Zemsta smoka (reboot) - Rozdział 4

Rozdział 4 – Wizja piekła

 

Parę minut wcześniej.

Porywisty i chłodny wiatr stał się jeszcze silniejszy. Targał drzewami, szarpał znakami, niektóre z nich urywały się i wylatywały w różne miejsca niczym wystrzelone pociski. Zwierzęta zaczęły dziwnie się zachowywać. Psy niespokojnie ujadały, koty jeżyły się i uciekały, a ptaki odlatywały jak najdalej. Wiedziały, że zbliża się coś co nie ma prawa bytu w tym świecie... Niebo przysłoniły czarne, jakby brudne chmury.

W jednym z wielu domostw, gospodarz, oraz jego żona szykowali się na spoczynek. Ich pies zbudził się i spojrzał na drzwi wyjściowe. Po chwili wpatrywania się głośno szczeknął i pobiegł w ich stronę.

- O co znowu chodzi temu kundlowi? – Powiedział chłop słysząc ujadanie swojego psa.

Zaspana kobieta spojrzała na męża – Idź sprawdź...

- Czemu zawsze ja?! Pewnie znowu kocura zobaczył i teraz dziamie mordę... Durny pies... – Wstał z łóżka, założył buty i niechętnym krokiem poszedł w stronę drzwi. Zbliżył się do psa, chwycił go za obrożę i pociągnął do siebie – Cicho głupi kundlu... – Pies zaskomlał i usiadł warcząc w stronę drzwi. Mężczyzna spojrzał przez okno i zobaczył niektórych mieszkańców na zewnątrz. – O co do diaska tutaj chodzi?

- I co?! Co się dzieje? – Kobieta krzyknęła siedząc na łóżku.

- A żebym ja to wiedział... Sam idę sprawdzić... – Pogroził psu palcem – Poczekaj tutaj! – Otworzył drzwi i wyszedł z domu.

Wszyscy ludzie rozglądali się co tak zaniepokoiło ich zwierzęta. Matki z dziećmi, które nie mogły zasnąć. Starsze kobiety, mężczyźni, chłopcy. Chłopowi ta sytuacja bardzo się nie podobała. Podszedł do dobrze mu znanego mężczyzny.

- Co tutaj się dzieje? – Powiedział drapiąc się po swojej łysinie, oraz zakładając ręce na kościstych plecach.

- A żeby ja to wiedział... – Wzruszył ramionami - Kobita kazała mi wyjść dowiedzieć się o co to całe zbiorowisko przed blokiem. – Wyjaśnił przy okazji wskazując ręką swój dom. – Każdy jeden mówi, że ich kundle tak ujadały, że nawet spać się nie da.

- A no patrz... Mój tak samo. Ja tam uważam, że zwykłego kocura zobaczył no i jak to pies chciał go pogonić.

- To każdy jeden to zobaczył? Coś to dziwne... – Założył ręce na swój brzuch.

- Po psach to nie wiadomo...

Nagle rozległ się głośny i donośny ryk dochodzący ze strony bramy miasta. Każdy zatkał uszy szamocząc się próbując wytrzymać donośny dźwięk. Ryk przedłużał się i stopniowo podwyższał zamieniając się po chwili w wycie, które rozbrzmiewało echem nawet parę sekund po ucichnięciu.

- Co to u licha!

- Demony!

- Moje uszy!

- Co to za wrzask!

Na ulicy ryk próbowały zagłuszyć takie krzyki każdego człowieka po kolei. Nagle wszystko zamilkło. Jedynie szczekanie psów, oraz jęczenie ludzi przerywało ciszę.

- Mamo... Co to było? – Powiedziała wystraszona pewna dziewczynka chowając się za sparaliżowaną strachem kobietę – Boję się...

- Cóż to tutaj przylazło? Diabły? – Powiedział jeden z zebranych mieszkańców.

- Boże chroń nas. – Wyjąkała kobieta w tłumie.

Każdy stał w całkowitym bezruchu wpatrując się w czerwono czarne niebo. Strach nie pozwalał ludziom na ucieczkę, niektórzy najwyżej robili małe ruchy do tyłu odrywając maksymalnie jedną nogę od ziemi. Panika kierowała roztrzęsione spojrzenia w stronę źródła dźwięku. Chmury wydawały się krążyć w nad miastem w postaci wiru, światło księżyca zostało uwięzione pod tą ciemną ścianą na niebie. Nastała ciemność co w połączeniu z panującą ciszą przyprawiała o strach. Strach większy niż kiedykolwiek wcześniej. Strach i osamotnienie w ciemnościach, których mogli się jedynie domyślać przy opowieściach przed ogniskiem, bądź w tawernie.

Nagle naprzeciwko ich oczu z murów miasta wyłoniła się czarna, ogromna sylwetka skrywająca się w cieniu nocy z rozłożonymi, ogromnymi skrzydłami, długą szyją zakończoną pyskiem, oraz ogonem u samego dołu. Tajemnicza istota spojrzała białymi ślepiami na ulice miasta, uniosła łeb po czym ponownie rozległo się głośny ryk. Bestia machnęła skrzydłami przed siebie i wyleciała w stronę ulic nad głowami mieszkańców.

Głośny, skumulowany krzyk przeszedł ulicę połączony z trzepotem skrzydeł i podmuchem wiatru wyrywającym dachówki i tłukącym okna. Wszyscy rozbiegli się z krzykiem w przeciwnym kierunku, przepychając się i potykając niczym stado owiec bez pasterza. Dzieciaki odłączały się od rodziców, starsi ludzie upadali i byli wręcz tratowani nie tylko przez tych co wcześniej stali na ulicy, ale też przez każdego, kto słysząc ryk wyszedł z domu sprawdzić co się dzieje. Wszystko zagłuszał paniczny krzyk.

Potwór po obleceniu całej ulicy, nawrócił i przeleciał tą samą stroną. Nadął się i ognistym podmuchem zalał całą drogę ogniem piekielnym paląc każdy dom w okolicy. Ludzie ostatkiem sił próbowali jakimś sposobem uniknąć ognistej ściany, ogień jednak złapał każdego, kto stał na kamiennej drodze. Krzyk paniki przeplótł się z krzykiem cierpienia. Zapach siarki zmieszał się z zapachem spalonej skóry. Drogę pokryły palące się ofiary, oraz martwe ciała trawione przez ten niszczycielski żywioł. Monstrum po podpaleniu całej ulicy nawróciło lot w innym kierunku.

Ludzie wybiegali z ulic na bardziej otwarte tereny, nawet kosztem życia innych współmieszkańców, przepychali się się przez tłumy i wywracali innych, zostawiając ich tym sposobem na stratowanie. Nad dachami przemknął cień. Ludzie zatrzymali się i gwałtownie zawrócili. Nagle nastąpiło silne uderzenie o ziemię tuż przed nimi. Siła uderzenia roztrzaskała kamienną drogę, oraz pozbawiła równowagi najbliższe osoby. Podmuch wiatru uszkodził budynki znajdujące się nieopodal i wywrócił tych co jeszcze stali. Z utrzymującego kurzu rozjaśniły się jasne zielone ślepia. Dym rozwiało trzepnięcie skrzydłem ujawniając przy tym cała posturę czarnego stwora.

Przypominał on ogromnego, skrzydlatego demona. Jego, piętnastometrowe ciało pokryte grubymi i twardymi niczym stal łuskami kończyło się długim, potężnym i ciężkim ogonem. Podłużna, gruba szyja dłużyła się aż do naostrzonego kolcami, oraz zębiskami łba. Dwa rogi wychodziły z boków głowy owijając się od czubka, aż po szyję, zupełnie jak rogi barana. Pod pyskiem przez całą jego długość rozciągały się mniejsze kolce. Mroczne, ogromne, postrzępione czasem skrzydła zastępowały przednie łapy.

Zielone ślepia spoczęły na grupie ludzi, którzy jedyne co mogli robić, to wpatrywać się w potwora. Nawet krzyk, nawet jęk, nawet myśl o ucieczce nie przyszła im do przerażonych głów. Ich głos zamilkł. Bestia ryknęła unosząc łeb ku niebu. Domy się zatrzęsły, echo przekazało ryk dalej, a ludzie zwinęli się zakrywając uszy. Uderzył skrzydłem o ziemię i przygniótł ogonem wszystkich dwudziestu ludzi stojących przed sobą o budynek. Uderzenie roztrzaskało okna i rozkruszyło kamienie.

Potwór strzepnął resztki krwi z ogona i skierował wzrok przed siebie. Nagle wyprostował się i położył na brzuchu schylając łeb do ziemi. Na naostrzonym grzbiecie siedział zupełnie jak na koniu tajemniczy, potężny mężczyzna ubrany w czarną niczym noc szatę z kapturem zasłaniającym cieniem prawie całą twarz. Miał na plecach zarzucony długi prawie jak on sam miecz. Spojrzał na zwłoki trafionych ogonem ludzi przygniecionych dodatkowo kamieniami. Zwrócił wzrok ku miastu pogrążonemu w ciemnościach. Opuścił głowę i wyszczerzył swoje żółte zęby w postać psychopatycznego uśmiechu. Chwycił za kolec wystający z szyi potwora i pociągnął do siebie co zmusiło bestię do ruszenia w stronę głównej ulicy skąd dobiegał krzyk.

Smok latający nad miastem okrążał go zupełnie jak sokół czekający na swoją ofiarę co jakiś czas dmuchając ogniem w stronę tabunów. W końcu jakby znudził się lataniem i wylądował tuż przed grupką ludzi biegnącą wzdłuż jednej z ulic. Podmuch wiatru rozwiał się po wąskiej ulicy wraz z roztrzaskanymi kocimi łbami. Ludzie upadli na ziemię jak zapałki. Bestia patrzyła na nich wygłodniałym spojrzeniem. Mieszkańcy widzieli jedynie zielone ślepia prześwitujące przez dym, nagle z kurzu wyłonił się naostrzony zębiskami pysk chwytając nieszczęśnika zbyt wystraszonego by się ruszyć. Inni wykorzystali sytuację i uciekli. Z pyska pociekła krew gdy zębiska roztrzaskały wijącego się nieszczęśnika. Gdy jego ofiara przestała się ruszać połknął go jak przekąskę. Na grzbiecie tego stworzenia podobnie siedział mężczyzna ubrany w czarną szatę z kapturem. Był on jednak o wiele szczuplejszy od tamtego. Miecz miał wciśnięty pod gruby sznur, którym zawiązane jest owe ubranie. Człowiek patrzył się niczym zaklęty na roztrzaskaną drogę. Opuścił głowę i przejechał dłonią po swojej przystrojonej gęstym zarostem twarzy. Pchnął kolec na szyi potwora, a ten jak na rozkaz machnął swoimi potężnymi skrzydłami i wzbił się w powietrze.

 

Zniszczenia i chaos szybko rozeszły się po mieście. Z niektórych miejsc rozniósł się dzwon alarmowy. Dziewięć lat budowy, wsparcia i ciężkiej pracy w tej jednej chwili niknęły w pożarze wraz z mieszkańcami i budynkami.

- Co... To... Jest? – John wpatrywał się w swoje ukochane, rodzinne miasto, które trawił piekielny ogień. – To... Nie... – Upadł na kolana. – To jest sen... To sen! Nie może być... – Spojrzał na Olę, która stała w miejscu z tą samą wystraszoną miną. Po jej policzkach spływały strumienie łez, które zalewały również jej przyciśniętą do ust dłoń. W jej oczach był strach, którego nie czuła od dawna. – Ola... – Podniósł się i kładąc dłoń na jej ramieniu potrząsnął nią – Ola! Ocknij się!

- Nie... – Jakiś obraz mignął przed jej oczami. Ciemny, niewyraźny, ale jakże przerażający. Skrzywiła głowę i cicho jęknęła. Obrazy jednak nie ustępowały. Ujrzała przenikający przed jej oczami ogień, małe domy, palący las, oraz krzyki. Złapała się za głowę i głośno wrzasnęła upadając na kolana.

- Ola! – John uklęknął naprzeciwko niej. – Ola! Spójrz na mnie! - Dziewczyna nie słuchała. Ściskała dłońmi swoje skronie. Dusiła się, chciała krzyczeć ale nie mogła. Chłopak uniósł jej głowę tak by spojrzała mu w oczy. – Ola! Obudź się! Spójrz na mnie. – Jej spojrzenie było niewyraźne, wystraszone. Jakby nie kontaktowała. – Ola! Uspokój się... Uspokój się – Zamknęła oczy i zaczęła gorzko płakać. John przysunął ją do siebie i mocno przytulił. Dziewczyna wtuliła głowę w jego pierś i głośno zawyła ściskając go z całej siły. – Uspokój się... Spokojnie – Utulał ją kiwając się niecierpliwie. Czekał, aż dziewczyna odzyska trzeźwe myślenie. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu zobaczył ją w takim stanie. Pierwszy raz od ośmiu lat widział ją tak panicznie przestraszoną. – Zbierz się w garść proszę cię... – Powiedział mimo tego, że sam był bliski wybuchnięcia płaczem.

- Dlaczego?! – W końcu wykrzyknęła i wyrwała się z jego uścisku. – Dlaczego?! Dlaczego?! Czym zawiniliśmy?! Czemu znowu... – Zamilkła i przycisnęła dłonie do twarzy.

John czekał aż Ola wyładuje swój gniew. Jego myśli wirowały niczym szaleńcza burza. Nie potrafił spojrzeć za siebie, na płonące miasto. Złapał się za głowę. Co on ma jej teraz powiedzieć? Co mają robić?

Ryk ponownie zabrzmiał rozchodząc się echem po całym terenie. John w końcu spojrzał za siebie, a z jego oczu pociekły łzy. Wytarł policzki i spojrzał na Olę. Delikatnie, ale też pewnie uniósł jej głowę i spojrzał na nią. Nigdy nie patrzył na nikogo poważniej. – Słuchaj... Ola... Wiem, że jesteś w szoku... Też jestem... Ale musimy się pozbierać... Musimy znaleźć naszych rodziców...

- Skąd wiesz czy oni jeszcze... – Powiedziała zapłakanym głosem.

- Nie mów... – Głos mu się złamał od żalu i łez, które do tej pory chował. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech. – Nie mów tak... - Zmarszczył brwi i spojrzał na nią. Ogień w jego oczach mimowolnie uspokoił Olę - Nie myśl tak! Oni na pewno żyją... Mój i twój tata nie dadzą się tak łatwo... Tata... –Opuścił głowę. - Na pewno obroni mamę... – Pokręcił głową i podniósł się pociągając dziewczynę za sobą. – Chodź wstawaj... Musimy iść ich poszukać... Póki nie jest za późno...

- Dobrze... Przepraszam... – Pociągnęła nosem. Jej ręce, oraz ugięte od strachu nogi drżały jakby marzła, a jej rytm serca przekrzykiwał się z jej głośnym, ciężkim oddechem. – Idziemy...

John zwrócił się ku miasta i łapiąc dziewczynę za drżącą rękę ruszył z górki w stronę nie tkniętej jeszcze ogniem niedobudowanej części miasta. Zapach siarki zmieszanej z zapachem spalonych ciał doszedł do nich już gdy minęli pierwsze place ze szkieletami budynków. Zapach tak mocny i palący oczy, że John upadł na kolano i głośno zakasłał. Ola jeszcze bardziej spanikowała, uklęknęła obok niego.

- Co się dzieje?! John! – Krzyknęła tak jak by miała zaraz wybuchnąć płaczem.

Do mostu dobiegła kobieta z rozciętymi, intensywnie krwawiącymi ranami na czole, nogach i tułowiu. Wyciągnęła rękę w stronę Johna i Oli po czym padła na ziemię. Chłopak widząc ubarwioną czerwonym kolorem drogę złapał się za głowę. Łzy w oczach spowodowane tym okropnym odorem zasłaniały mu widoczność. Nagle poczuł zawroty. Przez chwilę jego imię wypowiadane przez spanikowaną Daren nie docierały do jego uszu. Wszystkie dźwięki stały się jednym szumem dla niego, powietrze, oraz światło na tą jedną chwilę przestały do niego docierać.

Ola skierowała jego głowę w jej stronę – John! – Ten wyraz rozbudził go z tego niepokojącego stanu, który zawsze nawiedzał chłopaka gdy tylko pomyśli o krwi.

- Co... – Pokręcił głową. Podniósł się i spojrzał przed siebie. Instynktownie wybiegł w stronę kobiety. Zachwiał się na nogach i przytknął dłoń do ust gdy poczuł mdłości widząc jej otwarte szeroko oko.

Dziewczyna dogoniła go - Nie... Żyje? - Przycisnęła donie do ust powstrzymując się od krzyku.- O Boże..- Spojrzała na Nortona, który stał w miejscu i z zaciśniętymi zębami spoglądał na ciało. Opuścił głowę i warknął, chwycił Olę za nadgarstek i pognał w stronę miasta - Tato! Nie waż się mi umierać!

Zabrzmiał ryk, tak głośny i wyraźny... Norton poczuł jak strach pożera go od środka. Zachwiał się i upadł na kolana

Ola podniosła się i spojrzała na niego – John... – Ten po chwili wpatrywania się w ziemię spojrzał na nią. Jej troskliwe oczy dodały mu na nowo otuchy. Chwycił ją za rękę i pobiegł dalej w głąb tego co tak bardzo bał się ujrzeć.

Gdy tylko wyszli z portu ujrzeli piekło. Niegdyś potężnie wyglądająca główna ulica miasta, przez którą oboje przechodzili tysiące razy teraz wygląda jakby przeszło tędy tornado. Budynki po lewej i prawej stronie sypały się w oczach, na całej drodze rozciągało się pasmo gruzów, oraz leżących gdzie nie gdzie ciał. Oraz trzaskający ogień pożerający resztki ulicy. Naprzeciwko nich w ich stronę biegła chmara ludzi próbująca przedostać się na drugą stronę rzeki. Omijali gruzy, deptali i potykali się o ciała martwych ludzi.

- No nie... – Chwycił się za głowę. Z całej siły starał się nie patrzeć na zwłoki porozrzucane po całej drodze - Nie... – Pociągnął Olę dalej, jednak ta stała w miejscu jak kamień wpatrując się w obraz zniszczeń. – Ola! Musimy iść dalej! – Spojrzał na tłum pędzący chaotycznie w ich stronę. Stanął naprzeciwko niej, chwycił ją za ramiona i mocno potrząsnął - Ola rusz się! Jak się zatrzymamy możemy nie znaleźć już rodziców! Musimy iść dalej! Nie pozwolę ci zostać z tyłu!

- John... - Zamknęła oczy i potrząsnęła delikatnie głową - Racja... Przepraszam... - Położyła dłoń na dłoni chłopaka - Idziemy! - Norton wybiegł pierwszy pociągając ją za sobą w stronę biegnących w przeciwnym kierunku ludzi. Gdzie uciekali? Chyba nawet nie zastanawiali się gdzie biegną.

Jak zawsze duże skupiska ludzi były dla Johna problemem. Zawsze na każdego wpadał i tracił równowagę, jednak teraz szedł przed siebie pewnym krokiem. Ciągle miał w głowie jedno zdanie, które napędzało go niczym paliwo. „Odnaleźć rodziców”. Spanikowani ludzie wpadali nieumyślnie na Nortona... Wielu zderzyło się z nim tak, że ten musiał łapać równowagę by się nie wywrócić. Jak by tak się stało najpewniej został by zdeptany. Szedł dalej pewnym krokiem ze wzrokiem skupionym na swoim celu, czyli rozwidlenie ulic, od którego tylko chwila na dojście do jego domu. Ola trzymała go za rękę, bała się, że bardzo szybko zgubią się w tym tłumie. Rozglądała się w około mimo, że chłopak prosił ją by tego nie robiła. Spojrzała w lewo widząc w pewnym kącie między budynkiem a jego rozsypanymi gruzami kobietę opierającą się o ścianę z lekko zgiętymi nogami płaczącą nad zwłokami mężczyzny. Jej dłonie, zielona suknia, oraz twarz umazane były najpewniej jego krwią. Jednak nie. Ola przyjrzała się jej dokładniej. Jej noga była nadal sączącym krew kikutem. Dziewczyna na ten widok aż poczuła ból w tej samej nodze. Wzięła głęboki oddech i odwróciła wzrok. Spojrzała w prawo na rodzinę stojącą w przedziurawionym na wskroś budynku. Mężczyznę, oraz kobietę i małą córeczkę. Kobieta stała i płakała nerwowo spoglądając na swojego męża, ludzi, oraz dziewczynkę. Mężczyzna klęczał, przed nim leżało inne dziecko. Mały chłopiec. Chłop rytmicznie uciskał jego klatkę piersiową, a co trzydzieści uciśnięć unosił jego głowę i wykonywał sztuczne oddychanie. Ola przyjrzała się temu dziecku. Gdy zdała sobie sprawę z jednej rzeczy musiała przełknąć łzy. W końcu spojrzała przed siebie. Na Nortona... Który biegł dalej nie spoglądał w żadną stronę... Ani na budynki, ani na wystraszone twarze uciekających w około ludzi... Ani nawet na zwłoki... Przyśpieszyła tępo prawie zrównując się z jego. John nie spojrzał w jej kierunku. Był blady od tego zapachu, oraz od tej ciasnoty. Jednak jego wzrok ściśnięty zmarszczonymi, zapoconymi brwiami płonął.

- Jeszcze trochę. – Powiedział krótko i zwięźle dając dziewczynie małą dawkę nadziei. - Wytrzymaj i nie zatrzymuj się!

Nagle zabrzmiał ryk. John i Ola spojrzeli w górę i zobaczyli jak nad ich głowami przelatuje ogromna postura „nocnego demona” wywołując trzepotem skrzydeł duży powiew wiatru. Podmuch był tak silny, że słabe i podniszczone ściany budynków ukruszyły się i upadły na ulicę. Trzy osoby biegnące w stronę mostu nie zauważyły lecącego, ogromnego kamienia, który uderzył na nich z ogromnym hukiem wywracając przy tym wszystkich w pobliżu. John zatrzymał się. Tego nie mógł już ignorować. Podszedł bliżej. Zobaczył plamę krwi, która rozbryznęła się na całym kamieniu, ścianie przy której kamień wylądował, oraz w około kamienia na ziemi. Pod jego nogami leżała wyrwana pod wpływem mocnego uderzenia głowa twarzą zwrócona prosto na niego. John widział wystraszone, przekrwione oczy, oraz otwarte szeroko usta z których nadal ciekły strumienie krwi. Szyja kończyła się rozerwaną skórą z której wystawał pęknięty kręg, rozerwane żyły z których skapywała krew. Na ten widok wzrok Nortona stał się zamazany, zaczęło brakować mu oddechu. Wszystko w około niego zaczęło wirować, a dźwięki zamieniały się w odbijany echem szum. Dotknął palcami swojego czoła, a nogi mu się ugięły.

- Nie... Nie myśl o tym – Pochylił się próbując łapać oddech, gdy nagle przebiegający wieśniak zderzył się barkiem z chłopakiem przez co John wywrócił się bezwładnie na ziemię . Próbował wstać, jednak brakowało mu sił. Nadal kręciło mu się w głowie, a ręce nie były w stanie unieść ciała. Spojrzał bezwolnie w górę. Cień przelatującego stwora zasłonił ulicę a towarzyszył mu trzepot skrzydeł i potężny podmuch wiatru. Ściany budynku pod którym John leżał pod wpływem tak silnego wiatru. oraz wstrząsu rozkruszyły się, oraz osunęły niżej. Uniósł instynktownie dłonie do góry zasłaniając niepewnie swoją głowę. Kamień runął w jego stronę. John zamknął oczy, gdy nagle coś szybko złapało go za rękę i pociągnęło w stronę ulicy w chwili kiedy kamień uderzył o ziemię.

- John! – Ola potrząsnęła nim. – Ocknij się!

- Co... – Spojrzał na nią nieprzytomnymi oczyma.

- Ocknij się! – Poklepała go po policzku. – Musimy iść dalej! Błagam!

John potrząsnął głową i przycisnął dłonie do oczu. – Przepraszam... Ja.

Wszystkie budynku zaczęły się stopniowo rozpadać powodując prawdziwy deszcz meteorów na ulicach. Każdy był narażony na zmiażdżenie. Wypowiedź Johna przerwało kolejne uderzenie wraz z krzykiem jakiegoś nieszczęśnika.

- Pośpieszmy się! – Ola wykrzyknęła odchodząc już od zmysłów.

Chłopak gwałtownie się podniósł, chwycił dziewczynę za rękę i wybiegł w dalszą część ulicy. Ulica dosłownie rozpadała się przed nim na kawałki. Norton przyśpieszył zaciskając zęby lawirując między ludźmi. Nagle ogromny marmurowy głaz spadł młodzieńcowi przed nosem rozwiewając od uderzenia jego włosy oraz koszulę. Przez chwilę w szoku wpatrywał się przed siebie. Widział już siebie zmiażdżonego tym kamieniem. Zmotywował się i biegł dalej. Rozglądał się tym razem we wszystkie strony. Widział ludzi, którym odłamki zmiażdżyły nogi, ręce, których przygwoździły do ziemi, oraz tych których całkiem zmiażdżyły. John wiedział, że jak nie będzie uważał. Zginie. Tak samo jak ci ludzie. A co dla niego było ważniejsze. Ola także!.

Zobaczył w oddali skrzyżowanie. Odetchnął z ulgą i przyśpieszył. Spojrzał w lewo by upewnić się czy nic nie leci w ich stronę.

- UWAŻAJ! – Ola panicznie krzyknęła wskazując w górę.

- Co jest?! – Spojrzał tam gdzie ona i zobaczył jak połowa wieży widokowej leci w ich stronę.

Ogromne uderzenie zabrzmiało w całym mieście niszcząc całą drogę, budynki będące w pobliżu, oraz zmiażdżyła wszystkich ludzi w około. John oraz Ola odlecieli w różne strony. Chłopak upadł z wielką siłą w stronę zniszczonego budynku, który od uderzenia zaraz potem się na niego zawalił. Ola odleciała w drugą stronę a za nią zawalił się gruz.

***

Ile czasu minęło?

Nie wiadomo.

Co się przez ten czas działo?

Nie wiadomo.

Szmery, piski, krzyki, płacze. Ryki. To John słyszał gdy w końcu odzyskał świadomość.. Jego zamglone oczy ujrzały czarne, węglowe niebo. Ogromną ciemność rozświetlaną jedynie przez palący się ogień. Był przygnieciony belkami, oraz gruzem będącym pozostałością po niegdyś jednej z najlepszych restauracji. Czuł przeszywający ból w klatce piersiowej, oraz silny ból głowy. Uniósł rękę do góry i oparł doń na głowie. Spojrzał na nią i ujrzał plamę krwi od czoła. Próbował ruszyć drugą ręką jednak tak była pod gruzem. Szarpnął się z całej siły co spowodowało ból w jego klatce. Jęknął uderzając pięścią o ziemię, a z jego oka poleciała łza. Wziął głęboki oddech i poczekał, ciężko oddychając, aż pulsujący ból porównywalny do przebijania z wolna klatki piersiowej minie... Wstrzymał powietrze i napiął się próbując wyciągnąć ramię z gruzów.

W końcu ręka puściła, a to co ją zawaliło odleciało milimetry w przeciwne strony. Spojrzał na obolałe, zakrwawione i posiniaczone ramię. Ledwo mógł czuć cokolwiek od barku, ledwo co mógł ruszać palcami co wywoływało u niego spory niepokój. Chwycił sprawną ręką belkę, która go uciskała. Próbował ją unieść jednak bezskutecznie, postanowił więc ją osunąć jak najdalej od siebie pchając ją w dół. Z całej siły też próbował przenieść drugą rękę na belkę.

Minęło parę minut. Chłopak co każdą próbę uwolnienia się robi przerwę na odzyskanie sił. Belka prawie zeszła z jego ciała zostało tylko jedno pchnięcie. Nadął się, wstrzymał oddech i pchnął ją z całej siły, aż ta nie upadła na ziemię uwalniając jego tułów i część lewej nogi, którą potem wyszarpał z resztek dachu. Odwrócił się na bok i przetarł dłonią oczy na które spływała już krew z rany na czole. Ponownie się odwrócił i zastygnął łapiąc oddech na czworaka. Spojrzał na swoją siną, rękę. Na sam jej widok kręciło mu się w głowie. Palce zginały się powoli, John czuł ruch mięśni, co przekonało go, że nie jest jeszcze stracona. Wysunął nogę do przodu i z trudem zmusił się do ustania na równe nogi. Ledwo się podniósł i ponownie upadł na kolano. Rozejrzał się w około dysząc z bólu. Gdzie jest Ola?! Co się z nią stało?

„Ujrzał przed oczami jak wieża uderza o ziemię tuż przed nimi. Wtedy po raz ostatni czuł dłoń Daren” Po głowie przeszła mu najczarniejsza myśl. - Nie... To nie może być prawda! – Powiedział do siebie. – Muszę ją znaleźć – Spojrzał za siebie i zobaczył zawalone przejście. Jedynie mógł iść dalej w głąb miasta i próbować znaleźć jakieś przejście na około. Myśl o tym, że Oli mogło stać się coś złego zmotywowała go to tego by mimo bólu podnieść się na równe nogi. Zrobił pierwszy bolesny krok w stronę ulicy naprzeciwko niego. Gdy tylko wyszedł z gruzów domu zobaczył coś co go zaniepokoiło. Wystraszył się i schował za ścianę, która stała obok.

Przed Johnem stał mężczyzna ubrany w czarną szatę zawiązaną grubym sznurem, przy którym była pochwa z długim żelaznym mieczem. Miecz wyglądał jak typowa broń rycerska. Prosty jelec z wygrawerowanymi symbolami róży i pyska lwa. Długa, dwuręczna rękojeść, oraz krągła głowica. Pochwa była z rzadkiej skóry wyraziście i grubo szyta w postać litery X. Mężczyzna miał na głowie założony głęboki kaptur zasłaniający prawie całą jego twarz, jedyne co było widać to gęsty zarost. Stał naprzeciwko klęczących przed nim ludzi. Chłopa, oraz poobijanej za nimi starszej kobiety, dziewczyny mniej więcej w wieku Johna, oraz małej dziewczynki. Cała trójka patrzyła na mężczyznę jakby spoglądali w oczy samej śmierci. Norton stał sparaliżowany, nigdy wcześniej nie widział takiej sceny, nigdy nawet o podobnych nie słyszał. Mężczyzna spojrzał w stronę chłopaka, a ten odsunął się w stronę resztki ściany i upadł na ziemię.

- Czego ty od nas chcesz?! My nic nie wiemy! Nikogo nie znamy! Jesteśmy prości ludzie! Oszczędź nas! Miej litość! - Chociaż dla mojej rodziny – Chłop wykrzykiwał gestykulując przy tym. Zakapturzony człowiek stał w miejscu i słuchał, jednak jego oczy nie wyglądały na zainteresowane. – Pozwól nam odejść...

- Najpierw... – Przerwał mu chłodny, niski głos uzbrojonego człowieka. – Chcę byś powiedział mi to co wiesz...

- Ale powtarzam ci że nic nie wiem! – Powiedział i pochylił się do jego butów. – Nie chcę umierać...

- Zostaw nas! Potworze. – Krzyknęła starsza kobieta.

- Nie mam zamiaru was krzywdzić o ile nie powiecie mi tej jednej rzeczy... – Mężczyzna położył doń na rękojeści miecza. – Moja cierpliwość, oraz szefa zaczyna się wyczerpywać... Gdzie. on jest?

- Nie wiem! Naprawdę nie wiem! – Rozpłakał się ze strachu. – Oszczędź nas!

John przyglądał się rozmowie zza ściany. Kłócił się ze sobą by wyjść i odgonić napastnika, jednak jego strach, oraz rany nie pozwalały mu ruszyć z miejsca.

- Kobieta rzuciła się pod nogi mężczyzny. – Miej litość panie! Jeśli masz sumienie! Zwarz na dzieci...

Człowiek spojrzał na roztrzęsioną dziewczynkę, oraz nastolatkę klęczącą obok swojej siostry. Potrząsnął lekko głową i cmoknął zirytowany - Podłe plugawe istoty... – Kopnął kobietę w twarz. Podszedł do chłopa – Masz ostatnią szansę... Ostrzegałem i to zrobię... – Wysunął ostrze z pochwy i wskazał nim jego krtań.

- Mężczyzna spanikował. – Nic nie wiem! Mówię całkowitą prawdę! Nie wiem gdzie on jest! Nigdy go nie spotkałem!

Napastnik zamknął oczy i wziął głęboki oddech. – Nie mamy na to czasu... - Zamachnął się i wbił ostrze w serce mężczyzny. Kobieta wrzasnęła odsuwając się od nich z niedowierzaniem. John widząc to gwałtownie schował się za ścianą i przycisnął dłoń do ust powstrzymywał się od krzyku. Osunął się na ziemię i z całej siły próbował opanować strach. Pierwszy raz widział zabójstwo. Nigdy nie spodziewał się, że kiedyś będzie miał okazję...

- O BOŻE! NIE! NIE! DLACZEGO! – Doczołgała się w stronę dzieci i osłoniła je swoim ciałem.

- Mamo! Uciekajmy! Mamo! - Dziewczyna złapała za bluzkę wpatrzonej w nich kobiety.

Człowiek szarpnął mieczem do siebie, a z rany wytrysnęła krew plamiąc już i tak ubrudzoną ziemię. Spojrzał na wystraszoną kobietę – Nie chciałem tego robić. Jednak. Kończy nam się czas. Więc. – Nagłym ruchem strzepnął krew z miecza. Kobieta dalej patrzy zapłakana na martwe ciało swojego męża leżące w kałuży jego własnej krwi. Spojrzała z nienawiścią na zabójcę – Odejdź! Potworze!

- Niestety... To nie jest odpowiedź na moje pytanie... – Ruszył w ich stronę powolnym krokiem. Kobieta zaczęła krzyczeć i błagać o litość, jednak ten spoglądał na nie z obojętnością.

Dziewczyna wybiegła na niego, jej mama chciała ją zatrzymać ale nic to nie dało.

- Nie zbliżaj się do nich! - Zamachnęła się zaciśniętą dłonią szarżując na niego z krzykiem. Człowiek obrócił się i uderzył dziewczynę pięścią w twarz odrzucając ją nieprzytomną na bok. Spojrzał na kobietę i ruszył w jej stronę

- Potworze zostaw ich! Nie zbliżaj się! Oszczędź je! Błagam!

Krzyki kobiety były prawdziwą męczarnią dla Johna.... Co powinien zrobić? Jakoś odwrócić jego uwagę? Wszędzie były miejsca gdzie mógł się schować.. Porozwalane gruzy. John natomiast siedział w miejscu. Chciał się ruszyć choć nie mógł jego ciało go nie słuchało.

- Co robisz?! Odejdź! Zostaw ją! – Kobieta zasłoniła swoje dziecko. Ale napastnik odepchnął ją na bok. John słysząc to złapał się za głowę, cały się trząsł. – Ja naprawdę nie wiem! Nic nie wiem! Jesteśmy prostymi ludźmi! Oszczędź nas! – John usłyszał dźwięk wbijania ostrza w ciało. Wzdrygnął się. Jego wzrok jakby zaklął się w jednym punkcie powoli zalewając się łzami. Czy naprawdę nie mógł niczego zrobić? Owszem mógł... I to doprowadzało go w tej jednej chwili do szaleństwa.

Mężczyzna stał z wbitym ostrzem w brzuch leżącej dziewczynki. Matka jęknęła i skuliła się próbując obudzić się z tego koszmaru. Zakapturzony człowiek westchnął i spojrzał w głąb miasta. Wyciągnął ostrze i zrobił krok w stronę kobiety gdy nagle usłyszał ryk w oddali. Niby identyczny do ryków innych smoków oblegających miasto jednak ten wyróżniał się tym, że od początku do końca brzmiał jak wycie. Mężczyzna strzepnął krew z miecza i schował go do swojej pochwy. – Uznaj to za akt łaski... Pozwolę ci opłakiwać stratę... – Odwrócił się i ruszył przyśpieszonym krokiem w stronę źródła ryku. - Czas się kończy

John siedział w miejscu podtrzymując pół przytomną głowę rękoma. Patrzył przed siebie oczami, z których skapywały strumienie łez. Spojrzał na swoje dłonie. Cały czas w uszach przewijał się paniczny krzyk tej biednej kobiety... Teraz tylko słyszy płacz... I ciszę... Ten człowiek poszedł... Gdy Norton zdał sobie z tego sprawę wspierając się o ścianę ustał na trzęsące się nogi i opierając się o nią wyszedł z tego co kiedyś było restauracją, oraz domem dziesiątek ludzi. Szedł przed siebie kulejąc co dwa kroki. Przeszedł obok leżącego ciała chłopa. Rzucił na nie okiem i szybko spojrzał gdzie indziej. Spoglądał co chwilę na matkę, która wylewała gorzkie łzy wtulając się w martwe ciało swojego dziecka, oraz przeklinając świat o to co się stało. Spojrzał na nieprzytomną dziewczynę, Chciał pomóc, jednak... Zacisnął zęby. Chłopak czuł tak wielkie poczucie winy, że bał nawet przejść obok tej rodziny... Ruszył dalej wolnym, chwiejnym krokiem. Patrzył przed siebie z całej siły walcząc o to by nie rzucić na płaczącą matkę chociaż jednego spojrzenia, mimo że jej płacz wręcz błagał go o to. Wyszedł z małej, zamkniętej dzielnicy w której to wszystko się wydarzyło. Mimo że nie była ona duża, dla Johna... Była to niekończąca się droga wypełniona psychiczną męką. Jednak teraz młody Norton zorientował się, że prawdziwe problemy dopiero się zaczną...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • NataliaO 23.04.2016
    "Nagle naprzeciwko..." - Od tego momentu świetnie mi się czytało; Bardzo dobry rozdział. Masz porządne, ładne i namacalne opisy; 5:)
  • MrGonzo 09.05.2016
    Na prawdę to jest dobry rozdział...? Wstawić 5?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania