Ukojenie cz. 22
Wielki jak góra facet wtargnął do domu, powalił Trevora, wykręcił mu ręce i skuł kajdankami. Obok stał już drugi mężczyzna. Podnieśli chłopaka i wyprowadzili na zewnątrz. Zszokowana dziewczyna wybiegła za nimi.
– O co chodzi?! Dokąd go zabieracie?! – krzyknęła, łapiąc olbrzyma za ramię.
– Proszę wracać do środka – burknął typ.
– Weź mój samochód i jedź do domu! – Zdążył jeszcze krzyknąć Trevor, zanim wsadzili go do auta, które odjechało bardzo szybko.
Siedział w wozie, przerażony, jednak miał dobre przeczucia. Od razu różne myśli przychodziły mu do głowy, a najbardziej jedna – dowiedzieli się o wszystkim, nie wyjdę z pierdla. Gliniarze się nie odzywali, w końcu Trevor zapytał:
– Za co zostałem zatrzymany?
Jeden z mężczyzn głośno się roześmiał, ale zaraz odparł:
– Niedługo się dowiesz.
Wkrótce pojazd stanął na tyłach komisariatu. Wywlekli chłopaka i zaprowadzili do środka. Zjechali windą do aresztu i weszli do obskurnego pokoju na samym jego końcu. Facet posadził Trevora na krześle, rozkuł, wsadził jego ręce między szczebelki w oparciu i ponownie zapiął w kajdanki. Chłopak patrzył na to wszystko coraz bardziej wystraszony. Mężczyzna wyszedł. Nie było go dobre dwadzieścia minut, w końcu wrócił z policyjną pałką i dokumentami. Trevor, widząc narzędzie, zbladł jeszcze bardziej. Kiedyś już miał zaszczyt oberwać taką pałą – nie należało to do jego najmilszych przeżyć. Typ usiadł na biurku, naprzeciwko chłopaka.
– To co, panie Burnes? Zobaczymy, co ma pan na sumieniu – warknął oschle, otwierając teczkę. – Zniszczenie witryny sklepowej i kradzież, bójka, prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwym oraz posiadanie narkotyków. Do aniołków pan raczej nie należy – Uśmiechnął się cynicznie.
Trevor nie rozumiał, o co chodzi, przecież to było siedem lat temu. Odetchnął jednak z ulgą, nie słysząc oskarżeń o morderstwo.
– Nadal sprzedajesz prochy? – zapytał policjant.
– Co? Jakie prochy? – Zdziwił się chłopak.
Śledczy ciszą skomentował tę odpowiedź.
– Ja nigdy tym nie handlowałem – wyjaśnił szatyn.
– A kto?
– Nie mam pojęcia.
– Skąd miałeś narkotyki?
– Nie pamiętam, to było parę lat temu. Możecie mi wyjaśnić, o co tu chodzi?
Facet w odpowiedzi wstał i huknął go z pięści w twarz. Trevor dogłębnie odczuł ten cios.
– To ja tu zadaję pytania! – rzucił głośno gliniarz.
Szatyn patrzył na niego, próbując wyczytać cokolwiek z wyrazu jego wrednej gęby.
– Nadal twierdzisz, że nie sprzedajesz dragów? – Mężczyzna wznowił temat.
– Nie sprzedaję, miałem odrobinę na własny użytek – tłumaczył się zdezorientowany Trevor.
Po tych słowach dostał z pięści w brzuch. Skulił się na krześle.
– Nie umiesz kłamać – ciągnął facet.
– Co tu jest grane? Pytasz mnie o to, co było kilka lat temu? Z jakiego powodu? –
– Wkurzył się chłopak.
Jeszcze raz dostał w twarz. Zawirowało mu w głowie; koleś był potężny, miał krzepę.
– Więc kto sprzedaje? Wiem, że ćpasz i że ktoś w moim mieście handluje tym gównem. I ty mi powiesz, kto – oznajmił policjant, nachylając się przed zatrzymanym.
Trevor milczał. Mężczyzna podszedł do biurka, wziął pałkę i znowu zawisł nad chłopakiem.
– Czekam na informacje – syknął ostrzegawczo.
Trevor nadal się nie odzywał, więc koleś łupnął go po skutych nadgarstkach. Chłopak zawył na cały pokój, ale zaraz ucichł. Miał tylko nadzieję, że facetowi nie przyjdzie do łba trzasnąć go po zszytej dłoni. Siedział i patrzył na gościa, nie otwierając ust.
– Takiś twardy? – zapytał złośliwie gliniarz.
– Kurwa, nie ćpam od kilkunastu miesięcy – wydusił ciężko Trevor.
Znów oberwał pałą, tym razem po brzuchu. Nie krzyknął, jęknął tylko cicho, ponownie się pochylając.
– Idę po kawę i mam nadzieję, że jak wrócę, będziesz bardziej rozmowny – rzekł gliniarz i wyszedł.
Trevor siedział i nie wiedział, co jest grane, czemu typ go tłucze. Przecież to policjant. Nigdy nie wierzył w opowieści o takich metodach przesłuchań, lecz powoli zaczął zmieniać zdanie. Najbardziej jednak nurtowało go, dlaczego zadają te pytania po upływie tak długiego czasu?
Cały czas rozglądał się po pokoju. Ręce go bolały, usta piekły. Po kilku minutach koleś wrócił i znów klapnął na biurku.
– No to jak? Zdecydowałeś się na szczerość? – Przeciął Trevora pogardliwym spojrzeniem.
– Już powiedziałem, że nic nie wiem! Rzuciłem prochy! – Uniósł się chłopak.
Facet znowu sięgnął po pałkę i Trevora przeszedł zimny dreszcz. Mężczyzna wstał i bez słowa z pełnym impetem łupnął ofiarę po nogach. Tym razem Trevor wydał z siebie bardziej przejmujący dźwięk. Śledczy napił się kawy i ponownie zwrócił do chłopaka:
– Lubisz tu przyjeżdżać i bić ludzi?
Śmiech, jaki w tym momencie uwolnił z siebie Trevor, był nie do opisania.
– Aha, więc to o to chodzi? Narkotyki to tylko żałosna przykrywka? Ciekaw jestem, ile wam zapłacił, żebyście mnie tu przywlekli? – zadrwił szatyn, brechając.
Podrażniony jego wesołością gliniarz ponownie wstał i łupnął go pałą w brzuch. Trevor skulił się jeszcze bardziej, tracąc oddech. Spojrzał na faceta.
– Postaraj się, moja matka tłucze lepiej – wyjechał, na powrót uderzając głupim, zrezygnowanym już śmiechem.
To jeszcze bardziej wzburzyło policjanta, który stracił cierpliwość i zaczął okładać chłopaka pięściami po głowie, waląc, gdzie popadnie. Trevora zamroczyło i wyraźnie czuł, jak warga zaczyna mu puchnąć. Głowę trzymał spuszczoną, nie miał już siły patrzeć na oprawcę. Mężczyzna podniósł do góry twarz chłopaka.
– To nie przykrywka, to tylko przy okazji – poinformował złośliwie, po czym przysiadł na meblu i chwycił kubek.
Do sali wszedł drugi facet.
– Jak ci idzie? – zapytał.
– Jak widać. Ale to się z czasem zmieni – zaśmiał się kat i zwrócił do zatrzymanego: – To jest spokojne miasto, a ty przyjeżdżasz, robisz zamieszanie, napadasz ludzi bez powodu i jeszcze strugasz bohatera?
– Bez powodu? No tak… przecież odpowiednia suma wyklucza wszelkie powody – zakpił Trevor, lecz głos miał coraz bardziej łamliwy. – No powiedz, ile wyłożył? Chcę wiedzieć, ile jestem wart – kontynuował rozradowany, jakby kompletnie nie obchodziło go, że znowu oberwie.
Skompromitowany mężczyzna zerwał się z miejsca i już bez opamiętania zaczął bić więźnia pięściami po twarzy, w końcu chłopak stracił przytomność.
Poczuł chłód na mokrej twarzy.. Po chwili usłyszał: – Dobra, zamknij go i jedziemy. Dokończymy później. Rozkuli pobitego, chwycili pod obie ręce i wyprowadzili z sali. Trevor ledwo stał na nogach, praktycznie nie szedł, tylko go ciągnęli. Nie doszedł jeszcze do siebie po tym omdleniu. Rzucili go na zimną podłogę i w tym momencie poczuł okrutne pieczenie.
– Żebyś się nie nudził! – krzyknął wesoło znany mu już głos i krata w celi się zatrzasnęła.
Oczy zapłonęły gazem pieprzowym. Chłopak ścisnął powieki z całej siły, ale to nic nie dało. Nie miał sił, żeby wdrapać się na pryczę, został więc na ziemi. Skulił się w kłębek, próbując złapać trochę ciepła. Pieczenie oczu było coraz dokuczliwsze, czuł się, jakby ktoś wsadził mu twarz do wrzątku. Kurwa, sam nie da rady, potrzebuje psów? A może się boi? – szatyn wydrwił osobę znienawidzonego Scotta. Wydedukował, że nieźle musiał nastąpić bydlakowi na odcisk, skoro ten nasłał na niego skorumpowaną policję. Emma też chodziła mu po głowie, był pewny, że bardzo się przestraszyła.
Ból się nasilał. Mimo iż dostał dość mocno po twarzy, ta nie dokuczała mu tak bardzo, jak brzuch. Rwące skurcze łapały chłopaka, aż się cały spocił. Nie miał pojęcia, ile czasu facet go tłukł, czy jest rano, czy wieczór i która godzina. Kręcił się na zimnym betonie, w końcu usnął.
Przebudził się cały zmarznięty, od twardej podłogi ciągnęło ostrym chłodem. Nie wiedział, na ile odpłynął, ale mógł już otworzyć oczy, które nadal piekły. Sikać mu się chciało, ale w celi oczywiście kibla nie uraczył. Obok była jednak drugie, oddzielone kratą pomieszczenie, więc Trevor, niewiele myśląc, wysikał przez okratowanie, po czym zaśmiał się sam do siebie i legł na drewnianej skrzynce, zwanej w tym miejscu łóżkiem. Była cholernie twarda, ale przynajmniej nie taka zimna. Pomacał się po kieszeniach – nic w nich nie było. W domu zostało wszystko, czego w tej chwili potrzebował, a dokładniej mówiąc – papierosy.
Egzystował na tym barbarzyńskim legowisku, cierpiąc z braku nikotyny i bólu. Czuł też podpuchnięte oko, które pulsowało i zachodziło mgłą. Zamknął powieki. Nie mógł stwierdzić, ile przeleżał, w końcu krata aresztu się otworzyła.
– Wstawaj! – zagrzmiał koleś i od razu spojrzał na kałużę w sąsiedniej celi.
Uśmieszek pojawił się na ustach Trevora. Ciężko ruszył się ze skrzyni, czuł się jak połamany.
– Ruszaj się! – wrzasnął gość, chwycił szatyna za fraki i z pomocą kolegi zaprowadził do znanego mu już pokoju.
Skuł go dopiero na miejscu, w takiej samej pozycji. Nie czekał, od razu grzmotnął chłopaka pięścią w żołądek. Trevor głośno westchnął i zgiął się z bólu.
– Za to, co zrobiłeś w areszcie – poinformował i oparł poszkodowanego o krzesło. – Wyspałeś się? – Zaśmiał się pogardliwie.
Więzień milczał, nie patrzył na faceta.
– Widzę, że dalej siedzi w tobie chojrak – rzucił chłodno policjant, odpalając papierosa.
Uwolnił prawą rękę chłopaka i podał mu używkę. Trevor wziął ją w rozedrganą dłoń. Gliniarz milczał przez cały okres palenia i gdy już zabrał i zgasił niedopałek, ręka szatyna powróciła do towarzyszki.
– No to jak? Dalej będziesz pałętał się po moim mieście? Nie jesteś tu mile widziany – oświadczył mężczyzna.
Trevor się nie odzywał. Brutal cierpliwie czekał na reakcję, w końcu zapytał:
– A może zaprosimy na pogawędkę tę małą dziwkę, która rano u ciebie była? Ona zapewne będzie bardziej rozmowna.
Targnięty złością chłopak chciał zerwać się z krzesła, ale znów oberwał i momentalnie przysiadł na miejscu.
– To o nią tak dzielnie walczysz? – drwił kat.
– Wal się, frajerze – odparł w końcu Trevor.
Despota ponownie wziął pałkę i huknął pokrzywdzonego po udach. Ten wydał z siebie nieludzki odgłos. To chyba nie zadowoliło faceta, bo zaraz poprawił z pięści w twarz. Usiadł naprzeciwko i sięgnął po paczkę z papierosami.
– Myślisz, że długo tak możesz? – zagadał chełpliwie, odpalając używkę.
Trevor nie reagował, siedział skulony.
– Nie takich jak ty już tu zmiękczaliśmy – poinformował zadowolony gliniarz.
Cisza.
– Dlaczego pobiłeś Evansa? Mamy na to świadków – kontynuował mężczyzna.
– Bo to dupek – wykrztusił szatyn i za chwilę znów dostał po twarzy.
Z wargi coraz mocniej leciała krew.
– Minął ponad miesiąc, a moi koledzy nadal nie wiedzą, kto cię skopał. A wiesz, czemu? Bo nie chcą wiedzieć, poza tym gówno ich to obchodzi. Mają ważniejsze sprawy, niż przejmowanie się pobiciem jakiegoś brudasa – zarechotał z satysfakcją facet.
Trevor nadal nie odzywał się do oprawcy. Wiedział, że koleś robi to dla zabawy i czego by nie powiedział, i tak zostanie pobity. Do tego to przecież sprawka Scotta, więc typek raczej nie odpuści.
Gliniarz palił powoli i z dumą gapił się na Trevora, dmuchając mu dymem prosto w twarz.
– Niezła jest ta twoja Emma, może ją jednak zaprosimy? Jak obiję jej ryj, albo ją puknę, to może zaczniesz w końcu ze mną współpracować? – rzucił zaczepnie policjant.
Chłopak ponownie chciał wstać, ale po chwili znów siedział na miejscu, zgięty w pół.
– Powtarzam pytanie: dalej zamierzasz się tu kręcić? To nie miejsce dla ćpunów. – Facet nie odpuszczał.
Trevor nie reagował, był już doszczętnie umęczony.
– No mów, do cholery, zaczynasz działać mi na nerwy! – ryknął typ i znów zdzielił go pałką po nogach.
Mimo że cios był bardzo bolesny, chłopaka stać już było jedynie na wydanie z siebie chrapliwego cichego jęku.
– Zawsze usługujesz bogaczom? – zapytał nagle Trevor.
– Co powiedziałeś, gnoju?! – Oburzył się facet i targnięty frustracją, kolejny raz zaczął okładać ofiarę pałą, gdzie popadnie, oszczędził tylko głowę.
Zadał mnóstwo ciosów, mimo to chłopak nie zemdlał, zawisł tylko bezwładnie na krześle. Jego jasne spodnie i koszulka wszędzie już były pobrudzone krwią z ust. Trevor coraz słabiej odczuwał ból, ogarniało go tylko uczucie senności. Policjant widząc, że zatrzymany zaczyna odlatywać, znowu chlusnął mu wodą w oczy, lecz pobity nie miał już siły się ruszyć. Gliniarz złapał chłopaka za włosy i uniósł jego głowę.
– Masz coś jeszcze do powiedzenia? – syknął.
Trevor apatycznie się uśmiechnął, ale był już całkowicie zobojętniały. Od razu dostał potężny cios i po nim dopiero odpłynął.
Gdy odzyskał świadomość, nadal siedział na krześle. W pomieszczeniu było ciemno. Nie wiedział nawet, w którym miejscu czuje największy ból. Rozrywało go całego na kawałeczki. Chciał spojrzeć przed siebie, ale nie dał rady wykonać jakiegokolwiek ruchu. Siedział i cierpiał do chwili, aż znowu stracił przytomność.
Poczuł klepanie po policzku i ciężko otworzył oczy. Dręczyciel podniósł jego twarz. Był wyraźnie podpity.
– Więc jak? Zrozumiałeś w końcu, dlaczego tu jesteś? – zapytał po raz enty i puścił chłopaka.
Głowa Trevora opadła bezwładnie. Nie otworzył ust.
– Zalazłeś za skórę niewłaściwym osobom – kontynuował mężczyzna.
– Ale przynajmniej załatwiłem to sam i nie musiałem za to płacić – wymamrotał szatyn, gubiąc z ust kropelki krwi.
Znowu dostał w twarz.
– Widzę, że humor cię nie opuszcza. Powiedziano ci, żebyś przestał kręcić się koło tej suki? Widocznie nie zrozumiałeś, więc zastosowaliśmy inne środki – warknął gliniarz.
– Twój bogaty pan powinien się leczyć – odparował Trevor.
Policjant pociągnął z butelki i odpalił papierosa.
– Chyba jednak oklepię twoją panią, może wtedy w końcu zrobisz, co ci każę – rzekł, dmuchając chłopakowi dymem w oczy.
– Nie waż się jej tknąć, gnoju! – wyjąkał Trevor.
Facet się zaśmiał i po chwili rzekł:
– Nie zwykłem bić kobiet, brudasie, poza tym dostałem wytyczne, żeby nie ruszać tej szmaty. Ale kiedyś zabawię się z nią tak, jak to zrobił Scott.
– Zatłukę cię, bydlaku, bądź tego pewien! Jeśli chcesz w nocy spokojnie spać, musisz mnie tutaj zabić! – rzucił wściekły chłopak, ostatkiem sił wydobywając słowa.
Koleś, widząc, że jego złośliwości działają zatrzymanemu na nerwy, zarechotał jeszcze głośniej.
– Ty mnie zatłuczesz? Ty? Ćpun i ofiara losu? Nie mogę się doczekać. – Rżał jak najęty. – Choć muszę przyznać, że nieźle obiłeś mordę Evansa – dorzucił.
– Twoją obiję gorzej!
Gliniarza już nosił fakt, że chłopak nic sobie nie robi z bicia i nie wiedząc już, jak w końcu wyjść z tej potyczki z twarzą, szybko wstał i kolejny raz huknął go w twarz, lecz tym razem z taką siłą, że powalił Trevora na podłogę razem z krzesłem. W tym momencie do sali wszedł drugi gliniarz.
– Dobra, wystarczy. Musimy jechać, bo już jesteśmy spóźnieni. Chłopaki zaraz zabiorą to ścierwo z komisariatu – poinformował.
Oprawca nachylił się nad zatrzymanym.
– Pamiętaj! Jeśli nie przestaniesz plątać się po moim mieście, powtórzymy zabawę – zagroził, poklepał go po policzku i wyszedł z sali.
Chłopakowi było już wszystko jedno. Po kilku minutach przyszło dwóch mundurowych i wzięli go pod ręce. Był kompletnie bezwładny, musieli ciągnąć go do windy. Wrzucili pobitego na tylne siedzenie radiowozu, który zaraz ruszył. Trevor prawie nie słyszał ich głosów, dochodziły do niego tylko jakieś niezrozumiałe szumy. W końcu auto się zatrzymało. Dźwignęli go za oba ramiona i po chwili poczuł uderzenie o beton, aby po nim usłyszeć niewyraźny odgłos odjeżdżającego samochodu.
Z trudem zerknął przed siebie – leżał między dwoma budynkami, w jakiejś małej uliczce. Chciał się podnieść, ale nie dał rady, prócz bólu twarzy i brzucha zupełnie nie czuł swojego ciała. Nie mógł ruszyć głową, widział więc tylko to, co było w zasięgu jego wzroku, a mianowicie – prawego oka. Na lewe przez opuchliznę nie widział nic. Było jeszcze jasno, więc Trevor wywnioskował, że spędził na komisariacie tylko kilka godzin. Zastanawiał się, gdzie jest i która godzina, ale czuł się coraz bardziej osłabiony. W rezultacie znowu stracił przytomność.
Leżał chyba długo, bo gdy się ponownie ocknął, było już ciemno. Szumiało mu w głowie, czuł przenikliwe zimno i tnący ból. Przysunął do siebie rękę z zegarkiem, ale nie dojrzał wskazówek. Szybka była pobita, poza tym przez mrok nie było nic widać. Podczołgał się do ściany budynku i opierając się o nią, powoli wstał. Nogi tak go bolały, że za chwilę znowu się osunął, ale nie upadł, tylko przysiadł na kolanach. Miał wrażenie, że koleś połamał mu kości. Zacisnął zęby i ponownie się podniósł. Dolne kończyny trzęsły się całe, mimo to ruszył przed siebie, zgięty w pół. Szedł małymi kroczkami, cały czas przytrzymując się budynku. Minęło dobre kilka minut, zanim dotarł do chodnika. Gdy zrobiło się trochę jaśniej, znów spojrzał na zegarek. Nadal jednak nie dojrzał godziny, pęknięcie było zbyt duże. Poruszanie głową sprawiało ból, aczkolwiek zebrał się w sobie i uniósł ją lekko do góry. Rozejrzał się – był przy samym wjeździe do miasta, niedaleko sklepu ukochanej. Domyślił się, że jest noc, gdyż w okolicy było cicho i pusto.
Ruszył w kierunku domu Emmy, nie oddalając się od ściany. Ta po kilku metrach skończyła, lecz Trevor, trzymając się kurczowo za brzuch, uparcie człapał dalej. Wlekł się jak piany, ledwo powłócząc nogami, w końcu się jednak zmęczył i zatrzymał przy kolejnej kamienicy. Nie dał już rady stąpnąć ani centymetra dalej. Oparł się o budynek i znów przyklęknął. Odpoczął chwilę i ruszył dalej. Nie dał rady się wyprostować, dlatego widząc tylko chodnik pod nogami, telepał się prawie po omacku. Dreptał dobry kwadrans, wreszcie, skonany usiadł na najbliższych schodkach. Spojrzał w lewo i stwierdził, że nie przeszedł nawet stu metrów. Wkurzył się, ale nie miał siły iść dalej. Skulił się przy poręczy i zamknął oczy. ..
Gdy się obudził, na ulicy nic się nie zmieniło. Ponownie podniósł obolałe ciało i wznowił wycieczkę. Tempo marszu nie uległo zmianie. Przeszedł kolejne dwa budynki i znowu stracił energię. Został mu do pokonania jeszcze taki sam odcinek, a on już nie miał czucia w nogach. Resztką sił stawiał ciężkie kroki, za wszelką cenę chcąc dojść do kamienicy dziewczyny. Zawroty głowy były coraz silniejsze; nie patrzył już, gdzie się znajduje, tylko wlókł na wyczucie, noga za nogą. Trząsł się jak osika. Nie wiedział, ile czasu minęło od rozpoczęcia marszu, wydawało mu się, że cała wieczność.
Kompletnie nie rozumiał, jakim cudem udaje mu się jeszcze wlec przed siebie, mimo to brnął przed siebie. Nie chciał, aby ten spacer trwał w nieskończoność.
Po następnych długich i trudnych minutach spojrzał z trudem przed siebie – następny budynek była to kamienica Emmy. Gdy doszedł w końcu do schodów, był kompletnie wyczerpany i już na skraju świadomości. Nie dał rady po nich wejść, uwiesił się więc na poręczy i zaczął gramolić na górę. Po końcowych stopniach szedł już, a raczej czołgał się na kolanach. Dotarł w końcu pod drzwi, z trudem sięgnął z dołu, nacisnął „23”, po czym osunął się w dół i oparł o drzwi.
– Słucham – rozbrzmiał zaspany głos Tommy'ego, ale Trevor słyszał już tylko mętny wydźwięk. Siedział bezwładnie, wiedząc, że znowu odpływa. Gdy drzwi się po jakimś czasie otworzyły, chłopak jak kłoda padł na ziemię. Odlatywał, lecz wyłapał jeszcze dochodzące znad jego głowy, niezrozumiałe szumy, z których zrozumiał tylko: – Boże, Tommy, znowu? Czy on żyje?
Ktoś dotknął jego twarzy.
– Trevor. – Dłoń przejechała po policzku. – Trevor.
Odrobinę podniósł powieki i zobaczył nad sobą rozmazaną sylwetkę. Po chwili znowu zamknął oczy. Głosy brzmiały nadal: – Jak on tu doszedł w tym stanie? Musimy go zanieść na górę. Ty go nie podniesiesz, pójdę po Davida...
Niedługo potem ktoś chwycił go pod ramiona. Otworzył ciężko oczy, ale nadal widział tylko zamglony obraz. Ponownie opuścił powieki i za moment legł na czymś miękkim.
– To się musi skończyć! Dzwonię na policję! – Usłyszał.
– Na policję?! Przecież to oni go tak urządzili!
Zdążył jeszcze poczuć delikatne przytulenie, zanim znowu stracił przytomność.
Komentarze (10)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania