Z rozmaitości Czarownika Farloka: Jak zostać Aerostarcem (1z2)
Jasny był sygnał, że nastał nowy dzień. Oto kur opierzony choć nieopierzony, gardłowym swym hejnałem odegnał senność nie jednego lokatora przybytku noclegowego, w tym także Farloka, teoretyka wiedzy magicznej, od niedawna czynnego zbiega.
Mag zatargi z organem ścigania wyczarował z największą świadomością, posyłając w pewnej mieścinie znanej z odrażających pieśni, wiele jestestw ku zgubie i śmierci. Za to tamtejszy hajneken postanowił zebrać opłatę. A konkretniej to marzyła mu się głowa maga w swej kolekcji głów różnorakich, od kmieciów gwałcicieli nałogowych, po magiczne stworzenia pokroju latających błoniaków motylkowych, dwuokich zmutowanych cyklopów i innych podobnie cudacznych.
Nic więc to z przyzwoitością najzwyklejszą wspólnego nie miało. Ot kolejna okazja do zdobycia trofeum, tym razem z powołania uczynku słusznego za krzywdy wyrządzone.
Czarownik jednak nie brał tych niepokojących kroków ze strony hajnekena na poważnie. Od pewnego czasu cierpiał na wysoki poziom wiary we własne możliwości. Wiedziony przekonaniem, że pod wpływem słusznego gniewu jego zaklęcia zyskują status zawsze udanych, zatrzymał się w karczmie pośrodku niczego, z dostępem do taniej noclegowni. Było to miejsce na styku dwóch krain, z wyraźnymi konotacja ku jednej tylko z nich. Dlatego też miały się tu odbyć pewne wydarzenia, z gatunku integracji społecznej i kultywowania tradycji. Dla maga brzmiało to aż zbyt znajomo i choćby z tego powodu nie zamierzał nawet przyglądać się owej tradycji.
Skoro więc kur natarczywy zbudził go ze snu lekkiego, ale dobrego, obmył twarz w zimnej wodzie, oddał mocz do stosownego otworu, z którego deszcz uryny ciekł po ścianie zachodniej noclegowni i przyodział szaty wyjściowe. Wyszedł z komnaty dostatecznie rozbudzony i chętny do dalszej drogi.
Już miał drałować raźno ku schodom na dół, wtem jednak drogę zagrodziła mu pewna niewiasta. Urodziwa to była łania, o cerze jasnej i zdrowej, włosach długich, prostych. Piersi widoczne, lecz stonowane, jakoś wyjątkowo pasowały do obrazu całości, choć mag z wiadomych względów gustował w wydajniejszym arsenale. Spoglądała na niego błękitnymi oczami, jakby hipnotyzowała.
– Już myślałam, że tylko ja zaczynam żywot o świcie – rzekła miękkim głosem.
Mag miał na końcu języka uwagę o wątpliwości co do jej procesu myślowego, niemniej w obecnej sytuacji wstrzymał się z nią, zagryzł i zadusił w zarodku.
– Pozory bywają mylące, czyż nie?
– Najwyraźniej. Wyruszasz w podróż, magu?
– Skąd to wiedzieć tobie, niewiasto?
– Przeczucie. Wy ciągle wędrujecie, szukacie celu. A on czasami pod waszymi krzywymi nosami się znajduje.
Czarownik przełknął mocniej ślinę. Plan z szybkim opuszczeniem noclegowni właśnie wyparował z jego teoretycznego czerepu.
– Cóż, wędrówka jest moim sposobem na żywot.
– Ale zbyt wczesne jej zamiary skutkują zaślepieniem, utratą cennych doświadczeń.
Teoretyk już rozmarzył się o wygodnym łożu i krzykliwych owacjach w rytm skrzeczących sprężyn.
– Co twe myśli przez to chcą mi powiedzieć?
– Nic szczególnego. Ale dzisiaj z południa, nieopodal noclegowni odbędzie się tradycyjne wydarzenie, na którym moja rodzina bywa od wielu pokoleń. Ja też, z obowiązku i chęci tam będę. Ale w dobrym guście jest niewiaście przyoblec się w męskość towarzysza.
Mag poczuł srogi zawód. Myśli tak przyjemne obumarły śmiercią nagłą. Ale resztki zapędu i popędu dały znać o sobie. Wszak nie przegrał z kretesem, ale jedynie odwlekł co nieuniknione.
– Pójdę więc, skoro to istotne.
– Och, wiedziałam od początku, gdy tylko ujrzałam twe szaty, a po nich w oczy twe zajrzałam głęboko.
Tak posileni własnym towarzystwem zeszli na dół do karczmy, gdzie jadłem i trunkiem czarownik zamierzał się posilić.
***
Teoretyk wiedzy magicznej zajął, co oczywiste, miejsce na uboczu, w rogu karczmy, obserwując stamtąd tutejszy charakter egzystencji lokalnego motłochu. Akurat trwała niemała bimba z gatunku przepychanki. Skarlała osoba mieszczańska nagabywała kreaturę wieśniaczą, obaj obelżywie odnosili się do siebie, macerując w pogardliwych słowach własne żony i matki. Farlok przysłuchiwał się owej scysji, nim nie przysiadła się doń poznana niedawno niewiasta.
Od razu zaczęła z refleksją odnosić się do przyuważonej kłótni.
– Zawsze martwią mnie takie obrazy, te części tutejszego żywota skąpane w miernych słowach obelżywych, w jedności gniewu z brakiem ogłady.
– Ja również dostrzegam w tym osobliwy smutek i sprzeciwiam się podobnym praktykom.
– Och, jesteś zupełnie wyjątkowy. Ale nie znam twego imienia.
– Ani ja twego.
Niewiasta uśmiechnęła się lekko.
– Zwą mnie Migrena. Nie wiem dlaczego. Prawdziwego imienia niedane mi było poznać. Moja matka zmarła przy porodzie a ojciec jeszcze wcześniej.
– A więc Migrena – rzekł mag, rozmasowując skroń wierzchem dłoni. – Ja jestem Farlok, teoretyk wiedzy magicznej.
– Nie znałam nigdy takiego imienia. Skąd jesteś?
– Z dalekich stron, z krain niesąsiadujących z tą krainą. Wędruje od lat.
– Z pewnością. Razem zawędrujemy tam, gdzie moim obowiązkiem jest się stawić.
Czarownik przytaknął, a potem zabrał się do pałaszowania jadła świeżo przyniesionego.
***
Migrena zaproponowała magowi krótki spacer po bliskim noclegowni zagajniku. Wedle jej słów lubiła tam bywać. To stwarzało okazję do rozmów o tym i o tamtym.
Teoretyk wiedzy magicznej zaczął od tajemniczego wydarzenia, na jakim miał się niedługo pojawić z Migreną.
– To coś wyjątkowego – zaczęła. – Niedługo się przekonasz.
– Zdradź choć rąbek tej tajemnicy – drążył Farlok.
– Spójrz więc na trakt – odparła.
Akurat gościńcem ciągnęło kilka więziennych dorożek. Za kratami dwójkami usadowiono starców różnego stopnia zmęczonych życiem. Siedzieli zakuci w kajdany, posępni, wychudzeni. Ubrano ich w przylegające do ciała łachy z wieloma łatami. Czarownik długo dumał nad powiązaniem ów widoku z wydarzeniem.
– Widzę, że nie pojmujesz, jaki ci starcy mają związek z tradycją naszą.
– Owszem, skąd niby miałbym wiedzieć?
– Wydawało mi się, że magowie mają wiedzę daleko więcej idącą od nas, zwykłych ludzi.
Na te słowa Farlok nieco sposępniał. Oto pierwszy, choć niezbyt dotkliwy cios w jego dumę i skaza na planie zbałamucenia tejże niewiasty.
– Otóż ci starcy to klucz naszej tradycji. Co roku najtrwalsi, najsilniejsi ze społeczności okolicznych wiosek i miasteczek zbierają się nieopodal na rozległej polanie. Tam bowiem stają między sobą w szranki. Walka toczy się o przywilej męstwa, siły i honoru. Każdy zawodnik losuje starca, a potem rzuca nim najmocniej i najdalej jak może.
– Ci starcy, zgadzają się na to?
Migrena uśmiechnęła się życzliwie.
– Nie mają wyboru. Ich życie naznaczone jest samotnością, chorobą, beznadzieją. Te zawody to szansa na zapisanie się choćby na moment w historii społeczności. Jeden jedyny blask wartości w ich nędznym życiu. Po rzucie większość kona w niedługim czasie. Resztę dobija kat, obecny na miejscu.
Czarownik z żywym zainteresowaniem słuchał opowieści z zawodów wiosen poprzednich. O starcach uciekających w popłochu przez naznaczonym losem, o jednym trędowatym żebraku, który ugryzł dotkliwie swego rzucającego. Zawodnik padł po kilku dniach martwy trawiony gorączką i bolesnymi drgawkami. Żebraka powieszono na dwóch hakach za lewe i prawe żebro i pozostawiono na pastwę ptactwa i procesów gnilnych.
– Okazali mu względne miłosierdzie nie urządzając tortur. Choć były wskazane – mówiła z przejęciem Migrena.
Wędrowali między młodymi drzewami, przerzedzonym zagajnikiem. Czasami tylko milczeli, czasami rozmawiali, a właściwie to Migrena mówiła zaś Farlok potakiwał w rytm jej słów. Nie spostrzegli, kiedy nadeszła pora, prawie południe.
Komentarze (5)
"Wędruje od lat." - Wędruję
Ciekawe tam zwyczaje, ale znając życie dla Farloka nie skończy się to dobrze
nie jednego - niejednego
wyraźnymi konotacja ku jednej tylko z nich - konotacjami
Rzucanie starcami - pomysłowość Twoja wielką jest.
Pozdrawiam :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania