Z rozmaitości Czarownika Farloka: Przypowieść jedna o Dziadzie Niedbaluchu
Są wspomnienia, których sedno z wiekiem zaciera się, a czasami z pomocą właściciela ich koloryt niknie, jak resztki kwiecistych płatków wśród burzowych wichrów, całkowicie.
Czarownik Farlok posiadał kilka takich obrazów, zagrzebanych w umyśle, coraz bardziej niszczejących. Z premedytacją do nich nie wracał, ale było jedno zupełnie zapomniane w sposób niejako przypadkowy.
Należy wszak jednak uiścić jeszcze wstęp przedsłowny do właściwej gadaniny. A będzie on stanowił o rodzicielu płci męskiej czarownika.
W czasach wczesnej, choć mownej już młodości Farloka, jego ojciec, aby wzbudzić w synu poczucie strachu, tym samym zawczasu zaszczepić weń pierwiastek pokornego posłuszeństwa, przywoływał przed snem albo w długie ciemne wieczory, kiedy wichry za oknem szalały niemiłosiernie, pewien symbiont opowieści zasłyszanej.
– Ojcze, czy to konieczne? – pytał młody Farlok.
Rodziciel z marsową miną przytakiwał, czasami pozwalając sobie na dłuższą przemowę:
– Niewątpliwym jest, żeby ci tę historię wpoić, a będzie ona ci towarzyszyć całe życie. Będzie prześladować w snach i dzięki temu mój trud wychowawczy ograniczy się do minimum, wszak pokorności cię ta historia nauczy.
Na te słowa Farlok przytakiwał i w słuch się zamieniał.
A jak to szło? Zwykle wolno, bo ojciec czarownika wodoleją był niestworzonym, że nawet gierki wstępne z lubieżnicami przydybanymi od przemowy oficjalnej rozpoczynał.
Należy więc streścić słowotok tejże miernoty gnuśnej.
Była więc wiocha pewna, o statusie handlowym, co ojciec maga podkreślał surowo. Były tam chałupy z drewna zdrowego, murowane przybytki handlu i obsługi podróżnych, oraz kmiece chaty kurne, walące się na boki, skąd smród toczył jarzmo śmierci.
Wiocha trwała w stagnacji od lat, bowiem zaraza wybiła wiele rąk robotnych i kurtyzan zdolnych. Tak i karczma zaczęła upadać, bo jak to z jedną nierządnicą na pięterku wyżyć, kiedy tabun mości chętnych pragnął zbliżenia? A że życie jest łajdacznym pomiotem, skierowały siły nieczyste na wiochę jeszcze jedno brzemię boleści. Zjawił się on pod osłoną nocy, od strony lasu, od mroku mrocznego. Nad ranem wieśniacy zaraportowali na placu głównym, iż bachorów brakuje, nie ma kto bydła pędzić na pastwisko. Ci, którzy umieli liczyć do pięciu, twierdzili:
– Pięciu nie ma!
Ale byli też tacy, co liczyli do siedmiu. Oni wołali:
– Łajno prawda! Siedmiu braknie.
Zaś jeden jedyny, co do dziesięciu się doliczyć potrafił, tym poprzednim przyznał rację i nastało poruszenie wielkie. I choć nocy kolejnej przystąpiono tłumnie do majstrowania nowego narybku, to nadal obawa istniała, że reszta dzieciarni zniknie.
I tak się dziać zaczęło. Pewnej zaś nocy, jeden z wieśniaków, porobiony kuflem mocno, ujrzał postać niby to z koszmaru i czeluści mroku najgorszego. I okrzyknęli dnia nastepnego, że winę ponosi Dziad Niedbaluch.
Stara to była legenda, przekazywana ustnie w towarzystwie odoru wyziewów gębowych.
Przyjdzie Dziad i cię zje. Kiedy zje? O to nie dbaj, w łoże precz!
Powiadali swym rodzonym, ażeby pokorność wpoić najkrótszą drogą.
Ojciec Farloka na koniec każdej historii robił minę jakby zator w mózgu nastał, a potem odchodził, słysząc drżenie swego syna pod pierzyną. Znak to był iż cel wypełniony.
Pewnej nocy po kolejnej tego typu historii, młody czarownik tuląc się do snu, usłyszał za oknem głos gardłowy. Spoglądał w ciemność, nasłuchiwał. Głos stawał się coraz wyraźniejszy. W końcu za szybą okienną pojawiła się postać, lekko zgarbiona i mroczna jak sam mrok nocy. Farlok krzyknął strachliwie i wtulił się w pościel. Kiedy usłyszał kroki ojca, wywlókł z łoża i podszedł do drzwi. Nie patrzył w stronę okna z bojaźni dziecięcej.
Rodziciel zapytał:
– Czego wzbudzasz raban? Czyż nie jest twoim obowiązkiem spać i gębę na kłódkę trzymać?
– Owszem ojcze, ale Dziad Niedbaluch pod oknem mi filuje, to i zakrzyknąłem o pomoc.
– Bojaźliwy jesteś, to i prawidłowo. Ale ja w oknie twym ino ciemność widzę. A Dziad zapewne na żer po wsi wyszedł, choć nie u nas.
– Skąd pewność, ojcze?
– Nie chciej wiedzieć, synu.
Farlok był jednak dzieckiem z ciekawości słynącym, więc ojca nalegał do znudzenia.
Pewnego dnia podjął temat ponownie.
– Ojcze… – zaczął.
– Tak. Wiem o co chcesz zapytać. Gnuśnym jesteś synem i ciekawskim. Jak i twoja matka.
– Zdradź mi, czy Dziad Niedbaluch cielesnym jest tworem?
– Owszem. Cała ich rzesza trwa na tym padole nierządu i innych uciech. A jednym takim był i dziad twój, a ojciec matki – Protazy.
Na te słowa oczy Farloka błysnęły.
– Czy pojedziemy do niego z wizytacją rodzinną?
– Sczezł niecnota ładnych wiosen temu parę. W samotności zapewne, jak mu dane było i prawidłowo. Ty zaś więcej nie trudź mi głowy o nim, bądź pokorny, jak nakazałem.
Tak Farlok uczynił, że aż całkiem ów wspomnienie o swym krewniaku Protazym zatarł. Lecz niedoczekanie, powiadam wam.
Komentarze (2)
Gern geschehen
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania