Z rozmaitości Czarownika Farloka: Koszmar Meliorantów 2: Żniwo Plotucha Bezczelnego (2z3)
Czarownik Farlok, uwikłany w uwięzienie przez poczciwą zgraję plugastwa melioranckiego, stanowił smutkiem malowanym na twarzy wyraz przygnębienia sytuacją. I jakkolwiek by to brzmiało irracjonalnie i nierozumnie, tak właśnie było. Pędzili w kilku klatkę mobilną, a w niej maga. I cóż począć, jak kratowiska klątwą zaślepione, czar dławią?
Namyślał się długo teoretyk wiedzy magicznej, ale do znacznych postępów w kwestii ucieczki nie doszedł. Doszedł za to jaki Meliorant gdzieś w zakrzewieniu opodal. Nabył tam lubieżnicę chętną i młócił z zapałem, co wnioskować było można po akustyce. Wódz hordy nasłuchał się zwierzęcych umizgów. Ale dał swemu słudze dokończyć dzieła. Potem dobył sztyletu na oczach maga. Wcześniej zarządził:
– Stać, bo sprawa nagląca.
Więc stanęli.
Zniknął wódz Meliorantów w krzewach. Dało się słyszeć bulgot jakby gardłowy. A to krew dziurą sączyła się i życie dławiła w jurnym słudze melioranckim. Zaś kurtyzanę puszczono wolno, bowiem robota taka jej jęczeć a pokornie służyć za denar.
Farlok spróbował jeszcze raz rzucić zaklęcie oswobadzające. Nic z tego. Klątwa była średniej mocy, co jednak na maga tej klasy wystarczyło w zupełności.
– Naprzód, lud na widowisko czeka.
I ruszyli.
– Tak sługi swe traktujesz, bo potrzebę wyrażają? – zapytał mag.
– Na wszystko jest miejsce i czas, gnuśny czarowniku. On wybrał. W rozkoszy przepadł, chwilę jedną cierpiąc katusze.
***
Konnica dualna zaprzężona w powóz przewozu grupowego stanęła po kursie na pętli południowej. Młodzian Piejus – skarżypyta w przyuczeniu nie biegły wysiadł razem z jeszcze jednym, równie młodym jegomościem. Tamten jednak cierpiał na fundamentalny brak zasad współżycia społecznego, którego nie wpoili w młody czerep rodziciele. Tak więc pchnął Piejusa, bowiem uważał to za słuszne, a potem jeszcze kopa zasadził w podbrzusze. Bolało jak diabli. Piejus, syn Kurakana, wypuścił drżącymi ustami powietrze.
– Żeby was zaraza dosięgła, niedoedukowane mieszczańskie odpady! – zawył gniewnie, ale tamten już truchtem na swą ulicę zmierzał, gdzie w obłok smrodu z uciechą zechciał wpełznąć.
Piejus podźwignął się ociężale. Woźnica prychnął z niesmakiem.
– Mam teraz regulaminową, patałachy. Zabijajta się z daleka ode mnie!
– Pomocy oczekiwałem, a nie gęby pyskatej – odparł młodzian.
– Się zaciągnij na przeszkolenie, pipidówko. Za mojego młodu każdyj jeden męski człek potrafił mozaikę ułożyć z uzębienia wrogiego.
Piejus dał za wygraną. Odszedł na znaczną odległość i tam rozmasowując bolące miejsce zasiadł pod drzewem aby umyślić, gdzie teraz podążyć.
***
Wylegli z zarośli, a Farlok aż wstrzymał oddech. Nie z powodu odoru, ale sytuacji zaistniałej. Bowiem oto zgraja małoletnich konusów dzieciopodobnych, które najpewniej były właśnie bachorami z jakiegoś lokalnego przybytku, stała na placu, gapiąc się na maga i grupę Meliorantów. Była z nimi też kobieta w wieku odpowiednim dla Farloka, o dobrze skonstruowanych walorach. A czy chętna, to sprawdzić należało potem. Pierwsze wszak wrażenie było najistotniejsze.
Zaczął się spektakl. Banda meliorancka poczęła tworzyć koło wokół celi mobilnej. Potem wódz dał znak i gardłowe jęki zaczęły towarzyszyć wszystkim w połączeniu z koślawym tańcem rytualnym. Czarownik przyglądał się żałosnemu widowisku, ale tylko przez moment. Znowu wbił wzrok z postać kobiecą. Opiekunka zauważyła to i nieco speszona udała, iż ze wzrokiem u niej nie-ten-teges.
– Krzycz magu, błagaj o przebaczenie – powiedział wódz Meliorantów.
– Nie usłyszysz mego zawołania, bowiem zostawiam je na triumf nad twym martwym cielskiem, gadzino.
Jeden z przybocznych dźgnął maga w prawą część zadnią. Teoretyk jęknął, ale umiarkowanie głośno. Dzieciarnia za to miała dobry ubaw. Śmiech i potakiwania wskazywały, iż tutejsza praktyka społeczna sprzyja naigrywaniu się z magów. To Farloka rozzłościło dogłębnie. Mimo to musiał uznać się za przegranego, bo nadal tkwił w mobilnej celi zapieczętowanej klątwą średniej mocy.
***
Jak nic akt nierządu rytualnego się toczy, pomyślał Piejus, słysząc zawołania z niedaleka. Zaczął podążać za nimi. Prowadziły w głąb zabudowań i rosły na sile. Młodzian liczył, że zbierze dostatecznie dużo dobra informacyjnego. Wtargnął na plac obszerny, a tam ujrzał zawód może nie ogromny, ale spory. Żadnych obnażonych dziewic ani stosu płonącego raźno. Tylko banda bachorów i zgraja dzikusów tańcząca koślawo wokoło klatki z uwięzionym weń magiem. Co za rozczarowanie, pomyślał. Ale i tak spisał notatkę, na wszelki wypadek. Zbliżył się do całego zajścia. Przyuważyła to kobieta stojąca razem z dzieciarnią.
– Czego tu? – zapytała.
– Nie widać?
– To zamknięty spektakl, tylko za opłatą.
– Nie było żadnego zakazu, a musisz wiedzieć, kobieto mieszczańska, że jestem z polecenia pismaka – Plotucha Bezczelnego i samego krzykacza Oberżyny.
– Wisi mi to sztycą długą. Płać albo zmiataj, młodziaku.
Piejus nie zamierzał jednak dać za wygraną. Pozostał na pozycji i raportował pisemnie w notesie.
Opiekunka wyraźnie rozżalona takim stanem faktycznym sytuacji, zbliżyła się do młodziana i zamaszystym ruchem spróbowała zdzielić go po licu.
Piejus uniknął ciosu, odskoczył i zmierzył natarczywą flądrę groźnym wzrokiem. Zgraja bachorów wolała nadal podziwiać spektakl, więc było jeden na jeden. Schował notes i przyjął pozycję, aż w pewnym momencie spojrzał na twarz maga. I jakby go kto obuchem strzelił. A opiekunka w jądra oba poprawiła. Zwinął się z bólu i zaczął polerować bazę. Stracił czujność, ale oprócz bólu czuł, że warto było.
– Won, gołąbeczku – rzekła dumnie i wróciła do oglądania tego za co denarem sypnęła.
Piejus zaś doczołgał się kilka kroków, potem wstał i otrzepawszy kurz piaskowy, cierpiąc wciąż boleści typowo męskie, za domostwa opuszczone oficjalnie się skrył.
Nie może być! Był tak prawie pewny, że z trudem euforię powstrzymywał. Coś zaczęło gdzieś informować, że robi mu się ciasno.
Tak już miał, kiedy czuł iż trafił na wielką sprawę. Czyż wszak nie ujrzał tego, za którym ganiają wszędzie? Czarownik Farlok, pojmany, idealnie bezbronny. Piejus, syn Kurakana wywęszył przepustkę do wielkości, do większych szmatławców taki jak Wysokie Kulasy czy Nędzłik. Nawet Papirus Wybiórczy, który ostatnimi czasy cierpiał na zmęczenie w pościgu o przynależność władzy, był nagle w zasięgu. Z takim tematem liczyli się wszyscy, a denar wisiał nad łepetyną Piejusa, że tylko spuścić wajchę.
Komentarze (4)
Proszę :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania