Z rozmaitości Czarownika Farloka: Nos-se-ratuj cz.2
Hajneken Marazmus otarł spocone czoło wierzchem dłoni, a potem niedomagając oddechowo, odprawił gestem siedzącą na skraju łoża ladacznicę. Pospolita kurtyzana narzuciła na splamione bluźnierczymi aktami ciało ciepłe okrycie i zniknęła za drzwiami komnaty. Marazmus jeszcze długą chwilę regenerował siłę, nim zdecydował się przywołać przybocznego stojącego na korytarzu w charakterze ochrony.
– Słyszałem, że są nowe ciała – zwrócił się do krępego, niezbyt bystrego blondyna z zezem rozbieżnym.
– Tak, są, melduję – odparł przyboczny, niedbale uderzając się w pierś na znak szacunku.
– A więc Mimośród ma niewiele czasu. Jego głowa już powinna dyndać na łańcuchu przed placówką, na znak pogardy dla jego bezsilności.
Marazmus wstał z łoża. Był odziany w drogą szatę zakrywającą wszystko dokładnie. Obaj z przybocznym przebywali w tajnej komnacie zlokalizowanej w trzewiach siedziby hajnekena, zwierzchnika straży porządkowej okolicznych terenów. Ulokował ją tu poprzednik Marazmusa, zasłużony w jurności, ku rozpaczy okolicznych dziewek.
– Odejdź, niedorajdo i przekaż straży, niechaj wyślą dodatkowe zwiady do wiosek, niech za mordę trzymają wieśniaków, zamykają w domowych aresztach, a niecnotom wymykającym się cichaczem z chałup każ palce prawych rąk do połowy obżynać.
Blondyn ponownie uderzył się w pierś i przepełniony wagą zadania pognał, aby wypełnić je starannie, zgodnie z wolą przełożonego.
Marazmus zaś podszedł do niewielkiego okna, z którego noc w mieście obserwować lubił. Latarnie zasilane mocą życiową wróżek rozrywały cienisty płaszcz nocy na głównych ulicach. Odchodzące od nich pomniejsze uliczki sporadycznie wyposażano w pochodnie płonące przez ćwierć zmroku totalnego.
Hajneken rozmyślał intensywnie nad sytuacją zaistniałą i pogłębiającą się. Sprawne rozumowanie uniemożliwiały mu jednak obraz jędrnych balonów kurtyzany, podskakujących frywolnie w rytm jej pociesznych jęków. Kontrastowały z pełnymi lęku oświadczeniami straży o zakrwawionych trupach i lamentami wieśniackich familii pod schodami budynku. Tłuszcza wzmagana coraz większym lękiem zaczynała panikować i stwarzać wręcz rewolucyjne nastroje ocierające się o samosąd i, o zgrozo, z zapędami na obalenie hajnekena. Ktoś przewodził tym poczynaniom, wlewając w puste główki wsiowych kmiotów zdradliwy jad nieposłuszeństwa.
***
Czarownik Farlok wyczuł doskonałą okazję, aby zmyć się niepostrzeżenie. Kuzyn Mimośród zasnął w końcu twardo. Zza drzwi jego sypialni słychać było miarowe pomruki. Teoretyk wiedzy magicznej miał trochę żalu, iż zostawia swego krewniaka na pewną śmierć, ale koligacje rodzinne nie miały w jego mniemaniu mocy większej niźli jego chęć życia. Początkowo nawet chciał pomóc, ale potem Mimośród zaczął dodawać kolejne przyprawy i jadło okazało się zbyt ostre i ciężkostrawne.
Przeszedł przestronnym, długim korytarzem do głównego wyjścia. Drzwi były zaryglowane na trzy spusty. Czarownik wiedział jednak, gdzie jego kuzyn trzyma klucze. Miał je już w dłoniach.
– Pomyślności, Mimośrodzie – rzekł na odchodne po cichu i odryglowując zamki, pozostawił domostwo z jego właścicielem, sam udając się w pierony.
W całym rozgardiaszu i stresie skoncentrowany wyłącznie na ucieczce nie uzmysłowił sobie czarownik, że wyżeł alarmowy przestał szczekać zupełnie. W ogóle nie wydawał żadnych odgłosów. Było cicho i ciemno. Farlok miał zapasową podręczną latarenkę zasilaną szczerymi łzami dziewicy trolla. Nie pamiętał już, skąd wzięła się w jego zbiorach. Ekstrakt z łez był rzadki i coraz mniej popularny. Kolejne pokolenie trolli puszczało się na potęgę.
Posiadłość Mimośroda stała w nieznacznej odległości od traktu. Drogę dojazdową porastały z obu stron wiekowe drzewostany. Farlok narzucił na głowę kaptur szaty i począł oddalać się od domostwa. Minął jedno ze stareńkich drzew. Osłona głowy zmniejszała pole widzenia zupełnie niefartownie. Czarownik nie przyuważył przeto, iż w korze pozostawiono ślady po ostrych, silnych pazurach. Cięcia były głębokie i świeże. Przystawiając nosa, ciekawski ktoś poczułby mdlący, odpychający fetor potu i łajna. Farlok znajdował się dwadzieścia kroków od rzeczonego drzewa, kiedy usłyszał wyraźne kroki zmieniające się w szybki, nacierający kłus.
****
Mimośród śnił przepięknymi obrazami. Czuł się błogo i dostatnio, tak iż wcale mu nie było na rękę wracać do realiów utraty głowy. Ale wrócił, leżał w swej sypialni, w wygodnym łożu. Jednak zastanawiał się, cóż takiego go zbudziło. Zwykle miał wszak sen twardy i dobry. Odpowiedź przyszła prawie natychmiast. Po chwili zza okna dało się usłyszeć wrzaski przeraźliwe. A potem coś rozbłysło, jakby kto zaklęcie jakieś rzucił. Mimośród podbiegł do okna. W ciemności jednak widział niewiele, jedynie łunę z latarenki podręcznej przemieszczającą się chaotycznie w lewo i prawo. Nie pojął od razu, że należy ona do jego kuzyna, Farloka. Potem jednak połączył kropki.
– Ach! – wrzasnął. – Farlok, kuzyn mój i dobrodziej, odwagą pieczętując naszą przyjaźń wieloletnią, sam w bitkę z bestią ruszył!
Wydobył z szafy szatę roboczą i pędem chwycił toporek ze ściany korytarza, pamiątkę po dziadzie. Skoro głowa i tak jest na wpół odcięta, chlubą się oblecze, walcząc do końca.
Komentarze (7)
?
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania