Zemsta Smoka - Rozdział 8 - Najlepsi Przyjaciele

**************************************************

ZEMSTA SMOKA

**************************************************

 

Rozdział 8 - Najlepsi Przyjaciele

 

Minęły długie godziny, jasne światło zachodzącego słońca przebijające się przez korony drzew zbudziło Johna. Zmrużył oczy, jak długo tutaj leżałem? – zadał sobie to pytanie leżąc na gęstej trawie. Chłopak miał mętlik w głowie, jedyne co pamiętał to upadek ze wzgórza obok niego a dalej... Pusta.. Bolała go głowa od upadku. Usiadł. Rozejrzał się, wokoło niego stały potężne kilkusetletnie drzewa, widok ten był wyjątkowo piękny, z zielonych, bujnych koron drzew prześwitywały promienie porannego słońca. Norton mógł tak siedzieć godzinami oglądając ten widok, jednak wiedział, że nie pora na to. Wstał. Całe jego ciało było poobijane, młodzieniec z trudem ustał na dwóch nogach, czuł się ja by grawitacja ciągnęła go w dół. Chwiejnym krokiem John ruszył między drzewa, być może zobaczy coś co wskaże mu drogę do Talior.

 

Słońce powoli chowało się zza horyzont, John okrążył dwukrotnie miejsce, z którego wyruszył, domyślił się tego gdy po raz drugi ujrzał ten sam charakterystyczny krzak z jagodami, który mijał ostatnio, usiadł załamany, w myślach zadawał sobie pytania Gdzie ja jestem? Jak wrócić do Talior? i.... Gdzie jest Rafik?! – To pytanie przypomniało mu ostatnie wydarzenie, kiedy jego koń został poważnie zraniony tuż przed tym jak stracił przytomność. Nagle zza drzew usłyszał niespokojne sapanie, John błyskawicznie ustał na nogi i wolnym krokiem szedł w stronę źródła dźwięku, to co zobaczył, bardzo nim wstrząsnęło... Na obkrwawionej trawie leżał ledwo oddychający Rafik, oprócz głębokiej, silnie krwawiącej rany na przednich łapach, koń był także poobijany od upadku, Norton stał w miejscu nie mogąc uwierzyć własnym oczom, w jego oczach napływały łzy, wiedział, co powinien zrobić, jednak wyparł tą myśl. Po paru minutach stania w bez ruchu zaczął wreszcie trzeźwo myśleć,

 

-Rafik! – wykrzyknął przerażony – Rafik co z tobą... O matko co mam teraz robić? Co mam robić? – niespokojnie maszerował z jednego miejsca na drugie – Młodzieniec wiedział co należałoby zrobić, jednak wypierał tą myśl ze wszystkich sił -Wiem... pamiętam ze szkoły o ziołach zatrzymujących krwawienie.. Tylko jakie to były rośliny?... eh nigdy nie byłem w tym dobry – Koń oddychał coraz słabiej, John wiedział, że nie ma wiele czasu, mimo że kompletnie nie wiedział jak wygląda ta roślina, co sił w nogach pobiegł w głąb lasu.

 

Chłopak chodził od krzaków do krzaków bezmyślnie przeszukując każdy liść, w wyniku strachu nie przemyślał faktu, że kompletnie nie wie jak mają wyglądać liście rośliny, której nie zna nawet nazwy. Podczas poszukiwań przypomniała mu się kolejna część wspomnień:

 

„-Uciekaj stąd! –Josef wykrzyknął za siebie

-CO?! Nie ma mowy!

-Nie dasz mu rady John, nadal nie umiesz dobrze walczyć, a nawet, jeśli nadal zostaje jego dwóch pomocników.

John zacisnął zęby. – Dobrze...

-Nie martw się John. Zajmę go czymś.. „

 

-Właśnie- pomyślał – .. Musiałem Josefa zostawić sam na sam.. z... – John przez chwilę wyobraził sobie najgorszy możliwy scenariusz – Nie... niemożliwe.. – uspokajał sam siebie - Josef nie dałby się tak łatwo zabić... na pewno - Przypomniała mu się twarz umierającej Oli, zamknął oczy, próbując wykombinować jakikolwiek pozytywny scenariusz tego co mogło się stać – Być może, Josef zdołał uciec... tak na pewno...

-Gdzie jest ta dwójka? – naszła go kolejna myśl – jak oni mieli?.... Karzun i Aron? Mam nadzieje, że nie są gdzieś w pobliżu.. A co jeśli znajdą Rafika i... – John potrząsnął głową – Nie czas na takie myśli, muszę zająć się szukaniem.....

 

Dzień mijał z każdą minutą tak samo jak szansa uratowania ukochanego kompana. Spojrzał w niebo – Słońce już zachodzi.. jeśli nie zdążę na czas... Rafik na pewno po zmroku zmarznie.. – zamyślił się – Nie... muszę zdążyć! - pobiegł w stronę kolejnych krzaków, po drodze poczuł bardzo nieprzyjemne uczucie.. Zupełnie jak by ktoś go obserwował zza ukrycia. Rozejrzał się w około. – dziwne – pomyślał i szedł dalej. Jeżeli rana nie zostanie potraktowana odpowiednim lekiem przed zachodem słońca, zimne, nocne powietrze wyziębi organizm zwierzęcia i najpewniej umrze. John i Rafik poznali się trzy lata temu..

 

""Był to słoneczny dzień, jednak bardzo pracowity i napięty dla naszego miasta. Wszyscy nadal nie otrząsnęli się po wydarzeniach sprzed dwóch lat, Główna ulica oraz centrum zostały doszczętnie zniszczone, inne ulice też bardzo ucierpiały, całe miasto wyglądało jak po wojnie. Zawalone budynki, dziury w ziemi przypominające skutki wybuchu beczki z prochem, rozpłakane twarze ludzi, teraz to standard u nas. Wszyscy słyszeli o tych ludziach i o wojnie sprzed dwudziestu lat.. jednak wszyscy uważali, że to legenda.. ja też.. Wszyscy sprawni fizycznie poświęcają każdy swój czas na odbudowę, jednak twarz każdego z nich skrywała smutek po utracie kogoś bliskiego, nie będę już opisywał.. jak ja się czuję... Jednego dnia straciłem prawie wszystko.. Cały mój humor zniknął..

 

Dzisiaj błądziłem po zawalonych ulicach szukając dla siebie jakiegoś zajęcia.. Starałem się każdemu pomóc jednak moja niezdarność nie była zbyt pomocna.

Wolnym krokiem przemierzałem ulice, każda uliczka, restauracja czy plac przypominały my chwile spędzone z Olą lub z moim tatą i moją mamą. Najwięcej głupot jakie robiliśmy we czwórkę czyli ja i tata oraz Ola i Piotr były w „Restauracji Pod Wielkim Dębem”, teraz jest w kompletniej ruinie. Szkoda..

 

Piotr i ja niezbyt optymistycznie patrzymy na przód. Dużo mi on pomaga w na przykład spłacaniu czynszu. W czasie gdy ja próbuję zrozumieć plany architektoniczne, on zajmuje się niedawno wybudowaną zagrodą dla koni miejskich (jest to jeden z jego sposobów zarobku). Przesiadywały tam wszystkie konie, od wojskowych, aż po konie należące do chłopów. Często przychodziłem tam pomóc mu w czymś.

 

Pewnego dnia gdy większość ulic była już odnowiona do stajni zostało przyprowadzone małe śnieżnobiałe źrebię. Gdy tylko o tym usłyszałem przyszedłem zobaczyć malca. Już w pobliżu stajni słyszałem wyraźne odgłosy. – Ben! Przytrzymaj go! – wykrzyczał męski głos, -Ucieka mi! Daj lin.. AŁ... – zabrzmiał inny głos – bezzwłocznie wszedłem do stajni, zobaczyłem coś czego się nie ogląda na co dzień.

 

Wspomniane źrebie biegało jak poparzone we wszystkie strony. Obaj stajenni, których wtedy słyszałem leżeli wykończeni i poobijani na sianie, konik skakał radośnie jak by pierwszy raz mógł to robić. Zanim się obejrzałem rozpędzone w moją zwierzę wywróciło mnie na ziemie. – Ałł... Co się przed chwilą stało? – nie nadążałem za tym co się dzieje

-Widać się już poznaliście – Piotr wyłonił się zza filaru -

-Pierwszy raz widzę takiego konia. – wszystko mnie bolało od siedzenia w dół

-Lepiej powiedzcie mi gdzie on polazł! – wykrzyknął jeden ze stajennych

-Oh.. właśnie poszedł... Widziałem go tam – odwróciłem się i zobaczyłem że koń niczym ciekawski kociak zaczepiał każdego w okolicy, czyszcząc przy okazji stragan z owocami. W tym momencie stałem jak skamieniały i obserwowałem jego zachowanie.

-Ben dawaj linę, trzeba go związać! – jeden z pracowników wybiegł za koniem

-CO?! – przeraziłem się tym

Oboje wybiegli za nim, jak tylko koń to zobaczył przerażony staranował stragan z rybami i uciekł w głąb miasta mężczyźni pobiegli za nim

-Piotr! – spojrzałem na mężczyznę stojącego obok

-Tak wiem.. Chodź!

 

Koń uciekał żwawo przez ulice przy okazji skosił dwa stragany, kwiaty w ogrodzie jakieś starszej kobiety, i prawie nie staranował przebiegającego kota. Mężczyźni powoli padali ze zmęczenia, Piotr jednak był od nich mądrzejszy i do pogoni za koniem wsiadł na innego konia, w mgnieniu oka minęliśmy ich zostawiając im na pamiątkę siwy dym. Mimo młodego wieku źrebię było wyjątkowo szybkie, najulubieńszy koń Piotra tylko niezauważalnie go doganiał. Niespodziewanie młode stanęło tuż obok straganu z jabłkami, to była nasza szansa!

Minęło parę tygodni od ostatnich wydarzeń, starałem się codziennie odwiedzać Piotra w jego pracy, oraz pomagać mu przy koniach.. Nasz biały urwis mnie chyba polubił i tylko przy mnie nie szaleje, więc mi przyszło zająć się nim osobiście, bardzo fajne zajęcie, zwykle przychodziłem przed południem a wracałem gdy było już ciemno, Idealna praca do puki nie znajdę lepszej.

Dni zlatywały szybko, z każdym koniem łączyła mnie dość silna więź, przez chwilę czułem nawet, że to moje powołanie. Pewnego razu po ulicach rozniosła się pewna wieść, trudno było o tym nie wiedzieć ponieważ, mieszkańcy rozmawiali o tym prawie na każdym rogu. Plotki dotyczyły pewnej grupy złodziejaszków, zarabiających na każdy sposób jaki zalicza się do nielegalnych, najbardziej polubili przemycanie zwierząt.. a momentami nawet ludzi. Grupa została złapana i wypędzona z miasta długo przed atakiem Białookiego, od tamtego czasu, aż do teraz nikt o nich nie słyszał. Ponoć ktoś widział paru członków w naszym mieście. Gdy się o tym dowiedziałem, po mojej głowie chodziły różne myśli, między innymi „Czego oni tutaj chcą?”, „Czy to aby na pewno oni?”, „Czy władze się tym zajmą?”. Zakłopotany tymi myślami błąkałem się po ulicach miasta. Rusztowania, robotnicy kręcący się pod nogami, te drobne elementy przypominały mi czasy kiedy wszystko było proste, zanim ..to.. się stało.

 

Parę dni później pod wieczór, gdy wracałem do domu ze sklepu usłyszałem niepokojące wieści.... Ów banda wdarła się nocą do zagrody, w której pracowałem. Zmiękły mi nogi gdy od jednej z rozmawiających osób to usłyszałem, upuściłem torbę z zakupami i pobiegłem centralnie do zagrody, droga się wydłużała, miałem wrażenie, że w ogóle się nie zbliżam do celu. „uspokój się... to nie może być prawda”. Ujrzałem mój cel na horyzoncie. Stanąłem.. rozejrzałem się w około. Wszystko było takie... puste.. wiedziałem, że to co usłyszałem nie było tylko pogłoskami, wbiegłem do środka, zauważyłem Piotra ładującego swojego najsprawniejszego konia.

 

-Piotr! – powiedziałem ryzykując uduszeniem się od zmęczenia.

Piotr podbiegł do mnie -John?! Co ty tutaj robisz?

Długo nic nie mówiłem. Łapałem oddech – gdzie jest biały koń?

Piotr milczał

-Rozumiem... Jadę z tobą! – wyprostowałem się i spojrzałem poważnym wzrokiem na Piotra.

-Miałem taką nadzieję. – zaprowadził mnie do jednego z niewielu koni, które zostały. – Wsiadaj! Czeka nas długa droga!

-Wiesz gdzie to jest?

-Mam pewne przypuszczenia.. – Mężczyzna wyszedł na zewnątrz – Musimy jechać w głąb lasu Woodlank

 

„Las Woodlank to najgęstszy i najbardziej rozległy las w całej krainie, znajduje się centralnie na środku dzieląc każde z miast i wiosek. Dumne drzewa, sięgają nawet do wysokości 10 metrów, a niektóre mają nawet dwieście lat. każdy kto chce jechać z jednego miasta do drugiego musi przebyć długą drogę przez ten oto las.”

 

-Jesteś pewny, że tam ich znajdziemy?

-Tak... to jedyne miejsce gdzie mogą się bezpiecznie ukryć. Jesteś gotowy?

Kiwnąłem mu głową.. Nie czekaliśmy długo. Wyruszyliśmy natychmiast. „bądź dzielny przyjacielu. Jadę po ciebie!” powtarzałem sobie w myślach opuszczając mury Norvin Town.

Było ciemno, niewiele widzieliśmy, jednak oboje wiedzieliśmy, że jest to idealna chwila na odbicie zwierząt bez wzbudzania podejrzeń. Parę minut później zobaczyliśmy dym zza drzew, ktoś tam rozpalił ognisko, to mogli być oni.. Wjechaliśmy do lasu.

-John! – Piotr powiedział do mnie szeptem

-Co?

-Powinniśmy się rozdzielić!

-Czemu?!

-Dwa konie łatwo zauważą i nas zaskoczą, jednak jak się rozdzielimy i podejdziemy ich od obu stron..

-Wtedy to my ich dorwiemy – rozgrzany do walki dokończyłem jego wypowiedź,

-Dokładnie, więc... ja wślizgnę się od strony wschodniej, a ty od południowej. Po przeszukaniu obozu spotkamy się w miejscu ogniska. Zrozumiałeś?

-Tak!

-Dobrze – Piotr nakierował swojego konia na wschód – Tylko pamiętaj! Nie denerwuj się, nie daj im się zwieść!

-Dobrze! – „Racja! Ostatnio jak spotkałem się twarzą w twarz, z przeciwnikiem spanikowałem.. Obym teraz zachował zdrowy rozum... Jesteś sprytny John... na pewno coś wykombinujesz w krytycznych sytuacjach” – pocieszałem się tego typu myślami przez całą drogę na południowe wejście do obozu.

 

Piotr dotarł na miejsce, zatrzymał i przywiązał konia pięć metrów od obozu zza wysokim drzewem, od strony bramy nie było go widać. Cichym krokiem podszedł do bramy i kucnął obok niej. Zobaczył małe namioty uszyte ze szlachetnych skór ustawione w około dużego stołu w postaci ogromnego pnia. Trawa była nasiąknięta alkoholem i krwią ich wcześniejszych zdobyczy a powietrze skażone było pyłami prochu i tytoniu , mężczyznę brzydziło to miejsce. Obozowicze ubrani byli zupełnie jak pijani bezdomni, poszarpane ubrania, odór alkoholowy, przegniłe zęby oraz obszarpany zarost wyraźnie to wskazywał. Każdy z nich stał na straży w zupełnie innych miejscach, reszta leżała pijana na stole, to była dla Piotra idealna okazja. Cicho i niepostrzeżenie zaszedł jednego z nich gdy bezmyślnie wpatrywał się w wejście próbując odróżnić sarnę od wilka i profesjonalnie go znokautował, schował go w krzakach powstrzymując się od odruchu wymiotnego, ten człowiek nie mył się z dwa miesiące. Pozostała dwójka mężczyzn podeszła w stronę stołu by wyrwać swoim pijanym kolegom butelki z rąk

 

-Ej... Wiesz może czemu tutaj czekamy? Dawno chciałbym dojechać do Hanzii Town. Nie mogę się doczekać, tych jędrnych kelnerek

-Spokojnie brachu, jak opylimy tych pchlarzy, zarobimy kupę pieniędzy na to

-obyś miał rację. Ja i mój kolega nie mamy zamiaru długo czekać – po tej wypowiedzi obaj się rozdzielili w swoja stronę

Piotr był wyjątkowo obrzydzony tym co usłyszał. Podszedł do jednego z namiotów, chwycił łopatę, zakradł się powoli tak blisko, że pijany mężczyzna wyczuł jego obecność, gdy odwrócił się w stronę Piotra ten walnął go z całej siły łopatą w głowę. Dźwięk był głośniejszy niż Piotr myślał, drugi obozowicz odwrócił się i ujrzał Piotra jednak był tak pijany, że nie mógł go rozróżnić

 

-Brachu.. To ty? – mężczyzna mrużył swoje przekrwione oczy

Gdy Piotr zorientował się, że mężczyzna go nie rozpoznaje zaczął powoli podchodzić w jego stronę. – Tak to ja, podejdź.. mam tu coś dla ciebie!

-Kolejna gorzała? – obozowicz wykrzyknął podniecony

-...Tak.. – Piotr z trudem starał się być wiarygodny

Gdy byli wystarczająco blisko Piotr potraktował mężczyznę łopatą podobnie jak jego kolegę. Gdyby ci ludzie byli trzeźwi i mieli broń Piotr dawno by zginął, miał on wyjątkowe szczęście. Mężczyzna rozejrzał się po okolicy, jednak nie znalazł, ani jednego zwierzęcia, nawet ptaka. Ruszył w stronę południowego wejście, usłyszał jednak jak jeden z leżących na stole ludzi się budzi, wziął do ręki butelkę alkoholu i podał mu ją, a ten przytulił się do niej jak do pluszowego misia.

 

Dotarłem na miejsce zsiadłem z konia. – Spokojnie kolego.. zaraz wrócę – przywiązałem go do drzewa i pobiegłem do bramy przemyślając każdy scenariusz w głowie jaki może tam zajść. Przerażony wychyliłem głowę zupełnie jak bym zaglądał śpiącemu smokowi do paszczy, uspokoiłem się gdy jedyne co zobaczyłem to czubatą kupę śmieci, różnego rodzaju starych przepoconych szmat oblanych alkoholem i przykryta stertą potłuczonych butelek, obok była piramida ułożona z klatek dla ptaków, wiele z nich obsmarowana była krwią, aż ciarki mnie przeszły jak pomyślałem co te biedne zwierzęta musiały przejść.

 

Chodziłem na palcach najciszej jak umiałem, było strasznie ciemno, ledwo co widziałem, modliłem się aby tylko nie nadepnąć na coś i nie narobić hałasu, albo żeby się nie przewrócić, uderzyłem nogą o drewniany płot, było tak ciemno, że nie widziałem co tam jest, podszedłem bliżej. Zobaczyłem biały pysk wystający z ciemności, nie ma mowy o pomyłce, ten pysk należał do mojego ukochanego ulubieńca, gdy koń mnie zobaczył głośno i radośnie zaparskał, co doprowadziło mnie do chwilowego zawału, każdy mógł to usłyszeć... Nie zauważony wcześniej mężczyzna obudził się ze snu i spojrzał centralnie na mnie. Gdy się odwróciłem.. wiedziałem, że będą kłopoty

 

-HEJ! Kim jesteś?!

-Ja... Ja.. jestem... – próbowałem znaleźć cokolwiek jednak strach tak zaćmił mi umysł, że te dwa słowa były jedynymi jakie mógł wymówić. Okropne uczucie

-Złodziej! – człowiek wybiegł na złamanie karku w stronę dzwonu alarmowego stojącego obok ogniska, zabrzmiało głośne dzwonienie, roznoszące się prawie po całym lesie, wszyscy obozowicze, oprócz tych znokautowanych przez Piotra wybiegli z w stronę dzwonu, długo stałem zdrętwiały ze strachu, opamiętałem się i pośpiesznie próbowałem otworzyć zamek.

 

Piotr usłyszał dzwon i wiedział, że John ma kłopoty, pobiegł w jego stronę. Udało mi się otworzyć zamek i zaraz po tym strzała skróciła mi grzywkę, przez sekundę nic nie widziałem, ze strachu

-Łapać go! Te konie są dla nas zbyt cenne!

Konie wybiegły z zagrody w stronę południowej bramy a ja dosiadłem swojego konia i ruszyłem za stadem. Parę metrów dalej spotkałem Piotra

-Co się do jasnej cholery stało?! – Piotr wykrzyknął wyraźnie zdenerwowany

-Nie zauważyłem jednego z nich, ale za to on zauważył mnie!

-Mówiłem żebyś uważał!

-Spokojnie za chwilę ich zgubimy i będzie wszystko dobrze prawda? – tuż przed moją twarzą przeleciała płonąca strzała, Skamieniałem ze strachu.

-Widzę że ucieczka nie będzie taka prosta – Piotr spojrzał się w stronę obozu, zobaczył tuzin koni pędzących w ich stronę, a płonące strzały w takiej ilości i z tak daleka tworzyły coś w postaci ogromnego lampionu.

-Piotr!!! I co teraz?! – Spanikowałem całe życie przeleciało mi przed oczami gdy ta strzała przeszła mi koło nosa

-Musimy uciec z tego lasu! Jeżeli jakaś gałąź zostanie trafiona cały las może spłonąć... Rozdzielamy się

-CO?! Oszalałeś? Tak bardzo chcesz mojej śmierci?! – Z tych nerwów podwyższył mi się głos, to brzmiało nawet zabawnie

-USPOKÓJ SIĘ! – ja wezmę grupkę koni i ty, dwa cele będzie im trudniej trafić niż jeden! Skoro te konie są dla nich tak ważne, na pewno nie będą strzelać!

 

Wziąłem głęboki oddech i rozejrzałem się po okolicy – Możesz mieć rację... Dobrze ja idę w lewo a ty w prawo – pociągnął wodzę w lewo – Za mną przyjaciele! Uciekamy stąd – pod koniec wypowiedzi zagwizdnąłem przez co sześć z dwunastu koni pobiegło za mną, czułem, że dam radę ich stąd wyprowadzić bez żadnych strat.

 

Piotr był zaskoczony postawą swojego przyjaciela. Wyprzedził pozostałą grupkę i zaprowadził ich w prawą stronę. Grupa jednak go zignorowała, najpewniej konie, które prowadził nie były dla nich tak cenne jak te w grupie Johna. Mężczyzna miał tylko nadzieję, że John wyjdzie z tego cało.

 

Szybko zorientowałem się, że duża grupa pognała za mną, nie sposób ich nie zauważyć i nie usłyszeć, porywacze wystrzeliwali strzałę za strzałą, jednak pomocny był fakt, że prawie wszyscy byli pijani i nie mogli trafić. Widziałem wyjście z lasu, popędziłem konia jeszcze bardziej, to była ostatnia prosta, prawie byliśmy u celu, jednak ktoś z agresorów trafił strzałą w drzewo. Wszystkie gałęzie zapłonęły strasząc wszystkie konie, a spadająca gałąź rozdzieliła mnie od grupy. Wystraszony i w pół przytomny rozglądałem się czy w oparach dymu dostrzegę cokolwiek przypominające postura konia, zacząłem kasłać, rozdarłem sobie rękaw i zakryłem nim twarz „Nie mogę nawiać bez was... Nie będę mógł spojrzeć sobie w oczy..” pomyślałem, ruszyłem przed siebie, miałem nadzieję, że żaden z nich nie ucierpiał, jednak wiedziałem, że to próżne nadzieje. Mimo wszystko szukałem dalej, zobaczyłem białego konia, wyraźnie był wystraszony. Podszedłem do niego, ten zamachnął się na mnie kopytami – Hej spokojnie.. – zwierzę mnie nie słuchało. Rzucało się ze strachu na wszystkie strony, ja mimo tego, że mógł mnie łatwo kopnąć próbowałem dotknąć jego pyska. Tak jak w sytuacji gdy uciekł kiedy udało mi się nawiązać z nim kontakt fizyczny, małymi krokami zaczął się uspokajać, przyglądał mi się uważnie. Nagle dał głos i wybiegł w przeciwną stronę, dziwiłem się o co mu chodzi. Przecież on biegnie na pewną śmierć, pobiegłem za nim.

 

Ku mojemu zdziwieniu zwierzę przebiegło koło innego konia, a ten pobiegł za nim, tak samo było z pozostałymi, gdy wszystkie w pobliżu były zebrane zaczekał na mnie. Stanąłem w miejscu oczarowany skutecznością jego planu, nie mogłem uwierzyć, że on.. wpadł na taki pomysł i że... te konie się go słuchały.. „ to nie czas na takie przemyślenia” pomyślałem, na pewno porywacze także się zgubili w tym chaosie, to była dobra okazja. Pobiegłem w stronę wyjścia a konie jak na rozkaz ruszyły za mną. Z trudem szukałem najodpowiedniejszej drogi wyjścia, wszystkie konie się rozdzieliły, każdy pobiegł swoją drogą, ja starałem się brnąć przed siebie mimo palącego gorąca i oparów, od których kręciło mi się w głowie.

 

Nawet nie wiem kiedy wyszedłem, upadłem na ziemię, zrzuciłem z twarzy chustę i wziąłem łapczywy oddech, leżałem tak przez dobre dwadzieścia minut.. w końcu podniosłem się i spojrzałem na swoją grupkę... niestety... z sześciu koni.... tą przygodę.. przeżyły tylko cztery.... zasmucił mnie ten fakt... pocieszało mnie tylko to, że mój ulubieniec żyje.. co więcej sam poprowadził resztę... bez niego... nie dałbym rady.. Podjechał Piotr

 

-Bogu dzięki nic ci nie jest! – Policzył konie z mojej grupy – tylko tyle przeżyło..?

-Tak... Tylko – czułem się potwornie, zupełnie jakbym był odpowiedzialny za śmierć każdego z nich...

-I tak dobrze.. jestem zaskoczony, że udało ci się wyprowadzić cztery konie na raz.

-TAK NAPRAWDĘ....! – wyrwałem się bez zastanowienia..

-Hm?

-... Tak naprawdę... to ten młody ich wyprowadził.. to dzięki niemu udało im się przeżyć..

-Ooh? Naprawdę? – Piotr spojrzał na zwierzaka z podziwem – Wiedziałem, że jest on niespotykany ale, aż tak? Chyba się zżyliście ze sobą...

-Tak... bardzo – Nadal byłem załamany śmiercią tamtej dwójki, jednak słowa Piotra trochę mnie uspokoiły.

-John... Chciałbyś go adoptować?

-Adoptować?! – Gwałtowanie wstałem...

-Tak.. bądź co bądź tylko ciebie słucha.. zapewne niedługo zaczniesz pracować gdzie indziej, a on znów zacznie szaleć. Więc jak? Chciałbyś?

-Ja.... No pewnie...!

-To dobrze! A jak go nazwiesz?

-Nazwę? – zaskoczył mnie tym pytaniem – Hm... Jest jedno imię, które zawsze chciałem dać swojemu rumakowi..

-Jakie?”"

..............

-Rafik... Wytrzymaj.. nie zostawię cię tak... – Chłopak powiedział do siebie biegnąć roztrzepany po całym lesie. Nawet nie wiedząc czego szuka.

Nagle stanął w miejscu, ponownie poczuł to wyjątkowo nieprzyjemne uczucie, jego tętno przyśpieszyło –„A co jeśli, Aron i Karzun mnie znaleźli?” – Pomyślał. Rozglądał się uważnie w każdą stronę. Tym razem także niczego nie zauważył. Ruszył przed siebie znacznie szybszym tempem, Nagle z koron drzew wyleciała bambusowa naostrzona strzała i przecięła mu skórę na policzku.....

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • LinOleUm 08.10.2014
    Dłuuuuuuugaśne, haha! Przynajmniej w przerwie meczu się nie nudziłam! Bardzo mi się spodobało... GONZIO WRÓCIŁ! \o/
  • MrGonzo 08.10.2014
    musicie się przygotować na to, że każdy rozdział będzie miał około 7-8 stron a4 ^^
  • LinOleUm 08.10.2014
    Ojtam, nie przesadzaj. Lubię długie opowiadania!
  • Naha 19.10.2014
    Super seria :)
  • MrGonzo 24.12.2014
    KURDE! TERAZ PRZECZYTAŁEM TO I ZOBACZYŁEM...ŻE NIE WKLEIŁEM JEDNEGO DIALOGU... o czym ja wtedy myślałem.. -.- kurde powinna tutaj być opcja edycji tekstu...
  • MrGonzo 24.12.2014
    brakujący dialog:
    Niespodziewanie młode stanęło tuż obok straganu z jabłkami, to była nasza szansa!
    -, Co ty wyprawiasz przebrzydły pchlarzu! – Oburzyła się sprzedawczyni – niech ktoś go zabierze! STRAŻ! MOJE JABŁÓŻKA!!
    -Spokojnie proszę pani! – Wykrzyknął Piotr wyskakując z hamującego konia – Panujemy nad sytuacją
    -Tak?! A KTO MI ZA PŁACI ZA MOJE JABŁKA?! – Kobieta spojrzała na Piotra zabójczym spojrzeniem
    -Na mnie nie płacz! – Wykrzyknąłem – Nie mam pieniędzy!
    -Eh... Spokojnie to też załatwimy – mężczyzna powiedział załamany
    Podszedłem do młodego, na nawet najmniejszy dotyk tamtej dwójki reagował agresją, jednak teraz był spokojny i dał się pogłaskać.. Pewnie jabłka go uspokoiły..
    Minęło sporo czasu zanim Piotr udobruchał zdenerwowaną sprzedawczynię, wątpię czy będę mógł cokolwiek u niej kupić.. Trudno
    -Dobrze John.. Wracajmy
    -Dobrze! Delikatnie pociągnąłem szyję młodego w moją stronę, koń zjadł ostanie jabłko i poprawił mi językiem fryzurę
    -Chyba cię polubił- Piotr uśmiechnął się pierwszy raz od paru tygodni
    -Albo po prostu wie, że tego nie lubię...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania