Z rozmaitości Czarownika Farloka: Wzniećże pytongiem falę godziwą (1z2)
Telesfor wracał właśnie z pewnego zacnego domostwa, uwikłanego w krąg szerzenia kultury wyrafinowanego nierządu, kiedy jakiś pomykacz pospolity, względnie wsiok, widząc znajomą gębę obleczoną w brodę tęgą, padł przed czarownikiem i z pokorą w głosie oznajmił pewne nowiny.
Telesfor zafrasował się nie na żarty. Rzucił mierną moneciną na chude dłonie kmiecia i z powagą w głosie zapytał:
– Skąd u ciebie takie wieści, pospolity pomykaczu?
Na to lękliwy robol wiejski jeszcze mocniej wdziubił nosa w glebę piaszczystą i tak zaczął gadać, co szło mu trudno.
– Jest pogoń, panie. Straż konnicą zajeżdża, o czarownika Farloka dopytuje.
– Czemuś więc do mnie z tą nowiną dreptał?
– Panie, ty jesteś czarownikiem najznamienitszym. Wasza broda szlachetna mi o tym przypomniała. Za Farloka głowę nagroda nielicha.
Telesfor wybuchł przesadnym rechotem zniewagi. W czerepie magicznym mu się nie mieściło, że jego brat niedojda taką sławą się oblecze i organom ścigania przysporzy nań podniety.
– Jakże to, żeby taką masakrację uczynić? – zapytał na głos, na co wsiok jedynie jeszcze mocniej wdziubił nosa w glebę, aż mu oddychać było ciężkawo.
– Zmykaj, robolu – zabrzmiał Telesfor. – Swoją rolę wypełniłeś sumiennie, lecz fetor wasz nozdrza me mierzi niemożebnie.
Wieśniak oddalił się galopem, a czarownik ruszył piaszczystym traktem, wciąż urzeczony wiadomymi rozkoszami w domostwie nierządu, jednak z nutą frasunku.
***
Czarownik Farlok w jasności swego umysłu teoretycznego pojął z dawien dawna, iż ratunkiem przed wymiarem karalności będzie ucieczka nieustanna, dopóki pościg nie ustanie. Nadal miał jednak zapędy odważniackie i wysokie mniemanie o swoich możliwościach, co wszak tragedyją zamierzało się zemścić niebawem.
Na razie jednak teoretyk wiedzy magicznej podążał dobrze utrzymanym gościńcem z częściowo utwardzonym poboczem i śladowymi znakami melioracji. Szlak wiódł w obfitym zalesieniu, z dala od zabudowań. Tutejsza zwierzyna mięsna łaskawie napatoczyła się raz za razem, co Farlok wykorzystywał, czyniąc zeń pokarm zasobny w energię.
Co jakiś czas trakt rozdzielał się na szeroki szlak w utrzymaniu godnym i coś w kształcie ścieżki leśnej, od dawnych czasów w odwrocie ku nowoczesności będącej. Zwyczajowo mijał te kuszące zboczeniem z trasy rozstaje. Jednak razu jednego uczucie ciekawości przeważyło. A może to tylko fakt, iż tym razem ów ścieżka na lewo biegła, czyli inaczej niż inne, mijane przez maga.
Tak więc Farlok zszedł z głównego traktu na zakrzaczoną ścieżkę i uszedłszy dystans solidny, napotkał pierwszą lichą chałupinę, a za nią jeszcze dwie i kolejne.
Oto wiocha leśna otworzyła się przed magiem otworem, skoro już wlazłszy w jej granicę był skłonny.
Póki co jednak osobliwości ludzkich mag nie zastał. Uszedł znowuż pewien dystans, tak do połowy wiochy, a tam na środku ujrzał studnię w wodę zasobną, dwa koryta do pojenia konnicy i szubienicę poplamioną juchą, nad którą wszelkiej maści robactwo balangę urządzało. Znak był,, że truposz dyndał tam niedawno. Mag przydybał wzrokiem sprawnym ławeczkę z dech zbitą sprawnie. Tam więc pobieżył i zmęczone chodem giry aż zatrzeszczały na łamaniach kolanowych, kiedy Farlok usadowił interes.
***
Telesfor przebywał na swego rodzaju wypadzie poznawczym. Celem było zgłębienia poziomów magicznych niektórych zaklęć obezwładniających. Wyczytał bowiem, że ta sama formuła, wypowiedziana z nienaganną dykcją i pełną natarczywej jurności werwą, dotkliwsza dla kanalii będzie. Tak więc ruszył w podróż, aby zyskać pewność co do teoretycznego wymiaru problemu. Jednak jak do tej pory zgłębiał ino wnętrze naznaczone namiętnym nierządem. Od tygodnia noclegował na pięterku karczmy z jadłem podłym, browarem chrzczonym, ale w bliskości uciech cielesnych. A i denarem nie musiał sypać obficie.
Wrócił do swej komnaty, tam począł w zamyśleniu rozważać stan rzeczy. Brat jego, Farlok, niecnota i niedojda, popapraniec natarczywy, zawistna kanalia a na domiar pomyleniec i niech go sfora psia trąca do końca świata. A jednak z nowin wynika, iż posłał do piachu zaklęciami w gniewie niejednego. I teraz, jako wróg numer jeden na liście straży, w pogoni ciągle, na świeczniku nawet pospólstwa spolegliwego?
– Niech cię, bracie wyklęty! – zawołał donośnie.
Wołanie to usłyszała jakaś panienka w usługach misternych wyuczona. Wlazła se do komnaty jak do swojej, opatrzyła wzrokiem Telesfora i z wdziękiem szkaradnych zapytała:
– Jak ci pomóc, panie?
Zatrzęsła posagiem piersiowym zgrabnie, co jednak maga z równowagi nie wytrąciło.
– Nie masz takiej sprawczości, wszetecznico na dorobku. Znikaj mi z oczu.
Na te słowa lafirynda z ponętności odarła swą kobiecość i przybrała posturę jakżę gniewną. Nic po tym. Mag zaklęciem odpowiednim drzwi zmusił do zamknięcia, a że rygiel po licu nierządnicy smyrnął przy tym boleśnie – los tych dziewojek wszak obrany na wieki.
Po kilku kwadransach obmyślił plan działania. Wylazł z komnaty i począł jakiego nielota umysłowego szukać, bom mu zadanie sprawcze zamierzał przydzielić za nieco denaru.
Komentarze (3)
Brat wraca, hehe. Zaczynam w stylu bycia dostrzegać rodzinne podobieństwo...
Ok, jestem zaciekawiona tą wiochą z szubienicą
Pozdrawiam
Dzięki, pozdrawiam ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania