Z rozmaitości Czarownika Farloka - Perypetie młodociane I
Rozpoczęto zmasowaną krucjatę przeciwko wiedźmom. Okazało się, że absolwentki uczelni magicznych na potęgę prowokowały wdziękiem cyca i otwartością pochwy, przeto doktorzy magii chętnie przyjmowali takowe zapłaty w zamian za przychylne oko na egzaminie końcowym. Tak więc rosła sterta dyplomów, aż w końcu rynek począł łamać się niczym stary spróchniały most nad tężejącym w smrodzie bagnem.
Zaczęły się kontrole, weryfikacje, tęgie dyskredytacje, a nawet masowe dekapitacje. Równano z ziemią chędogie pannice, co z dyplomami wiedźm paradowały, za oręż swój mając tyłek wypięty i cyc świecący. Nie było wcale rzadkich anonsów, jak gwardia weryfikacyjna skracała o głowy kolejne niby-wiedźmy, nabijała na pale, albo paliła żywcem. Chodziło o permanentne oczyszczenie rynku z plew.
To były wspaniałe czasy jurnej młodości Czarownika Farloka. Nasz nie przymierzając pojęty w pamięć i zasoby dydaktyczne uczeń był na krańcu swej wędrówki teoretycznej w świecie magii i czarnoksięstwa. Rychłym zwiastunem tegoż końca był bal, na którym zjawiała się świta najstarszego rocznika uczelni, świętując odliczanie ostatnich tygodni do zakończenia poniżającej we wszelkich aspektach wędrówki po rozżarzonym szkle ampułek z prątkiem gruźlicy, zwanej edukacją magiczna. Bal ten wołano… właściwie nie wiadomo jak. Był ot bal i koniec. I Czarownika Farlok bez wahania zamierzał na nim ostro się zabawić, jednakże, aby tego dokonać, musiał przysposobić sobie chętną dziewoję. Szkoła do której uczęszczał, jako jedna z niewielu była koedukacyjna. W jednych murach, lecz nie tych samych salach uczono zarówno mężczyzn jak i kobiety.
Problem więc wydawał się małych rozmiarów, skoro płeć pożądana hasała dziarsko ledwie kilka metrów dalej, w tym samym budynku. Ano nie do końca.
Musicie bowiem wiedzieć, że Farlok należał do elity uczelnianej, choć w gorszym tego słowa znaczeniu. Zobrazujmy sobie to na jaskrawym niczym krew dziewicy przykładzie.
Toalety dla przyszłych wiedźm były niezwykle przestronne, prześcigając w tym aspekcie ustępy dla płci męskiej. Z tego powodu, aby zapewnić odpowiednią wentylację, posiadały o wiele więcej otworów, przez które wpadało do środka świeże powietrze, ciągnięte rurami z zewnątrz. Elita Farloka, w której skład wchodzili dwaj jego znajomkowie – Pesaminor i Newagdar, mówili o nich otwory rewizyjne. Po drugiej stronie ściany znajdowała się bowiem spora pusta przestrzeń, do której prowadziło przejście z kantorka na graty. Tamtędy Farlok i dwaj jego podopieczni w dewiacji wchodzili powoli i z namaszczeniem ciszy wyjmowali z otworów rurki wentylacyjne, a następnie czekali. Naprzeciwko otworów znajdowały się otwarte prysznice, z których płeć wydęta w dwóch kierunkach brała kąpiel po zajęciach ćwiczebnych fizyczności doskonałej.
A to wcale nic, bowiem prowodyr i szef, prawdziwy samiec Alfa w swej gromadzie zboczenia, poczynał w przypływie doskonałego humoru i genialnych pomysłów zarzucać tunikę, prezentować przyrodzenie, a potem, z niewybrednym uśmieszkiem na ustach, ładować je w otwór, ku przerażeniu żeńskiej proweniencji po drugiej stronie ściany. Krzyków nie było końca, kiedy złośliwy węgorz majtał się w rewizji zaciekle, a na koniec tryskał moczowym strumieniem, gdzie popadnie.
Fama po ty zabiegach rozniosła się szybko i ekipa Farloka poczęła zbierać słuszne zachwyty od swym męskich fanów, oraz tęgie baty po stronie płci przeciwnej.
Tak więc mając ten zasób doświadczenia, Czarownik Farlok, wtedy bardziej Pretendent Farlok, ruszył ku podbojom w zjednaniu jakiejś kobiecej duszy.
Niejaka Neutrogena z rodu Formułów po ojcu i Nuorwegskich po matce, stała trochę w cieniu, pod kolumną odrapaną z tynku w wielu miejscach i kartkowała księgę. Nie zauważyła kiedy Farlok stanął przedeń, dlatego poczęła wyrazić dezaprobatę dla takiego obrotu spraw, i to w sposób bardzo emocjonalny.
– Czego napastujesz, łachmyto?! – warknęła, tłukąc Farloka pięścią po ramieniu.
Pretendent przyjął to z godnością, a kiedy jurna uczennica zaspokoiła żądze gniewu, przeszedł do sedna sprawy.
– Mam ci zamiar sprezentować zaproszenie na bal – podjął bez ogródek.
Neutrogena omal nie opluła się, szczerząc uzębienie do granic i nabierając większe hausty powietrza.
– Masz czelność. Najpierw obnażasz swoją tutkę w wentylacji, a teraz strugasz dżentelmena? Zaniechaj prób, dewiacjo dwunoga. Mam już oko na jednego zbożnego kandydata. Zmykaj więc.
Farlok nie zraził się na odmowę. Pokornie odszedł w stronę męskiej części uczelni, ale zanim tam dotarł ujrzał w drzwiach wyjściowo wejściowych Lalalunę.
Nie była to lubiana w środowisku przed-wiedźmowym postać, co jednak nie zniechęciło Farloka. Nie stracił zapału, nawet kiedy podszedł bliżej i spostrzegł, iż krągłości Lalaluny są niczym sflaczałe kawałki masy solnej okryte wierzchnią warstwą ciuchu.
– Nie musisz mnie pytać – uprzedziła, podnosząc wzrok na Farloka. – I tak lepszyś nisz nic, choć pewnie robię duży błąd podając w twe ręce moją akceptację.
– Nie zawiedziesz się – odrzekł Farlok.
– Nie licz na wiele. Nie zamierzam ci udzielić niczego więcej aniżeli swej obecności przy twym boku.
– Cóż mi więc po tym, chyba całkiem sporo. Zgadzam się.
Tak oto dogadali się wstępnie i już miał pretendent Farlok odejść w oczekiwaniu na kolejne zajęcia sztuki teoretycznej w czarnoksięstwie, kiedy w drzwiach budynku stanęli nie kto inny, a gwardia weryfikacyjna.
Wszyscy zamarli, blady strach zalał każdą z pretendentek, a ciekawość urosła natychmiast w niejednym z pretendentów.
– Ani jednego kroku – odrzekł przewodniczący gwardii. – Mamy rozkazy i zezwolenie na niezbędną czystkę, bezprawną w świetle prawa i pogwałcającą wszelkie doktryny moralne.
Lalaluna stała obok i wsłuchiwała się w ciężki, donośny głos, stojąc nieruchomo jak wykuta w marmurze rzeźba – trochę niedorobiona, ale nadrabiająca okazyjną ceną.
Przyglądali się, mierzyli ślepiami, a potem wybrali kilka losowych adeptek sztuki wiedźmowej. W tym Lalalune. Siłą zaciągnęli na plac przed budynkiem, ustawili w rzędzie, a prowodyr odczytał słowa wyroku.
– Te o to, wybrane losem wielkich, splamione gorzkim pechem nikczemnych, skazuje się na karę najwyższą, ścięcie, nabicie na pal lub spalenie żywcem. Moralność została wdeptana w ziemię, stary ład runął, a na jego zgliszczach odradza się jedyny słuszny podział, w którym nie ma miejsca dla chędogich praktykantek i kłamliwych powierniczek.
Lalalunę stracono na szubienicy. Zupełnie losowo, ale wszak dura lex, sed lex. Użyto do tego zabytkowego modelu Sz-102, na którym żywota dokonał męczennik czarnoksięstwa, jeden z założycieli uczelni. Stojąc przed zwisającą smętnie pętla Lalaluna nie okazywała emocji. Wyglądała tak samo, jak wtedy kiedy Farlok podszedł do niej z zamiarem zaproszenia na bal. Teraz wiedział, że z planu nici, bo oto kat założył pętlę na szyję wybranki, zwolnił zapadnie, a ciało w kilku szaleńczych spazmach oddało resztki życia i zamarło, posępne, stygnące z sekundy na sekundę. Kiedy odcięto sznur, martwa Lalaluna upadła głucho na piaszczyste podłoże. Po wszystkim uczelnia wznowiła zajęcia jeszcze tego samego dnia, a Farlok postanowił pieprzyć cały ten bal i na ten czas ulżyć sobie na piętrze jakiejś meliniarskiej karczmy.

Komentarze (12)
"Mamy rozkazy i zezwolenie na niezbędną czystkę, bezprawną w świetle prawa i pogwałcającą wszelkie doktryny moralne." - 😆
A więc system edukacji i tutaj niezwykle skuteczny...
Śmieszno-gorzkie, czyli super. A z czarownikiem się utożsamiam, bo sama olałam swoją studniówkę :))
Mierna, ale wierna :)
Moj znajomy z piaskownicy jest rektorem uczelni lubelskiej I uwierz mi nie masz racji.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania