Z rozmaitości Czarownika Farloka: Koszmar Meliorantów 2: Żniwo Plotucha Bezczelnego (3z3)
Piejus nie był człekiem zamożnym w inteligencję ani uposażonym hojnie w zasoby sprytu ponadprzeciętnego. W trudzie myślenie wymyślił i zatwierdził sam ze sobą, iż pochwyci czarownika starą dobrą sztuczką z obezwładniającą mocą kawałka knagi drewnianej, łba w locie dosięgającej. Ale jak tu rozegrać plan doskonały, kiedy ofiara i przepustka w jednym tkwi w klatce mobilnej, a wokoło rzesza tałatajstwa? Na to Piejus nie znalazł rady, więc na razie czekał.
Mag zaś, znany jako Farlok, teoretyk wiedzy magicznej, wciąż pozował niedobrowolnie, więc przymusowo, dla dzieciarni osmolonej fetorem zwyczajności.
– Skrzyj zębiska ku światłu gwiazdy zarannej! – ponaglił wódz meliorancki.
Czarownik milczał i jako ten głaz kamienny sterczał w bezruchu.
– Nie każ mi dziabać cię w tylne zasoby tłuszczu, krnąbrny magu!
Farlok uparcie pary z gęby nie puszczał. A meliorancka jego przepustowość wnet rozgniewana dobył włóczni, co miało i zasadność dla całego pokazu. A z nią za pan brat będąc, na sztorc ostrym końcem stawił i dziabać teoretyka zaczął. Raz-dwa, raz-dwa, raz-dwa. Farlok zaś piszczał z boleści, ale dosyć cicho, bo się wstydem zaczął objadać, gdyż na pośmiewisko brakiem odwagi został wystawiony.
– Jęcz, magu, jęcz. Dziabu, dziabu!
Piejus zaszedł winklem od zawietrznej, coby więcej oczami swymi objąć. Wciąż jednak z planem było u żółtodzioba w fachu skarżypyty mizernie. Skradając się cichuteńko za walącym się pustostanem, napotkał żebraka w stadium posępnego zacietrzewienia ku beznadziei.
– Zlitujże się nad biedakiem u kresu. Sypnij denarem dobrej próby – rzekł miernym głosikiem żebrak.
Piejus, z natury nielitościwa gnida, od ojca pobierał nauki o powszechnym braku szacunku dla tałatajstwa niegospodarnego, marnotrawnego. Tak i teraz postąpić zamierzał. Wnet jednak myśl w łepetynie się ziściła.
– Obłowisz się, gnido żebracza. Ale warunki ci podam i tylko wypełniając je do końca, swój los marny nieco złagodzisz.
Obskurny jegomość nadstawił uszu, bowiem łasy na denar był od maleńkości.
Niski gamoń o cerze bladej, nosie skrzywionym i włosiu rzadkim poczuł się wielce nieuradowany, gdyż mag jak słup drogowy w bezruch się obrócił. Tymczasem bachor liczył na tańce hulańce i swawole wszelakie. Dał upust niezadowoleniu.
– Hejże, magu! Tańcuj!
Farlok napotkał wzrokiem tego kmiota, co go przyzywał. Tamten jęzorem zatoczył w powietrzu koło a i bladym pośladkiem zaszczycił teoretyka. Wszystko to poza uwagą opiekunki. Meliorant bowiem poboczny zaczarował ją swym wdziękiem i smrodem. I tak wodzona na pokuszenie i wszelkie choroby podążała za nim w gadce będąc luźną, przytakując na każde zbereźne poczynianie gadziny melioranckiej.
Teoretyk wiedzy magicznej z ubolewaniem sam przed sobą stanowił wiadomość w myślach, iż w tak paskudnej sytuacji jeszcze nie dane mu było się znaleźć. Znikąd bowiem ratunku, ani widoków na lubieżności nie okryte odzieniem wierzchnim. Tylko marazm i brak mocy magicznej. A wokoło zgraja nikczemna.
– Użycz mi za opłatę symboliczną swej niewinności – wołał zatroskany o swą jurność meliorant do opiekunki.
– Nie zwykłam w pośpiechu oddaniem szastać.
– Nalegam, a żałości nie doznasz.
– Czyżby? Większa uciecha w zarobku sprawdzić się poczciwie niźli w tango z pierwszym lepszym zapchleńcem skoczyć.
– Więć zwodziłaś mnie dotąd?
– Skądże!
Farlok nie poczytywał im winy wielkiej, ale jakże usilnie marzył by obie jadaczki w wieczny spoczynek się udały. Wprost słuchać nie mógł już tej operetki.
Kątem oka zauważył jakąś postać wyłaniającą się w biegu zza winkla budynków. Oto żebrak-kuśtyka, w biegu żałosnym zmierzał ku zgrai Meliorantów tańcujących. Wyglądał na chorowitego i schorowanego jednocześnie. Jęzorem zamiatał powietrze, rękami odganiał wszystko co dobre i zdrowe, a na kroczu plama z uryny znaczyła solidną połać szaty. Tak uposażony w oręż natury i beznadziei systemowej ruszył prężnie. Jego przepustowość wódz zgrai przyuważył, co się szykuje. Nie był zadowolony, a rzeknę nawet, iż się wystraszył nielicho.
– Kiego ta postura dwunożnej beznadziei tu pędzi? Dziabać ją dotkliwie i śmiertelnie! – krzyknął, a przyboczni z lancami na sztorc ku żebrakowi ruszyli.
Zgraja dziecięca z upodobaniem patrzyła na sytuację, wykrzykiwała radosne hasła, ktoś stwierdził iż opiekunka pompuje balony.
Żebra zorientował się, że szarża na niego pędzi dziarsko. Już miał z ogonem podkulonym w metaforze czmychać na odwrót, lecz wtem o denarze sobie przypomniał. I jakby siły nowe wstąpiły nań. Dalej, hejże, slalomem minął Meliorantów. Lance dziabały powietrze, ale żadna żabraka choby nie musnęłą. Farlok zwęszył zew wolności. A że wódz meliorancki przy celi mobilnej się ulokował blisko, teoretyk łapę przez pręty przełożył, za fraki złapał i tarmosić siłowo zaczął.
– Spauzuj natychmiast, gangreno magiczna! – grzmiał Meliorant, ale mag tarmosił dalej. I choć ręka mu drętwiała, sił nowych w nadziei szukał.
Piejus nadszedł jakby znienacka. Nagle zjawił się pod celą mobilną, a w ręku kawał knagi drewnianej trzymał. I tak jak stał nacierać po łbie melioranckim zaczął drewnem. Do nieprzytomności tłukł jego przepustowość, a potem jeszcze i nad stan wylewowy, że prawie o śmierć zahaczył. Klucze do złamania pieczęci chwycił.
– Dalej, gadzino, uwolnij mnie! – ryknął mag.
Piejus jednak tylko uśmiechnął się pod nosem i wąsem dziewiczym.
– Nie ma nic za darmo, Farloku. Wiesz ile za ciebie dają w żywej wadze? Choćby i truchło, ale dobrze płatne.
– I ciebie dosięgną moje czary, jeśli ku tej zuchwałości się zwrócisz.
– Mam już plan doskonały. Za żywego dostanę fortunę i rubrykę stałą w Wysokich Kulasach.
– Ino pieczęć złamiesz, poskutkuje na twe ciało magia potężna, wiedz o tym.
Piejus spojrzał w stronę jatki nielichej. Żebrak dawno już padł trupem i teraz truchło jego służyło meliorantom ażeby się wydziabać nań za wsze czasy. Dziabu-dziab, dziabu-dziab.
Dzieciarnia ujrzawszy juchy sporo poczęła w panice rozbiegać się po placu, a opiekunka wraz z nimi. Wszystko w krzyku i trwodze.
– Nie bądź głupi, głupcze. Uwolnij mnie.
– Zapłacę ci, magu.
– Za co?
– Za słów kilka na wyłączność.
Farlok trawił propozycję szybko.
– Niech i tak będzie.
Piejus więc pieczęć złamał, a mag w końcu stanął na gruncie podatnym.
– Ruszajmy więc – zarządził żółtodziób.
Teoretyk spojrzał litością nieszczerą na nieboraka.
– Dużo jeszcze pucowania przez tobą – oznajmił. – Bywaj.
Piejus poczuł pewną ilość magicznej mocy, która sprawiła że jego ciało przemieściło się w bolesny sposób na znaczną odległość, a że łamliwe, to i się pogruchotało w wielu miejscach. I cóż, akurat złożyło się tak, że wylądowało opodal pustostanu, w którym rezydowało jeszcze kilku innych żebraków pospolitych. Ciągnęło od nich uryną i głodem. Wylegli oni z ciemności.
– Lepsze gnaty niźli głodomór pstrokaty! – zawołał jeden z nich.
Pałaszowali ze smakiem.
Farlok na uczcie nie pozostał, choć krzyki znajomego żółtodzioba słyszał z oddali przez moment. W zarośla wpełzł i z uwagą zaczął przemierzać ich bezkres.
Komentarze (11)
Wyobraźcie sobie malutkie słońce, które dopiero rośnie i przygotowuje się, by świecić jasno jak nasze Słońce. To się nazywa protogwiazdą! 🌞✨
Naukowcy użyli super fajnego teleskopu o nazwie ALMA, który jest jak olbrzymie kosmiczne okulary, aby spojrzeć na protogwiazdę o imieniu V883 Orionis. Jest ona naprawdę, naprawdę daleko — około 1300 lat świetlnych od Ziemi! To tak daleko, że nawet światło, które jest superszybkie, potrzebuje 1300 lat, żeby do nas dotrzeć! 🌌🔭
Wokół tej małej gwiazdki znaleźli coś niesamowitego: 17 różnych rodzajów maleńkich rzeczy zwanych cząsteczkami organicznymi. To jak specjalne składniki, z których mogą powstać rośliny, zwierzęta, a nawet ty i ja! 🌱🐾👧
Odkrycie tych maleńkich klocków życia wokół małej gwiazdki jest super ekscytujące, bo może to oznaczać, że pewnego dnia może tam powstać życie, tak jak na Ziemi! 🌍💫
Czy kosmos nie jest niesamowity? Patrzcie w gwiazdy i marzcie o wielkich rzeczach, mali odkrywcy! 🌠😊
To są Braki?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania