to także.

 

Fet wpatrywał się w podłogę z miną skwaszoną i prawie zbolałą, choć nic właściwie się nie stało - owoc czarnego bzu leżał rozpłaszczony i resztki soku, które pozostały w nim jeszcze po zasuszeniu, zabarwiły posadzkę na ciemny brudny fiolet.

 

- Sprzątać - powiedział Fet, gdy uniósł wzrok znad podłogi i zaczął spoglądać nerwowo to na Jala, to na siostrę.

 

Ojciec roześmiał się.

 

- Daj spokój - rzekł, po czym podszedł do Feta i kucnąwszy przy nim, objął go ręką i poklepał po ramieniu. - No spokój już, spokój.

 

Fet jednak zdenerwował się, wyrwał ojcu i chwyciwszy pierwszą lepszą szmatę z regału, zaczął szybko i zawzięcie ścierać pozostałości owocu z posadzki. Féven zdziwiła się. Feta nie od dziś męczył każdy nieoczekiwany nieporządek, ale nawet jak na niego reakcja na tak błahe zdarzenie była zbyt silna.

 

Ona także przykucnęła obok brata i zabrawszy mu skrawek płótna z dłoni, zaczęła uspokajać. Spojrzał jej wtedy prosto w oczy.

 

- Księżyc - powiedział. – Krew.

 

Fév przeniosła wzrok na szmatę i skojarzyła, o co mu chodzi. „Taki jak księżyc zeszłej nocy.”

 

- Jaki księżyc? Jaka krew? - zapytał wciąż rozbawiony Jalo.

 

Féven też się uśmiechnęła.

 

- Wczoraj w nocy Mędrzec był czerwony jak brudna krew. Przypomniał sobie.

 

- Coś ty wymyślił, Fet - powiedział wtedy Jalo, po czym maznął palcem po owocu i polizał. - Czarny bez, jadłeś nie raz, zwykły owoc. Fév uwarzy z niego sok albo miksturę.

 

Wtem za oknem coś stuknęło, pierwszy raz, i drugi. Jalo drgnął i w ułamku chwili podniósł wzrok na okno. Jego oczy zwężyły się prawie niedostrzegalnie, lecz Fév zauważyła tę nagłą oznakę czujności ojca i odwróciła głowę, by także spojrzeć. Za gomółkami szyby szalała jednak tylko zamieć.

 

- Czekasz na kogoś, ojcze? - spytała poważnie, gdy popatrzyła znów na Jala.

 

- Nie, skąd! - Machnął ręką, wstał i skierował się z powrotem do tygla. – Ale idźcie już! Oderwiesz go jakoś od tej niedorzeczności. - Z uśmiechem wskazał na Feta, który tarł dłonią o posadzkę.

 

Dziwny był ten uśmiech i Féven ociągała się przez chwilę, ale skinęła głową. Wyjście z Fetem wydawało się rzeczywiście rozsądne.

 

Wyszedłszy, rozglądała się jednak dookoła, a gdy byli już daleko na ścieżce, zaglądała jeszcze przez ramię na majaczące za mgłą zamieci drzwi do pracowni, ale nikt do nich nie podszedł. Muszę poszukać Jyrego, pomyślała mimo wszystko.

 

***

 

Ledwo co minęło południe, osada jednak, z powodu padającego śniegu i wilgotnego, przeszywającego zimna, świeciła pustkami jak po północy. Tylko lampiony migotały na drzewach, kołysząc się i skrzypiąc na wietrze. Féven spieszyło się do domu, do Jyrcha, lecz Fet uparł się, by pójść na brzeg jeziora, na skały, gdzie parę tygodni wcześniej odbywało się Sosnowe Święto.

 

Uspokoił się tam, i pogrążył w ciszy i własnych myślach nawet bardziej niż zazwyczaj. Wbiegł na powalonego buka i stał tam długo, wpatrując się jak wiatr targa nadłamaną chruścianą deską pomostu, a jej kraniec z lekkim pluskiem uderza w przymarzniętą taflę jeziora. Fév zawołała go w końcu i wrócił wtedy posłusznie, ze wzrokiem przeniesionym nagle i utkwionym w pochmurne niebo.

 

- Jyrcho! - Féven szukała brata, kiedy tylko otworzyła drzwi do ich domu, lecz odpowiedziała jej jedynie cisza.

 

Pobiegła więc na górę, do domku, gdzie niegdyś mieszkali rodzice, teraz zaś Jalo nocował z Fetem, tam jednak także nie było nikogo. „Gdzie on się dziś podział,” pomyślała, gdy wróciła, po czym spojrzała na Feta, który zaczął rozglądać się niespokojnie po izbie kuchennej.

 

„Zostawił w pracowni Jala swoją kulę,” przypomniała sobie nagle. Przez chwilę spodziewała się, że brat zacznie nalegać, by po nią wrócili, o dziwo jednak znów sam się uspokoił i poszedł do pokoju Jyrego. Postawił sobie stołek pod oknem i rozsiadłszy się na nim, zaczął obserwować w bezruchu spadające płatki mokrego śniegu. Fév poszła więc także do zielarni i sięgnąwszy po moździerz, zajęła się swoją pracą.

 

Nie minęły trzy kwadranty, gdy rozległo się nieśmiałe kołatanie do drzwi.

 

Podeszła, by otworzyć. Na ganku stał Od, z zaczerwienionymi chłodem policzkami i płaszczem zamokłym śniegiem. Uśmiechnąwszy się lekko, skrzatka rozwarła drzwi szerzej i odsunęła od nich, by chłopak mógł wejść, on jednak pokiwał przecząco głową i sięgnął do wewnętrznej kieszeni opończy.

 

- Jyrcho prosił - powiedział, podając jej złożony kilkakrotnie kawałek papirusu - żebym ci to przekazał.

 

Féven spojrzała na Oda pytająco, po czym wzięła od niego papier i rozłożyła.

 

- Słuchaj, Fév... - rzekł jeszcze przejętym tonem skrzaci chłopak. – Wybacz, że go nie zatrzymałem.

 

Jyrcho też prosił w krótkim liście o wybaczenie. „Wybacz Fév, ale nadarzyła się okazja i musiałem spróbować. Nie mam czasu więcej napisać. Twój Jyré.”

 

Serce zabiło dziewczynie mocniej, gdy przeczytała treść napisaną przez brata, lecz przeniosła tylko wzrok z powrotem na Oda i poprosiła spokojnie, żeby wszedł jednak do środka.

 

- Jaka to okazja? - zapytała, kiedy ten zdjął płaszcz, zarzucił go na gałąź oparcia i usiadł przy ławie. - Z kim pojechał?

 

- Ja nic nie wiem, Féven - rzekł przepraszająco Od. - Wiesz przecież, że gdybym wiedział to ja bym ci wszystko... Przybiegł do mnie, podekscytowany, i krzyknął, że jedzie, a kiedy spytałem dokąd, machnął ręką, że nieważne, że się spieszy. I dał mi to. - Wskazał na papirus. - Powiedział, żebym ci oddał, że koniecznie. Tyle go widziałem.

 

Skrzatka nic już na to nie odpowiedziała, wtem bowiem coś stuknęło w pokoju Jyrego.

 

- Co robisz, Fet? - spytała, gdy weszła do izby i zobaczyła, że jej mały brat otworzył okno i stoi przy nim na wietrze, wpatrując się w dal zachłannie.

 

Nie spojrzał na nią, lecz powiedział, wskazując palcem:

 

- Patrz! Księżycórka śpi tam. I czarosmok czai się. Suknia, księżyc, bez.

 

Fév podeszła prędko do niego, i chociaż nie dostrzegła nic oprócz buczynowych pni i pokrytej śnieżną pierzyną leśnej ściółki, a przeczuć nigdy wcześniej nie miewała, myśl jak złowieszcze olśnienie zadudniła jej w głowie: „Jalo!”. Zerwała się do wyjścia.

 

Wtedy usłyszeli wybuch. Pierwszy, i drugi.

 

Féven wybiegła z domu bez płaszcza i ześlizgnąwszy się w mgnieniu oka z drzewa, pognała skrótem przez las ku zachodniemu brzegowi jeziora, gdzie rósł buk - pracownia ojca. Trzewiki zapadały się jej w świeżym, lepkim śniegu, a nogawki spodni były już po chwili na wylot przemoknięte do kolan, nie zwalniała jednak, a przyspieszała tylko bieg.

 

Mieszkańcy osady, przestraszeni wybuchem, nadbiegali także z różnych stron wioski. Zaraz też Fév zobaczyła pomarańczowe światło, które zaczęło przebijać się przez zasłonę śnieżycy i mgły. Przystanęła wtedy, oniemiała.

 

Buk Jala płonął jak pochodnia.

 

- Wybuchł proch alchemiczny! - krzyknął Gathén, kiedy dostrzegł dziewczynę stojącą w zawiei wśród drzew i podbiegł do niej. Miał do pracowni ojca najbliżej i musiał przybyć na miejsce jako jeden z pierwszych.

 

Féven zbudziła się jak ze snu na dźwięk głosu mędrca bajarza i nie spojrzawszy nawet na niego, pobiegła dalej, do samego buka.

 

- Féven, czekaj! - zawołał za nią Gat i podążył zaraz jej śladem.

 

Ci mieszkańcy, którzy pojawili się szybciej przy buku, zaczęli już gasić drzewo wodą i druidzkim pyłem, tworząc z niego czym prędzej obręcz, by chronić las przed rozprzestrzenieniem się pożaru. Féven chciała biec do środka, do wnętrza buka, lecz Gat dogonił ją i złapawszy z całej siły, zatrzymał.

 

- Fév, tam już nic nie ma! Byłem tam, twojego ojca już nie ma!

 

Chciała się wyrwać, ale złapał ją tylko silniej.

 

- Stój! Nie będziesz na to patrzeć, nie pozwalam! Poza tym…

 

Jak na spełnienie zapowiedzi w jego słowach płonące drzewo trzasnęło głośno. Wszyscy odbiegli od niego natychmiast, wiedząc co się wydarzy, chwilę później zaś buk wydał z siebie jeszcze jeden trzask niczym pożegnalny jęk, i złamawszy się w pół, spadł w przepaść piaszczystej skarpy, ku wodom jeziora, które pochłonęły go zachłannie.

 

- Jalo! - Féven wrzasnęła dziko za drzewem, po czym zamilkła. Zaczęła się uspokajać i wracać do swoich zmysłów, choć był to straszny spokój. – Jalo… - szepnęła jeszcze, ostatni raz, potem zaś stała długo, wpatrując się w przepaść.

 

Z zamyślenia wyrwał ją Od, gdy stanął za nią z Fetem na rękach. Milczał przez chwilę, po czym postawił chłopca na ziemi i położywszy delikatnie dłoń na ramieniu skrzaciej dziewczyny, powiedział:

 

- Fév, tak mi... - A gdy głos mu się załamał, zapytał głupio:

 

- Gathén mówi, że to proch przez przypadek wybuchł, czy tak?

 

Féven nic nie odpowiedziała, spojrzała tylko na Feta, który na pogorzelisku znalazł resztki swojej kuli, i podeszła do niego. Wzięła od brata tę połowę szklanej zabawki, która zachowała się w całości, wyglądając teraz jak poharatany księżyc w kwadrze, i rozejrzała się dookoła.

 

„Nie przez przypadek,” pomyślała, utkwiwszy wzrok w drzewie, tam, gdzie wcześniej tego dnia widziała włochaty czubek ucha. Zachowała jednak tę myśl tylko dla siebie. „Jyrcho, gdzie ty się podziewasz, dlaczego teraz?”

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bardzo ładnie prowadzisz opowieść, ciekawe, bogate dialogi. Wszystko poukładane, dobra robota. Sama historia też wydaje mi się być ciekawą, ale ciężko ocenić w połowie książki jej fabułę :)
  • Bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz, i cieszę się, że wydaje się ciekawe :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania