Ukojenie cz. 12
Podeszli pod salę Tommy’ego, ale Emma jakby bała się wejść. Chłopak leżał do nich plecami.
– Chodź, jest już po jedenastej – rzekł Trevor.
– Ale co ja mam mu powiedzieć? – bąknęła Emma, operując zastanawiającą miną.
– To chyba on powinien się o to martwić – burknął szorstko szatyn.
Po kilku chwilach niezdecydowania dziewczyny, w końcu weszli do środka i stanęli przed pacjentem. Nie spał, ale natychmiast spuścił wzrok. Emma podeszła i mocno go przytuliła, po czym usiadła naprzeciwko.
– Jak się czujesz?
– Dobrze.
Słowa ciężko przechodziły młodzikowi przez gardło, widać było, że jest mu totalnie wstyd.
– Tommy, co ty wyprawiasz? Czy ty wiesz, co ja wczoraj przeżyłam? – rzuciła płytko Emma, głos jej się podłamał.
Młody milczał, gapiąc w ścianę. Trevor usiadł obok dziewczyny.
– Długo to bierzesz? – zapytał cierpko, nie zamierzając litować się nad przyjacielem.
Cisza.
– No mów, i tak się wydało.
– Nic biorę – wybąkał Tommy.
– Młody, dlaczego idziesz w zaparte? Wiesz, co by było, gdyby Emma nie zaszła do domu po ciuchy? Już by cię tu nie było. To chyba cud, że akurat o czymś sobie przypomniałem. Kurwa, nadal nie wierzę, że masz taki fart – syknął Trevor, czując, jak znów wzbiera w nim złość.
Tommy zamilkł, zmieniając punkt obserwacji ze ściany na podłogę.
– No mów, do jasnej cholery! – Szatyn się zdenerwował.
Tommy nie reagował, leżał jak manekin, nerwowo bawiąc się prześcieradłem.
– Idę zapalić – Zrezygnowany Trevor westchnął i podniósł się z miejsca. Musiał ochłonąć, żeby nie pęknąć. Gdy wrócił, Emma nadal siedziała naprzeciw brata, który wciąż leżał jak kukła.
– On nam nic nie powie – oświadczyła ukochanemu. Też już chyba nie miała siły i motywacji na wyciąganie prawdy.
Tommy nadal uciekał wzrokiem i wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać.
– Co to za koleś, ten wasz dostawca? – Trevor wznowił przesłuchanie.
Młodzik nadal nie reagował.
– No co, odebrało ci mowę? Taki byłeś wczoraj odważny, a dziś? – fuknął Trevor, był coraz bardziej zniecierpliwiony i rozgniewany.
To nic nie dało, żadna wypowiedź w dalszym ciągu nie wypływała z ust przyjaciela.
– Kurwa mać, gadaj, nie wkurwiaj mnie! – Szatyn zerwał się z miejsca.
– Trevor – wtrąciła prosząco Emma.
– Co, Trevor?! Dziwisz się, że krzyczę?! Do chuja, o mało nie zdechł, mam go pogłaskać?! – Uniósł się wściekły chłopak.
Tommy odwrócił się na drugi bok, więc Trevor wziął krzesło i przesiadł się na przeciwną stronę. Emma nie lubiła, jak był taki, wiedziała, że nie odpuści.
– Tommy, no powiedz mu, i tak już wszystko wiemy. Nikt nie będzie na ciebie krzyczał – poprosiła.
– Nic nie biorę, wziąłem raz, na spróbowanie – wyjęczał Tommy.
– Idź na kawę i kup dla mnie – Zadecydował wreszcie zmęczony tą szopką Trevor, podając Emmie kilka banknotów. – I nie śpiesz się – dodał.
Młody natychmiast się zmieszał, dziewczyna również.
– No idź! – naciskał szatyn, widząc, że ukochana nie kwapi się do opuszczenia sali.
Emma w końcu usłuchała i niechętnie wyszła, wtedy Trevor przysunął bliżej krzesło.
– Teraz mów… wszystko. Nic jej nie powiem, i tak ma na głowie. – Łagodnie zagadał do przyjaciela.
Widząc, że złością nic nie wskóra, postanowił spróbować ujarzmić emocje, choć nie było to łatwe. Nadal nie uzyskał odpowiedzi.
– Młody. Dziesięć – piętnaście minut później i jesteś trupem, kapujesz? Po co ci to gówno? Dostałeś trefny towar, wiesz o tym? Masz szczęście, że tak mało wziąłeś. Pal sobie zioło, ona już nic nie powie, ale nie sięgaj po twarde. Chcesz się wykończyć? Raz? Kogo ty chcesz oszukać? Dłużej żyję na tym świecie i widziałem już działanie chyba wszystkich prochów, więc mnie tu nie bujaj, dobra? Ja też alkoholu popróbowałem raz, i co? Chlam codziennie. Ona już dawno to zauważyła. Zioła także spróbowałem raz i też wpadłem. U ciebie tak samo będzie z koksem, rozumiesz? Emma przewaliła wczoraj cały dom, żeby go znaleźć. Masz szczęście, że nie wie, gdzie szukać.
Tommy spojrzał na chłopaka dziwnie.
– Po co ci prawie pół grama, skoro tylko raz? – zapytał szorstko szatyn.
Małolat jeszcze bardziej się spłoszył.
– No gadaj, do cholery, ile mogę czekać? – fuknął Trevor, któremu już puszczały nerwy.
– Miałbym to na rok – wybąkał Tommy.
Trevor aż zacisnął zęby, myślał, że zaraz wyjdzie z siebie.
– W ogóle nie powinieneś tego mieć, jasne? Takich rzeczy nie ma się na rok – warknął.
– A odwal się w końcu! Niedługo będę pełnoletni, poza tym to nie twoja sprawa! – wyskoczył nagle zdenerwowany młodzik.
– Ale to moja dziewczyna. A co by było, gdybyś nie przeżył? Pomyślałeś o tym? Wczoraj tak się napiła, że dziś ledwo zlazła z pryczy. – Uśmiechnął się. – Przez ciebie. Mów, od kiedy to bierzesz, nic jej nie powiem.
Cisza. Trevor wstał, obejrzał się i wyjął znalezione narkotyki.
– Mam jej to pokazać? – Podsunął mu je nos.
– Nie.
– No więc gadaj, proszę ostatni raz.
– Nie pamiętam. Wziąłem trzy, może cztery razy – wydukał Tommy; hardość szybko mu przeszła.
– Kłamiesz.
– Nie kłamię. Te pół grama kupiłem na imprezę, miało być na sześć osób.
– Tak? To czemu już z niego ubyło?
– Nie wiem. To samo jakoś przyszło… pod wpływem trawy – tłumaczył niezbyt przekonująco Tommy.
– Kurwa, jakiej trawy, o czym ty do mnie mówisz? Oj, młody, dalej zamierzasz ciągnąć tę gierkę? Masz mnie za idiotę?
Młodzik znowu się wyciszył, na co Trevor tylko przewrócił oczami. Nie wiedział już, jak dotrzeć do chłopaka.
– Wiesz, że mój kumpel zginął przez kokainę – poinformował łagodnie, próbując jeszcze swoich sił. – Oświadczył, że do nosa już go nie rajcuje i walnął sobie w żyłę. Był bardzo pijany. Tak się naćpał, że wlazł pod pociąg. Nic z niego nie zostało. Domyślam się, że koks to fajne uczucie, choć nigdy nie próbowałem, ale zabić się to nie sztuka. Pamiętaj, że ja znajdę tego menela i nic już od niego nie kupicie. Tylko jedno szczęście w nieszczęściu – gdyby nie ta akcja, dalej bylibyśmy nieświadomi. Wtedy, gdy się poznaliśmy, też to zażyłeś?
Tommy tylko spuścił głowę. Trevor nie pytał więcej.
– I jak już tak mocno wam się chciało, trzeba było załatwić sobie sprawdzone źródło, a nie dziada, który robi was w chuja i o mało cię nie zabił. Nikt ci nigdy dobrej koki taniej nie sprzeda, pamiętaj o tym.
Weszła Emma i przerwała katowanie.
– Idę zapalić. – Zrezygnowany Trevor wziął kawę i wyszedł.
Spalił jednego, zaczął drugiego, nerwy nosiły go całego. Gdy wrócił do sali, Emma znów płakała, a młody nadal leżał jak kłoda. Nagle odezwał się telefon chłopaka. Odebrał i poszedł do okna.
– Dobra, dziś to zrobię, najpóźniej jutro – rzekł krótko i się rozłączył.
Na twarzy Emmy ponownie zagościł niepokój, co Trevor w lot wyłapał.
– Mój menadżer. Z nikim innym nie gadałbym pół minuty. – Zaśmiał się. – Rozmowny to on nie jest, a jak już jest, to gada tak szybko, że połowy nie rozumiem – dodał zadowolony.
Usiadł przy dziewczynie i wziął ją za rękę.
– Gadałaś z lekarzem?
– Tak. Jutro chyba go wypiszą.
Trevor spojrzał na Tommy'ego z jakimś nakazującym wyrazem twarzy. Sprawdził godzinę – dochodziła trzynasta.
– Muszę jechać. Jak chcesz zostać, to przyjadę po ciebie za niecałą godzinę – rzekł do Emmy.
Wiedział, że dziewczyna się męczy, nie dość, że kacem, to przez wybryki brata. Emma spojrzała na Tommy’ego i nie odpowiedziała.
– Jedź, prześpię się. Źle się czujesz, kimnij się – bąknął Tommy.
– Dobrze, przyjedziemy jutro rano. Chyba, że chcesz, żebym przyjechała wieczorem? – rzekła Emma.
– Nie, wyśpij się – naciskał chłopak, pewnie bardzo chciał, żeby już sobie poszli.
– Tak zrobię. To do jutra. – Dziewczyna mocno przytuliła brata.
Wkurzonego Trevora stać było tylko na oschłe: na razie.
Tradycyjnie dociskał mocno, nie bacząc, czy nie namierzy go policja. Był bardzo zły, ale i zmęczony całą tą szopką. Dziewczyna znów mierzyła go nieprzychylnym wzrokiem, ale dała spokój. Niedługo później dotarli pod kamienicę blondynki, ale się przy niej nie zatrzymał.
– Gdzie jedziemy? – spytała Emma.
– Muszę zajechać na chwilę do domu. Mike nas zapraszał, chcesz iść? Ja i tak muszę wpaść do niego na godzinę.
– Źle się czuję.
– Poczujesz się lepiej. – Chłopak uśmiechnął się jednoznacznie. – Zresztą zobaczymy, do szóstej jeszcze daleko.
Zaparkował pod swoim domem.
– Chodź, za godzinę pojedziemy. – Otworzył Emmie drzwi auta.
Dziewczyna wysiadła, a on od razu poszedł do skrzynki pocztowej i wyjął z niej dużą kopertę. Zrobił ukochanej musujący napój i dopiero wtedy usiadł i otworzył przesyłkę. Wyjął z niej pięć wydrukowanych kartek. Przeczytał wszystko, co trwało dobre pół godziny. Emma milczała, chyba nie chciała go dziś niepotrzebnie zaczepiać.
– Chcesz się zdrzemnąć, czy cię odwieźć? Muszę zrobić to do jutra, inaczej mi nie zapłacą. To tylko próbki, do zaakceptowania przez wydawcę. Jeśli im się spodoba, dopiero wtedy będę robił konkretne rysunki – wyjaśnił Trevor, podając dziewczynie kartki.
– A nie możesz zrobić tego u mnie?
– Nie, tu mam wszystkie przybory. No i przyzwyczaiłem się pracować u siebie. To proste wątki, postaram się załatwić sprawę szybko.
– Dobrze, pracuj.
– Chcesz coś zjeść?
– Nie.
– Na pewno? Jesteś bez śniadania. Zamówię pizzę, też bym coś zjadł.
– No dobrze, spróbuję.
– A może chcesz Martini? Pomoże na kaca?
– Chyba żartujesz. – Napuszyła się.
Trevor się uśmiechnął, zadzwonił po jedzenie i zaraz wrócił z butelką napoju. Nalał w szklankę i podał dziewczynie. Po chwili stał i palił skręta; nigdy nie rysował na trzeźwo. Ale kiedy on w ogóle był trzeźwy?
Nieodłączny papieros poszedł w ruch zaraz po narkotyku. Wygrzebał nowy szkicownik, wziął ołówek i wrócił na kanapę.
– Masz jakieś pomysły? – Spojrzał na Emmę.
Chyba go nie zrozumiała, bo zrobiła dziwną minę. Trevor się roześmiał i podał jej pierwszą kartkę.
– Widzisz tę scenę? Mam ją narysować, tak samo z resztą.
– Nie wiem, to nie moja dziedzina.
Chłopak się uśmiechnął i ucałował ją w usta.
– Chodź, zdrzemniesz się w sypialni. Jesteś wykończona.
– Nie chcę.
On jednak nie był głupi.
– Wolisz tu? – Zszedł z kanapy. – Kładź się. Jak przywiozą żarcie, to cię zbudzę.
– Nie chcę, posiedzę z tobą.
Nie nalegał dłużej. Chwycił ołówek i zadumał się nad pustą kartką. Emma oparła się o jego ramię, także przyglądając białemu arkuszowi. Nic nie przychodziło mu do głowy. Przychodziło, owszem, ale nie to, co trzeba. Prócz dilera i Scotta, jeszcze Tommy i wczorajsza akcja. Cały czas miał ją przed oczyma.
Myślał tak kilka minut, w końcu zaczął coś mazać. Dziewczyna obserwowała kartkę z niemałym zaciekawieniem. Naszkicował duży drewniany dom, a przed nim postać w kapturze, stojącą twarzą do budynku. Z prawej strony zaczął rysować krzyże. Emma wyglądała na bardzo przejętą tym, jak w kilka chwil obrazek ożywa. Nagle Trevor wyrwał kartkę, zgniótł i rzucił w kąt.
– Dlaczego to zrobiłeś? – Wzburzyła się dziewczyna.
– To nie to.
Zaczął od początku. Znów w okamgnieniu naszkicował to samo, zmienił tylko wygląd posiadłości. Emma była zdumiona szybkością jego pracy. Ktoś zapukał. Trevor wstał i za moment na stole stała już duża pepperoni.
– Chcesz wina? – zapytał po raz drugi.
Popatrzyła na niego, jakby chciała go udusić.
– Dobra, nie pytałem. – Roześmiał się.
W zamian nalał całą szklankę whiskey sobie, ale łyknął tylko odrobinę i odstawił na stół. Otworzył opakowanie z pizzą.
– Zjedz, choć jeden kawałek. – Podsunął pudełko pod nos sympatii.
Dziewczyna wzięła porcję, ale ciężko szedł jej ten posiłek. Po wielkich, jak można było sądzić „bólach”, w końcu zmęczyła kawałek. Trevor zjadł już prawie połowę.
– Jeszcze jeden – nakazał.
– Nie.
– Kotku, co to było? To małe kawałki.
– Proszę cię, nie chcę.
Pocałował ją i znów zamyślił się nad kartką. Po około półtorej godzinie miał w końcu cztery obrazki, została mu jeszcze okładka. Znowu popadł w zadumę. Spojrzał na Emmę i nagle zerwał się z miejsca. Usiadł naprzeciwko i od razu rozpoczął.
Narysował lustro, a w nim dwa odbicia – twarzy młodej kobiety i stojącej za nią w oddali jakiejś postaci w kapturze. Osobnik z tyłu był dużo mniejszy i narysowany cały, nie było tylko widać jego twarzy. W ręku trzymał pistolet. Dziewczyna stała przed lustrem i była przerażona. Zakrwawionymi palcami prawej ręki dotykała jego tafli, zostawiając na niej czerwone pasy. Pokazał Emmie obrazek.
– Będziesz na okładce – oznajmił zadowolony.
– Nie. – Natychmiast się zbuntowała się.
– Proszę cię, pasujesz na nią. Poza tym masz śliczną twarz, a ja nie mam innej modelki.
– Trevor, nie.
– Tak. Już postanowiłem. Przecież nikt nie wie, kim jesteś. Czytelnicy raczej nie będą zwracali zbytniej uwagi na twarz z okładki, no... chyba, że się któryś zakocha. – Zaśmiał się donośnie chłopak.
Dziewczyna się wkurzyła jego wesołością.
– Zgódź się, proszę… – nalegał Trevor; mówił tak błagalnie, że w końcu przestała protestować.
Wstał i znów soczyście ją ucałował.
– Jesteś wspaniała. Zjedz jeszcze.
– Nie.
Spojrzał na zegarek – kilka minut po szesnastej. Przez szkicowanie zapomniał o drinku i papierosach.
– Muszę to dziś wysłać, najpóźniej jutro. Może pojedziemy? Tylko wezmę prysznic – oznajmił, gdy już nadrobił „braki”.
– Dobrze.
Wykąpał się w okamgnieniu i już schludnie ubrany, wyszedł z łazienki i ponownie wsadził do ust kawałek pizzy. Czuł się ciągle głodny. Schował szkice w foliową koszulkę i wziął kluczyki ze stołu.
– Idziemy? – Spojrzał na zegarek – dochodziło wpół do piątej.
– Tak.
Wziął ze skrytki trochę trawy i po chwili byli w drodze. Jednak po kilku minutach wóz nagle się zatrzymał, a kierowca położył głowę na rękach.
– Co się stało? – zapytała niezwłocznie Emma.
– Nic, zakręciło mi się w głowie. Zaraz przejdzie.
– Zamieniamy się.
Nie protestował. Jechał z dziewczyną i nie chciał jej narażać. Wlazł na miejsce pasażera i już po chwili czuł się lepiej. Emma ruszyła, ale to nie była jazda, jaką fundował jej Trevor. Była szybka, ale nie tak agresywna.
– Wciśnij ten pedał, masz pustą drogę – rzucił szatyn.
Ciut przyśpieszyła.
– Widać, że śniadania nie jadłaś. – Zaśmiał się beztrosko.
– Jeżdżę, jak jeżdżę. – Oburzyła się.
– Dociśnij jeszcze kapkę, nie bój się. To dobre auto, mimo iż nie najnowsze.
Przyśpieszyła jeszcze trochę i Trevor dał już spokój.
– Jedziemy na pocztę, załatwię to szybko.
Gdy już nadał przesyłkę, chwycił telefon.
– To ja. Właśnie wysłałem. Okładka cię powali, miałem świetną muzę – rzucił radośnie w słuchawkę, patrząc prowokacyjnie na dziewczynę.
Od razu posłała mu złowrogie spojrzenie, co go jeszcze bardziej rozbawiło.
– Dobra, nie mam czasu gadać. Jak macie jakieś uwagi co do któregoś szkicu, odeślijcie go i sprecyzujcie, czego konkretnie wymagacie. Poprawię to szybko. Ale moim zdaniem są w porządku, natchnienie na moim lewym ramieniu zdało egzamin – pochwalił się zaczepnie, ponownie uderzając śmiechem.
Dziewczyna siedziała nadąsana, co dogłębnie rozbrajało chłopaka i nawet, gdyby chciał, nie potrafiłby teraz utrzymać powagi.
Weszli do domu i Emma żołnierskim krokiem szybko uciekła do kuchni.
– Kotku, nie złość się jak nastolatka, przecież to był komplement. – Trevor podszedł i otulił ją rękoma.
– Żarty sobie ze mnie robisz – fuknęła obrażona.
– Maleńka, no coś ty? Nigdy nie robiłem i nie zrobię sobie z ciebie żartów. – Ucałował ją w szyję. – No... może troszeczkę – zachichotał, czując, jak jego ślicznotka pociesznie się wkurza.
Odwrócił dziewczynę i pocałował. Jeszcze mocniej objął ją za plecy.
– Mogę zapalić? – zapytał, gdy już się od siebie oderwali.
– Tak.
Emma już od dawna wiedziała, że nie może obyć się bez od marihuany, ale nie przeszkadzało jej to. Zachowywał się normalnie, nic nie było po nim widać.
Spalił i znów ją uścisnął.
– Jak się czujesz? – Wtulił nos w jej ramię.
– Tak sobie, niedobrze mi. W lodówce jest piwo, weź sobie, jak chcesz.
– Zapal trawy, pomoże na kaca – zaproponował z pełną powagą.
– Nie chcę.
Chłopak cały czas stał przyklejony do ukochanej. Miło mu było i za nic nie miał ochoty się od niej odrywać.
– To idź się prześpij. Zdrzemniesz się i będzie lepiej – namawiał zmęczoną dziewczynę.
– Nie bardzo mi się chce. Chodź do pokoju.
Trevor wziął piwo i usiadł z nią. Włączył telewizor. Gdy dziewczyna oparła się o niego, znów ją schował w szczelnym uścisku. Siedzieli i wgapiali się w wiadomości dobre piętnaście minut, gdy nagle zabrzmiało:
Dziś po południu w lesie, około dwudziestu kilometrów od Forrest Town, znaleziono ciało dwudziestodwuletniej kobiety. Zmasakrowane zwłoki leżały tam prawdopodobnie ponad miesiąc. Policja ustala okoliczności zabójstwa i szuka sprawcy. Wszyscy, którzy widzieli kogoś albo coś podejrzanego, lub mogą cokolwiek wiedzieć w tej sprawie, proszeni są o kontakt z najbliższą jednostką policji. Władze apelują o ostrożność!
Trevor aż się zakrztusił, plując piwem. Mocno zakaszlał. Zupełnie zapomniał o tej dziewczynie.
– Co się stało? – zapytała zaspana Emma.
– Nic, przepraszam... Spałaś? – wyjąkał chłopak, dziękując w tej chwili Bogu, że tego nie słyszała i nie widziała jego reakcji.
Zauważyłaby na pewno i zaczęła zadawać pytania – od razu przeszło mu przez myśl. Tak się zdenerwował, że rozlatały mu się ręce. Chcąc się jak najszybciej uspokoić, wstał i poszedł zapalić. Po kilku minutach wrócił, lecz nadal był poddenerwowany. Usiadł i chwycił butelkę. Emma od razu dostrzegła jego drgające dłonie.
– Trevor, co się stało? Znowu źle się czujesz?
– Nie, to efekt dwóch kaw. Rzadko ja piję, temu mam potem odchyły – skłamał, nic innego nie był w stanie wymyślić na poczekaniu. – Idź się połóż. Wygodnie ci na twardym ramieniu? – Szybko zmienił temat.
– Tak.
– Idziemy – zarządził, podniósł dziewczynę bez ceregieli i zaniósł na łóżko. Przykrył ją i chciał wyjść.
– Połóż się ze mną.
– Jasne, napiję się tylko.
Wychylił szklankę soku i przyszedł do sypialni. Zdjął koszulkę, żeby jej nie pognieść i położył się koło Emmy. Znów się do niego wtuliła, co uwielbiał. Za chwilę zasnęła. Trevora, mimo iż przespał noc, także muliło. W rezultacie sam zasnął.
Gdy się przebudził, dziewczyna nadal spała, tylko w nieco innej pozycji. Jak zwykle była rozkryta i chyba zmarzła. Spojrzał na zegarek – dochodziła szósta.
– Kurwa! – Głośne przekleństwo mimowolnie wyrwało się z jego ust.
Zerwał się, nakrył dziewczynę i już odchodził, kiedy usłyszał:
– Gdzie idziesz?
– Muszę jechać do Mike'a. Jedziesz ze mną?
– Nie mam ochoty, przepraszam. Innym razem – mruknęła Emma, nadal była zmęczona.
Ucałował ją w szyję i ukucnął.
– Za godzinę, góra półtorej wrócę. Chyba, że nie chcesz, żebym jechał.
– Jedź, jak musisz.
– Poradzisz sobie sama?
– Tak, pośpię jeszcze.
Trevor poszedł i wrócił z maścią na palcu. Nasmarował jej siniaka.
– Weź klucz, leży na regale – poprosiła dziewczyna.
– Jesteś pewna, że możesz zostać sama? To nie jest taka ważna sprawa – dopytywał Trevor. Nie chciał mieć potem wyrzutów sumienia, że zostawił ją samą.
– Tak.
– Dobra, to na razie. – Buziak wylądował na czole dziewczyny.
Prawie biegiem zszedł do Forda. Od razu zadzwonił do Mike'a, oświadczając, że już jedzie.
Teraz jest okazja dorwać tego gnoja, drugiej może nie być – pomyślał, zatrzymując się pod sklepem obok domu przyjaciela. Kupił butelkę, cztery piwa i po niedługim czasie był już pod drzwiami.
– Wiem, że whiskey nie lubisz – mruknął, wręczając przyjacielowi piwa.
– Dzięki.
– Nie mam dużo czasu, zapalimy i spadam. Przyjechałem zapytać, czy wiesz, gdzie można spotkać tego oberwańca? – wyjaśnił Trevor, pociągając spory łyk z butelki, a po nim następny.
– Oprócz fabryki to nie wiem. Przyciśnij młodych, oni ci powiedzą – odparł Mike, wręczając szatynowi skręta. Chłopak spojrzał na zioło.
– Trochę duży. – Zaśmiał się, ale zaraz użył zapalniczki i już był zadowolony.
– Kogo będziesz „malował”? – zagadnął Mike.
– Moją śliczną. Tylko trochę panikuje. Ale wzorek jest maleńki, wytrzyma.
– Wklepiesz mu? – zapytał przyjaciel, operując narkotycznym uśmiechem.
– Nie wiem. Jak go spotkam, to pomyślę. Szkoda mi dzieciaka, lubię go.
Mike chwilowo się wyciszył i uniósł butelkę do ust. Trevor sączył alkohol coraz szybciej, z bardzo zadowalającym skutkiem.
– Do której gówniarze tam przesiadują? – zapytał.
– Jak chcesz ich dorwać, to zbieraj dupę. Jeszcze powinni być. – Mike spojrzał na zegarek.
– Dobra, pojadę, może się czegoś dowiem. Dzięki za skręta.
Szatyn się pożegnał i za chwilę był w aucie. Zatrzymał się pod pustostanem, wziął broń, butelkę i ruszył do budynku, popijając. Im bliżej ruiny się był, tym większa złość w nim rosła. Oczami wyobraźni widział Tommy'ego trzęsącego się w samochodzie.
W butelce zostało jeszcze pół, co go nieco zdziwiło; zawsze pił o wiele szybciej. Był już jednak trochę podcięty, do tego mocno zakręcony narkotykiem, skręt do najmniejszych nie należał.
W budynku znajdowało się osiem, może dziesięć pustych lokali. Już od progu usłyszał donośnie śmiechy. Szedł wolno, wsłuchując się w nie i próbując wyłapać, ile jest tam osób. Broń trzymał w jednej, alkohol w drugiej dłoni. Od stanu upalenia mieszały mu się nieco te odgłosy, przy czym echo miało w tym swój spory udział. W końcu wszedł do pomieszczenia, z którego dobiegały dźwięki zadowolenia. Zobaczył pięciu młokosów. Nakręcił się jeszcze bardziej, widząc, że małolaci imprezują w najlepsze, kiedy młody leży w szpitalu.
– Dobrze się bawicie? – zapytał, oparłszy się o ścianę przy wejściu.
Młokosi momentalnie ucichli i od razu spojrzeli na gnata. Trevor wykończył trunek i rzucił butelkę w kąt.
– Co taka cisza? Też bym się pośmiał – ciągnął, patrząc na każdego po kolei.
Kolesie stali i nie mieli pojęcia, co zrobić. Chłopak zobaczył kilkanaście leżących na podłodze piw. Podniósł jedno i otworzył.
– Nie będziecie mieć nic przeciwko, jak się napiję? – ironizował ze złowrogim spokojem.
Małolaci nie reagowali, zdrętwieli, widząc broń.
– Ma ktoś język w tym towarzystwie? Bo mamy do pogadania – kontynuował szatyn.
Żaden z nich dalej się nie odzywał.
– Chodź tu – nakazał Trevor stojącemu najbliżej gówniarzowi.
Nastolatek nie słuchał.
– No rusz dupę!
Teraz poskutkowało, spłoszony młodzik podszedł niepewnie. Trevor ścisnął lekko jego twarz i spojrzał mu w oczy – symptomy były bardzo widoczne. Puścił młokosa.
– Opróżniać kieszenie – zarządził.
Czekał już minutę, ale towarzystwo nie kwapiło się, aby wykonać polecenie.
– No co jest?! Dwa razy mam powtarzać?! Wywalać wszystko, migiem! – wydarł się diabolicznie.
Dopiero teraz powyciągali, co mieli, ale wśród tych rzeczy z narkotyków była tylko trawa.
– To wszystko? – spytał niezadowolony Trevor.
– Tak – odezwał się przyjaciel Tommy'ego.
Chłopak spojrzał na niego zimnym srogim wzrokiem.
– Na pewno? Bo chyba ściemniasz.
– Na pewno.
– Chodź tu.
David podszedł wolno, mocno wystraszony. Trevor wziął się za jego ubranie. Nic nie znalazł.
– Poproszę ostatni raz – wyciągać wszystko – powtórzył.
Nadal bez reakcji.
– Ty – kiwnął głową na trzeciego z gówniarzy – podejdź.
Chwycił małolata, gdy ten się zbliżył i zaczął przewalać też jego ciuchy, ale i tu niczego się nie doszukał.
– Ściągaj buty – syknął, wskazując bronią adidasy chłopaka.
Młody migiem wykonał. Trevor wziął się nie za buty, a za skarpetki. W okamgnieniu znalazł kokainę. Uderzył gówniarza z otwartej dłoni, choć niezbyt mocno.
– Znacie słowo „wszystko”? – warknął cierpko.
Małolaci stali jak słupy, coraz bardziej przerażeni.
– Do trzech razy sztuka. Wyjmować prochy, jeśli je macie. Więcej nie będę grzecznie prosił – rozkazał Trevor, bardzo już zniecierpliwiony.
W konsekwencji znały się dwie torebki narkotyku. Wziął je w rękę.
– Skąd to macie?
Cisza.
– Dobra. Wy spadać, a ty i ty zostajecie – spojrzał na Davida i na chłopaka, którego uderzył.
Pozostała trójka ulotniła się w okamgnieniu.
– Gdzie byłeś, jak twój kumpel umierał? – zwrócił się do przyjaciela Tommy’ego.
Ten zrobił wielkie oczy.
– Co, zatkało?! – wrzasnął Trevor
– Nie wiem, o co ci chodzi. Jak przyszedłem, nikt nie otwierał – wydukał David.
– Przecież chwilę wcześniej wysadziłem was pod domem, gdzie, kurwa, zniknąłeś?
– Zaszedłem do siebie, mieszkam tam. Jak wróciłem do Tommy'ego, nikogo nie było – – tłumaczył młodzik, o mało już nie płacząc.
Trevor zrozumiał, że chłopak nie kłamie.
– Skąd macie to gówno? Wiesz, że Tommy o mało się nie przekręcił? Gdybym nie wrócił, przyszedłbyś do niego na pogrzeb, a nie na trawkę – stwierdził, coraz mocniej wkurwiony.
Gówniarz stał i cały się trząsł.
– Gdzie jest ten dziad, od którego to kupiliście? – kontynuował Trevor.
David spuścił głowę.
– No mów, do jasnej cholery! – Szatyn chwycił chłopaka za fraki.
– Nie wiem.
– Dzwoń, że chcesz coś kupić. – Podał mu komórkę, ale David jej nie wziął.
Coraz bardziej pijany i zirytowany nieposłuszeństwem Trevor chwycił go za fraki łupnął nim o ścianę.
– Kurwa! Nie zmuszaj mnie, żebym zrobił ci krzywdę! Bierz telefon i dzwoń! – huknął.
Kumpel Davida stał jak posąg pod ścianą, pewnie myślał, że też oberwie.
– Zadzwonię ze swojego – wydukał David.
– Powiedz, że potrzebujesz więcej – poinstruował Trevor.
– Ile?
– Dziesięć sztuk.
Puścił chłopaka i oparł się o ścianę, odpalając Marlboro. Młody załatwił sprawę bardzo szybko.
– Będzie za dziesięć minut – piętnaście minut – oznajmił, patrząc na szatyna szklistymi oczyma.
– Jeśli jeszcze raz zobaczę Tommy'ego na koksie, wszyscy będziecie mieli przejebane. Zrozumiano? – ostrzegł zimno Trevor.
– Tak.
– Czy on dowie się o mojej wizycie?
– Nie.
– Mam taką nadzieję. A teraz wyjazd!
Dwa razy nie musiał powtarzać, gówniarze prawie biegiem opuścili budynek.
Komentarze (8)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania