Z rozmaitości Czarownika Farloka: Nos-se-ratuj cz.1
Zmierzchało. Purpura zachodu rozlewała się po niebiosach jak naciek chorobowy pochłaniający kolejne organy. Czarownik Farlok, teoretyk wiedzy magicznej, przebywał w gościnie u swego kuzyna słynącego z dobroci ku niemu – Mimośroda z Eserka. Tego wieczoru, niedługo po przybyciu maga do domostwa swego krewniaka, zasiedli w izbie kuchennej, przy potężnym ciosanym w drewnie stole, i zamiast plugawie śmiać się w głos z losu kurtyzan, obaj z marazmem na licach sączyli trunek tutejszych stron.
– A więc, Mimośrodzie, kuzynie mój, gościna twa z powodu tegoż wynika?
– Tak, Farloku, Wiesz, że w mej chacie zawsze jesteś mile widziany, ale…
– Nie umiem ci pomóc, wiesz to doskonale – przerwał wywód czarownik.
Mimośród wypił kolejną porcję trunku. Ciepło wypełniło przełyk i żołądek.
– Nie znam innego, światłego w podobnych sprawach. Nasz hajneken liczy na moją pomoc.
Farlok wyczuł nerwowość w głosie kuzyna.
– A cóż to się kryje za tą prośbą z jego strony? Bądź szczery, Mimośrodzie.
Siwiejący już od dawna, niezbyt rosły, ale wciąż żwawy archiwista ksiąg, przy hajnekenie tutejszym na wyrobku, Mimośród z Eserka, posmutniał. Z trudem przyszło mu wyjawić rzeczywiste cele, konotacje i cały kontekst sytuacji.
– Oto, kuzynie, moja głowa w tym przetargu udział bierze – rzekł stanowczo, ale nadal z żalem w głosie.
– Wybór miałeś.
– Ależ skąd! – żachnął się Mimośród. – Hajnekenowi się nie odmawia, nawet jeśli…
– Byłeś jego przybocznym – dokończył z kwaśną miną Farlok.
– Dla niego to nic poza innymi zasługami. Wszystko podobnie miałkie, bez wartości. Zważ na mą gościnę, czarowniku. A potem przypomnij sobie, jak w chorobie przebywałeś pod mym dachem.
Farlok zerwał się od stołu na równe nogi.
– Wypominasz mi swą pomoc? A to słowa twe o bezinteresownej nic już nie znaczą? Cóż mam zdziałać? Nie jestem cudotwórcą.
Wtem z zewnątrz dało się słyszeć skowyt alarmujący. To wyżeł wyrobny, pełniący rolę strażniczą dał głos.
– Czy to… – zaczął czarownik, ale w przestrachu nie dokończył.
– To nie są jego rewiry. Do miasteczka stąd kawałek – stwierdził Mimośród, choć i on czuł, jak strach ściska go za gardło.
– Lepiej sprawdzić, coby mieć myśli na sen lżejsze.
– Tak zrobimy. Uzbrój się, Farloku, w razie co zaklęcia użyjesz.
Wyszli na ganek chałupy. Wyżeł alarmowy ciągle aktywizował odgłos, jakby niebezpieczeństwo nie tylko nie minęło, ale wręcz zbliżyło się jeszcze.
Mimośród zaświecił promieniem z życiodajnej energii wróżek w stronę lasu. W zasięgu jasności nie zauważyli niczego niepokojącego.
– Może jaki zwierz dziki – pomyślał głośno Farlok.
– I tak mogło być, ale mi to brzydko pachnie, kuzynie.
– Sam rzekłeś…
– Owszem, jednak nic pewnego nie jest. Rewir można powiększyć. A ludziska ostatnio ostrożniejsze. Wieśniaki wracają z popijaw wcześniej, nie przesiadują w karczmie i gospodzie do późna. Kurtyzany zbiedniały.
– Na trakt by wypadało wylęgnąć, tam obaczyć – powiedział czarownik.
– Niby tak, ale mi tam nie śpieszno.
– Rozsądnie rzeczesz, wracajmy do izby.
Na powrót siedli przy stole i zaczęli raczyć się trunkiem.
– Ile to już trwa? – zapytał mag.
– To pytanie znaczy, iż się zgadzasz?
– Tyle, co podejmuje zainteresowanie tematem.
– Dwie kwarty. Wieśniacy zaczęli znajdować trupy przy gościńcu głównym, niedaleko karczmy, ale bliżej lasu. Wszystkie bez nosów.
– A ci, co umknęli?
– W przestrachu niczego nie spamiętali. A jak już to strzępy bez ładu i składu.
– A nosy?
– Każdy stracił.
Farlok zafrasował się nad tematem nie na żarty.
– Hajneken szuka wybawcy – powiedział Mimośród. – Kosztem mojej głowy.
– Ma jakieś podejrzenia?
Kuzyn westchnął bez przekonania.
– Raczej nie. Jest chciwy, jurny i niezbyt bystry.
– A ty?
– Za młodu, kiedy na drugim końcu miasteczka istniała jeszcze gospoda Lochfest, często tam przesiadywałem. Pamiętam starego mieszczanina, kupca, wtedy już bezdomnego żebraka. Zawsze siadał w rogu, w ciemnym kącie i dumał z pustym kuflem. Przysiadłem się do niego raz. Byłem ciekawy tego człowieka. Za pierwszym podejściem zrugał mnie, o mało po licu nie wytelepał. Ale potem jakoś się udobruchał. Opowiadał mi historie tych ziem, czarne karty niespisane nigdzie.
– Legendy – wtrącił mag.
– Jedna z nich wydaje się nader prawdziwa. Żniwo Gryzłaka.
– Cóż to za banialuki pospolite?
Mimośród nalał jeszcze trunku.
– Gryzłaki to stwory z dawnych ksiąg, prawie nieśmiertelne, a na pewno żarłoczne. Kupiec opowiedział mi, że jeden taki mógł całą wiochę wtranżolić. Żywiły się koktajlem egzystencji, który wypijały z otworu po odgryzionym nosie.
Farlok zaśmiał się chrapliwie.
– Dobrze ci służy owy napitek, ale twa opowieść to jakaś kulawa wydmuszka.
– Przeraża cię jej prawdziwość, kuzynie.
– Raczej irytuje, podobnie jak skomlenie twego alarmowego wyżła.
Mimośród podszedł do okna.
– Zwierz, albo i nie – powiedział. – O świeżej, wypoczętej głowie, przekonamy się jutro.
Izba, w której miał spocząć na noc czarownik, znajdowała się na poddaszu chałupy. Nie była zbyt przestronna, ale czyniła pozytywy widokami wschodu słońca, który można było obserwować z okna. Farlok usiadł na skraju łoża. Nie był wciąż przekonany, co do pomocy kuzynowi. Mimośród był dobrodziejem z dawna dawnego, lecz jego społeczne zasługi ku teoretykowi wiedzy magicznej to nieco za mało, aby wchodzić w tę sprawę dziwacznych mordów. I owszem, żałość brała, że Mimośród łepetynę straci, ale cóż zrobić, skoro widać los tak czynić musi.
Czarwonik postanowił więc wyczekać na sen głęboki kuzyna, a w tym czasie czmychnąć z jego chaty daleko.
Komentarze (8)
Co ty masz z tymi nosami😆 teraz mogę się bawić w przewidywanie, co będzie następne - Indiana Nos i Świątynia Kataru ??
Nie no, pomysł z gryzłakami fajny, czekam na dalszy ciąg
Ostatnie łupy z nosów zakonserwowane w skrzyniach ze solą widziałam we filmie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania