Z rozmaitości Czarownika Farloka: Trudnie się zatrudnię
Wszystko zaczęło się sypać. Tak przynajmniej myślał młody, ledwie co wyrwany z objęć uczelni czarodziejskiej Farlok. Oto ten niewybredny, dobrze uczesany pretendent sztuki magicznej napotkał na swej drodze twardą ceglaną ścianę, którą z żadnej strony nie dało się pokonać. Nastały podłe czasy dla teoretyków wiedzy magicznej. Wszechobecna laicyzacja, nepotyzm i wiele innych trudnych słów sprawiło, że rynek pracy w sektorze machania różdżką, trzymania sztywną ręką księgi czarów, czy wrzucania do gara ususzonych skrzydeł nietoperzy zaczął się załamywać. Farlok wędrował od jednego urzędu do drugiego, składając swe żywe chęci na ołtarzu zatrudnienia, jednak w każdym słyszał od często pogardzonych przez naturę pannic, iż na ten moment środowisko branży nie czuje potrzeby dalszego uwalniania wakatów. Cóż więc począć, z frasunkiem ubolewał Farlok, siadając często w okolicznych karczmach, a co najgorsze, o suchym pysku z nich wychodząc.
Olśnienie przyszło nader szybko, kiedy strudzony kolejną wędrówką między zapadłymi mieścinami odwiedził w jednej z nich urząd, równie niegodziwy co wszystkie pozostałe. Długim korytarzem, cuchnącym wieloletnim bezrobociem, utraconymi marzeniami i delikatną nutą sznura konopnego doszedł do okienka, za którym siedziała posępnie Ta Która Decyduje. Po krótkiej mało inteligentnej rozmowie stanęło na stanowisku dynamicznym i wyjątkowo społecznym. Urzędniczka w osobie plugawego stworzenia biurokratycznego przybiła kilka stempli, coś pobazgrała tu i tam. W końcu przemówiła:
– Naszyj okręg na gwałt poszukuje poborcy od nieruchomości nieruchomych. Jutroj dzień numer uno. Pasi?
Farlok pokiwał głową, choć w głębi serca czuł palący ból porażki życiowej. Zawiódł wszak siebie, ale i ojca swego, co wielką mu karierę przepowiadał. Lata wyrzeczeń, ostrych libacji alkoholowych przed egzaminami semestralnymi, wsio jak krew w piach.
Na koniec przyszły poborca otrzymał stosowne instrukcje jak dojść do najbardziej zapadłej mieściny w okręgu, gdzie znajdowało się biuro poborowe i skąd przygoda na nieudacznictwie miała się rozpocząć.
***
Podróż zapowiadała się sromotnie i nocnie, bowiem już wieczór za pasem, sine smugi na niebiosa wstąpiły, a chórki wieśniaków coraz liczniej wędrowały ku wrotom karczmy. Tam też i Farlok zaszedł, czując potrzebę ogłupienia umysłu zimnym piwem. Kwaśny smak porażki mierził usta i gardło, łachotał nozdrza w dziwnie nieprzyjemny sposób. Ale możliwe, że to po prostu stęchłości niehigienicznej postawy stomatologicznej dały o sobie znać.
Na zaś Farlok zażądał dwa kufle, pełne po ranty. Wydoił na hejnał jeden, z drugim się trochę certolił. Ale w końcu i on przegrał z siłą alkoholizacji.
Kiedy więc przyjemne mrowienie lekkiego rauszu dało o sobie znać, a chód jakby lżejszy i powabniejszy począł stawać, przyszły poborca wyległ na werandę, zażył woni powietrza z lasów przybywającego, a jeszcze nieskażonego nadto dziadostwem ogólnym, i ruszył w drogę.
– Taki powabny, ażbym tknęła tu i tam – zawodziła jakaś samotna kurtyzana skąpana we własnej brzydocie i półmroku zmierzchu.
Farlok puścił mimo uszu jej zaczepki, szedł prosto, sztywno – do celu.
***
Nie dalej jak w połowie drogi trafił na powóz podejrzany, ale w zaprzęgu dwukonnym, na resorach piórowych, co zdecydowanie poprawiało komfort podróży. Niewiele więc myśląc żachnął się Farlok, rzucił sowicie denarem woźnicy, a ten zagryzając ostatnim zębiskiem na sprawdzenie kruszcu, pokiwał głową z uznaniem i kazał wsiadać. Jechał bowiem sam. Farlok wgramolił się do powozu, a zanim jeszcze konie dobrego tempa nabrały już chrapotał smacznie.
Dotarli przed rannymi smugami na wschodzie. Woźnica delikatnie ryknął na śpiącego pasażera, a ten w strachu wybył z powozu jak poparzony. Konie zniknęły z zaprzęgiem w ciągle dosyć gęstej ciemności.
Farlok przetarł zaspane oczęta i począł rozglądać się za przybytkiem swego marnego losu. Dobrze się akurat złożyło, że drogą główną szedł jakiś lampucer skapcaniały, nieco karłowaty, ale raczej czysty.
– Pomóż dobry człowieku, jak dojść do urzędu poborowego? – zapytał Farlok.
Tamten popatrzył na nieznajomego z zaciekawieniem.
– A komu pytać? Czarownik czy męska kurtyzana?
– To pierwsze.
– Szkoda, szkoda, miałem ja chcice, ale już przeszła. A do poborowego to na lewo w uliczkę. Tam teraz rozwagi trzeba, można na śpiącego nadepnąć.
– Ile mnie będzie kosztować taka dobroć z twej strony?
Knypek uśmiechnął się trochę do siebie, trochę do rozmówcy.
– Nie kuś, nie kuś, tylko zmykaj pókim ochłodzony.
I tak też Farlok uczynił. A kiedy już trafił w ową uliczkę, faktem było, że ledwo zdołał pomiędzy cielskami meliniarskimi się przedostać.
Biuro urzędu poborowego znajdowało się w lichym domostwie parterowym, a sama izba poborcy z oknem wychodzącym na smętną ulicę wyglądała nader żałośnie. Stare biurko i taboret wielorazowo łatany czy tam jak kto woli reperowany. Farlok miał również do dyspozycji pewną nader nieurodziwą pannicę oblataną we księgach i spisach ludnych.
Owa kobiecina dobiegała już sędziwego półwiecza, ale nadal eksponowała krągłości dwojakie, bowiem w dobrej estetyce je zachowała ze względu na bezdzietność.
– Tutej to się robi i robi, nie ma lenistwa i bałamuctwa – zastrzegła surowo, wręczając na ręce Farloka świstek, czyli pierwsze już zadanie dla niego.
Niedoszły czarownik na dorobku spojrzał nań, odczytał po cichu i przytaknął.
– Wie, co ma robić? – zapytała.
– A co mam nie wiedzieć, robota jak robota. Tylko gdzie ja znajdę tego obiboka?
– Po ludziach popyta, doprowadzą. Tutej we mieście tylko jeden ugór ludzki postawili. A teraz zmyka.
Farlok bez przekonania zabrał podręczny instruktaż, który zamierzał przestudiować w drodze i ruszył na pierwsze zadanie.
Podpytawszy okoliczniaków, Farlok dowiedział się, iż Ugorem nazywają tu ze trzy upadające kamienice we wschodniej flance miasta, zaraz obok lokalnego wysypiska nieczystości. Mieszkał tam pewien darmozjad pospolity imieniem Trutnion. Ze sześć wiosen spędził na wygnaniu za różne różności, potem jakieś trzy zimy straszył okoliczne kurtyzany dla żartu i uciechy własnej, by na koniec osiąść we izbie żałosnej, choć nie dane mu było otrzymać na to stosownych zezwoleń. Nawet jak kto uczynił z życia swego nic wartą kupę łajna, musiał z tym do urzędu podreptać, żeby tam pieczątki dali i na piśmie oznajmili: Oto nieudacznik, łapserdak i miernota, której zezwolono skonać we Ugorze.
Farlok miał zadanie proste. Bowiem Trutnion od dawna, w zasadzie od zawsze, nie był chętny uiszczać opłaty mieszkaniowej. Raz jeden wysłał on pismo skarżące do urzędasów, że mu renty poskąpili z tytułu nieudacznictwa, a przecież jak wół widać, że on mierny.
Kamienice wyglądały, jakby ich kres minął wczoraj. Powinny pozostać stekiem gruzu, a jednak nadal stały dzielnie i dawały schronienie od wiatru, deszczu, chędogich kurtyzan męskich w osobach rabusi, a i inne plugastwa też odstraszały.
Czteroosobowa zgraja niedojedzonych bachorów siedziała pod jednym z wejść na klatkę schodową. Ujrzawszy Farloka szczeknęły tylko, każdy po razie i zwiały gdzieś, skomląc donośnie. Poborca wtargnął do czeluści półmrocznych, a potem przypomniał sobie, że ten, o którego mu chodziło, żył na parterze, po lewicy.
Zapukał w drzwi i w progu po chwili ujrzał niewysoką, łysiejącą sylwetkę Trutniona.
– Za jakie grzechy tym razem mnie nachodzicie, pomioty biurowe?
Farlok przeszedł do sedna, bez uprzejmości.
– Zalegasz, Trutnionie. Mam więc w obowiązku odebrać ci kosztowności wszelkie, jako zapłatę za zwłokę.
– Twoja w tym głowa, a moja, żeby ci za to gołe dupsko pokazać! – żachnął się lokator, istotnie świecąc niezbyt czystym tyłem w stronę poborcy Farloka.
– Niech cię diabli, obszczymurze zafajdany!
Farlok dobył motywacji i z przekonaniem puścił wodzę gniewu ku Trutnionowi. Ten na moment jakby zrobił unik, ale zatrzymał się w połowie, może z lęku. I dzięki temu Farlok celnie przymierzył pięść, a tylko tamten począł chlipać z bólu, zasadził się znowu i tak już okładał lokatora, aż nie przestał beczeć ewentualnie oddychać.
Widok to był straszny. Farlok stał jak słup pręgierza i ani drgnął, z rękami skąpanymi we krwi. Trutnion też ani dygnął. Z dawnych kształtów twarzy niewiele zostało. Dużo juchy też robiło swoje. Farlok po kilku minutach szoku oprzytomniał i przeszedł się po izbie w poszukiwaniu dóbr materialnych i cennych. Znalazł trochę denarów z brązu, dwa sygnety pozłacane, a poza tym tylko syf.
Wyjrzawszy za drzwi, aby dokonać szybkiego rekonesansu, podjął szybką decyzję. Zamknął drzwi szczelnie, po czym z rękami zawiniętymi w szatę uszedł z miejsca zdarzenia w popłochu. Dotarł do lokalnego strumienia, gdzie odmył dłonie i twarz. Potem przysiadł na brzegu i długo rozmyślał. Nie miał już zapewne co wracać do biura. Zanim smród stęchlizny rozkładu ogarnie kamienicę minie trochę czasu, ale w końcu znajdą truposza.
Ruszył na północ, po drodze zatrzymując się w obskurnej karczmie, aby przytępić strach solidną porcją piwa. Poprzysiągł sobie, sącząc złoty trunek, iż więcej nie przekroczy progu zatrudniaka i psia ich mać, urzędasów zafajdanych.
Komentarze (10)
Trutnie siɛ zatrutniẹ. Dlatego - Trudnie Ciẹ zatrudniẹ.
I jeszcze jedno zauważylam w tekście podwójne pytanie.
Uściski
Bettina
https://youtube.com/shorts/MBjHlPCURWE?si=Q0so7S2nqSa337Ok
Pozdrawiam🙂
Dawkuj sobie dowoli, dzięki za wizytacje :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania