Ukojenie – Prolog

Informuję, że opowiadanie zawiera wulgaryzmy, brutalne sceny przemocy oraz treści 18+ Enjoy.

***

Trevor siedział w salonie, oparty o ścianę. Oczy miał zamknięte, ale nie spał, trwał w jakby półsennym letargu. Na podłodze rozpościerał się poszarzały, wydeptany już mocno dywan, a nad głową chłopaka wisiał duży plakat, przedstawiający leżący na stole zakrwawiony nóż oraz wypełnioną do połowy bursztynowym trunkiem szklankę. Niedokończony ołówkowy rysunek, który trzymał w ręku, zrobił się już wilgotny od jego dłoni.

Dwudziestosiedmioletni szczupły szatyn siedział tak od dwóch godzin. Od czasu do czasu nerwowo ściskał ołówek, który tkwił w jego drugiej ręce. Niedopalony skręt leżał obok popielniczki, przy wypalonej w dywanie, niewielkiej dziurze.

 

Stojący na małej polance w lesie dom po babci był idealnym schronieniem dla stroniącego całe życie od ludzi młodego mężczyzny. Nieopodal domku była główna, mało uczęszczana szosa, prowadząca do dwóch miast – na lewo do Forrest Town, na prawo zaś do Green Lake – rodzinnego miasta chłopaka. Drewniany budynek ukrywał się jak przestępca, z asfaltowej szosy prawie nie było go widać. Lecz Trevor, wyglądając przez okno, mógł dostrzec kawałek jezdni, do której prowadziła piaszczysta, przechodząca obok jego chatki droga.

Uzależniony od marihuany i alkoholu chłopak mieszkał sam i rzadko wychodził z domu. Wyprowadził się od rodziców około sześciu lat temu. Mieszkając samotnie, codziennie umilał sobie życie skrętem i różnego rodzaju trunkami, od co najmniej trzech lat ani razu nie był całkowicie trzeźwy. Zarabiał na ilustrowaniu książek, napisał także trzy niewielkie opowiadania o dość mrocznej fabule. Od nastolatka chłopak zakochany był w tego rodzaju tematyce, a najbardziej w tej dotyczącej psychopatów i seryjnych morderców. Obejrzał o nich chyba wszystkie dostępne filmy i przeczytał masę książek. Lekarz chłopaka ze względu na jego chorobę (miał stwierdzony lekki stopień schizofrenii i depresję) był dość mocno zaniepokojony rosnącą z każdym miesiącem w siłę pasją Trevora. Poinformowała go o niej matka chłopaka. Kobieta znalazła u syna kilkanaście odpychających filmów oraz dziwne, przerażające rysunki, które ten schował w szafie.

Jego hobby powoli zmieniło się w obsesję. Niekiedy pojawiała się całkiem nieuzasadniona agresja, to znowu apatia. Skoki nastroju zebrały na sile, więc gdy mieszkał jeszcze w rodzinnym domu, brał tabletki, które łagodziły te napady, ale gdy się wyprowadził, uznał, że nie są mu już potrzebne. Zaledwie po kilku miesiącach mieszkania na odludziu i niezażywania leków jego obłędne hobby dało o sobie znać. W ciągu następnych czterech lat porwał i zamordował trzy osoby, co przeszło bez echa. Nie zadawano pytań, nie było podejrzeń, nie znaleziono ciał – czuł się bezkarny. Lecz największym dowodem jego obłąkania było naśladowanie swoich ulubionych bohaterów. Za każdym razem znęcał się nad ofiarami, zanim je wykończył. Po wyładowaniu energii przez dokonanie każdego z mordów emocje jakby z niego uchodziły, nawet na kilka miesięcy.

Otworzył oczy – dochodził wieczór. Spojrzał na zniszczony dywan.

– Kurwa! – zaklął przez zęby, wymiętolony rysunek odłożył na bok i wziął się za sprzątanie chlewu, który zrobił. Niedopałek blanta natychmiast odpalił – nigdy nie marnował narkotyku. Po skończeniu trawy złapała go chęć na papierosa. Wstał i leniwie poczłapał stronę stolika, gdzie leżała otwarta paczka. Zajrzał do środka – ostatni. Natychmiast się zirytował, wsadził odpaloną używkę w zęby, wsiadł do srebrnego Taurusa i odjechał w stronę oddalonego o kilkanaście kilometrów miasteczka.

Szedł wolno, pochłoniętymi w mroku alejkami, wypatrując sklepu. Kroczył tak, myśląc o wszystkim i o niczym, gdy w pewnym momencie coś przykuło jego uwagę. Po drugiej stronie ulicy zobaczył jakąś dziewczynę. Jej twarz od razu wydała mu się znajoma i natychmiast wzbudziła jego ciekawość. W okamgnieniu się ożywił i ruszył za nią. Szedł równolegle do młodej kobiety już dłuższy czas, próbując dokładniej ją dostrzec, lecz nadal jej nie poznawał – było zbyt ciemno. Poza tym widział ją z boku, przez co nie mógł dokładnie się przyjrzeć, był jednak pewien że zna widoczne w słabym świetle latarni kontury jej twarzy. Lecz jedno mógł stwierdzić na pewno – dziewczyna była piękna.

Przyglądał się hipnotycznie ślicznotce, w końcu ta skręciła za obdrapany budynek i zniknęła w drzwiach dużej kamienicy. Stał tam jeszcze dłuższy czas w nadziei, że może wyjdzie, lecz w końcu się znudził i odpuścił.

Po niezbyt długich poszukiwaniach znalazł mały nocny sklepik. Kupił dwie paczki papierosów i trzydzieści minut później był już w domu. Nalał sobie sporego drinka, wyjął zielsko schowane pod pryczą i zrobił skręta. Był dość spory, ale Trevor miał ochotę bardziej niż zwykle się dziś nawalić. Poza tym nie miał nic lepszego do roboty.

 

Leżał w łóżku, palił, i rozmyślał o dziewczynie z miasta. Miał pewne podejrzenia co do tego, kim jest, lecz nie brał tego na poważnie; dziewczyna nie mieszkała przecież w jego mieście. Na ulicy panował mrok, widział ją niewyraźnie, z daleka, mógł się więc pomylić. Lecz myślał dalej, coraz intensywniej; młoda kobieta bardzo go zaintrygowała i szczerze mówiąc... trochę namieszała mu w głowie. Długo nie mógł usnąć. Tak go to męczyło, że około trzeciej nad ranem zerwał się z kanapy i sięgnął po szkolny album. Nie szukał długo. Już na szóstej stronie pojawiła się Emma, o dwa lata starsza od niego uczennica, do której zawsze miał słabość. Od razu przypomniał sobie jej ciemne blond włosy i ładną twarz. Nigdy nie odważył się do niej podejść, zwłaszcza, że od zawsze był nieśmiałym, a wręcz strachliwym samotnikiem, którego jedynymi kumplami od lat były tylko ołówek i szkicownik.

Uczniowie szkoły nigdy nie rozmawiali z Trevorem, wręcz przeciwnie – podśmiewali się z niego. Ale nie ona. Dziewczyna, mijając go czasem na szkolnym korytarzu, zawsze się uśmiechała, ciepło i przyjaźnie, i ten uśmiech właśnie robił na chłopaku tak wielkie wrażenie. Był piękny i szczery.

Niespełniona szkolna miłość na amen zawładnęła myślami młodego mężczyzny. A najbardziej dumał nad jednym: co ona tu robi?

 

Trevor nie spał już tej nocy. Po opróżnieniu zawartości butelki whiskey i wypaleniu dwóch skrętów, wyszedł z domu i udał się do pobliskiego lasu. Łaził bez celu, bijąc się z myślami. Nie odczuł nawet, kiedy minęło kilka godzin.

Nie mógł pojąć, dlaczego nie zabił tej dziewczyny, przecież miał świetną okazję. Nie wiedział, czemu wraz z pojawieniem się młodej kobiety uszły z niego mordercze zapędy, kompletnie tego nie rozumiał. Przecież fajki to podświadomie nie był jedyny powód jego wyjazdu do miasta.

Zmęczony spacerem i obłąkanym rozmyślaniem, około południa wrócił do domu. Sen ogarnął go momentalnie.

Obudził się i spojrzał na zegarek – kilka minut po dwudziestej trzeciej. Zrobił skręta, wziął ze stolika nową flaszkę i wyszedł z domu. Nie wiedzieć, czemu, znowu znalazł się przy znanej mu już kamienicy. Odpalił peta, pociągnął z butelki i czekał... czekał, mimo iż wiedział, że nie pisane mu będzie ponownie spotkać nurtującą go dziewczynę.

Butelka się skończyła. Była równiutko druga w nocy. Zrobiło się cicho i pusto, ulica umarła. Ciężko podniósł się z miejsca i skierował w kierunku pobliskich klubów. Szedł anemicznie, nie przestając myśleć o pięknej blondynce. Uczucie powróciło. Przeszedł w zadumie już prawie połowę miasta, gdy nagle dostrzegł ubranego w garnitur faceta. Typ stał przy taksówce i darł mordę na kierowcę. Jakiś pedał. – Podsumował chłopak, idąc powoli w jego kierunku. Auto odjechało, a koleś stanął na środku chodnika i odpalił papierosa. Dopiero po chwili zauważył kroczącego jak po narkozie Trevora. Gdy ten się do niego zbliżył, typ cicho lecz złośliwie się zaśmiał, co z jego strony miało być chyba oceną osoby chłopaka. Kurwa, taki śmieszny jestem? – Zinterpretował w okamgnieniu Trevor i coś szarpnęło nim od środka. Natychmiast się odwrócił, szybkim krokiem podszedł do mężczyzny i z pełną siłą uderzył go pięścią w twarz. Gdy ten upadł, spadł na niego grad kopniaków. Napastnik zadał kilkanaście ciosów, po czym chwycił leżącą nieopodal, połamaną deskę i zaczął tłuc nią faceta. Ten krzyczał coś do oprawcy, z czego Trevor wyłapał tylko: „przestań!”, lecz tej chwili nie docierało do niego nic – trwał w jakimś chorym amoku.

Lał faceta do czasu, aż się w końcu zmęczył. Zaprzestał katowania, spojrzał w oczy nieprzytomnemu już prawie mężczyźnie i jednym ciosem w głowę dokończył dzieła. Zdenerwowany, pośpiesznie zaciągnął zwłoki w najbliższy ciemny kąt i szybko oddalił się z miejsca zbrodni. Gdy był już wystarczająco daleko, oparł się o najbliższe drzewo, starając się uspokoić zmęczony oddech i drżące ciało. Zamyślił się głęboko, jakby żałował tego, co przed chwilą zrobił. Po dokonaniu każdej zbrodni miał dziwne wyrzuty sumienia, czego kompletnie nie rozumiał.

Szedł już wolno w stronę auta, gdy znowu poczuł chęć na alkohol. Sięgnął do kieszeni – jest zwitek banknotów. Kupił butelkę i nie odbierając reszty, szybko opuścił sklep. Sprzedawca długo podążał wzrokiem za wyglądającym trochę jak bezdomny gościem. Źle ze mną... coraz gorzej – pomyślał Trevor, siedząc już w ciemnym zakamarku i sącząc z zamiłowaniem Johnniego Walkera. Nie chcę już tego robić... nie chcę!

Siedział w zadumie, raz po raz popijając. Alkohol przyjemnie uderzał do głowy...

 

– Co pan tu robi? – Ktoś szarpnął Trevora za rękę. Otworzył oczy – obraz mu się rozmazywał.

– Pytam, co pan tu robi? Czemu pan tu śpi? To nie miejsce na drzemkę! – warknął gruby wąsaty gliniarz, wisząc nad głową chłopaka.

– Która godzina? – zapytał Trevor, obraz w zaspanych oczach już się wyostrzył.

– Dochodzi szósta rano.

– Przepraszam. Spacerowałem i chciałem w spokoju pomyśleć i się napić. Widocznie przysnąłem, już się zabieram.

– Co pan ma na ubraniu? Czy to krew?

Trevor, mocno już wystraszony, w wyniszczonych szarych komórkach szukał odpowiedzi, rozglądając się jednocześnie dookoła.

– Proszę odpowiedzieć!

– Tak, to krew. Potrąciłem psa, zostawiłem go w lesie – wydusił chłopak.

– Ma pan jakieś dokumenty? – Policjant nie odpuszczał.

Kompletnie spanikowany już szatyn zaczął obmacywać się po kieszeniach.

– Chwila... musiały gdzieś mi tu wypaść albo mam je w aucie.

– Prowadzi pan po alkoholu? – katował go dalej mężczyzna, spojrzawszy na leżącą obok, pustą butelkę, którą Trevor dawno już namierzył.

– Nie, zamierzałem wracać taksówką.

– To ma pan te dokumenty czy nie?! – zapytał głośniej gliniarz, mocno już podejrzliwy w stosunku do chłopaka.

– Widocznie mam je w samochodzie – bąknął spłoszony Trevor, wskazując głową stojącego nieopodal Forda.

Policjant odwrócił się w stronę auta. Trevor tylko na to czekał. Bez chwili zastanowienia chwycił butelkę i z całym impetem roztrzaskał ją na głowie faceta. Koleś upadł i lekko oszołomiony próbował sięgnąć po broń, lecz napastnik był szybszy. Wyrwał mu rewolwer i wycelował mężczyzny. Ręka mocno mu drżała. Leżący na ziemi gliniarz zdążył tylko wybełkotać: "Nie rób tego, zabijesz policjanta?" – ale otępiały jeszcze alkoholem, a teraz i strachem furiat nie zwracał na niego uwagi. Spojrzał z wściekłością na pistolet, po czym przykucnął, chwycił głowę ogłuszonego mężczyzny i szybkim ruchem skręcił mu kark. Oszołomiony całą zaistniałą sytuacją ciężko przysiadł ciężko na kolanach, strasznie się zmęczył tym wszystkim. Obejrzał się – w tej chwili samochód stał o kilkadziesiąt metrów za daleko. – Kurwa – wymamrotał pod nosem, schował broń w spodnie i biegiem ruszył w stronę pojazdu. Wrzucił gnata pod siedzenie pasażera, odpalił silnik i podjechał do feralnego miejsca. Śpieszył się bardzo – zaczęło już świtać.

Zapakował ciało do bagażnika, rozejrzał się jeszcze, czy go ktoś nie widział i szybko odjechał. Jechał bardzo nerwowo, rozglądając się bacznie, czy nie nadjeżdża jakiś radiowóz. Kwadrans zajęło mu dotarcie w głąb lasu i tam dopiero wywlekł trupa z samochodu i zagrzebał w stertę liści.

Po kolejnych kilkudziesięciu minutach był już w domu i jeszcze nie otrząsnąwszy się z tego zdarzenia, od razu sięgnął po butelkę. Z tego wszystkiego wytrzeźwiał. Pił, palił i i mamrotał do siebie: – Musiałem, nie pójdę do pierdla. Debilu, dwa zabójstwa na raz? Naprawdę, coraz gorzej z tobą…

Nie ćpał nic, wypił tylko odrobinę, zapakował łopatę do auta i wrócił do lasu. Długo kręcił się miedzy drzewami, za cholerę nie mogąc znaleźć miejsca, gdzie schował ciało. Łaził tak w kółko już dobrą godzinę i powoli zaczęła ogarniać go na przemian to złość, to panika. W końcu usiadł. Przypalił Marlboro i mocno się zaciągnął. Spokojnie, myśl, kurwa, to na pewno było gdzieś tu. – Główkował, paląc papierosa coraz szybciej. I nagle go olśniło!

Kopał dół, klnąc pod nosem; był wściekły, że musi się tak męczyć. W końcu po półtorej godzinie machania łopatą, gdy dziura była już wystarczająco głęboka, wrzucił zwłoki i zakopał. Uśmiechnął się dziwnie...

 

I co teraz? Zabiłem pierdolonego glinę, będzie szum – Wkurwiał się, siedząc już na kanapie. Muszę się napić, odpocząć, a potem pojadę do miasta i zobaczę, co się dzieje – zadecydował, po czym legł na kanapie i zamknął oczy. Blant dopalał się w dłoni...

Śniło mu się, że nad jego łóżkiem z dość dziwną miną stoi Emma i trzyma na rękach psa, którego miał w dzieciństwie i który już dawno zdechł. Był chudy jak szkapa i cały wyliniały. Głowa zwisała mu bezwładnie na jej prawym przedramieniu, dziwnie wykręcona.

– Nie martw się, nic mu nie jest – powiedziała dziewczyna, głaszcząc zwierzaka po karku. Pies otworzył oczy i Trevorowi ukazały się jego puste oczodoły...

Zerwał się do pozycji siedzącej, cały mokry. Oczy mocno załzawiły. Chwilę minęło, póki doszło do niego, że już nie śpi. Spojrzał na zegarek – kilka minut po dwunastej.

– Kurwa, co za flejtuch – burknął, podniósł niepalonego skręta z dywanu i szybko wsadził w usta. W miejscu „zbrodni” został jedynie brzydki czarny kleks.

Spojrzał na stolik – prócz pustej brązowej butelki po piwie nie ujrzał tam nic ciekawego. Co jest? – zdziwił się. Nie miał pojęcia, skąd się ona tam wzięła, nie przypominał sobie, żeby pił piwo. Nie zdziwił się jednak, od nadużywania wszelkiego rodzaju środków odurzających jego pamięć już od dawna nie funkcjonowała, jak należy.

Nie chciało mu się ruszać z łóżka. Sięgnął do kieszeni i wyjął zawiniętą w kartkę papieru trawkę. Trochę mało – pomyślał i ruszył się niezgrabnie. Kości miał gumowe i obolałe. Wstał.

Z piwem w dłoni zasiadł przy komputerze i zaczął robić skręta. Ręce uporczywie odmawiały mu posłuszeństwa. Były jak z drewna, do tego cholernie bolały, zapewne po porannym kopaniu. Namęczył się niemiłosiernie, w końcu po dziesiątkach przekleństw udało mu się skręcić. Zapalniczka... i już kłęby przyjemnego dymu otoczyły go całego. Otworzył przeglądarkę.

 

Nad ranem znaleziono ciało młodego biznesmena. Po stanie, w jakim znajdowały się zwłoki, policja ustaliła, że mamy do czynienia z wyjątkowo brutalnym sprawcą. Na razie nie ujawnia szczegółów. Trwają poszukiwania podejrzanego. Władze apelują o ostrożność

 

Skrzywiła mu się twarz, choć nie bardzo się tym przejął. Nie znają sprawcy, nie mają żadnych poszlak, świadków... To był jakiś gnój, należało się bydlakowi... – Tłumaczył się głupio. Zamknął przeglądarkę i uruchomił Worda, w którym napisane było tylko kilka stron. Opisał zbrodnię na stróżu prawa, przekręcając całkowicie okoliczności i fakty, i zmieniając także postać nieszczęśnika, jakby to miało złagodzić jego poczucie winy. Tak go wchłonęła mordercza fabuła, że zapomniał o zielsku i oparzył sobie palec.

– Kurwa mać! – ryknął i machając wściekle prawą dłonią, lewą zgasił niedopałek.

Ta książka jest bez wyrazu, czegoś w niej brakuje. – Mamrotał w myślach, zamykając notebooka i nagle przypomniał sobie ślicznotkę spod kamienicy. Chciałby znów ją zobaczyć, może porozmawiać? Ale nie chciał jej zabić, nie ją. A jak to będzie silniejsze od mnie? – Ogarnął go lęk – Trevor już dawno nie ufał samemu sobie. Pytania kotłowały się w głowie z siłą wodospadu.

I nagle coś go tknęło! Chwycił kluczyki, wskoczył do auta i mocno wcisnął pedał gazu.

Gdy dojechał do miasta, od razu zauważył sporo ludzi w miejscu, gdzie zatłukł eleganta. Skręcił w prawo i zatrzymał samochód pod trochę menelsko wyglądającą knajpą. Wszedł do środka i zaczął się rozglądać. Jest, jak zawsze! Ubrany w wyciągniętą czarną bluzę koleś z długimi włosami, siedział przy stoliku w kącie i pił jakieś badziewie. Twarz Trevora momentalnie rozpromieniała...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • ZielonoMi pół roku temu
    Może ktoś wie, dlaczego w niektórych miejscach trzeba wcisnąć dwa razy "enter", żeby zrobić odstęp między akapitami? To trochę denerwuje. :(
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Dwa morderstwa na samym wstępie - mocne. Lubię takie klimaty: wariaci, tajemniczość i wszystko podszyte mrokiem. Obciążyłaś bohatera takim wachlarzem używek, że nie wróżę mu długiego życia. Jednak zanim przekroczy bramy piekła, na pewno nie jedna osoba przez niego zginie - o psychicznym zwyrodnieniu, bólu i udręce ofiar, już nie wspomnę. Fajne to to. 5. :))
  • ZielonoMi 5 miesięcy temu
    Dziękuję bardzo, fajnie, że ktoś prócz mnie preferuje brutal. Lubię takie pisać, robię konkurencję dla Kinga.🤣🤣 Miło Cię widzieć. 😉
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Król grozy nie jest taki straszny, jak go malują. :)
  • ZielonoMi 5 miesięcy temu
    W sumie przeczytałam tylko "Blaze'a", bardzo fajna książka. I raczej złapała za serce, niżeli wystraszyła. ;) Polecam.
  • Margerita 5 miesięcy temu
    Trevor mnie przeraża jak czytałam to miałam dreszcze
  • ZielonoMi 5 miesięcy temu
    To dobrze. 😅

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania