Pokaż listęUkryj listę

Z rozmaitości Czarownika Farloka: Zemsta najsmutniejszego wrzodu na rzyci Festiwalu Gnilnego (2z2)

Nastał brzask. Farlok zmrużył oczy, czując, iż leży na wznak gdzieś, gdzie wcześniej go nie było. Z trudem i bolącą głową, wsparty na łokciach zlustrował okolicę. Znajdował się na poboczu traktu wylotowego z miasta. Za nim pierwsze zabudowania zwartej urbanistycznie skorupy, przed nim pustka, zagajniki i pola wieśniackie. Pomiędzy nimi wężowata droga, wąska i porośnięta zielenią na środku. Kiedy otrzepywał szatę, do miasta ciągnęła akurat dorożka. Woźnica zatrzymał ją na polecenie jednego z podróżnych. Okazał się nim ów mieszczuch, szturchnięty pewnym niezbyt litościwym zaklęciem z gatunku klłgarzątw feromonowych.

– Pan czarodziej-łajza! – zawołał. – Jednak skusił się pan na festiwalik?

– Nic ci do tego. Wracaj do swej kobyły, mieszczuchu.

– A i wracam, ino zmówiny w domu rodzinnym łatwiłem. Ojciec mój z radością przyjął informację o naszej wielkiej miłości – przekazał z uśmiechem, pokazując zakrwawioną siekierę, którą do tej pory trzymał na kolanach pod przykryciem zapewne.

Na jej widok reszta podróżnych opuściła w popłochu dorożkę.

Woźnica zaczął pomstować na mieszczucha, ale ten potroił stawkę za koniosus i dorożka ruszyła pędem do miasta.

Czarownik wahał się, który kierunek chodu podjąć, jednak uporczywa chęć zemsty przeważyła szalę i mag począł wartkim krokiem wpełzać w trzewia Gardłowego Zaścianu.

***

Ledwie dostrzegalnym świtem miasto wyglądało podobnie jak w czasie degrengolady, o której powiadano tu festiwal. Może z wyjątkiem żebraków, jacy czasami wypełzali z nor wilgotnych suteren, z oczami szklistymi, niemal martwymi. Karczma również działała, ale próżno było w niej szukać gwaru i rabanu. Karczmarz stał za barem, kiedy mag wszedł do środka. Z miejsca zaznał pamięci i odczynił obraz w umyśle, tak iż był wyraźny. W ten sposób rozpoznał Farloka, najsmutniejszego wrzoda.

– Wrzodów nie obsługujemy, jeśli nie potrafią docenić honorów – zagrzmiał grubas.

– Honorów? Nieźle łżesz łapserdaku pospolity. Ale śmiem twierdzić zuchwale, iż twa tłusta dupa prędzej na wrzątek trafi, niźli mi zaszczyt z owego tytułu spłynie!

Karczmarz urazę odnotował dotkliwie.

– Masz tupet, magu. Ale znaj, że ja mam przywilej i z niego pełen radości skorzystam, tak aby twoja głowa w koszu za toporem spoczęła!

Farlok, teoretyk wiedzy magicznej, przybrał pozę gotowości. Czas bowiem na zaklęcie przyszedł. Ale nie wyciągajcie swych rąk do pomocy. Samotne ręce czarownika tego dokonać muszą.

– W swej zuchwałości toczonej zza baru, zmierzysz się niecnoto z bestią na bazie browaru!

Z beczek na zapleczu, z butli niby za dobry trunek uchodzących, choć tanim browcem sążnie chrzczonych, wyłoniła się masa żółtawa, lekko spieniona, o przeźroczystej strukturze na efekcie finalnym. Przybrała kształt nieregularny, ale z mordą centralnie usadowioną. Ryknęła zawzięcie i ku karczmarzowi swą gniewność zwróciła. Mag przez moment obserwował zaistniałą sytuację, potem jednak wiedziony dalszą chęcią zemsty, wybył z karczmy. Jeszcze przez moment nasłuchiwać mógł, idąc ulicą, wrzasków karczmarza i ryku bestii na bazie browaru. Potem wrzaski ustąpiły miejsca dźwiękom dławienia się płynną gniewnością, lekko spienioną. Na koniec nastąpił wystrzał jakby pęknięcie dużego balona z wieprzowego pęcherza. To kałdun karczmarza, z furią napełniany przez bestię trzasnął pod naporem i juchą okrył większą część wnętrza karczmy.

***

Czarownik dobył jednego z mniej zagrzybionych żebraków. Na początek sypnął mu nieco denaru, aby ukoić potrzebę żebractwa, pielęgnowaną z dziada pradziada.

– A teraz mów, żebraku. Gdzie znajdę tego, który lico ma gładkie, ubiór szykowny i festiwalem zarządza?

– Wiem, o kim mówisz, magu.

– Cudownie to słyszeć. A więc…

– To tutejszy zasobny w denar osobnik. Nikt jednak nie zna jego imienia, pochodzenia, matki ani powinowactwa z jakąkolwiek kobietą.

– A ty, żebraku, co wiesz?

– Niewiele, magu. Ale znam miejsce częstej bytności owego jegomościa. To siedlisko kurtyzan, nieopodal karczmy, w której ubiłeś jej rządcę.

Na te słowa mag spochmurniał, ale żebrak z miejsca poczuł studzić zapał furii.

– Znaj, iż mi po jednym ciulu, kto kogo i za co. Moja żywotność zatraca się z każdym dniem. Cel mam jasny, denar chwycić. Reszta niech się dzieje bez mej przyczyny.

Mag na wszelki wypadek, niesiony gniewem niezatartym, sprzedał żebrakowi kopniaka na lico szkaradne, aż tamten zasnął nieprzytomnie, ale żywotność zachował.

***

Jeden tylko burdel opodal karczmy wskazanej, gościł nierządnicę o certyfikacji antygrzybiczej. Tam więc bytować winien osobnik schludny, przez maga poszukiwany.

Farlok zapukał mocno w drzwi z drewna, wzmocnione podwójnym splotem i okute na zaś. Wyszedł z przybytku chłystek, na oko nieletni. Zapytał o cel, a mag podał bez wahania swą jurność i chęci nieczyste. Potem jeszcze denarem skusił nieboraka, żeby ustąpił z przejścia. Tak więc nieletni uczynił i wpuścił Farloka w objęcia burdelu.

Do serca przybytku raźnego nierządu prowadziły skrzypiące niczym dostatni tapczan kurtyzan schody. Na piętrze wąskim korytarzem w obu kierunkach można było wybrać komnatę uciech wszelakich. Zaś tylko po lewej znajdowała się niewielka zażyłość ku biurokracji, gdzie za wysokim zabudowaniem siedziała miernej urody sekretarka, ewentualnie punkt informacji. Tam zbliżył się teoretyk wiedzy magicznej. Z miejsca powoławszy się na konotacje społecznej sprawiedliwości zażądał miejsca bytności pewnego osobnika schludnego.

– Wam się pod czerepem woda zagotowała – rzekła sekretarka. – Skąd mi władza, aby tak jęzorem machać?

– A choćby i dla żywotności względnie dłuższej. Bowiem cel mam słuszny, ale licznik dusz ciągle niezaspokojony.

Czarownik zmarszczył brwi, zagryzł wargi, przyjął pozę nieswoją, licząc, że tym występem otumani strachem ową brzydulę. Ta jednak nie dała się złamać. Jednak los sprzyjał teoretykowi niby to jak zawsze, ale raczej mocniej. Bowiem z komnaty na samiuśkim końcu wypełzł ten, którego szukał. Schludny rządca festiwalu spostrzegł Farloka i poczuł, co się zanosi. Za nim z komnaty wystąpiły dwie jurne kurtyzany, oplecione ino szatami skąpymi, niby to zrywkami szmat.

Jegomość postanowił zakryć swą sylwetkę za ciałami nierządnic. Liczył, iż przeciwnik honorem się uniesie i niewinnych kobiecin z piedestału nie zmiecie. Cóż… trafił na Farloka, teoretyka wiedzy magicznej.

Nierządnice, swoim zwyczajem z wyraźnym opóźnieniem zanotowały, iż sytuacja jest przegwizdana. Spojrzały po sobie i krokiem możliwie natarczywej desperacji zaczęły łapać za rygle pozostałych komnat. Wszystkie jednak były tego ranka nieużywane i zamknięte, bowiem jegomość schludnie odziany zaoponował wyraźnie, iż drażnią go umizgi reszty klienteli.

– Honor spłynął na me lico! – zawołał Farlok. – Pozwólcie, że i was nim obdarzę.

Sekretarka potulnie wczołgała się we wnękę zabudowy i tamże zgrzytając zębami, oczekiwała w napięciu kulminacji.

– Nic nie pojąłeś, magu! Zaszczyt ten dany jest niewielu. Tobie się udało. Jakże więc gniew twój ma mieć uzasadnienie?

Teoretyk był jednak głuchy na wszelkie próby logicznej i konkretnej argumentacji. Przekonany o swej racji, w duchu egoizmu przybrał postawę odpowiednią i w pamięci, zwyczajem znanym wygrzebał zaklęcie odpowiednie.

– Strachy liczne, gniewność weń, rzucam na was maszkar cień!

Zaklęcie jak tuman czarnego kurzu otoczyło jegomościa i dwie kurtyzany. Przyoblekło ich ciała w ulotne szaty, okryło lica, a po serii wrzasków bólu i krzyków niesprawiedliwości, pył zanikł, ukazując efekty. Obrazowały się one w ogólnopowszechnej brzydocie od lica do cyca, jeśli chodzi o nierządnice i podobnie u niegdyś schludnego jegomościa. Cała trójca dotąd powabnych jestestw stała się pogardliwymi szkieletami z naciągniętą nań skórą, bladą i słabą. Ledwie mięśnia zachowały się, by dźwigać resztki tychże miernot. Nierządnice utraciły wszelkie walory, łącznie z uzębieniem. Jedna z nich padła martwa, bowiem na pewien składnik zaklęcia była, jak się okazało, uczulona wielce. Pozostała dwójka, przerażona sobą nawzajem, okrzykiem na resztkach sił oznajmiła, iż w przestrachu przebywa.

Czarownik, uraczony widokiem, z którego spijał nektar satysfakcji, opuścił przybytek. Potem opuścił i samo miasto. Szedł powoli. Napawał się jak nigdy przedtem, czując, iż zemsta posiada smak całkiem umiłowany dla jego kubków smakowych.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • zsrrknight pół roku temu
    a może to było zwykłe nieporozumienie? No cóż, tego już się nie dowiemy, bo Farlok zrobił po swojemu.
  • Aleks99 pół roku temu
    uniósł się dumą, aż zaklęcia podziałały
  • droga_we_mgle 2 miesiące temu
    Czarownik obudził się i wybrał przemoc.

    "Nieźle łgarz łapserdaku pospolity." - łżesz
    "od lica do cyca" 😂

    Bardzo podoba mi się koncept "bycia uczulonym na zaklęcie"

    Pozdrawiam :)
  • Aleks99 2 miesiące temu
    Czarownik jest w pędzie mocy ku przemocy :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania