Zemsta Smoka - Rozdział 9 - Dziecko Przyrody

**************************************************

ZEMSTA SMOKA

**************************************************

 

Rozdział 9 - Dziecko Przyrody

 

John upadł ze strachu, czołgając się do najbliższego drzewa, rozglądał się uważnie po koronach drzew. Nagle przed nim wylądowała atrakcyjna dziewczyna o zgrabnej figurze, długich włosach, podłużnej twarzy oraz dużych zielonych oczach. Dziewczyna była ubrana w lnianą bluzę oraz spodnie koloru szarego. W rękach trzymała długi ręcznie zdobiony łuk, a na plecach miała założony brązowy kołczan. Dziewczyna długo przyglądała się wystraszonemu mężczyźnie. Naciągnęła cięciwę i wycelowała Johnowi między oczy.

 

-Czego tutaj szukasz? – powiedziała delikatnym, a zarazem stanowczym i chłodnym głosem. John nic nie odpowiedział, nadal próbował poukładać w głowie to co w tamtej chwili się działo – Myślisz, że zawaham się strzelić ci między oczy?! Mylisz się! Odpowiadaj, bo zaczynają mnie swędzieć dłonie.. – z ust dziewczyny brzmiało to wyjątkowo groźnie

-CZEKAJ!! – John krzyknął gdy tylko zaczął trzeźwo myśleć – Nie strzelaj! – chłopak powoli wstał na równe nogi – uspokój się.. wyjaśnijmy to..

-Nie zbliżaj się! – naciągnęła bardziej łuk – Jeden fałszywy krok, a skończysz ze strzałą w kolanie... uuł.. – myśl o tym, aż ją wstrząsnęła – Ponoć to bardzo boli..

-Uspokój się – John odsunął się na bezpieczną odległość – nie przyszedłem tutaj nic niszczyć.. chciałem nazbierać parę ziół – uniósł ręce pokazując, że nie chce walczyć

Tajemnicza dziewczyna rozejrzała się w około – Gdzie są twoi koledzy?

-Koledzy?

-Tak! Ukryli się gdzieś?!

-O kim ty mówisz?! Jestem sam! Miałem wypadek i obudziłem się w tym lesie.. Nie jestem tym o kim myślisz! – Norton starał się delikatnie do niej podejść

-Wyrzuć swoją broń! – W jej oczach widać było strach i niepewność, ciężko oddychała, pewnie tak samo jak bohater nie mogła zrozumieć sytuacji

John zrobił to o co prosiła, wyciągnął miecz z pochwy, i rzucił na ziemię, młoda napastniczka przyjrzała się każdemu elementowi tego ostrza.

Opuściła łuk. I odetchnęła z ulgą – Nie jesteś z wojska prawda?

-Wojska? Nie! – John wykrzyknął poirytowany,

-Ou... Przepraszam...Za... to – Rozglądała się wszędzie byle by uniknąć jego wzroku – Po prostu odkąd pamiętam ten las był brutalnie niszczony przez żołnierzy miasta obok.. chyba nazywa się Selior Town. Zwykle mieli dużo prowiantu więc, zawsze okradałam strażnika, który oddalił się od swojej grupy. Hehehe.. nie spodziewałam się, że dla odmiany spotkam w tym lesie jakąś przyjazną buźkę – zaśmiała się głośno do niego, a na jej twarzy zrobiły się delikatne rumieńce, wyciągnęła do niego rękę – Ajrona jestem!

John słuchając jej tłumaczeń był w stanie ją zrozumieć, uścisnął jej dłoń – John Norton, miło poznać!

-Mnie też!.. A teraz powiedz.. czego tutaj szukasz?

-John zrobił się blady, spojrzał na słońce, które po woli zmierzało za horyzont, spojrzał na Ajronę – Słuchaj! Mogę cię prosić o pomoc?!

-Pomoc?

-Mój przyjaciel jest ciężko ranny, próbowałem znaleźć jakiekolwiek zioła, które mogą zatrzymać krwawienie, jednak nie potrafię rozróżnić tych roślin, możesz mi pomóc?!

-Twój przyjaciel? – Ajrona spojrzała na Johna dziwnie zamyślonym spojrzeniem

-Tak... Ma na imię Rafik! – jeśli mu nie pomogę przed zachodem słońca zamarznie na śmierć!

-Mogę pomóc... – założyła ręce na piersi – I tak nie mam teraz nic ciekawego do roboty, a poza tym nie pozwolę, by ktoś zginął w tak głupi sposób.. Jakich ziół potrzebujesz?

-Nie wiem.. – John potargał sobie włosy próbując poukładać myśli – coś co zatrzymuje krwawienie.. cokolwiek!

-Zatrzymuje krwawienie..- Ajrona zrobiła parę rundek w około Johna – Wiem!

-Co?!

-Krwawnik! – wykrzyknęła radośnie – Krwawnik zatrzymuje krwawienie i pomaga w gojeniu ran!

-Naprawdę?! Gdzie to jest?! Zaprowadź mnie tam!

-Miejsce gdzie go ostatnio widziałam jest dość daleko.

-Jak daleko?! – Norton spoglądał nerwowo w niebo

-Parę kilometrów!

-CO?! – upadł na kolana

-Ale cii ciii.... – pogłaskała go po głowie jak małego pieska – Spokojna twoja główka dojdziemy tam na czas!

-Jak?!

Ajrona nic nie powiedziała tylko uśmiechnęła się...

 

Minęła chwila, John i Ajrona przemknęli wśród koron drzew

-Więc to był twój pomysł? – Wykrzyknął do oddalonej od niego o dwa metry towarzyszki

-Tak! To najlepszy sposób jeśli chcesz szybko się gdzieś dostać – Powiedziała spokojnie i szczęśliwie – Co jest? Chyba nie powiesz mi, że jesteś aż tak cienki, że nie potrafisz się tak poruszać! Haha

John poczuł wstyd, oczywiście trenował poruszanie się po takich terenach, jednak nigdy nie był z tego dobry, w tym momencie bał się każdego kroku jaki stawia, wiedział, że prędzej czy później spadnie. Jednak słowa Ajrony uraziły jego męską dumę – Ja? Cienki? Chyba mnie nie doceniasz!

-Więc ścigamy się?! Kto pierwszy dobiegnie do... – spojrzała na ogromne martwe drzewo dziesięć metrów dalej – Do tamtego drzewa!

-Stoi! – „Oszalałem” – Pomyślał

-Więc mnie Dogoń!! – powiedziała i wystrzeliła przed siebie, przeskakiwała zwinnie niczym małpa, w mgnieniu oka oddaliła się od Johna o parę metrów, ten zaś zatrzymywał się na każdej gałęzi, by wziąć rozbieg do skoku, przy każdym skoku powtarzając „uspokój się” – No co jest? Wleczesz się jak moja babcia! Myślałam, że tacy duzi chłopcy są zwinniejsi!

-Cicho!! Jeszcze się nie rozgrzałem! – chłopak krzyknął czerwony ze wstydu, w tej samej chwili poślizgnął się podczas lądowania i zleciał jak kamień z wysokości pięciu metrów nad ziemią.

Ajrona westchnęła i Zawróciła. Złapała go dwa metry nad ziemią i rzuciła w krzaki. Lepiej taki upadek niż zderzenie z twardą ziemią.

-Ałł..... – John niechętnie spojrzał na Ajronę

-Wiesz co? Jesteś ogromną kaleką. Jeżeli masz tak wzorową zwinność to zanim tam dojdziemy Rafik dawno umrze! - złapała go za koszulę -Tego chcesz?!

-Nie... Wiesz.. Ja... Jestem trochę zmęczony i...

-Daruj sobie! Większej ofermy od ciebie nie wdziałam – powiedziała to Johnowi w oczy bez żadnych zahamowani – rozejrzała się po okolicy, John zrobił tak samo jednak dla niego każde drzewo wyglądało tak samo – Jesteśmy niedaleko... jeśli tamten sposób poruszania się jest widocznie dla ciebie za trudny możemy się przejść!

-DOBRA! Zawiniłem! Zadowolona?! Nie wypominaj mi tego – wstał, dawno nie czuł się tak upokorzony, a jej komentarze ani trochę nie pomagały

-Dobrze, że się przyznajesz – uśmiechnęła się – Chodźmy ...Niezdaro! Hehe

-HEJ!!! – Ajrona nie zatrzymała się, ignorując go – Czekaj!

 

Towarzysze resztę drogi przebyli na nogach, przez cały czas John przyglądał się dziewczynie,

-Co?! – zareagowała po dobrych pięciu minutach

-Nic...Nic... Tylko... Przypominasz mi kogoś..

-Tak? – dziewczyna zgarnęła ręką włosy opadające jej na twarz – Kogo?

-Ah... Moją dziewczynę.. – powiedział przygaszony

-Ou.. – westchnęła – Dzięki? Heh.. Jak się ma? – Ajrona aż kipiała od ciekawości

-Kto? – John niechętnie odpowiedział

-No.. Twoja dziewczyna!

-O..... Nie żyje.. –powiedział i przyśpieszył krok

Ajrona zatrzymała się - .... Jak to ... Nie żyje?... Co się stało?! – Podbiegła do Johna

-Nie chce o tym mówić.. – Zatrzymał się – Co to jest? – spojrzał na skupisko małych kwiatów z białymi płatkami, rosły one obok ogromnego starego drzewa

-To..? – popchnęła Johna i wybiegła na przód – Tak to Krwawnik! Doszliśmy na miejsce

-Świetnie! Zacznij zbierać! Ja się na tym kompletnie nie znam

-Eh... Ok..

 

Minęło pół godziny, Ajrona zebrała cały pęk Krwawnika oraz parę innych ziół

-Chodź! Jeszcze jest czas! – pobiegła na przód z garścią liści roślin

-Już idę – John zauważył coś dziwnego, spalony pęk trawy zaraz obok. Zbladł. Domyślał się co to może znaczyć..

-No chodź! Zaprowadź mnie tam! – długo – włosa dziewczyna krzyknęła dobrze pięć metrów dalej

-Już idę.. – „Nie czas teraz o tym myśleć” – pomyślał i pobiegł w stronę swojego przyjaciela

Słońce prawie zaszło za horyzont, John dobiegł jako pierwszy do Rafika. Ajrona biegła tuż za nim, kiedy go zobaczyła.. Zaniemówiła

-T....To jest Rafik?! – jej głos drżał.. Dziewczyna jako Rafika wyobrażała sobie.. ludzkiego przyjaciela Johna, a nie ledwo żywego konia

-Tak!... Możesz mu pomóc? Proszę!

-Z... Zobaczę.. – dziewczyna chwiejnym krokiem podeszła do konia

-...No i? – John obgryzała paznokcie

Ajrona oglądała konia szklistymi oczami

-Ajrona?... – Norton zaczął się martwić

dziewczyna nic nie odpowiedziała, odwróciła głowę do niego oraz płaczliwym głosem powiedziała – Przepraszam John... – wyciągnęła swój sztylet z pochwy zakrytej pod jej koszulą. Sztylet ten był wykuty i ozdobiony przez prawdziwego broń mistrza, rękojeść wykrojona z najdroższej skóry, a głowicę w postaci pierścienia zdobił długi skórzany warkocz. Dziewczyna zamachnęła się mierząc w głowę konia

- Co ty robisz?! – John nie mógł uwierzyć własnym oczom.

-Przepraszam.. – dziewczyna zamknęła oczy szykując się do zadania ciosu

-NIE!!! – John chwycił jej rękę w ostatniej chwili

-John.... On... cierpi.. Muszę ukrócić jego cierpienia... – powiedziała cicho

-NIE! Nie pozwolę ci wykończyć mojego najlepszego przyjaciela!! – krzyknął ściskając jej rękę, on również bliski był płaczu – Nie teraz kiedy mnie najbardziej potrzebuje!!

-John!!.. On się męczy!!.. CO TO ZA PRZYJACIEL, KTÓRY POZWALA CIERPIEĆ SWOJEMU PRZYJACIELOWI!! CO?! – Krzyknęła we łzach

– Po co było to wszystko?! Ta cała gonitwa, była tylko po to byś go teraz zwyczajnie zabiła?!

-Nie wiedziałam w jakim jest stanie! – nie mogła oderwać wzroku od konia, Ajrona od zawsze kochała zwierzęta i nie mogła znieść jeśli cokolwiek im się dzieje – Uwierz mi.. w tym stanie niewiele mu pomoże..

Norton przez długi czas patrzył się przed siebie pustym nieobecnym wzrokiem, nastała niezręczna cisza, słychać było tylko głośne sapanie Rafika -Ten koń przeżył więcej niż myślisz.... To nie jest zwykły wierzchowiec.. Uratował mi życie wiele razy i znosił dużo gorsze rzeczy. NIE ZABIJE GO TAKIE ZADRAPANIE! – wrzasnął na skołowaną Ajronę – Ale jeżeli... Masz rację.. i naprawdę umrze.... – otarł łzy o rękaw – To będzie to.... tylko i wyłącznie moja wina..!

Ajrona się zamyśliła

-Znam go najlepiej i wiem, że to przetrwa, więc zaufaj mi.. i pomóż mu.. – puścił jej rękę

-Zgoda.. Niech ci będzie. – schowała sztylet do pochwy – Obyś się nie mylił..

Chłopak wziął głęboki oddech – Dziękuję.!

-Nie czas na podziękowania.. Rana jest głęboka. Rób co ci powiem!

-Dobrze... Dobrze....

 

Minęły dwie godziny, nastała noc. Ajrona przykryła Rafika splotem liści, na kształt koca grzewczego, którego zawsze używała podczas zimnych nocy,

- Jesteś pewna, że to wystarczy – John siedział po turecku tuż przy ognisku

-Tak...! Może nie wygląda, ale ten świetnie zatrzymuje ciepło.. Nie martw się nic mu nie będzie – Ajrona usiadła wykończona przy ognisku.

-Dzięki... Naprawdę.. Nie wiem jak się odwdzięczyć..

-Nie musisz.. Cieszę się, że mogłam pomóc – uśmiechnęła się . – No cóż.. Pora się zdrzemnąć! – dziewczyna przeciągnęła się, podrapała po plecach i ułożyła do snu.

„Może jednak nie we wszystkim są podobne” – chłopak pomyślał przyglądając się jej, westchnął. I spojrzał na śpiącego Rafika pełen nadziei. „Teraz tylko znaleźć drogę do Talior i wreszcie wracać do domu... oby Josef był cały..” – Pomyślał i wziął przykład ze swojej nowej towarzyszki. Bezsenność ostatnio go przestała męczyć, czyżby John wreszcie otrząsnął się po tragedii?

 

Nastał nowy dzień, ognisko dawno zgasło, Ajrona wstała jako pierwsza, z fryzurą jak by coś na jej głowie wybuchło, a miną jakby obudziła się po całonocnym piciu w karczmie –Ugh... która godzina? – spojrzała w niebo – Długo spałam...? –wstała i otrzepała się z kurzu, i rozejrzała w około, zobaczyła smacznie śpiącego Johna – HEJ! – podeszła do niego – Hej!!! – poklepała go po twarzy – Hej! Wstawaj – żadnej reakcji – hmmm....- przysunęła się do jego ucha – HEEJ! –John podskoczył jak wystraszony kociak

-CO JEST?! PALI SIĘ?!

-Hejka! – Dziewczyna przywitała się jak gdyby nigdy nic – Wstawaj!

-Która godzina?!

-Wczesna! – zachichotała – Ja zawsze wstaję równo ze słoneczkiem!

-Aha.. Dobrze wiedzieć.. – Norton spojrzał na konia – Jak on się czuje?

-Lepiej! Spokojnie lada dzień znowu stanie na nogi, na razie niech odpoczywa, a do tego czasu.. – upuściła mu na nogi ogromną plecioną miskę

-AŁ... Na co to?

-Ty i ja pójdziemy szukać jedzenia. –zaburczało jej w brzuchu – BO UMIERAM Z GŁODU!

-No dobra.. – John rzucił miskę na ziemię i wstał na równe nogi – No to chodźmy..

Ajrona uśmiechnęła się

-A tak w ogóle.. fajna fryzura.. – powiedział i poszedł w głąb lasu

-Fryzura? - Przejrzała się w kałuży obok – No wiesz...! – krzyknęła zawstydzona i przez całą drogę układała sobie włosy

 

Ajrona zbierała jeżyny z krzaków, John chciał jej pomóc, jednak ona pogoniła go mówiąc, że się na tym nie zna, miała trochę racji, poszedł więc szukać czegoś innego, po drodze usłyszał bardzo znajomy i niepokojący głos, strach zacisnął mu gardło, odruchowo pobiegł do źródła dźwięku. Stali tam zakapturzeni mężczyźni, których John dobrze pamiętał, byli to pomocnicy Białookiego

 

-ARON! – Karzun wrzasnął na całą okolicę – Czemu do jasnej cholery nie użyliśmy Ardurów? Hę? – krzyczał mu prosto w twarz – Nie męczylibyśmy się z szukaniem po tym całym zawszonym lesie!

 

**Ardur to gatunek smoków, których ujeżdżają Aron Karzun i Białooki, są to czarne smoki, z grubymi i twardymi jak stal łuskami, wąskimi, głęboko osadzonymi, zielonymi ślepiami, oraz równie czarnymi rogami na łbach. Ich potężne mroczne skrzydła sieją postrach w sercu każdego człowieka, który zobaczy tą bestię. Ich postura wraz z ogonem nie przekracza siedemnaście metrów długości oraz około dwóch metrów wysokości nie wliczając skrzydeł. Temperatura ich ciał może osiągnąć nawet czterdzieści stopni, więc z ich szczęk podczas lotu, czy innych aktywności ulatnia się para o wysokiej temperaturze, mogąca w parę sekund wywołać oparzenia trzeciego stopnia. Łuski zatrzymują ciepło organizmu w celu zapobiegnięcia wyziębnięcia organizmu, przez co łuski są w temperaturze pokojowej. Są to smoki, które są wrogo nastawione do ludzi.**

 

Aron nic nie powiedział, ze stoickim spokojem słuchał obelg Karzuna patrząc się w dal, z kaptura było niewiele widać, jedyną cechą charakterystyczną jaką John zauważył o niego jest gęsty zarost, długie włosy, oraz męskie rysy twarzy.

- Słuchasz mnie w ogóle?! CZEMU DO JASNEJ CHOLERY MNIE NIE SŁUCHASZ?! ODPOWIEDZ! –Karzun nie myślał ustąpić

Aron odwrócił głowę w jego stronę, Miał on niebieskie oczy o pustym przenikliwym spojrzeniu

-No?! Masz mi coś do powiedzenia?

-Karzun... – odpowiedział zimnym, głosem – Możesz się uspokoić? Gdybyśmy do pościgu użyli Ardurów, Johnatan zauważyłby nas w promieniu paru kilometrów – odpowiedział mu stoickim, opanowanym głosem

-No i co?! Nic by się nie stało jakby przy okazji zlał się w spodnie!

-Nie zapominaj jakie są rozkazy Białookiego.. – spojrzał Karzunowi prosto w oczy

-Hej! John?! – Ajrona krzyczała po okolicy – Gdzieś się schował?! Ach tutaj jesteś!! – podbiegła do niego, John złapał ją za bluzkę i wciągnął w krzaki

-Cicho! – wykrztusił z siebie tylko to jedno słowo

-Co jest?! –spojrzała tam gdzie John – Kim oni są?!

-CICHO..!!

 

W tym momencie z nieba przyleciał Białooki na swoim smoki, Ajrona zamarła w strachu, chciała krzyknąć, jednak John zakrył jej usta ręką

-Co wy tutaj robicie?! Dałem wam zadanie.. – z maski wydobył się zimny głos mrożący krew w żyłach

-To nie moja wina szefie, Twój pupilek znowu jest zbyt ostrożny, zgubiliśmy tego szczyla

-Nieważne! Pamiętajcie czego tak naprawdę szukamy! Naszym priorytetem jest klucz, Johnatan prędzej czy później sam nas znajdzie

-Jakbyśmy go znaleźli szybciej, nie byłoby problemu – Karzun wtrącił swoje trzy grosze

Białooki podszedł do niego i spojrzał mu w oczy – Radzę ci nie kwestionować moich rozkazów Karzunie, Bo inaczej źle się to dla ciebie skończy... – powiedział głosem, po którym każdy z nas miałby koszmary do końca życia

-Karzun wystraszył się, jednak szybko to ukrył –Pff.. Niech ci będzie.. Szefie.. – powiedział pod nosem – No to co robimy?

-Czy wasze smoki wykryły już pozycję klucza?

-Zgadza się – Aron krótko się wtrącił – Znajduje się na terenie Mazushi, wioski nieopodal Selior Town,

-Serio? Mój nic nie wykrył – Karzun się wtrącił

-Widocznie, nie umiesz go słuchać – Aron spojrzał na towarzysza z zażenowaniem

-LICZ SIĘ ZE SŁOWAMI, - Karzun mało nie wybuchł gniewem

-Karzun.. uspokój się, - Białooki skutecznie zakończył kłótnie- Chodźmy.. Daleka droga przed nami

W tym momencie John wyskoczył z krzaków jak poparzony, skołowana dziewczyna pobiegła za nim

-Eeeee.. Szefie? Chyba byliśmy śledzeni – Karzun wskazał palcem na kołyszące się krzaki

-Dobrze o tym wiem... Jak wszystko pójdzie z godnie z planem.. Ten dureń wykona za nas brudną robotę – powiedział, chwytając oddech, brzmiało to wręcz nieludzko.

 

-John!! John!! Czekaj! – Ajrona biegła za swoim towarzyszem – Stój! Kim oni są?! Co tutaj się dzieje?! – dziewczyna panikowała, nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego

John nic nie powiedział, szedł dalej ignorując ją, Ajrona chwyciła go za koszulę i przycisnęła do drzewa – Gadaj! Co się tutaj dzieje

-To nie twoja sprawa!

-GADAJ!! – przygniotła go jeszcze mocniej

Chłopak zakasłał – Eh... Dobra powiem ci... Tylko mnie PUSZCZAJ!

Dziewczyna tak zrobiła, John upadł na kolana łapiąc oddech

-Gadaj o co tutaj chodzi – Oparła dłonie o biodra

-Eh.... Słyszałaś może o... Mrocznych Jeźdźcach?...

-Mrocznych... Jeźdźcach...? – zamyśliła się – Mówisz o tych wrednych gostkach z legend? Tak słyszałam no i co?

-To właśnie oni...

-Nie gadaj... Przecież oni nie istnieją..

-Istnieją.. Pięć lat temu napadli na moje miasto... wtedy właśnie moja dziewczyna zginęła, a moi rodzice zaginęli..

-Czekaj... Czekaj.. Więc te pogłoski o niewyjaśnionym ataku były prawdziwe?... – Zamarła, z nieobecnym spojrzeniem

-Tak..

-WIĘC ONI ISTNIEJĄ?! – złapała się za głowę –I CO TERAZ?!

-Nie wiem, co ty zrobisz, wiem jednak co ja muszę zrobić!

-Jak to ty?! Nie pozwolę ci tam sam iść!

-A to niby czemu?!

-Nie pozwolę by taka przygoda mnie ominęła –uśmiechnęła się –A po za tym, takiego łamagę jak ty, zabili by przy pierwszej lepszej okazji

-Słuchaj... To niebezpieczne –spojrzał jej w oczy

Ajrona ponownie przycisnęła go do drzewa – Nie martw się o mnie, umiem o siebie zadbać! Bardziej bój się o siebie! – spojrzała mu głęboko w oczy

-Jesteś tego pewna...?

-Tak! –Puściła go

-Dobrze... Bo mam do ciebie prośbę..

-Jaką?

-Wspomnieli coś o Mazushi.. Wiesz może, gdzie jest jakaś najbliższa wioska?

-Tak... czekaj.. WIEM... to niedaleko!

-Dobrze.. Zaprowadź mnie tam!..

-Ok.. – chwyciła go za rękę i pobiegła na północ od pozycji Rafika..

Od tej chwili rozpoczyna się wyścig.. Kto pierwszy zdobędzie ów „klucz”? I czym tak naprawdę on jest?....

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • MrGonzo 12.10.2014
    chciałbym by każdy, kto przeczytał podzielił się swoimi przemyśleniami i uwagami w komentarzach, dzięki temu opowieść może tylko zyskać
  • LinOleUm 12.10.2014
    Nie zobaczyłam żadnych błędów, jak zawsze płynę ~
    W niektórych zdaniach trochę nie mogłam sie domyślić o co chodzi, jednak dałam radę. Dziwne, pisałam to wcześniej, nie skomentowało. Mój telefon jest genialny ^^
  • Zarija 14.10.2014
    Jest spoko, malutkie błędy wykryłam dlatego 9/10. Już ciekawi mnie jakie przygody tych bochaterów spotkają, czy ktoś jeszcze dołączy? Powodzenia Gonzo i wenki ! Poprawiłeś się od chwili, gdy przesłałeś mi swój pierwszy rozdział i to mnie zadowala, lecz nadal mam uwagi hahaha nie dam za wygraną :)
  • persse 14.10.2014
    Zarija bohaterów*
  • Naha 20.10.2014
    Byłam, przeczytałam, błędów jak zwykle nie znalazłam, piąteczka poleciała i jak zwykle czekam na ciąg dalszy :)
  • MrGonzo 20.10.2014
    ja zauważyłem błąd stylistyczny przy opisie Ardura...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania