Zemsta smoka (reboot) - Rozdział 2

Rozdział 2 – Szalona para

Karol siedział przed stołem prawie całym zasłoniętym różnymi papierami, rachunkami, listami z odmową współpracy od miasta Hedrion, zleceniami, oraz nawet zwykłymi pustymi, podartymi kartkami. Rozrzucone koperty i zgniecione karty walały się po całej podłodze. Mężczyzna siedział opierając się łokciami o krzesło z zasłoniętą dłońmi twarzą. Przez palce spoglądał na rozświetlany światłem bijącym z okien bałagan, który ma przed sobą. Po pewnym czasie rozmyślania westchnął, spojrzał przez okno po swojej prawej i zmrużył oczy od słońca.

„To poczucie bezwładności i poleganiu na innych mnie wykańcza. Każdy król wie, że Norvin town nie wytrzyma długo bez ich pomocy" – Spojrzał na stos listów z odmową współpracy.

„Gdy władze miast Hedrion, Rose, Foren, Eorten, oraz Weria dowiedziały się o naszej sytuacji gospodarczej nawet nie chciały słyszeć o współpracy. Nie mogę im się dziwić, ale.” – Oparł się na krześle i spojrzał na drewniany sufit. – „Nie wszystkie miasta odmówiły bo nie mieliśmy co dać w zamian. Niektórzy odmówili bo nie chcieli dzielić się dobrami ze świeżo upieczonym miastem.” – Wziął do ręki list od króla Hedrion. - „Niestety, zmuszeni jesteśmy odmówić pomocy, gdyż zapłata jaką proponujecie jest stanowczo poniżej standardów.” – Karol w myślach skrócił treść wiadomości.

- Pewnie ucieszyłby się gdybym w umowie nic nie napisał o pomocy dla nas. – Zgniótł kartkę i rzucił na podłogę – To się nie może udać. Miasta Corvin i Selior zgodziły się pomóc. Jednak stanowczo podważają moje zaufanie. Corvin traktuje nas jak jakiś żart: opóźnia dostawy i przywozi uszkodzony materiał. Selior jest w kryzysie. Przyjęli pomoc tylko dlatego, bo sami są na dnie. Wywyższają dwukrotnie ceny. – Przetarł dłonią oczy. Nagle uderzył pięścią o blat stołu - Nie można na nikogo tu liczyć! – Słoiczek z atramentem pod wpływem uderzenia osunął się na krawędź stołu i zleciał na podłogę robiąc przy tym ogromną plamę. Mężczyzna spojrzał w dół. Wszystkie kartki leżące na drewnianej posadzce nasiąknęły już czernidłem. – Czy aby na pewno dobrze postąpiłem...

Nagle uszu Nortona dobiegło pukanie do drzwi. Potrząsnął lekko głową i pośpiesznie pozbierał co ważniejsze dokumenty. Ułożył je na stole, zakasłał i spojrzał na drzwi. – Proszę!

Drzwi zaskrzypiały wpuszczając do domu dodatkową porcję światła. Przed progiem stał John cały zziajany i czerwony z wysiłku. Zanim coś powiedział oparł się o klamkę i próbował łapać oddech przy okazji wycierając skapujący pot z czoła.

- Oh! Wreszcie wróciłeś. Co tak długo? – Karol spojrzał na syna rozczarowany.

- Cóż... – Ledwo wydusił z siebie coś więcej poza ciężkim oddechem, po krótkiej chwili spojrzał na ojca – Nie moja wina, że ci którzy przywieźli to co chciałeś są tacy...- Odepchnął się od drzwi i ostatni raz wziął głęboki oddech – Jak to powiedzieć... Trudni?

- Trudni? – Karol spojrzał na Johna ironicznie - Nie ważne. Masz to o co prosiłem? – Wstał z krzesła i ruszył w jego stronę depcząc rozrzucone kartki po drodze.

- Ta. Jest na zewnątrz. A tak! Właśnie! – Chłopak wyciągnął z kieszeni zwitek papieru, rozwinął go i prawie przycisnął Karolowi do nosa – Widzisz ty to?! Czy coś ze mną nie tak, czy ustalona cena była nieco niższa?!

Mężczyzna na chwilę wzdrygnął. Wciągnął głęboko powietrze i odsunął kartkę od twarzy. – Rzeczywiście... Nie musisz się tym zbytnio przejmować młody.

- Tato. Myślisz, że tego nie widzę? Oszukują cię i okradają. Czemu ty się na to godzisz?

Długowłosy mężczyzna nic nie powiedział tylko wyszedł z domu i spojrzał na wózek ze skrzynią, który stał tuż przed drzwiami. – Skrzynia numer pięć tak? – Westchnął.

John podszedł do niego ze zmartwioną miną – Tato. Odpowiesz mi czy nie?

Karol ukucnął i zaczął mamrotać pod nosem tekst na znaku przybitym do skrzyni.

- Tato. Możesz choć raz. Nie udawać, że mnie nie słyszysz? Czemu tak się dajesz? Wyzyskują się na twoich pieniądzach... Moim zdaniem miasto długo nie wytrzyma z takim partnerstwem więc-

- Bo nie mam innego wyboru! – Mężczyzna krzyknął niskim głosem. Wstał i stanął naprzeciwko lekko wystraszonego Johna. – Nie mam innego wyboru rozumiesz? Gdyby nie te „pasożyty” to miasto w ogóle by nie powstało... Zrozum to!

- No i co z tego jak teraz tylko nas okradają? Ciekawe czemu kapitan tak bardzo chciał bym dał ci akurat tą skrzynię? Może dlatego, że jako jedyna ma w sobie znośne materiały?

Karol cicho westchnął i ponownie ukucnął przed skrzynią – Jesteś jeszcze za młody.

- „By zrozumieć” Tak, tak. Wiem. Ciągle to powtarzasz... – Podrapał się po głowie i spojrzał na pozycje słońca. Akurat było południe. – To wszystko?

- Wszystko? – Starszy Norton spojrzał zamyślony w niebo. – A tak... Jest jeszcze coś...

- O matko – John skulił się opuszczając bezwładnie ramiona - Co znowu?

- Hm... Nic wielkiego. – Mężczyzna podniósł się i spojrzał na syna. – Z tego co słyszałem Piotr dzisiaj coś dla mnie miał. Jak wiesz jestem dość zajęty, więc może ty pójdziesz i dowiesz się o co chodzi?

- Piotr? To znaczy, że… – Gwałtownie poczerwieniał i radośnie uśmiechnął jak małe dziecko.

- Wiedziałem, że tak zareagujesz. No idź! Tylko błagam. Zrób to o co cię proszę. Ciekaw jestem co to może być.

- Tak jest! – John krzyknął i co sił w nogach wybiegł wzdłuż ulicy. Wszyscy przechodnie omijali go jak galopującego konia. Karol spojrzał na skrzynię.

- Pewnie znowu rachunki... – Mruknął pod nosem. Chwycił rączki wózka i ruszył w głąb miasta.

Po paru metrach przebytych sprintem John zatrzymał się w mniej zabudowanej części miasta. Oparł się o kolana i łapał oddech jak ryba bez wody. Spojrzał przed siebie mrużąc oczy od szczypiącego w oczy potu. Zobaczył długą i szeroką piaszczystą drogę równą grubości do tej wyłożonej kocimi łbami. Wzdłuż całej drogi co parę metrów postawiona była wysoka lampa naftowa. Po jednej i drugiej stronie stały oddalone od siebie małe działki farmerów oraz rolników. Rozlegało się muczenie krów, kwiczenie świń, gdakanie kur, oraz co jakiś czas donośne i dumne pianie koguta. John wzdłuż całej ulicy zobaczyły cztery zajęte działki oraz pięć wolnych miejsc ogrodzonych płotem. Wziął głęboki oddech wsłuchując się w koncert zwierząt. Ten dźwięk chłopak woli o wiele bardziej od ulicznego zgiełku. Ruszył przed siebie skocznym krokiem i z szerokim uśmiechem, przez który zwracał na siebie niepotrzebną uwagę pobliskich rolników. Zatrzymał się przed działką niejakiego Bawkina. Bawkin to stary, kościsty i zgarbiony dziadek z kozią bródką, gęstymi i długimi brwiami oraz łysiejącą fryzurą. Całe dnie najczęściej siedzi na swoim bujanym krześle, brzdękoli na swojej starej, podniszczonej lutni i krzywo patrzy na każdego kto choćby spojrzy na jego dorodne jabłonie. Owe drzewa na jego działce są jego dumą i życiową pasją. To w jaki sposób o nie dba sprawia, że rodzą one najlepsze jabłka w całym mieście. Zwykle sprzedaje je na rynku za wręcz obraźliwie wysokie pieniądze. John często próbował zdobyć jakoś jabłka sam, jednak zwykle kończyło się to niezbyt przyjemnie jednocześnie dla niego jak i dla Karola.

Usłyszał w oddali bieg oraz wysoki głos dyszący ze zmęczenia. Odwrócił się w stronę źródła dźwięku i zdążył jedynie zobaczyć jak ktoś biegnie w jego stronę. Oboje zderzyli się i upadli jednocześnie na ziemię.

John podniósł się masując swoje czoło. Spojrzał przed siebie i gwałtownie poczerwieniał. Zobaczył niezwykłą dziewczynę, różniącą się od innych, które można spotkać na ulicach. Między innymi miała nieco ciemniejszą karnację, nie rzucało to się jednak od razu w oczy. Owa dziewczyna była bardzo wysoka, wyższa od swoich rówieśników. Może i nie miała zbytnio kobiecych kształtów, jednak wynagradzała jej to niezwykle delikatna uroda. Duże, piwne oczy, mały nosek oraz usta zwykle układające się w niezwykle uroczy uśmiech. Jej włosy kolorze ciemnego blondu były ściągnięte do tyłu i spięte w kucyk sięgający jej do łopatek. Dziewczyna siedziała na ziemi masując czoło, którym zderzyła się z Nortonem.

Chłopak przez chwile siedział wpatrzony w nią jak w obrazek. Nagle się obudził – O... Ola?!

Dziewczyna spojrzała przed siebie – O cześć Johnny!

- Co... Co ty tutaj? Skąd ty?

- Wsunęła rękę w swoją małą, skórzaną torbę zarzuconą przez ramię i wyciągnęła dwa soczyste, czerwone jabłka – Chcesz jedno?

- Co... – John nawet nie zdążył przetworzyć w głowie to co się stało zanim Ola nie rzuciła mu jedno z tuzina jabłek z torby. Wystraszył się lekko przez co nie mógł go dobrze złapać. Patrzył raz na nią raz na owoc, potrząsnął głową i podniósł się – Co ty tutaj robisz?! – Podszedł do niej i wyciągnął w jej stronę rękę. Ola podała mu swoją i podniosła się.

- Ja? A nic. – zwinęła ręce za plecy i niewinnie się uśmiechnęła.

- Skąd ty je ma- - Myśl Johna przerwał głośni, skrzeczący krzyk za stojącą obok działką i rozwiewający się w powietrzu kurz.

„Wracaj tu z moimi jabłkami gówniaro!”

Ola spojrzała za siebie wystraszona, zdjęła torbę i zarzuciła ją chłopakowi.

- Masz! Ja spadam! – Pomachała mu i popędziła ile sił w nogach w przeciwną stronę. Chłopak patrzył na nią zdezorientowany do czasu kiedy zza drewnianego płotu nie wyłonił się stary, zirytowany Bawkin pędzący w stronę Johna niczym wściekły byk. Dopiero teraz Norton zorientował się o co chodzi. Spojrzał tam gdzie pobiegła Ola, po czym znowu na rolnika.

- No nie. – Odwrócił się i uciekł w głąb miasta prawie potykając się o własne nogi.

Tuż za nim pobiegł starzec krzycząc niezrozumiałe wyrazy po drodze. John biegł przed siebie co chwilę wpadając na kogoś i przepychając się między tłumy. Każdy odsuwał się lub zabierał młodsze dzieci z jego drogi pokazując i wykrzykując mu niemiłe rzeczy, do czasu kiedy Bawkin nie zrobił im tego samego. John uciekał prostą ulicą, nagle drogę zagrodziło mu dwóch budowlańców niosących szerokie na parę metrów prostokątne szkło. Nie było jak ich ominąć, dopóki nie przejdą, a prześladowca był coraz bliżej. Chłopak krzyknął głośne „Przepraszam!” i zawrócił w lewo prawie wywracając pracownika, który szedł z przodu. Rolnik zatrzymał się przed lustrem przyglądając się swojemu odbiciu jak i innym drogom. Spostrzegł Johna łapiącego oddech i ruszył za nim nie zważając na nic. Wywracając wcześniejszego robotnika, który o mało nie stłukł szkła. Chłopak spojrzał za siebie i aż podskoczył ze strachu. Panicznie rozglądał się na wszystkie strony nie wiedząc gdzie uciekać.

- Ty mały gówniarzu! – Rozbrzmiał skrzeczący głos. Starzec przyśpieszył w stronę Johna. Ten szybko ruszył przed siebie dosłownie wyślizgując się mu z rąk.

Chłopak wymijał każdego po drodze wpadając na co którąś osobę. Pod koniec wywrócił się o własne nogi i upadł na czworaka. Pozbierał się i spojrzał za siebie. Zobaczył jedynie tłumy ludzi zerkających w jego stronę z dziwnym wyrazem twarzy. Spojrzał w lewo i zobaczył małą alejkę między blokami, w której była jedynie kupa siana, parę ławek i biegające gdzie nie gdzie koty. Wziął głęboki oddech i wbiegł do niej. Nie było gdzie się schować, gdy nagle coś chwyciło go za koszulę i wciągnęło do stogu siana, akurat w chwili kiedy Bawkin pojawił się za alejką i zwrócił wzrok w jej stronę. Po chwili zazgrzytał zębami i pobiegł dalej wzdłuż ulicy.

Z siana wyszli John i Ola, która była strasznie rozbawiona całą sytuacją.

- Hahaha! Ale go wykiwaliśmy! – Powiedziała strzepując źdźbła siana z głowy.

- Ola... Kiedyś... Naprawdę się doigrasz. – Chłopak łapał oddech przy okazji wydłubując siano z uszu. – Nie starczy ci już? Pamiętasz co się stało ostatnio kiedy próbowaliśmy mu coś podwinąć?

„Przed oczami Johna przeleciała dość nieprzyjemna sytuacja kiedy do jego drzwi zapukało dwóch strażników, a za nimi stał Bawkin wraz z Olą , która z opuszczoną głową próbowała zachować poważną minę.”

- Oj tam! – Otrzepała swoją jasno zieloną, lnianą bluzkę na krótki rękaw i spodnie tego samego koloru, po czym założyła ręce za plecy i uśmiechnęła się do Johna. – Te jabłka są warte tyle starań.

Chłopak lekko poczerwieniał – Tu się z tobą zgodzę.- Opuścił głowę. Zdjął z ramion torbę z owocami i wręczył ją Oli.

- To co? Dzielimy się po połowie? – Chwyciła jedno z nich i od razu zatopiła w nim zęby. John wymacał swoje kieszenie i zorientował się, że podczas pościgu zgubił swoje. Ola wyciągnęła jedno i mu je rzuciła. Chłopak popatrzył się na błyszczący owoc i ponownie spojrzał na dziewczynę.

- Co jeszcze dzisiaj robiłaś? Nie mów mi, że cały dzień myszkowałaś przy jego jabłoniach.

Ola patrzyła się na niego z lekkim uśmiechem żując wcześniej odgryziony kawałek. Przełknęła i spojrzała zamyślona w niebo nie przestając się uśmiechać. – Co jeszcze robiłam? Hmm... – Obeszła Johna w około. – A! No tak! – Odwróciła się w jego stronę z założonymi rękoma za plecami i uśmiechnęła się zamykając oczy – podkradałam jeszcze malinki.

- Maliny? – Chłopak przycisnął dłoń do czoła. – Naprawdę wpakujesz nas w kłopoty.

Ola jedynie wzruszyła ramionami i ponownie ugryzła jabłko. – A tafk f ogufe.. – Zamknęła się by przerzuć ugryziony kawałek. – A tak w ogóle. To gdzie szedłeś?

- Ja? – Przejechał dłonią po włosach – Ah tak! Szedłem akurat do ciebie!

- Do mnie? A po co? – Powiedziała zaciekawiona przechylając głowę w lewo. Po chwili szybko ugryzła prawie obgryzione jabłko.

- Ponoć Piotr chciał dać coś mojemu tacie, a skoro on jest wiecznie zajęty... Kazał odebrać to mi... No i – Spojrzał na swoje buty i ponownie poczerwieniał – I tak chciałem do ciebie przyjść.

- Coś dać?

- Właśnie. Wiesz o co może chodzić?

Ola obejrzała ogryzek i wrzuciła go do siana. – Nie wiem. No chodź – Powiedziała wychodząc z alejki.

- Co? Dokąd?

- Jak to dokąd? Odprowadzę cię! Skoro i tak miałeś przyjść. – Gdy dziewczyna zobaczyła jego zdziwioną minę roześmiała się, wzięła go za rękę i wyprowadziła w stronę ulicy.

Po drodze dziewczyna radosnym, krokiem szła przed siebie. Co chwile witała jakiegoś przechodnia i przy okazji rozglądała się po całym mieście, co jakiś czas spoglądając radośnie na Johna. Ten pocieszny widok napawał serce chłopaka optymizmem. Młodzieniec szedł przed siebie nie spuszczając z niej oczu.

Oboje wrócili na spokojniejsze tereny miasta. Nigdzie w około nie było Bawkina. Możliwe, że nadal ich szuka. Na końcu piaszczystej drogi stała mała, pusta działka z jednym domem po środku, który był podobny w budowie do domu Johna. Od podstawy, aż do metra składał się z warstwy kamieni, którą potem zamienił marmur pnący się aż do drewnianego dachu w postaci trapezu.

Od drzwi do drewnianej, wysokiej furtki prowadziła wąska, wyłożona płytkami ścieżka otoczona po obu stronach różnymi kwiatami. Po lewej i prawej stronie ogrodzenia były posadzone szeregowo potężne brzozy. Cała działka przypominała bardziej ogródek, niż pole uprawne czy hodowlane. Rozpędzona dziewczyna puściła spoconą dłoń Johna i otworzyła pchnięciem furtkę. Zatrzymała się przed drzwiami i wystukała tradycyjny rytm ośmioma puknięciami. Chłopak ze stoickim spokojem wszedł na działkę i zamkną za sobą wejście. Czekając za Olą na odpowiedź rozejrzał się w około i dostrzegł na horyzoncie coś czego się obawiał. Zobaczył zezłoszczonego Bawkina rozmawiającego z grupą patrolujących strażników.

- Ola... – Podszedł do niej i wskazał jej palcem całe wydarzenie – Chyba mamy małe kłopoty.

Dziewczyna lekko wzdrygnęła i ponownie zapukała – Tato! Otwórz! - Nagle drzwi uchyliły się a Ola odskoczyła do tyłu.

Z ciemnego pomieszczenia wyłonił się masywny mężczyzna w kwiecie wieku. Miał on niebieskie oczy, gęsty, ciemny zarost, długie brunatne włosy, które podobnie jak Karol spina w kitę. Mężczyzna patrzył na Olę zaspanymi oczami.

- O. Ola. Co tak szybko? – Powiedział po czym ziewnął – O. Widzę, że gościa przyprowadziłaś.

John lekko się zdenerwował i nieśmiało pomachał w stronę Piotra.

- Tak. John ponoć ma coś od ciebie wziąć. – Ola spojrzała ironicznie na chłopaka.

- W sensie? – Piotr przetarł oczy – Proszę wejdź.

- Nie ja... Przyszedłem na razie na chwilę. Ponoć ma pan coś dla mojego taty. Mówił mi ale nie powiedział co.

- Coś dać... Coś dać… – Piotr spojrzał na płytki na których stała jego przybrana córka. – A rzeczywiście... No. Wolałbym, by to on sam jednak to odebrał ale... Skoro już tu jesteś. – Powiedział i wyciągnął z kieszeni swojej ciemnej marynarki zakrywającej prostą szarą koszulę kremowy zwitek papieru zapieczętowany dziwnym, nieznanym Johnowi znakiem. – Upewnij się, że tylko twój ojciec to przeczyta.

- Co to jest? – John wziął list i przyjrzał się pieczęci przedstawiającej dwa skrzyżowane miecze ostrzami do dołu.

Piotr przez chwilę nic nie mówił. Spojrzał groźnie na Nortona – Upewnij się, że nikt inny tego nie przeczyta. - Chłopak widząc to spojrzenie pobladł ze strachu. Wystraszyła go również cała sytuacja. Młodzieniec wiedział, że ten list na pewno nie dotyczy architektury czy gospodarki. Przełknął ślinę i schował zwitek w kiszeni w wewnętrznej stronie swojej koszuli.

- Tato... – Ola spojrzała na Piotra lekko wystraszona, po czym na Johna, który zamyślony spoglądał na rozruszaną od wiatru trawę. Podeszła do niego i złapała go za oba ramiona. Chłopak poczerwienił się i zadarł głowę do góry, aż nie spojrzał jej w oczy – To co? Dzisiaj spotykamy się jak zawsze?

Norton na chwilę zaniemówił. Potrząsnął głową i uśmiechnął się do niej – Oczywiście! Tak jak zawsze! O tej samej godzinie!

- To świetnie! – Powiedziała uśmiechnięta z lekkim rumieńcem – Jesteśmy umówieni. – Puściła go i podeszła do Piotra. John zawrócił i spokojnym krokiem udał się do swojego domu, co jakiś czas spoglądając za siebie, aż nie ujrzał jedynie zamkniętych drzwi.

Piotr jest tak naprawdę zastępczym ojcem Oli. Od wczesnego dzieciństwa kiedy straciła rodzinę zajął się nią jak własną córką.

Widząc już w oddali dom, John dostrzegł także swojego tatę, który jak tylko go ujrzał pokręcił głową i ruszył w jego stronę. Chłopak skulił się zdenerwowany i próbował ukryć się w tłumie. Nagle jednak coś chwyciło go za kołnierz i pociągnęło do siebie.

- Dokąd ty się wybierasz młody człowieku?! – Karol krzyknął nie zważając uwagi na reakcję ludzi w około. Pociągnął koszulę syna jeszcze bardziej zmuszając go do wyprostowania się – Odwróć się.

- Cz-Cześć tato... – Niechętnie się do niego odwrócił – Coś... Coś nie tak? – Głupio się uśmiechnął będąc jednocześnie zalanym potem.

Długowłosy mężczyzna mierzył chłopaka przeszywającym spojrzeniem, John odpowiadał jedynie wyszczerzonymi zębami. Po chwili starszy Norton westchnął puszczając kołnierz syna – Lepiej nic już nie mów.

- Ale tato...

- Słyszałem co zrobiła wasza dwójka. Wyobrażasz sobie jak musiałem się czuć kiedy podczas ważnego zawodowego spotkania zaczepiło mnie dwóch strażników i złożyło mi litanię o tym czego to nie przeskrobaliście zaraz przed moim klientem. - Karol przycisnął dłoń do twarzy.

- Ale... Ale. Przecież to nic wielkiego... Podwędziliśmy mu tylko kilka jabłek a on reaguje jakbyśmy mu konia ukradli. – John chodził raz w jedną stronę raz w drugą nerwowo gestykulując. Karol stał w miejscu z założonymi rękoma i wodził wzrokiem za synem - No i-

- Mówiłem nic lepiej już nie mów. – Mężczyzna westchnął – Wiem, że Bawkin potrafi zajść za skórę, ale na litość Boską. Skoro wiecie jak on reaguje to po cholerę zaczynacie?

- Bo... To. – John stanął na baczność z założonymi rękoma za plecy – To... Zabawne? - Zamknął oczy czekając na głośną reakcję.

- Zabawne... – Karol zasłonił dłonią twarz – Boże święty. – Zamruczał pod nosem –Mnie jakoś zabawnie nie było kiedy musiałem świecić za ciebie oczami przed strażą i przed moim klientem. – Wyprostował się i wziął głęboki oddech - No dobrze posłuchaj. Tym razem ci daruję. Ale jak jeszcze raz narazisz się straży. – Przybliżył się do Johna i spojrzał mu głęboko w oczy – Nie chciałbym być w twojej skórze.

- T-Tak jest. – Chłopak zasalutował dygocząc ze strachu.

- No dobrze. –Karol poszedł w stronę domu i machnął w stronę syna, który ruszył posłusznie za nim. – Słuchaj no John... Wybacz, że tak zareagowałem wtedy. Zdaję sobie sprawę z tego co mówisz.

- To znaczy? – Młody Norton szedł lekko z tyłu nadal wystraszony.

- Miasta wykorzystują naszą sytuację. Robią z nami co chcą. Zdaję sobie z tego sprawę.

- To czemu na to pozwalasz?

- Nie mogę nic zrobić do czasu, aż nie wyjdziemy na prostą. Musimy na razie na nich polegać. – Karol opuścił zamyślony głowę – Nie mamy innego wyjścia...

- Mogę być szczery?

- Owszem...

- Taką uległością dajesz o Norvin złe zaświadczenie. Selior jest w rozsypce. Więc zrobią wszystko by utrzymać współpracę.

Rozumiem, że nie chcesz ich dobić, ale nie daj sobą pomiatać.

Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na swojego syna ze zmieszaną miną. Odpowiedź Johna go zirytowała, ale także wypełniła dumą. Odwrócił się i kontynuował drogę w milczeniu. Przez pewien czas oboje nic nie mówili, aż nagle, gdy Karol zauważył swój dom na horyzoncie, zatrzymał się i spojrzał na Johna.

- Masz to o co cię prosiłem? – Wyciągnął rękę w jego stronę.

- Co?... Ah! Tak! Mam! – Sięgnął do kieszeni koszuli i pokazał ojcu zwitek papieru. Niecodzienna pieczęć wystraszyła mężczyznę, który niechętnie przejął list. – Wiesz może, co to?

- To... – Długowłosy mężczyzna spojrzał zamyślony na pieczęć.

- Tato? – John podszedł do ojca.

- To... Nic takiego. – Schował list do sakwy, którą miał przypiętą do pasa. – Nie musisz się przejmować.

- Ale...

- To sprawa zawodowa. Nic ciekawego John.

- No... Dobrze. Niech będzie. Coś jeszcze mam zrobić?

- Nie... To wszystko. Jesteś wolny – Mężczyzna powiedział bardzo zimnym tonem.

Chłopak spojrzał wystraszony na ojca. Potrząsnął głową i uśmiechnął się – Dzięki! To ja idę się przyszykować i za godzinę wychodzę!

- Dobrze. – Karol podobnie zabrzmiał bardzo chłodno. John zawrócił i rzucają na ojca ostatnie spojrzenie pobiegł co sił w nogach do domu. Mężczyzna stał przez chwilę na środku ulicy jak zaklęty wpatrzony w ziemię z zaniepokojoną miną...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania