Z rozmaitości Czarownika Farloka: Chronoświr cz.2
Nim Farlok, poniewierany wątpliwościami i niedomaganiem po podroży między dziejami, doszedł do względnej władzy wszelkich swych kończyn i umysłu, jegomość zdążył wypróżnić jelita w zalesieniu nieopodal piaszczystego traktu, na którym wylądowali. Czarownik wciąż wyglądał żałośnie, kiedy nieznajomy wrócił.
– Pora ruszać, magu. Dość tej farsy.
– Mocnyś w gębie, powierniku plugastwa. Ojciec wspominał niegdyś, że Zawsze Czasowi nie mają równo pod stropem.
– Humor ci dopisuje, choć cierpki i prostacki
– Jeszcze nie poznałem twego imienia.
– Nie jest ono w centrum naszych zainteresowań.
Tak skwitowawszy, jegomość ruszył na przedzie a czarownik za nim. Szli owym bocznym, mało uczęszczanym traktem, który co i raz wpadał do leśnych ostępów, a potem nagle przedzierał się pustymi zagonami łąk i nieużytków. Czarownik, choć nie poznawszy wciąż celu tej wyprawy, szedł coraz pewniej, odzyskując kolejne porcje sił.
– Dziwi mnie jedna kwestia, magu – zaczął po wielominutowej ciszy Czasowy. – Czemu jeszcze żyję? Sądziłem, logicznym trafem biorąc na wiarę, że pomścisz swój honor i godność, które tak ochoczo zbeształem po wielokroć. A ja nadal chodzę, oddycham, ba, pomstować w twe lico mogę. Czemuż to? Czy aby magowie nie posiedli wszelkich mądrości i znajomości ksiąg, by zaklęciami mierzić w słabe ciała napotkanych?
– Nie jest to w centrum naszych zainteresowań – odparł chłodno czarownik.
– Jak uważasz. Po prostu daję ci do rozumienia, że litość też ma swoje granice, prawda?
Farlok nie zdecydował się na kontrę. Pamięć ochoczo zaś przypomniała mu obrazki z pobytu w pewnej wiosce na wielkim odludziu. Tam to nasz teoretyk wiedzy magicznej pod przymusem ochrony swego życia rzucił w opętaną siłami nieczystymi kurtyzanę zaklęcie obezwładniające. Energia przepłynęła przez wątłe, ale groźne ciało dziewuchy, a zamiast poskromić je od wewnątrz, uposażyła ladacznicę w zasób dodatkowej mocy, którą ta spożytkowała zrazu od razu. Spaliła pół wiochy i połowę jej mieszkańców, a kiedy ludzkie pochodnie biegały wokoło, zanosząc się obłąkańczym szlochem, opętana wzniosła się ku niebu i z dobrej wysokości obserwowała pożogę. Tymczasem Farlok, widząc, jak całe zainteresowanie kurtyzany przeznaczone jest na spektakl mordu, wycofał się w zarośla, a stamtąd pędem byle dalej.
Z chmur zawieszonych pod nieboskłonem zaczęła sączyć się delikatna mżawka, kiedy dotarli do rozstaju dróg, na środku którego stał stareńki, stoczony przez robactwo znak. Nie dało się już odczytać, co oznajmiał, jednak jegomość Czasowy bez wahania wybrał lewy trakt, jeszcze węższy i bardziej zarośnięty.
– Tędy, magu – polecił.
– Na więcej kroków mnie nie zmusisz, chyba że wyjawisz mi cel wyprawy – odparł Farlok.
Czasowy uśmiechnął się w sposób podobny, jaki uskuteczniają ojcowie, odprowadzając swe dzieci do przybytków edukacyjnych dla częściowo beznadziejnych.
– Słowami mnie chcesz zastraszyć, magu? Już niedaleko, radzę podążać w ślad za mną. Może, a raczej na pewno, nie zdajesz sobie sprawy, iż samotnie wędrując po nie swoich dziejach, rychło sprowadzisz na siebie zagładę.
– Kto śmie postawić się czarownikowi? Tylko głupiec.
– I Czyściciele Dziejów. A wiedzieć musisz, magu, że ci nieskorzy są do zadawania pytań i nie mają w zwyczaju korzystać z litości. Dla nich jesteś odpadem, który trzeba sprzątnąć i poddać dezintegracji! Uwielbiam to słowo, jest takie mocne!
Czarownik, choć w głębi ducha czuł przerażenie porównywalne z najgorszymi latami wczesnej edukacji, starał się z marsową miną stać na swoim.
– W takim razie niechaj sprzątają, a ty borykaj się sam z plugastwem, dla którego mnie tu zaciągnąłeś.
Czasowy jakby zawahał się na dłuższą chwilę i po kolejnej krótkiej sesji namyślania się postanowił:
– A smok cię trącał, a wróżka patrzyła i strzelała ze skrzydełek, gnuśny magu. Miała być niespodzianka, ale wy nie umiecie w dobrostan zabawowy. A więc słuchaj i nie przerywaj.
Jednak nijak się ta uwaga miała do tutejszej ludności wszelakiej. I tak w jednej chwili na raz banda trojga zapaleńców o zamiarach niegodziwych wystrzeliła z traktu po prawej stronie. A widząc dwóch nieuzbrojonych, zatrzymali swe wierzchowce i otoczyli potencjalne ofiary. Czarownik spojrzał na ewidentnego przewodnika grupy. Ten również skupi wzrok na magu i czym prędzej zeskoczył z konia, dobywając od pierwszych kroków miecza z pochwy.
– Kogo niesie po naszym rewirze? – zapytał bandyta bandycki.
Farlok chciał odpowiedzieć, ale wtrącił się przedeń Czasowy, grodząc obu nastawionych do siebie niemiło.
– Nie wasz interes, plebsolubne obdarciuchy.
– Chojrak z ciebie, gnido. Nie wiesz z kim zadzierasz?
– Oczy mnie nie wodzą na manowce. Troje smutnych, niedołężnych popaprańców.
Na te słowa bandyta bandycki wzburzył się aż nadto. Zarzucił w powietrzu mieczem, tnąc powietrze zgrabnie, ale w połowie jakby go jakaś siła niewidzialna powstrzymała. Czasowy spojrzał w kierunku Farloka. Czarownik coś brzdąkał pod nosem, jakby zaklęcie jakieś rzucał.
– Nie masz życia w naszym rewirze, magu! Wyrżniemy was co do jednego! – darł się w głos unieruchomiony opryszek.
Kompani po naradzie cichej postanowili nie włączać się jednak do potyczki. Uznali, że ryzyko jest zbyt wielkie.
– Rozerwij go na strzępy, czarowniku! Dalej, dalej! – ponaglał Czasowy z perfidnym uśmieszkiem na licu. – Niechaj zna twą potęgę.
Farlok tymczasem z ledwością utrzymywał moc zaklęcia unieruchamiającego. W końcu zdecydował się na klasykę gatunku, która zwykle ratowała mu skórę.
– Spaderratti w pierrone! – zakrzyknął w głos czarownik.
Bandycki opryszek mocą magiczną odfrunął na odległość nie tak daleką, ale upadek okazał się wystarczająco bolesny. Wierzchowiec wskutek przelęknięcia się pognał w dal, a kompani przewodnika bandy nie chcieli być gorsi. Sam więc jeden się ostając na placu boju, tylko splunął obolały i odszedł, kuśtykając.
Czasowy poklepał Farloka po plecach na znak uznania pewnego.
– No, no, magu, zaskoczyłeś mnie. Byłem wręcz przekonany, żeś ino konował pospolity, a tu proszę, niespodzianka! Nie zwlekajmy, ruszajmy dalej. Wieża Obcego czeka. Po drodze opowiem ci o jej legendzie.
Farlok zdołała jedynie wziąć jeszcze jeden pełen zmęczenia oddech, po czym padł nieprzytomnie, brodząc twarzą w piaszczystym trakcie.
Komentarze (9)
W każdym razie dobrze wiedzieć, że nasz mag-teoretyk jednak coś tam umie.
Światotwórstwo i akcja mnie zaciekawiają, więc czekam na więcej :)
Fablok zdołała jedynie wziąć jeszcze jeden pełen zmęczenia oddech, po czym padł nieprzytomnie, brodząc twarzą w piaszczystym trakcie. - typowy niskopoziomy mag z D&D po rzuceniu iskier🤣
Fablok to maG przez duże G ;)
Też "plastyczna część" ciekawie słowna–i nie tylko:)
Pozdrawiam😅
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania