Zemsta smoka (reboot) - Rozdział 7

Zemsta Smoka - Rozdział 7 - Kim jesteś cz 2

 

John stał w miejscu wpatrując się sparaliżowanym wzrokiem w stronę swojego domu. Nogi uginały się od strachu, ręce dygotały przeraźliwie. Jego serce jakby próbowało przebić się przez klatkę piersiową. Po chwili wziął głęboki oddech zdając sobie sprawę, że przez owy widok o tym zapomniał. Co go tak przeraziło?

Jak wszystkie budynki na tej ulicy były zniszczone, zrównane z ziemią, lub świecące ogniem jego dom wydawał się być prawie nietknięty... Tak jak John go opuścił tak teraz się prezentuje. Ani jednej rysy, ani jednego wybitego okna, ani jednego płomyczka na dachu czy ścianach... To co młodego Nortona tak wystraszyło były wyrwane z zawiasów i ciśnięte nieopodal niechlujnie drzwi... Z ramy wyłaniała się ciemność. John w końcu ocknął się z szoku. Rozejrzał się nerwowo po ulicy z każdym ruchem jego twarz była coraz bardziej zmartwiona i przerażona.

- Ola! – Wrzasnął całą swoją siłą i całym swoim strachem. – Ola! – Odpowiedziała mu cisza. W około nie było żywego ducha. John spojrzał w lewo, prawo, odwrócił się za siebie, ponownie spojrzał w stronę swojego domu – Nie.... Nie.. Nie, nie, nie... Błagam nie... Gdzie ty jesteś?! – Upadł na kolana – Miałaś tu być! Obiecałaś! Że spotkamy się! – Spojrzał w stronę swojego domu. Zamilkł. Wiedział, że powinien jej zaufać. Ona zawsze dawała sobie radę, ona jest o wiele silniejsza niż komukolwiek może się wydawać. John przytaknął swoim myślom. Spojrzał na swoje dłonie po czym ponownie przed siebie – TATO! – Wystrzelił wprost. Wpadł do domu jak pocisk i zatrzymał się w jednej pozycji. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, jednak wydobył się z nich jedynie krótki jęk. Meble były porozwalane, stół wywrócony do prawej ściany, zasłony przy kuchni wyrwane i rzucone niedbale na środek. Kartki zasłaniały całą podłogę, niektóre porwane, niektóre pogniecione, zupełnie jakby ktoś po nich biegł... Schody były podniszczone, barierka wyłamana i rzucona na drugą stronę domu.

„Ma...” – Tyle zdołał z siebie wydobyć, gdy pełen lęku wybiegł w stronę kuchni.

- Mamo! - Przekroczył próg odsłoniętego wejścia i ujrzał rozrzucone owoce, warzywa, mięso walające się na ziemi. Oprócz tego leżał tam też długi, ostry, kuchenny nóż. Był czysty... Nie było na nim ani kropli krwi... Chociaż tutaj poczuł małą ulgę. Odwrócił się błyskawicznie w stronę głównego pokoju i przeleciał po nim wzrokiem. Przez całą drogę do domu modlił się by jego obawy się nie sprawdziły. Jednak niestety. Jak nigdy w życiu teraz miał rację. Podszedł w stronę kartek porozrzucanych wszędzie gdzie się da. Uklęknął, podniósł garść leżącą przed nim i przejrzał każdą z nich – Rachunki... Rachunki... Plany.. Czego? Dom... Kościół, więzienie... Rachunki... – Opuścił załamany głowę i wyrzucił stos przed siebie. – Nic tu nie ma!! – Przysunął się bliżej drzwi i zebrał kolejną garść ponownie je przeglądając. – Prośby... Prośby... Odmowy... Kolejna odmowa... Nie ma!! – Cisnął kartki przed siebie. – Gdzie to jest?! Gdzie on jest? – Chłopak przeczołgał się koślawo na czworaka w około kartek. Szukał jednej, tej, która według niego jest odpowiedzią na to kim są ci ludzie, oraz czego tu chcą.

„- Upewnij się, że nikt inny tego nie przeczyta – Zimne i złowrogie spojrzenie Piotra przemknęło przed oczami Nortona.” Ten list.Czym on był? Co on w sobie miał? Pogróżkę ze strony miast? Zaległą spłatę? Nie. To by były dziwne powody. – Mówił do siebie, gdy nagle głupio spoglądając zamyślonymi oczami na podłogę, pod stosem kartek ujrzał czarną sadzę. Gwałtownie przeczołgał się bliżej. Odsłonił drewnianą podłogę i delikatnie maznął palcem po czarnym pyle... Jest jeszcze dość świeży... To oznacza, że cokolwiek spalono, nie zrobiono tego tak dawno. Jego uwagę przykuły podarte niedopałki papieru. John podniósł jedną z nich i z niezwęglonych części rozczytał jedynie „...Jeźdźcy”. Ogarnęła go trwoga. Wyrzucił gwałtownie skrawek papieru, gdy zdał sobie sprawę, że znalazł to czego szukał...

Usiadł na ziemi i głośno westchnął zrezygnowany... Co teraz ma robić? Czekać na Olę? A może jej poszukać? Spróbować znaleźć rodziców? Podwinął nogi i opierając łokcie o kolana oparł twarz o dłonie.

Minęła długa chwila. Norton siedział w tej pozycji zastanawiając się co jeszcze może zrobić? Pomyśleć, że jego proste, spokojne i łagodne życie nagle nabrało tak mroczny i brutalny obrót... John siedząc tak, miał wrażenie, że od czasu zobaczenia płonącego miasta minęły długie lata...

Przed oczami zobaczył twarz swojego ojca, - Tato... - Swojej mamy, - Mamo... – Na końcu przed oczami przebiegła mu Ola taką jaką zwykle znał. Roześmiana, szczęśliwa. - Ola...- Dziewczyna uśmiechnęła się niewinnie, a za nią zapłonęło jakby piekło, które po chwili pochłonęło jej sylwetkę. Norton podniósł głowę próbując wyzbyć się tego wyobrażenia. Ujrzał na ziemi sadzę ułożoną w dziwny znak. Otarł łzy i przeczołgał się bliżej. Wyglądał jak. Odcisk buta. Gdy Norton zdał sobie z tego sprawę gwałtownie podniósł się z ziemi i zauważył, że tych śladów jest więcej. Wszystkie prowadzą po schodach. Chłopak wszedł na pierwszy stopień przełykając nerwowo ślinę. Spojrzał w górę. Nie wiedział czego tam się spodziewać? Mamę i tatę? Ich truchła? Przed oczami miał najbardziej makabryczne wizje, które doprowadzały go prawie do omdlenia. Zacisnął zęby i zrobił kolejne, niepewne kroki. Po chwili przerażony wyjrzał zza ramy schodów. Rozejrzał się i wszedł wyżej aż do ostatniego schodka. Piętro jego domu niczym się nie zmieniło. Ten sam długi korytarz, przez który ganiał całymi dniami jako dziecko. Te same drewniane drzwi po lewej i prawej prowadzące po kolei od lewej do pokoju rodziców, biura, gdzie tata zwykle przesiaduje kilka dni bez przerwy. Po prawej stronie były drzwi prowadzące do jego pokoju. Na jego widok młodego Nortona chwyciła nostalgia. Stanął na środek korytarza i spojrzał przed siebie. Usłyszał radosny śmiech chłopca.

„- Tato! Tato! – Karol usłyszał wołanie swojego synka. Stanął naprzeciwko drzwi do biura grzebiąc w kieszeniach swojego czarnego, sięgającego do kolan płaszcza w poszukiwaniu klucza. Spojrzał w stronę klatki schodowej z której nagle wystrzelił młody Johnny biegnąc ile sił w nogach w jego stronę – Tato!

- Co się stało młody? Gonisz jakby cię kundel pogonił – Zaśmiał się pod nosem. – Spojrzał na jego sine oko i spuchnięty policzek – Co ci się stało?

- Tato! – John stanął przed jego nogami, pochylił się łapiąc oddech po czym zadarł głowę do góry – Tato...

- No słucham John. – Wyciągnął klucz z wewnętrznej kieszeni.

- Mogę cię o coś zapytać?

- Zależy o co. – Wsadził klucz do zamka i przekręcił dwukrotnie w prawo.

- Dlaczego niektórzy są tacy nie mili?

- W sensie?

- W sensie.... Widziałem jak koledzy z klasy patrzą na Olę... Starałem się ją zająć czym się da.. Ale pod koniec lekcji wiesz kto ją zaczepił...

Karol milczał patrząc na syna.

- Zaczęli ją przezywać. Popychać. Ciągnąc za włosy...

- A ty co zrobiłeś? – Mężczyzna przerwał mu.

- Podbiegłem do jednego z nich i go popchnąłem. On zostawił Olę i...

- Nie musisz więcej mówić. – Uklęknął naprzeciwko niego i położył swoją spracowaną dłoń na jego głowie – Dobrze zrobiłeś John. Postąpiłeś jak mężczyzna!

- Mężczyzna? – Chłopak spojrzał z niedowierzaniem na ojca.

- Tak! Prawdziwy mężczyzna nie pozwoli by kobiecie działa się krzywda! Nie ważne za jaką cenę! – John posmutniał - Co potem się stało?

- Ola pomogła mi wstać i Pan Piotr nas odebrał. - Mężczyzna westchnął zamyślony.

- Tato? – John przechylił głowę w lewo – Co się stało?

Karol uśmiechnął się ironicznie. – Podoba ci się prawda?

Chłopiec słysząc to gwałtownie zalał się rumieńcem – Co?! Nie! Ja! Ja! – Opuścił głowę. – Lubię ją... Trochę.

- Spokojnie. – Powiedział śmiejąc się - Rozumiem.

- Po prostu. – Spojrzał poważnym wzrokiem na ojca – Nie chcę by coś jej się złego stało... Zwłaszcza po. – Zamilkł na chwilę.. Pokręcił głową i uśmiechnął się.

Karol uśmiechnął się z dumą. Podniósł się z kolan i podał rękę synowi – Chodź... Idziemy do Piotra... Chcę z nim coś przedyskutować, a ty pewnie to samo chcesz zrobić z tą Olą prawda?

- T...Tak! – John podał mu rękę i razem zeszli ze schodów.”

„Będę cię chronił nie ważne co się stanie!” – Powiedział w myślach. Spojrzał na ziemię. Ślady butów prowadziły prosto zbaczając z prostej drogi raz w lewo raz w prawo. Zupełnie jakby ta osoba obijała się o ściany. Norton ruszył za nimi. W stronę drzwi na przeciwko niego. Drzwi, których nigdy, ale to nigdy nie mógł nawet dotykać. Drzwi będące w dzieciństwie dla niego ogromną tajemnicą. Zawsze zamknięte na wszystkie możliwe zamki. Zawsze ze szczelin wyłaniało się tajemnicze światło. John pamiętał ile młodzieńczego czasu spędził na rozmyślaniu co jest za tymi drzwiami. Teraz spojrzał na nie swoimi prawie dorosłymi oczami. Zdał sobie sprawę, że największa tajemnica jego dzieciństwa stoi przed nim szeroko otwarta. Drzwi były prawie wyważone, jakby ktoś otworzył je z ogromnym trzaskiem o ścianę. Ślady prowadziły w tamtą stronę. Chłopak przechylił się do przodu i wybiegł na złamanie karku. Stanął przed ramą.

- TATO! – Krzyknął na ciemność, która odpowiedziała mu jedynie echem. Norton głośno dyszał, ze zmęczenia i emocji. Nic nie widział, Zauważył po lewej stronie małą lampę naftową, oraz zapałki obok. Uniósł żelazną, zdobioną wyrzeźbionymi różami na około szklanego okrycia wypełnionego do połowy olejem lampę. Podpalił knot zapaloną zapałką, rozświetlając wszystko w około siebie. Zgasił zapałkę, rzucił na ziemię i przydeptał butem.

Odsunął lampę od siebie jak najdalej mógł. Wiedział co grozi przy nieostrożności z tym przedmiotem. Przełknął ślinę i zrobił krok wewnątrz pokoju. Poczuł dziwny zapach, zapach którego nigdy nie miał okazji wąchać. Zapach metalu zmieszany z rdzą i kurzem. Kaszlnął kilkukrotnie, gwałtownie kichnął i pociągnął nosem. Zagłębił się robiąc ostrożne kroki po skrzypiącej posadzce... Nigdy nie myślał, że za ostatnią ścianą domu jest tak wielka przestrzeń... Światło lampy rozświetlające egipskie ciemności ujawniła w oddali stojak, na którym spoczywał podłużny przedmiot odbijający jasne światło prosto w oczy chłopaka. John zmrużył oczy i podszedł bliżej. Obok stojaka światło ujawniło także drewniany stół, po którym walały się stare, zżółkniałe papiery, narzędzia stolarskie, oraz o dziwo żelazne blachy. Wszystko pokryte kurzem. Norton postawił lampę na stole tak by oświetlała przedmiot, który wcześniej zobaczył. Podszedł bliżej i dopiero teraz rozpoznał co to jest.

Był to podłużny, półtora-ręczny miecz, długi trzpień był starannie zakryty skórzaną, ciemnobrązową okładziną. Po jednej stronie był zakończony żelazną głowicą przypominającą bardziej odbijający światło płatek róży, aniżeli typową głowicę rycerskiego miecza. Po drugiej stronie czyli, w stronę drzwi wyjściowych był podłużny niby drewniany, ciemnobrązowy jelec mający imitować ostre rogi skierowane w stronę ostrza. Rogi przyłączone były drewnianą Taszką do srebrnej, niby żelaznej kuli wielkości dłoni, która oprócz częścią jelca była także czymś w stylu nasady ostrza. Cała głownia mierzyła około sto dwadzieścia centymetrów. Zbrocze połyskującego ostrza dwusiecznego zaczynało się dwa centymetry od nasady i kończyło się w połowie wyrazistą granią. Sztych ostrza zaczynający się od połowy grani był wyraźnie ostrzejszy i węższy od całej broni.

Broń zachwyciła Johna, ale także zaniepokoiła. Co to za pokój i po co jego ojcu coś takiego? Wyciągnął niepewnie rękę w stronę rękojeści. Nigdy nie trzymał broni w ręku. Jedynie tamta sytuacja.

„Przypomniał sobie strach i adrenalinę płynącą w jego żyłach w chwili kiedy biegł z ostrzem na Ardura.”

Zacisnął pięść na broni. Zdjął ją ze stojaka. Zdziwił się jak ten miecz był lekki. Ważył mniej niż poprzedni. O wiele mniej. Zacisnął drugą, siną rękę na rękojeści, na której dłonie tak dobrze się układały. Spojrzał na ostrze jak na lustro. Zobaczył na ziemi leżącą skórzaną pochwę z metalowym trzonkiem i szyjką. Zacisnął zęby, ścisnął rękojeść, aż nie zsiniały mu palce. Podniósł ją, schował do niej ostrze, zarzucił ją na plecy i pewnie zapiął pas. Cóż za dziwne uczucie? Kompletnie co innego niż noszenie plecaka. John przez chwilę przechylił się do tyłu, jednak odzyskał równowagę. Wybiegł z pokoju, zszedł pośpiesznie ze schodów i wybiegł z domu.

Gdy tylko wbiegł na ulicę głośne wycie zza chmur obezwładniło go i przycisnęło do ziemi. Chłopak przycisnął cierpiące uszy – Co to...? – Spojrzał przed siebie na ulicę, przez którą przebiegał. Wycie ucichło. Norton spojrzał wystraszony w niebo. – Co to do diaska było?! – Przeszły go dreszcze gdy rozglądał się po czarnych chmurach. Nagle usłyszał głośny chichot. Spojrzał przerażony przed siebie. Kolana mu się ugięły. – Kto tam jest?! – Położył doń na swoim pasie, a po chwili spojrzał nań.

- No proszę... Kolejna przerażona dziecina... – Z cienia wyłoniła się przeraźliwa, muskularna sylwetka odziana w czarną szatę. Z głębokiego kaptura wyłaniały się żółte zęby, a ostry, ociekający krwią miecz spoczywał na jej barku. – Nie taki jak tamta wysoka blondynka, ale...

- Co?! – W tej chwili John poczuł pustkę. Spojrzał na ostrze mężczyzny i przeszły go dreszcze. Blondynka... Ola? Czy on? – Nie... – Uniósł rękę w stronę rękojeści. – Ty...

- Spokojnie Karzun...

Z cienia wyłoniła się druga sylwetka. Sylwetka, którą John dobrze pamiętał. Osoba, która na jego oczach dokonała dzieciobójstwa. Gdy chłopak tylko przypomniał sobie te złowrogie oczy przenikające przez kaptur skamieniał ze strachu, a ręka jedynie spoczęła na rękojeści.

– Nie mamy na to czasu... – Mężczyzna dobył miecza i skierował go w stronę Johna – Skończę to szybko i bezboleśnie dzieciaku... – Zamachnął mieczem do tyłu. Powiał silny wiatr rozwiewający jego włosy. Norton ledwo zdążył mrugnąć gdy szczupły mężczyzna stanął przed nim szykując się do zadania ciosu. Chłopak obserwował ostrze lecące w jego stronę, jednak nie potrafił wykonać ruchu. Zamknął oczy i czekał na śmierć, gdy usłyszał kroki i głośny brzdęk przed sobą. Spojrzał przed siebie i to co zobaczył jednocześnie go uspokoiło jak i zdziwiło.

Ostrze lecące na chłopaka zablokował miecz tajemniczego mężczyzny w kucyku. John rozpoznał sylwetkę siłującego się człowieka.

- Piotr?! – Krzyknął.

- W końcu cię znalazłem młody! – Obrócił ostrze zbijając te przeciwnika z dala od swojego ciała. Zrobił obrót i wykonał kopnięcie, które zakapturzony mężczyzna ominął odskakując do tyłu. Piotr spojrzał na młodzieńca kątem oka – Gdzie Ola?!

- Mieliśmy się spotkać tutaj... Ale nigdzie jej nie ma! – John powiedział spanikowany, brzmiał jakby miał zaraz się rozpłakać.

- Co?! Jest sama?! – Piotr odwrócił się do Johna i spojrzał mu w oczy zupełnie jakby miał zaraz go zabić. – Miałeś ją pilnować gówniarzu! Gdzie ona teraz jest?! – Chwycił Johna za koszulę i uniósł bliżej twarzy – Gdzie?!

- Nie... – Norton odwrócił głowę z dala od niego. – Nie wiem! Zostaliśmy rozdzieleni przez chaos! Szukam ją cały czas! To nie moja wina! Prze... – Kaszlnął i zaczął się szamotać.

- Może zacznijcie tą kłótnię kiedy indziej... Nie mamy czasu na to... – Mężczyzna opuścił miecz wzdłuż swojej sylwetki przyglądając się sytuacji.

Piotr puścił Nortona – Wybacz... – Spojrzał na mężczyznę – Odsuń się... – Wystawił lewe ramię naprzeciwko Johna, prawe dzierżące miecz skierował na swojego przeciwnika. – Stawaj...

Z kaptura zabrzmiało chrząknięcie. Mężczyzna wystrzelił w stronę Piotra wykonując szybki cios od lewej do prawej. Piotr odskoczył do tyłu i natychmiast trzymając broń oburącz zamachnął się na jego głowę. Ostrze zbił kolejny atak. Obaj mężczyźni zadawali serie ciosów tak szybkie, że John nie mógł nadążyć za żadnym z nich. Cios w stronę brzucha sparowany w lewą stronę, szybka kontra Piotra minęła ciało mężczyzny na milimetry, który natychmiast zbił ostrze w górę i wykonał pchnięcie. Piotr odskoczył w bok robiąc przy okazji pełen obrót, a zaraz potem silny cios, który ponownie zderzył się z drugim ostrzem. Zabrzmiał głośny brzdęk. Obaj mężczyźni siłowali się, jeden próbował odepchnąć drugiego.

- John! Poszukaj Oli! Ja go tutaj zajmę!

- T... Tak! – John ze świstem wydobył swój nowy miecz i wybiegł przed siebie.

Za Nortonem zabrzmiał śmiech. Chłopak odwrócił się i natychmiast odskoczył na bok unikając silnego ciosu ogromnego miecza. Karzun wyszczerzył kły na Johna i ponownie machnął mieczem w stronę jego głowy. Norton odsunął się do tyłu, odwrócił się i gwałtownie wstał uciekając ile sił w nogach przed siebie.

- No co?! Gdzie idziesz?! Chce się tylko zabawić! – Mężczyzna powiedział i wybuchł szaleńczym śmiechem.

Piotr odepchnął napierającego przeciwnika i spojrzał za siebie – John!

- Odsłoniłeś się! – Jego przeciwnik zadał cios w klatkę piersiową, który Piotr ledwo sparował.

John wywrócił się na ziemię, miecz wyleciał mu z ręki i osunął się zbyt daleko by go dosięgnąć. Spojrzał za siebie i na czworaka przeczołgał się w stronę ostrza. Kroki słyszał tuż za sobą. Chwycił ostrze i wybiegając do przodu wstał na równe nogi.

- Witaj! – Usłyszał za sobą grzeczny głos. Nawet się nie odwracał, przyśpieszył krok modląc się, że zdoła uciec. Droga rozciągała się z każdym krokiem. Jakby nie miała końca, a dyszenie i kroki za sobą słyszał coraz wyraźniej.

Nagle usłyszał po swojej lewej głośny krzyk. – Panie John! Uwaga! – Odskoczył w bok, a zaraz po tym z małej alejki obok wyskoczył strażnik, który parę minut temu odprowadzał ludzi. Szybkim ruchem szpadli odbił potężne ostrze w bok. – Proszę uciekać!

Ze wszystkich zakamarków wybiegli rycerze, uzbrojeni w miecze. Otoczyli Karzuna, który niezbyt przejmował się tym faktem.

- Zajmiemy go! – Zacisnął pięść na mieczu – Pora zapłacić za wszystko co wyrządziłeś!

- Wy... – John nie mógł uwierzyć w to co widzi... Potrząsnął głową – Tak jest! – Odwrócił się i pobiegł dalej przed siebie.

- No proszę... Chodźcie... Pokażcie, że jesteście silniejsi – Karzun oparł miecz ostrzem o ziemię. Przeleciał przekrwionymi oczami po żołnierzach – To kto pierwszy?

Minęła chwila. Norton trafił na ulicę prowadzącą do rynku. Dostał zadyszki biegnąc cały czas najszybciej jak umiał. Zobaczył przed sobą postać siedzącą na ziemi i dyszącą ze zmęczenia. Oczy zalały mu się łzami, zacisnął zęby, schował ostrze do pochwy i przyśpieszył.

- Ola! – Krzyknął zdzierając gardło. Stanął nad nią i uklęknął. – Ola...

Dziewczyna uniosła głowę. Nikt nie potrafi określić to co poczuł chłopak widząc jej poharataną twarz ubrudzoną jej własną, zaschniętą krwią. Widząc jej zmęczone, błyszczące jeszcze od starych łez oczy. Widząc jej podartą sukienkę założoną na ich spotkanie. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko w jego stronę.

- John... – Nie miała siły nawet okazać swojej radości.

John pękł. Jego oczy zalały się łzami, a sam rzucił się jej na szyję. Dziewczyna położyła rękę na jego plecach, zamknęła oczy i uśmiechnęła się.

- Bałem się! Bałem się, że cię straciłem! – Spojrzał na nią – Bałem się tak bardzo, że odchodziłem od zmysłów!

Ola patrzyła na niego przez chwilę wielkimi oczami, spojrzała na moment na ziemię, po czym uśmiechnęła się do niego tak samo niewinnie jak to zwykle robiła – Ja wiedziałam, że żyjesz... – Powiedziała cicho.

Norton delikatnie dotknął jej twarzy. – Możesz wstać?

- Mogę... – Wysunęła nogę przed siebie i opierając dłonie na kolanie podniosła się z ziemi. Chłopak jej pomógł, do póki z jej nóg i krzyża zabrzmiało parę trzasków, które doprowadziły go do drgawek. Ola spojrzała na pas pochwy – Co to jest?

- Co?

- To co masz na sobie... Skąd masz ten miecz?

- Ten miecz? To... Ja... – Podrapał się po głowie – Z domu... Pamiętasz ten pokój? Ten o którym ci tyle razy mówiłem?

- Czekaj, czekaj... Byłeś w domu? Co się stało? Miałeś na mnie tam czekać...

- Zaatakowali mnie... – Zacisnął pięść, którą opierał o dom.

- Co?! – Ola oparła się o ścianę budynku.

- Dwóch ludzi... Ubranych tak samo.... Jeden szczupły.. A drugi ogromny... Piotr mnie uratował i kazał po ciebie iść, a potem... A potem... Gonił mnie ten wielki, ale straż mi pomogła... Cała masa... No i przybiegłem do ciebie...

- Czekaj... Mój tata?! Widziałeś mojego tatę?! I zostawiłeś go tam?! – Ola oparła się o jego ramię i potrząsnęła nim

- Kazał mi ciebie poszukać! Ja nie mogłem nic zrobić! To działo się tak szybko!

Ola przez chwile przeszywała go spojrzeniem, które wywoływało u niego ciarki. – Gdzie oni są?

- Oni?

- MÓJ TATA! – Ponownie nim potrząsnęła – Gdzie on jest?!

- To było przed moim domem... Tam wszystko się dzieje... Ale, nie powinnaś tam iść...

- TO CO MAM POZWOLIĆ BY ZABLI MOJEGO TATĘ?! NIE MA MOWY! – Chwyciła miecz, który leżał obok niej i wybiegła wzdłuż ulicy.

- Ola! Czekaj! Stój! – John próbował ją złapać, prześcignąć, zatrzymać. Cokolwiek nic nie działało. Dziewczyna jakby go nie słuchała. Cały czas myślała tylko o tym by zdążyła pomóc Piotrowi. Człowiekowi, którego mimo, że nie jest jej biologicznym ojcem nazywa tatą.

Dziewczyna wybiegła na ulicę Wielkich Królów i doznała szoku. John dogonił i podobnie znieruchomiał

Piotr w tym momencie został ugodzony ostrzem w klatkę piersiową, od zakapturzonego mężczyznę. Cieknąca krwią rana sięgała od prawego barku, aż po połowę brzucha. Mężczyzna padł na ziemię bezwładnie jak lalka.

- TATOO! – Ola wrzasnęła na cała okolicę zwracając na siebie uwagę postaci, która strzepnęła krew ze swojego ostrza.

Daren warknęła, zacisnęła pięść na rękojeści i wystrzeliła pochylona do przodu na agresora, który spoglądał w jej stronę.

- OLA! – John wybiegł ile sił w nogach wyciągając z pochwy swój miecz.

- Jak mogłeś! Go skrzywdzić?! – Swój miecz miała wystawiony do tyłu

„Szybciej kretynie!” – John powiedział w myślach, prześcignął Olę, uniósł miecz do góry i w ostatniej chwili sparował cios, który gdyby nie on byłby dla dziewczyny śmiertelny.

Dziewczyna stanęła w miejscu wpatrując się w chłopaka, który uginał się pod siłą tego człowieka.

– Oszalałaś?!

- He? – Tyle zdołała z siebie wydusić.

- Rzucasz się bezmyślnie w objęcia śmierci! Myśl trzeźwo! Nie pozwolę by coś ci się stało!

- John... – Ola jakby ochłonęła, spojrzała na Piotra, który leżał na ziemi, widać było delikatne ruchy klatki piersiowej.

Za dziewczyną zabrzmiał głośny i mokry metaliczny dźwięk, a zaraz potem rycerz oblany w swojej krwi wyleciał na środek ulicy

- Jeszcze ktoś?! Mam nadzieję, że nie! Nużycie mnie! – Z cienia wyłonił się Karzun ocierając ostrze swojej szpaty o ziemię.

Mężczyzna zbił ostrze Johna pozbawiając go równowagi. Chłopak odszedł do tyłu parę kroków, Postać stanęła przed nim dźgając ostrzem w jego stronę. John odbijał każdy atak potykając się o własne nogi, jednak po chwili upadł na ziemię.

- John! – Ola krzyknęła stojąc w miejscu, nie wiedząc co może zrobić. Z jednej strony zbliżał się Karzun, którego dobrze pamiętała i który wywoływał w niej ogromny lęk, z drugiej John był w niebezpieczeństwie.

Za plecami podchodzącego wolnym krokiem w stronę chłopaka mężczyzny wybiegło sześciu strażników. Stanęli w rzędzie zaraz za nim i skierowali w niego swoje ostrza. Podobna sytuacja była z Karzunem. Norton widząc to podniósł się z ziemi i odsunął od agresora bliżej Oli, która stała za strażą Mężczyzna spojrzał kątem oka na ludzi Krwawej Róży, po czym na Karzuna.

- Poddajcie się!

- Staniecie pod obliczem prawa! – Dwójka powiedziała niskim głosem.

- Same problemy z wami panowie... - Karzun zaśmiał się pod nosem. Uniósł miecz i wystrzelił na grupę za sobą, Potrzeba było pięciu ludzi by zatrzymać ten atak. – Chcecie się jeszcze pobawić?

Ludzie za jego towarzyszem wybiegli na niego z głośnym krzykiem. Człowiek odbił pierwszy atak, odskoczył od drugiego, zbił trzeci, po czym natychmiast wykonał kontrę rozcinając nieszczęśnikowi szyję. – To jest bezcelowe...

– Tato! – Ola podbiegła do Piotra i uklęknęła obok. – Tato!

Piotr odpowiedział cichym jęknięciem, Uradowana dziewczyna spojrzała na Johna – On żyje! Ale... – Spojrzała na mężczyznę – Trzymaj się! Potrzebujemy pomocy!

- Uciekajmy stąd! Póki oni są zajęci! Wiem gdzie są odsyłani ocalali cywile! Będziemy tam-

- Nie... – Ola powiedziała cicho.

- Co?

- Nie... Nie zostawię go...

- Wyślemy straż! Kogoś kto go weźmie! – John nalegał. Był gotów błagać byle być pewnym, że Ola nie będzie w niebezpieczeństwie.

- Kiedy wyślesz? Zanim tu dotrą tata dawno wyzionie ducha! Zostaję! Tutaj! – Krzyknęła na Johna który odsunął się wystraszony do tyłu. Opuścił głowę w milczeniu.

Z niebia zabrzmiał głośny ryk. Głośniejszy niż parę minut temu. Ryk, który pozbawił równowagi wszystkich z wyjątkiem tych odziany w czarne szaty.

Niebo w jednym miejscu przybrało ognisty kolor. Nagle z tego miejsca wystrzeliła ogromna, ognista kula prosto na straż z którymi walczyli agresorzy.

Pocisk trafił w ludzi naprzeciwko Karzuna podpalając ich tak prosto jak podpala się zapałka, siła uderzenia zdmuchnęła mężczyźnie kaptur z głowy ujawniając jego łysą głowę, oraz czerwoną opaskę na czole.

- Co to jest?!

- Co tym razem?!

- Kolejny smok?!

Ludzie walczący z drugim człowiekiem spanikowali widząc swoich kompanów panicznie rzucających się na ziemi.

Niebo ponownie zabłysło rzucając kolejną kulę tym razem w drugą grupę paląc ich niemalże natychmiast. Podmuch strącił mężczyźnie kaptur z głowy ujawniając jego długie do ramion, czarne włosy.

John i Ola patrzyli na z przerażeniem na to co się stało. Krzyki cierpienia strażników były dla nich gorsze od koszmaru. Ryk ponownie zabrzmiał, a z ciemnych chmur wyłoniła się ogromna, potworna sylwetka. Potwór przypominał wyglądem Nocnego Demona, jednak różnił się paroma rzeczami. Jego rogi na głowie były dłuższe, jego ogon naostrzony był długimi kolcami, a jego łuski były ostrzejsze i ciemniejsze. Smok wylądował za domem Johna wywołując głośny trzask budynków w około, oraz roznosząc piach we wszystkie strony.

Bohaterowie wstali na równe nogi przyglądając się z przerażeniem ogromnej sylwetce zasłoniętej kurzem. John odsunął się mimowolnie parę kroków do tyłu.

- No proszę... W końcu... Długo to trwało – Karzun wykrzyknął z ulgą, uniósł miecz opierając go na ramieniu i ruszył w stronę Johna.

- John?! – Ola spojrzała za siebie - Za tobą! – Poczuła dreszcze na plecach, gdy usłyszała ryk smoka, który opuścił łeb do ziemi. Z kurzu wyłoniła się kolejna postać ubrana podobnie jak dwaj poprzedni. Mężczyzna był szczupły i wysoki, podobnie jak inni jego szata przepasana była grubym sznurem w który wciśnięta była pochwa ze spoczywającym mieczem. Różnił się jednak nieco od nich. Konkretnie jego zasłoniętą kapturem twarz skrywała drewniana zdobiona maska. Maska była ciemnobrązowa, od brody aż po czoło naokoło rozchodził się czerwony kolor zachodzący przy kościach policzkowych w stronę nosa po to by zawrócić z powrotem do cienia kaptura. Brwi podobnie były zabarwione na ten kolor, który kończył się na czubku nosa. Oczy tego mężczyzny były białe, całkowicie białe. Nie miał ani źrenic, ani tęczówki.. Sama odbijająca światło biel... Owe oczy oprócz samego wyglądu przerażały też sposobem patrzenia... Spoglądały tak chłodno, bezdusznie i mrocznie, że nie ważne jak silną ktoś ma psychikę, na ich widok miałby koszmary przez długie lata... Mężczyzna zszedł ze smoka i wolnym krokiem ruszył w stronę całego pobojowiska.

- Mówiłem wam byście nie marnowali czasu... Nie mamy go wiele... Wiecie po co tu jesteśmy prawda? – Zza maski zabrzmiał zimny głos.

- Ola! Uciekaj! – John chciał pobiec do niej ale powstrzymał go od tego rechot Karzuna.

- Gdzie się wybierasz?! – John odwrócił się do niego, Mężczyzna machnął mieczem od góry do dołu, John próbował obronić się od ataku ale ostrze wybiło mu miecz z ręki i głęboko przecięło dłoń

- John! – Jęknęła w jego stronę. Kroki mężczyzny były coraz wyraźniejsze. Ola spojrzała za siebie. Źrenice jej zmalały, oczy zalały łzami. Poczuła zawroty głowy. Przed oczami mignęły jej te same oczy, ta sama maska, w uszach zabrzmiał ten sam głos. Wszystko przelewało się w ogniu i krwi. Dziewczyna otworzyła usta, złapała się za głowę i panicznie wrzasnęła. Jej krzyk rozszedł się echem w promieniu paru kilometrów.

- Ola... – John ruszył w jej stronę. Karzun złapał go za włosy i pociągnął do siebie rzucając go o ziemię. Uniósł nogę nad jego głowę, John przeturlał się w bok unikając zgniecenia. Karzun podszedł do niego i kopnął go w twarz. John zwinął się z bólu. Mężczyzna podniósł go i spojrzał mu w oczy.

- Nie waż się mu przeszkadzać! Ciesz się, że masz prawo patrzeć jak szef rozprostowuje kości! –

John próbował się wyrwać, na co Karzun odpowiedział silnym kopnięciem w brzuch. Tak silnym, że chłopak kaszlnął krwią i zwinął się z bólu. Mężczyzna chwycił go za włosy i skierował twarz na Olę i zamaskowana postać.

Drugi mężczyzna stał z boku. Z założonymi rękoma przyglądał się całej sytuacji. Spoglądał raz na Johna raz na Olę zamyślonym wzrokiem.

- Ola... – Wyciągnął rękę w jej stronę. – Błagam...

Dziewczyna patrzyła w nieznany punkt. Oczy miała skierowane na maskę zbliżającego się mężczyzny.

- Biedne wystraszone dziewczę...- Mężczyzna powiedział cichym chłodnym, ale grzecznym głosem – Co cię trapi? – Chwycił rękojeść miecza i wydobył jasne od światła ostrze.

Ostrze odbijało światło ognia, oraz sylwetkę dziewczyny. Jelec był prosty i po obu stronach spiczasto zakończony. Rękojeść była podłużna i wyszywana trzema płatami niespotykanej skóry... Głowica swoim wyglądem przypominała diament koloru metalicznego...

- Nie... Nie może... Nie ty... Nie teraz.. – Wypluwała pojedyncze słowa rozdzielane jękami.

- Chciałbym ci pomóc dziecino... Jednak... Nie mamy na to czasu...

„Kolejny raz się boję... Kolejny raz czuję się słaba... Kolejny raz płaczę... Czy ja potrafię tylko płakać? Czy potrafię coś zrobić? Czy potrafię kogoś uratować?” Mówiła w myślach do siebie wpatrując się w białe oczy.

- OLA! RUSZ SIĘ! – John krzyknął i złapał się za brzuch.

„Rusz się?... Ciało mnie nie słucha... Co mam zrobić?”

„- A gdyby ktoś ranił kogoś kogo kochasz? Czy wtedy też nie chciała byś nikogo krzywdzić?” Usłyszała dziecięcy głos w głowie.

- Co?! – Jej oczy zalały się łzami.

„Obronić kogoś kogo kocham? Tak! Wtedy tak! Kocham.. Johna! Kocham... Tatę...! Nie chcę znowu jedynie płakać...” Chwyciła ostrze i zacisnęła na nim pięść.

- Wybacz... Ale, to koniec.. – Mężczyzna stał nad nią z uniesionym mieczem.

John zamknął oczy i z całej siły próbował wyrwać się z rąk Karzuna. – OLAAA! – Jego krzyk uniosło echo. Nim przeminęło dziewczyna zmarszczyła brwi, zacisnęła zęby i sparowała lecące ostrze unosząc miecz nad sobą. Głośny brzdęk rozniósł się na całą okolicę.

- Nie... Chcę... Znowu przegrać...- Spoglądała gniewnie na obojętne oczy mężczyzny.

- Hm? – Z maski zabrzmiał ten jeden dźwięk.

Ola odskoczyła do tyłu. Zmierzyła go wzrokiem, przechyliła ostrze by mężczyzna mógł się w nim przejrzeć. Wiatr rozwiał jej podartą suknię i rozszarpany kucyk. Wystrzeliła w jego stronę pochylona do przodu. Swoimi stopami ledwo dotykała ziemi. Zamaskowana postać stała w bezruchu czekając na dziewczynę. Ola stanęła przed nim chwytając miecz oburącz. Zamachnęła ostrze za siebie i pchnęła je na mężczyznę kilkukrotnie z ogromną szybkością. Jej ruchy były ledwo widoczne. Wszystkie ataki zostały sparowane jedną ręką. Ola pochyliła się do ziemi i z głośnym krzykiem zamachnęła się od dołu do góry, co również zostało sparowane wraz z rozchodzącymi się iskrami. Mężczyzna cofał się do tyłu odbijając każdy jej atak. Jego ostrze leciało płynnie, jak różdżka dyrygenta. Ostrze Oli było szybkie ale zbyt porywcze. Dziewczyna nie myślała już trzeźwo. Kierował nią jedynie gniew.

John przyglądał się walce ze łzami w oczach. Dziewczyna dźgała, cięła przy tym głośno krzyczała cały czas podchodząc krok bliżej do odsuwającego się przeciwnika. Ostrza zażarcie się ścierały. Dołem, górą. Z każdym kolejnym ciosem dziewczyna uderzała coraz to agresywniej. W końcu ów postać odskoczyła do tyłu.

-Nienaganne umiejętności... Jednak...- Sięgnął do rękawa wyciągając zeń jasną szklaną kulę. Kula wyglądała jakby miała w sobie krążący żywy ogień układający się w postać gadziego oka. Oka, które spoglądało pulsującą źrenicą w stronę Oli. Dziewczyna widząc to poczuła zawroty głowy, obraz jej się rozmazał, nogi ugięły, ręce zwolniły uścisk.

- Co to... – Przytknęła dłoń do czoła. – Jest... – Spojrzała przed siebie nikogo nie było. Wystraszyła się i rozejrzała w około. Czuła zawroty głowy, a co jakiś czas jej obraz pulsował i bladł. Usłyszała trzask i świst, Nagle mężczyzna ukazał się z jej lewej. Dziewczyna spanikowała i sparowała nadchodzący atak tracąc równowagę. Odeszła parę kroków w drugą stronę. Po chwili ponownie świst, tym razem atak z prawej. Ola Odskoczyła, mężczyzna znikł po zblaknięciu jej obrazu. Dyszała ze zmęczenia, rozglądała się gdzie się da. Gdzie będzie kolejny atak? Przed nią? Za nią? Obok niej? Dziwna aura przyprawiała ją o mdłości, ból głowy, obraz jej zanikał. Nagle świst i wiatr. Spojrzała za siebie i zobaczyła jedynie lecące w jej stronę ostrze. Nie zdążyła sparować.

- OLA! – John krzyknął we łzach będąc zmuszonym biernie obserwować całą walkę. Karzun pociągnął go mocniej za włosy uciszają jak psa.

Gumka splatająca kucyk dziewczyny wyfrunęła w powietrze rozwiewając jej ciemne blond włosy. Odskoczyła do tyłu. Próbowała łapać oddech. Nie miała dużo czasu do namysłu. Jej przeciwnik wystrzelił w jej stronę. Ola sparowała nadchodzący atak w jej serce, który odepchnął ją na budynek. Wystraszona brakiem ucieczki przycisnęła plecy do ściany. Postać zamachnęła się parę razy w jej stronę. Dziewczyna ominęła każdy cios po czym wybiegła w lewą stronę na środek ulicy. Ledwo się odwróciła zmuszona była zbić kolejny atak.

Ciosy padały jeden po drugim, co drugi z nich ranił dziewczynę w różne części ciała. Cios w klatkę piersiową, cios w ramię, nogę. Ola odskoczyła do tyłu cała w swojej własnej krwi. Mężczyzna nie wyglądał nawet na zaciekawionego walką.

Trzymając się za ramię głośno dyszała, krew skapywała jej z czoła, nasiąkała w jej suknię, ściekała z jej rękojeści. Zmrużyła oko i spojrzała na Johna, który wpatrywał się przerażony w jej stronę. Zamknęła oczy i skinęła głową, po czym ponownie spojrzała na mężczyznę. Była wykończona, ledwo trzymała miecz Ustawiła się gotowa do dalszej walki, oczy pełne determinacji, gniewu i pewności skupione na nim, miecz ustawiony prosto, głowa lekko schylona w dół. Wiatr rozwiewał suknię i szamotał gęstymi blond włosami.

Zakapturzona postać ruszyła wolnym krokiem w jej stronę, a chwilę potem wystrzeliła jak z procy zamachując się prosto na dziewczynę. Ola zatrzymała atak swoim ostrzem. Mężczyzna napierał na nią, próbował wywrócić. Ola zaparła się nogami, z całej siły próbując odepchnąć przeciwnika.

Ręce jej drżały, myśli szalały, serce waliło jak młotem, jednak trzymała gardę zaciskając zęby. Zamaskowany człowiek westchnął, a kula, którą trzymał w drugiej dłoni ponownie zaświeciła. Jej źrenica skupiła się na dziewczynie, którą zamroczyło. Obraz jej się rozmył, jednak nadal próbowała z całej siły odepchnąć napierającego przeciwnika.

Nagle.

Poczuła chłód.

Zabrzmiał metaliczny dźwięk. Oczy jej zalały się łzami, ręce zdrętwiały. Zimno przeleciało całe jej ciało.

John wpatrywał się z niedowierzaniem w to co się dzieje. Wielkimi drgającymi oczami, z których odbijało się całe miasto. – Nie... – Szarpnął się do przodu – NIEEEEEE!! – Wrzasnął ile sił miał w płucach.

Dziewczyna spojrzała w dół, z jej brzucha wystawało ociekające krwią ostrze. Poczuła chłodne spojrzenie białych oczu za sobą. Spojrzała na mężczyznę, który na nią napierał. Postać rozwiała się w powietrzu jak kamfora.

- To koniec... – Zabrzmiał stanowczy, zimny głos. Po czym mocnym szarpnięciem wydobył ostrze z jej brzucha. Rana z której ciekła strumieniami krew była na wysokości przepony. Ola padła na kolana po czym twarzą na ziemię.

- Nie... Nie! Nieeee! – John wyrwał się z rąk Karzuna tracąc parę włosów i pobiegł w stronę dziewczyny.

Zamaskowana postać zmierzyła Johna wzrokiem. Silnym ruchem strzepnęła krew z ostrza i schowała je do pochwy.

- Zabijemy go? – Karzun podszedł do mężczyzny.

- Nie... Nie jest on problemem... - Skierował oczy w stronę Johna, przyglądał się mu chwilę, po czym opuścił głowę - Idziemy... – Odwrócił się w przeciwną stronę i wolnym krokiem ruszył przed siebie.

Karzun odwrócił się do długowłosego towarzysza, który przyglądał się Johnowi i Oli. Jego oczy były nieobecne w tej chwili.

- Ej! Idziesz czy nie? – Łysy człowiek zrobił dwa kroki do towarzysza.

John uklęknął na kałuży krwi. Odwrócił ją i położył jej głowę na swoich kolanach. Dziewczyna patrzyła na niego w pół zamkniętymi oczami. Po policzkach lały się łzy, a z lekko uśmiechniętych ust ciekła krew.

- Ola... Błagam nie... Nie rób mi tego.. Nie...

- John... – Powiedziała cichutkim, łamliwym głosem. Wiedziała co ją czeka... – Głupio postąpiłam... Prawda? – Uśmiechnęła się.

Te słowa odbiły się na psychice chłopaka. Nie mógł już utrzymywać łez... Same ciekły z oczu. – Nie mów tak... Nie możesz odejść! Nie pozwolę ci! – Rozejrzał się w około – POMOCY! NIECH KTOŚ MI POMOŻE! – Spojrzał w głąb miasta – KTOKOLWIEK! POMOCY!

Ola delikatnie położyła chłodną dłoń na jego twarzy – John... Obiecaj mi coś...

- Co?!

- Zaopiekuj się moim tatą... I... – Zamilkła by przełknąć łzy. – Zapamiętaj mnie...- Uśmiechnęła się.

- Nie... Nie mów tak! Nie! Ola! Nie opuszczaj mnie! – Dziewczyna zamknęła oczy, jej ręka bezwładnie opadła w kałużę krwi. Była chłodna, jednak na jej ustach pozostał lekki uśmiech. – Ola! OLA! OLA!! – John oparł czoło do jej piersi i głośno zaszlochał. Zadarł głowę do góry i wrzasnął z całych dając upust złości.

- Tak... Idę – Odparł opuszczając głowę. Obrócił się i poszedł za Karzunem.

To gdzie John teraz jest nie jest światem jaki zna... O nie... To nawet nie jest najczarniejszy koszmar jaki można sobie wyobrazić... Od początku to było coś gorszego, i dopiero teraz John zdał sobie z tego sprawę... To miejsce... Zwie się... Piekłem... Spojrzał szaleńczymi oczami w stronę odchodzącego zabójcę jego ukochanej. Nie miał trzeźwego umysłu... To co miał w głowie w tej jednej chwili nie da się porównać do nawet najbardziej obłąkanego człowieka...

- Piekłem... Jestem... W piekle... – Odłożył ciało Oli... Chwycił za swoje ostrze i wystrzelił w stronę mężczyzny z głośnym wrzaskiem. – ZARŻNĘ JAK ŚWINIĘ!

Mężczyzna odwrócił się w jego stronę ujawniając kulę, której źrenica skierowała się w stronę Johna. Chłopak się zatrzymał. Zobaczył ostrze lecące w jego stronę. Krew rozlała się po bruku, a on padł bezwładnie na ziemię na kałużę krwi z ostrzem przebijającym jego czaszkę...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • MrGonzo 13.06.2016
    Oto wstęp nowej wersji. Co o tym myslicie? Jestem ciekaw waszych opinii

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania