Z rozmaitości Czarownika Farloka: Wzniećże pytongiem falę godziwą (2z2)
Czarownik Farlok zażywał błogiego nieróbstwa po okresie wzmożonego chodu. Ławeczka była wygodna, a widoki nad wyraz sielskie. Centrum wiochy miało kształt okręgu, a jak wicher mocniej zawiał, to i smród gnijącej krwi z szubienicy było czuć. Chaty wyglądały jednakowoż na co najmniej mało zasobne w żywotność ludzką, bowiem nadal żaden osobliwy wiochmen swą osobą nie uświadczył towarzystwa maga.
Jeno czarne ptaszyska z rodziny krukowatych gderliwie intonowały w locie, zmierzając w różne strony.
Czarownik zaczął po trochu kimać na siedząco. Cisza okoliczna wzmogła w nim uczucie bezpieczeństwa, dotąd i tak wysokie.
Tak więc ślepia zamknął, oddech płytki, w sennej rzece łowić rybki rad by z miejsca, wędką nabył, a tu jakby grom w dzwon zabił. Mag na baczność, musztrę wznieca – nie, to kmieci głos strach mu podnieca.
– Magu, czego tu szukasz?
Wieśniak był utytłany w trudzie żywota pospolitego, a i zapachem nęcił na odruch wymiotny. Farlok pierwszy raz od dawna poczuł dreszczyk lęku. Z miejsca jednak odegnał nieprzyjemne uczucie, spojrzał na parobka wzrokiem badawczym i ocenił w mig, kto to ślepiem mało bystrym patrzy.
– Nie magiem, a wędrowcem jestem, kmieciu – odparł teoretyk wiedzy magicznej.
– Widzę, że mag, bo szata zdradliwa.
– W niecnym występku zabrałem jednemu czarownikowi, ale trudniącego się umieraniem w nieuleczalnej chorobie.
Wieśniak, choć pozbawiony zmysłu bystrego myślenia, nadal niuchał podstęp i kłamstwo.
– Czuję od ciebie woń czarów. Czy to nie ciebie poszukują konnica straży? O głowę twoją wypytują, kobity nasze swą jurnością plombują!
Mag powstrzymał pierwszą myśl jaka mu na jęzor z głowy naszła.
– Nie znam tych nowin. Zwykłym wędrowcem, strudzonym w nieustannym chodzie.
– To już rada wioski oceni, przybyszu.
Czarownik zaśmiał się w swoim stylu.
– Przed wami, kmieciami mam jak opryszek stawać? Wasza wiocha tak samo podatna na spalenie jak inne. Dobrze o tym wiesz, parobku.
Gdzieś z oddali zabrzmiał głos donośny i zachrypnięty.
– Albo rada albo szubienica, wędrowcze.
Farlok, nie chcąc tracić przykrywki, powstrzymał tymczasowo wolę ataku i użycia czarów. Poszedł za wieśniakiem pomiędzy chałupy, a tam jeszcze jeden plac mu się ukazał, mniejszy i bardziej cuchnący.
***
Telesfor odszedł w ustronne miejsce. Jak na złość okolice rodziła w miernoty zbyt bystre aby dały się omotać zaklęciem prostej hipnozy. Sprawdził więc, czy żadne krnąbrne na ciekawość oczęta nie wertują jego poczynań, po czym dobył zaklęciem ptaszysko czarne z rodziny krukowatych. Następnie omotał je klątwą wszechwidzenia, tak by oczy ptaka były oczami maga. Potem wszczepił mu nieco więcej bystrości ludzkiej i dał impetu w locie. Tak uposażoną hybrydę puścił aby doniosła mu, gdzie to braciszek Farlok się podziewa.
Po wszystkim należało wzmóc cierpliwość i oczekiwać. Złość w Telesforze była rosnącą. On to, wybitność wśród wybitności, nadal pozostawał jedynie w posłuchu tych z kręgu wąskiego. Taki zaś Farlok, miernota błazeńska, nawet wśród gawiedzi lubieżnej był omawiany.
***
Rada wiochmenów składała się na czterech. Przewodził nią niejaki Zabawtamtrych. Był to wieśniak o posturze słusznej, o nosie wydatnym i oczach jak dorodne kamienie. Miał dwóch pomagierów, cherlawych i niedożywionych, a jako czwarty robił świadek naoczny, czyli ów wieśniak niuchający w magu… no właśnie maga.
Farlok stał na środku, trochę zmieszany. Obserwował nielicznych, przyglądających się zebraniu mieszkańców wiochy. Głównie byli to bezrolni najemni biedacy, sypiający po lesie i w głębszych kanałach melioracyjnych. Na czas zebrań zyskiwali prawo odpoczynku od pańszczyzny.
– Jam jest tym, który osądza – zabrzmiał Zabawtamtrych. – Ty, wędrowcze, o magowstwo jesteś posądzony. Powiadają: Ten to Farlok, gadzina poszukiwana, konnicą gnana. Mów więc. Tak jest?
Teoretyk wiedzy magicznej, wciąż zasobny w odwagę i pewność co do własnych możliwości, miał nielichy dylemat czy zaznać spokoju sumienia i rzucić zaklęciem, a może jednak spolegliwie ciągnąć przebranie i kłamać jak z nut.
***
Ptaszysko z rodziny krukowatych ujrzało Farloka we wiosce otoczonej lasem, do której dostać się można było jedynie mało uczęszczanymi traktami, wąskimi, bez wzmacnianych poboczy i melioracji. Skrzydlaty zawiadowca zawisł nad wiochą, wbił ślepia w postać maga stojącą na placu przed jakimś zgromadzeniem względnie sądem kmiecym. Telesfor dokładnie zlustrował okolicę.
– Ach, bracie mój najgorszy, wyrodny, beztalenciem obleczony. Skryłeś się jak na swe ogłupienie kliniczne nader sprytnie. Jednak ja, Telesfor, mag z magów i magiem poganiał, idę do ciebie, po ciebie. Tym razem muszę wyrównać rachunek, bracie. Bowiem nikt oprócz mnie zaszczytu fejmu nie doświadczy! – wyrecytował do ściany karczmy za którą filował.
***
Zabawtamtrych przyjął postawę agresywnego, nieufnego gbura, co wielce współgrało z jego naturalnie obrzydłym wyrazem gęby.
– Jest tylko jeden sposób aby potwierdzić twoje słowa, wędrowcze. Oto przed tobą falowanie pytongiem!
Na te słowa, a zwłaszcza na ostatnie dwa, ci biedacy pospolici, leśne śpiochy i melioranci, wydali z gardeł odgłosy pełne zdziwienia i dziwnego lęku.
Farlok nie dotrzymał im kroku, a raczej strun głosowych. Sam bowiem nie wiedział, cóż takiego kryje się pod nazwą falowanie pytongiem. Mogło chodzić o akt samodewiacji na tle erotogennym, lub formę zaspokojenia potrzeby środkiem zewnętrznym w postaci choćby dobrze wprawionej ladacznicy. Nic jednak z tych rzeczy, bowiem zaraz to na polecenie głównego osądzającego, banda niedożywionych małolatów w liczbie ośmiu przytaszczyła cholera wie skąd preparowane truchło Glizdognidy Wężodźwięcznej. Ten rzadki wytwór abominacji zwierzęcej zamieszkiwał najwidoczniej okoliczne leśne ostępy. Charakteryzował się nadmierną długością i wężowymi ariami godowymi, podczas których syczał na różne sposoby, co by chociaż przytoczyć, że i odbytem. Była to jednak kreatura niegroźna, gdyż choć długa, to porównywalna okazałością z biczem na nieróbstwo kmiece.
– Bierzże pytonga wędrowcze i faluj, faluj! – nakazał.
– Po czym me słowa staną się faktem?
– Tego ci rzec nie mogę, cwaniacki wędrowniku. Faluj pytonga, a osądzę jak zawsze sprawiedliwie.
Teoretyk wiedzy magicznej chwycił więc pewnie za tylny koniec kreaturę spreparowaną jak i martwą od dawna. Zebrał siły i począł falować. Raz, dwa, raz, dwa…
I tak jeszcze parę razy. Fale tworzyły się i znikały. Jedne biegły dalej, a inne do połowy ino długości pytonga, jak to najwidoczniej tutejsza hałastra mawiała.
– Dość! – zawołał Zabawtamtrych. – Już wiem wszystko. Osąd więc głoszę. Ten o to wędrowiec…
Coś błysnęło ponad ich głowami. Zebrani w czterech zerknęli tamże, a potem już nie mogli zerkać, bo z miejsca im coś gały wypaliło. Okrzyków frustracji, lękliwej kombinacji, uporczywej i błagalnej masakracji i jeszcze wiele, wiele innych dziwnych słów wybrzmiało, zanim rada wieśniacka nie padła martwa, bowiem do tego zmierzało.
Farlok odskoczył sprawnie, mijając się z innym zaklęciem. To uderzyło w glebę i ją zbeształo w tymże miejscu srogo.
– Bracie! – wydobył się głos jakby z niebios.
Mag skupił wzrok w tamtym kierunku i ujrzał brodę zadbaną, pokaźną i szlachetną. I już wiedział, kto nadchodzi.
Melioranci i leśne śpiochy rozproszyli się. Telesfor zaś widząc panikę wśród gawiedzi okolicznej, cisnął parę kul śmiercionośnych, dla zasady i pożogi. Połowa dosięgła celów, nielicho faszerując tułowia, prawe ręki i nogi dawką magii potężnej.
– Telesforze, jakże to upojna niespodzianka! – zawołał Farlok. – Oto w końcu posmakujesz mego kunsztu magicznego!
Iskierki od zaklęć Telesfora wciąż tańcowały w powietrzu, a pomiędzy nimi niejaka niedojda, teoretyk wiedzy magicznej, Farlok rozdziawiał gębę i słowem powietrze kosił.
– Zawsze miałeś wydatny ozór, bracie. Tylko on ci pozostanie, kiedy dopełnie dzieła. Nikt bowiem nie zasmakuje fejmu większego niż ja, mag pośród magów!
Farlok przybrał pozycję. Poczuł od nowa duże pokłady odwagi i wiary we własne możliwości. Zaczął wyszukiwać w pamięci odpowiednie zaklęcie, ale choć nastawny na zwycięstwo, w zręczności niedomagał. Tak więc Telesfor z miejsca skorzystał z luki i swoją klątwę rzucił. Teoretyk w połowie uchylić się zdołał, ale druga otrzymała bolseny pocałunek, aż powietrze z bebechów uciekło ustami. Potem ciałem wstrząsnęły drgawki, i wzrok zaczął Farlokowi niedomagać. Dał jednak sobie sposobność, aby jeszcze w walce odegrać rolę.
– Trele ptactwa, lęku góra, niech się zjawi smrodu chmura!
Telesfor stracił szerokie pole widzenia, a potem i resztę tegoż, bowiem smrodliwe opary koloru zgniłego jaja otoczyły plac i niebo nad nim.
W tejże szukać brata muszę? Niech go, wszak się nie uduszę.
Tę bitewkę zdołał strawić, z drugiej nie dam mu się wybawić!
Tak zrymował w głowie Telesfor, kiedy gnał teleportem nieswój. Chciał już zamknąć temat brata, żeby dumny był zeń tata.
Teoretyk wiedzy magicznej, postępując mimo pokładów odwagi wedle najlepszych swych praktyk tchórzowskich, umknął między smrodem chmury, do chaty wieśniaka najbliższego. Tam, zlękliwszy swym wyrazem gęby całą kmiecą familię, odbył nocleg, a o brzasku wydostał się z wiochy, mijając wciąż leżące na placu truchła rady sądowej i nielicznych meliorantów oraz leśnych śpiochów. Poprzysiągł sobie, że następnym razem wytelepie Telesfora sążnie po licu, a w fechtunku magicznym rześki, za podnóżek go obwieści.
Komentarze (2)
Nie wiem czy bardziej rozwalił mnie pytong (w sumie przez pojawienie się "braciszka" nie dowiedzieliśmy się, jak on działa) czy rymowane fragmenty🙃
Wprowadzasz coś nowego do mocno już ugruntowanej konwencji, jak dla mnie to dobrze, bo potrafiło być już czasem nieco monotonnie.
"Tę bitewkę zdołał strawić, z drugiej nie dam mu się wybawić!" - przez to "mu" rytm się posypał, zastanawiam się, czy to słowo jest tu konieczne
Telesfor jest potężnym magiem... i potężnie zakompleksionym :')
Pozdrawiam~
A "mu" faktycznie wyrzucę, bo do szczęścia niekonieczne.
Dzięki :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania