Z rozmaitości Czarownika Farloka: W cieniu bakcyla
Dzień chylił się do snu. Zachwaszczonym traktem, w otoczeniu robactwa wodnego z okolicznych stawów gramolił się niewielki, częściowo kryty powóz. Woźnica uważnie obserwował brzegi drogi, świecąc nań latarnią zasilaną energią życiową wróżek. Zimne, doskonale rozpraszające się w ciemniejącej toni późnego wieczoru światło było niezastąpionym kompanem podczas takich wypraw.
W części pasażerskiej siedziały dwie osoby: łysiejący facet dobiegający sędziwych lat czterdziestych i jego pierworodny syn, niejaki Farlok, ledwie ośmioroczny. Dzieciak, zmożony podróżą, podczas której uważniej zapisywał w pamięci obrazy zapadłych wiosek, porzuconych cmentarzysk i przydrożnych kurtyzan, spał twardo. Ojciec nie mógł zasnąć. Wspominał z rozrzewnieniem swą przyboczną kochanicę, która będąc najbardziej otwartą dla jego rozkoszy, jednocześnie cwaniactwem i wyrachowaniem przewyższała wszystkie inne. A trzeba wiedzieć każdemu, iż ojciec przyszłego czarownika lubił w służebne wdzianko wejść i strugać miernotę posłuszną gdy kochanica rajcowała w łożu.
Po kolejnej godzinie nużącej przeprawy przez leśne zarośla powóz dojechał do rozstaju. Tam obrali kierunek na zachód i nie minęły dwie kwarty, kiedy oto stanęli przed bramą celu.
– No, dojechalim! – zawołał woźnica.
Farlok przetarł wciąż zaspane oczy. Ojciec, widząc opieszałość syna, posłał ku niemu swą silną dłoń, celując w plecy. Na to dzieciak aż podskoczył i głową trafił w ścianę powozu. Prawie się spłakał, jednak przełknął gorycz bólu i wypełzł z powozu o własnych siłach. Rodziciel w tym czasie uregulował płatności z cuchnącym woźnicą.
– Jeszcze, no, jeszcze. Noc długa i ciemna, jeszcze daj – upierał się dziadyga.
– Wszystko, co złote, byś wyrwał, łapserdaku nikczemny. Zjeżdżaj, bo ci poślę na lico kilka prostych.
Na to woźnica się trochę przeląkł i z miejsca popędził konia.
– Ojcze, czy zabawisz u dziadków dłużej? – zapytał Farlok.
Mężczyzna rozejrzał się w ciemności i tylko pokiwał głową.
– Idźże przodem, synu. Dziadek już oczekuje.
– A co z tobą? Odchodzisz?
– Oczywiście, synu. Nie mam zamiaru spędzać z tobą więcej czasu. Znaj moją litość, gangreno, że nie wyprawiłem twej rzyci na pastwę samotną. A teraz zejdź mi z oczu, nim dłoń swą uruchomię znowuż.
Farlok posłusznie oddalił się od ojca, przekroczył bramę i stanął nieopodal, pod dębowymi drzwiami do chaty dziadków. Uderzył trzy razy kołatką, a ze środka od razu dało się słyszeć głos.
– Czego walisz, nieużyty bękarcie? Życie ci niemiłe. Przecież wiem, że cię syn mój ukochany przywlókł, jako część kary, którą spłacać muszę za swe zaniedbania wychowawcze wobec niego.
Głos należał do dziadka Farloka, Partyceusza z Farmaki.
****
Partyceusz był przysadzistym facetem z wyraźnym browarnym brzucholem. Posiadał szeroki zakres zainteresowań, począwszy od upijania się na umór, przesiadując w pobliskiej karczmie, skończywszy na wielogodzinnych drzemkach w swej komnacie. Żonę, a babkę Farloka traktował w większości dnia niczym wiatr. Przeprowadzał jedynie standardowe rozmowy na temat obiadu, upranych gaci i stanu finansowego budżetu domowego. Oboje pobierali skromne, acz wystarczające datki emerytalne.
Zobaczywszy w progu swego wnuka, złapał dzieciaka za ramię i wrzucił sprawnie do środka chaty. Farlok nie zmógł siły, więc upadł niezdarnie na gliniane klepisko sieni. Załkał pod nosem, bowiem poczuł spory ból w nadgarstku i od razu pomyślał, że będzie z tego siniak.
– A niech mnie, miernoto! – zawołał dziadek. – Nie masz ty instynktu przetrwania? Poleciałeś jak zdechła kaczka. No, już wstańże.
W tej chwili z izby kuchennej wyszła babcia, która nie posiadała imienia. Farlok nie wiedział dlaczego. Czasami pytał o to ojca, ale wtedy rodziciel spuszczał synowi manto i odprawiał z kwitkiem.
– Farlok, dobrze wyglądasz – powiedziała babcia i z powrotem zniknęła w izbie kuchennej.
Dziadek zamknął drzwi na trzy kute spusty, po czym zwrócił się do wnuka:
– Dzisiaj bez kolacji. Idź do swej izby i nie waż się wychodzić aż do rana, zrozumiano?
Farlok, będąc dzieckiem raczej pokornym i służebnym, pokiwał z aprobatą i skierował się ku swej izbie. Była to niewielka komora w rogu chaty, długa na cztery kroki i szeroka na trzy. Stało tam dziecięce łoże oraz stolik. Pod stolikiem zaś ukryte było wiadro z chochlą, którą Farlok mógł nabrać wody i ugasić pragnienie. Najbardziej w tym lichym pokoiku Farlok cenił okno wychodzące na trakt. Pamiętał, jak pierwszy raz nocował u dziadków, śmiertelnie przerażony i poobijany, zapewne z powodu przewinień. Przez wiele godzin, nie mogąc zasnąć, przyglądał się przez okno nocnej faunie, stworzeniom, które swe oblicze ukazywały dopiero gdy minęła północ. Czteronogie z wydłużonymi pyskami, przemierzały trakt, warcząc i wyjąc.
Tej nocy nie obserwował życia ciemnych łowców przez okno. Zmożony podróżą zasnął szybko, zbudziwszy się kilka godzin później, kiedy całą chatę na raz wypełnił przeraźliwy jęk.
Na początku pomyślał, że to senny koszmar. Przez moment leżał w bezruchu i nasłuchiwał serenady dziwnych odgłosów, raz głośnych raz nieco cichszych. Po dłuższej chwili ośmioletni Farlok nie miał wątpliwości, że to sam dziadzio Partyceusz. Już miał wyjść z komnaty, ażeby zwiad poczynić, lecz wtem zorientował się w pamięci swej. Bowiem doszło mu do głowy zalecenie srogie dziadka, że pod żadnym pozorem nie może opuszczać izby. Usiadł więc na skraju łoża i zaczął rozmyślać, czym podyktowane są owe jęki i stęki.
Przypomniała mu się rozmowa ojca, którą podsłuchał zeszłej jesieni. Rodziciel konwersował żarliwie ze swoim druhem, którego imienia Farlok nie znał.
– Siedemnasta wiosna będzie nachodzić jak mój ojciec ukochany, łaskawy i prawy, zalicza regularne zjazdy psychiczne, faszerując ducha i ciało wątpliwą mieszanką farmaceutyczną prosto z piekieł.
Na te słowa druh ojca Farloka pokiwał głową, zrobił smutną minę, a potem objął swego kompana ramieniem i rzekł:
– Mój tyś jest, przyjacielu. Tatko twój to lekoman z krwi i kości. Próżne twe starania, tu nawet magia wiedźm bagiennych niewiele zdziała.
– Powiadają, że to choróbsko totalne, że zza wielkiej wody przybyło, z krain nieznanych, plugawych i zjednoczonych.
Farlok cichutko, przez szparę we ścianie z drewien obserwował rozmowę i notował w pamięci każde słowo. Teraz wróciły doń i wszystko stało się jasne.
– A więc to ty! Oh, ty do nas lecisz. Podstępna kurtyzano, powyrywam ci skrzydełka i każe je zeżreć na surowo! – krzyknął na cały głos dziadzio.
Farlok wtulił się mocno w kołdrę, a wtedy do izdebki wbiegła babcia bez imienia.
– Farloku, suń się na łożu – poleciła, zamykając drzwi i przekręcając klucz w zamku.
– Babciu, czemu dziadek krzyczy?
– To jedna z tych jego nocy. Łyknął te swoje farmaceutyki. Teraz wracają do niego wspomnienia.
– Jakie? Dobre?
– Zależy, zależy. Razu jednego to i dobre wróciły, jak za młodu zwyciężył w losowaniu karczmarza i zdobył trochę złotego kruszcu o dobrej próbie. Dzisiaj przypomniał mu się nielichy romans z wróżką leśną. Zrobił jej dzieciora, a potem się go wyparł. Nękała nas ta jędza o alimenty.
Farlok słuchał wywodów babcinych z żywym zainteresowaniem.
– Zawsze nadlatywała z północy, z okolic lasu. Jeszcze nie wylądowała, a już piłowała ozór na twego dziadka, pewno i słusznie, bo był z niego kobiciarz jakich mało. Wszystkie gatunki rąbał równiutko.
– Siekierą, babciu?
– A tak, tak. Wtedy była jeszcze całkiem ostra, sama się nadziałam.
– Bolało? – Zadając to pytanie, Farlok był przekonany, że bolało bardzo.
– Nie pamiętam już, wnusiu. W każdym razie dziadzio musi swoje wykrzyczeć, w jego łepetynie ta wróżka właśnie lata nad naszą chałupą i ruga go równo. Pomęczymy się jeszcze trochę, potem zaśnie.
Farlok przytaknął w poświacie jednej nędznej świecy, z którą przybyła babcia, po czym oboje siedzieli w ciszy i przyglądali się światu za oknem, wyłaniającego swe oblicza, jak zawsze czteronożne i jak zawsze złowieszczo wyjące.
Komentarze (20)
"Fablok, będąc dzieckiem raczej pokornym i służebnym" - chyba po tatusiu, jeśli wierzyć wcześniejszym informacjom...
Wróżki coś mają przewalone w tym uniwersum. A połączenie wróżki i alimentów to coś, czego nigdy nie spodziewałam się w czytelniczym życiu spotkać :D
Jej, to... tak, pierwsza część, gdzie czuję sympatię dla pana F. Więcej niż sympatię, współczucie nawet.
Pozdrawiam :)
Pierwsza część (przykład): 5-10 komentarzy, w większości bardzo pozytywnych
Druga, w porywach trzecia: 3-4 komentarze
A dalsze części, choć jakość nadal jest: nieźle, jak pojawi się jeden.
Mimo, iż te 2-3 osoby uparcie dają zawsze 5 gwiazdek. Bez słowa.
Jeżeli użytkownikom tak się podobało, dlaczego nie czytają dalej? Jeśli czytają, dlaczego nie skomentują? Wiadomo, że każdy ma jakieś życie i nikt nie podpisuje tu cyrografu, że jak zajrzał do dwóch-trzech części, to musi dotrwać do setnej, ale tutaj to nie są jednostki, to jest wzór. Ja się wręcz boję (pomijając fakt, że mojemu mózgowi dużo lepiej wychodzą krótkie teksty) wrzucić tu coś większego w obawie, że spotka to ten sam los.
Nie wiem, może ktoś nie wie co napisać? Przecież wystarczyłoby wymienić jeden fragment, który szczególnie się spodobał, to już więcej niż nic. To portal pisarski dla randomów, a nie Kuźnia Profesjonalnych Recenzji. Można powiedzieć, że ja komentuję tak, jak sama chciałabym być komentowana. (Choć dla mnie każdy kom jest spoko, o ile nie jest czystym spamem/hejtem.)
Uu, rozważam czy nie wpaść z tym na forum. Albo nie wypuścić o tym osobnego tekstu. (Nie obiecuję.) Bo w zakładce O mnie już dawno to wsadziłam we wskazówkach dla Nowych.
Sympatia do pana F zapewne chwilowa, choć może i nie, zobaczymy
A ja zauważyłem, że ludzie tutaj w większości, nowi, oczekują żeby ich czytać ale niekoniecznie obdarowują swoimi opiniami teksty innych. Podejście na zasadzie, mi się należy jak psu buda. To też nie pomaga.
Ogólnie więc kiła i mogiła. Ja wyleczyłem się z potrzeby pisania dla komentarzy. Ale cieszę się bardzo, że jeszcze nie wypadałaś z uniwersum fablokowego :))
z tego co kojarzę to ostatnie naprawdę popularne "powieści w odcinkach" na tym portalu to był Niewłaściwy i Właściwy Kolor Vespery... No a ogólnie dobrze piszesz - największy problem jest taki, że mało który z nowych użytkowników fatyguje się, by komentować innych. Gdyby tak wszyscy tutaj chociaż trochę czytali wszystkich, to ruch byłby naprawdę ładny. Stałych użytkowników nie jest wielu, ale na stronie głównej ciągle jest młyn i prawie codziennie pojawia się ktoś nowy, a nie są to przecież boty, a prawdziwi ludzie, którym chociaż troszeczkę powinno zależeć, by ktoś ich czytał...
Zresztą na samej stronie pisze: "PORADA: Komentuj teksty innych użytkowników, a odwdzięczą się komentarzem", ale ten napis powinien chyba być na samym szczycie, wielkimi czerwonymi literami, by każdy to widział...
A, i jeszcze przyszło mi na myśl, że być może niektórzy myślą, że opowi jest bardziej jak wattpad albo blog, gdzie jest wyraźny podział na dwie kasty - czytelników i autorów i może z tego powodu niektórzy myślą, że skoro są autorem, to już nie są czytelnikiem xd
Według mnie cała aranżacja opowi od razu daje w pysk, że tutaj warto komentować. Ludzie to widzę, ale mimo wszystko mają opory się otworzyć.
Nie zamierzam robić z tego nowego sensu życia, ale nie lubię też zostawiać takich dyskusji bez konkluzji (demotywuje jak cholera), więc opcje (tak to widzę) są następujące:
a) pogodzić się z tym, że tak tu jest i z czymś większym szukać powodzenia na innych portalach
b) próbować coś z tym zrobić. Czyli, tak mi przychodzi do głowy:
1. po prostu zachowywać się na portalu tak, jak byśmy chcieli, żeby inni to robili (to już raczej robimy, heh)
2. faktycznie "wbijać" to nowym do głowy np. podczas komentowania ich albo na początku swoich własnych tekstów [ale w taki taktowny sposób, żeby nie wyjść na desperata]. Mi całkiem serio chodzi po głowie, żeby jeśli kiedyś spróbuję tu wrzucić dłuższą serię dać na początek ten fragment który już wisi w zakładce "o mnie", właśnie o komentowaniu wieloczęściowych opowiadań
3. Przez Forum? Gdzieś na pewno taki wątek był, z ogólnymi wskazówkami co tu robić żeby coś robić - sama udzielam się na forum dość minimalistycznie, ale pewnie da się odkopać
Mi się zdarzało i zdarza komentować użytkowników niekomentujących innych - trochę żeby ich ośmielić (może niektórzy boją się odezwać??), trochę z zasady, że powinno się (hehe, wiem, bardzo to realistyczne) oceniać jakość tekstu, a nie osobę autora. Więc jeśli go czytam, bo treść mi odpowiada, to komentuję, choćbym miała nie dostać tego w zamian.
Linię stawiam na odpowiadaniu na komentarze. Jeśli ktoś nie czyta innych i nie odpowiada na komentarze (albo odpowiada na nie na odwal), to zaczynam go ignorować.
chyba najprostsze i najskuteczniejsze wyjście to prosta formułka przy komentarzu: dzień dobry, opowi to dżungla, pozdrawiam, miłego dnia - coś w tym stylu.
Pamiętam że kiedyś takie komentarze były dosyć powszechne, sam takie pisałem, ale potem jakoś przestałem - chyba przez marazm i zobojętnienie xd
Aż by człek rzec chciał, że czym skorupka za małego nasiąknie... jeno w przypadku Fabloka→to raczej przesiąkła. Prawie, że żal nieboraka. No ale zaś ciekawe życie poznawszy, zadowoln przeważnie był, na swój sposób:)↔Pozdrawiam😊:)
Dzięki, że wytrwałeś w przeszukiwaniu Fablokowych dziejów pisanych :D
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania