Zemsta Smoka - Rozdział 18 - Wilczy szpon

***************************************************

Przepraszam, za tak długą przerwę... Po prostu straciłem klimat, pomysły i wiarę w tą historię. Poza tym miałem mało czasu. Ale, ale! Nie spędziłem tego okresu bezsensownie! Poduczyłem się pisania i mam nadzieję, że teraz będzie lepiej. Możliwość edycji tekstu pozwoli mi wstawić poprawioną wersję pierwszego rozdziału! Teraz mam nowe pomysły i nowe poczucie klimatu. Ten rozdział nie będzie ostatnim rozdziałem, jak już to przedostatnim. Chyba, że chcecie bym kontynuował... To zależy od was.

***************************************************

***************************************************

ZEMSTA SMOKA

***************************************************

Rozdział 18 - Wilczy szpon

 

Zatłoczona wioska powoli pustoszała. Głos gawiedzi powoli milkł dając dojść do głosu naturze. Kamienista droga otoczona ogromnymi łączonymi budynkami była przepięknie rozświetlona przez ciepłe światło z okien odbijające się od kałuż na ścieżce. Pamiętam to... Tego dnia... Coś się stało... Obraz mi się rozmazał. Otworzyłem oczy i ujrzałem dziwne białe stworzenie biegnące w moją stronę

- „John!” – Usłyszałem głos z oddali.

Ponownie wszystko zniknęło jak kamfora. Zobaczyłem ogień, trupy, słyszałem płacz i krzyk rannych ludzi. To samo stworzenie stoi po środku tego wszystkiego, w ruinach jednego z domów. Wyciągam rękę w jego stronę, jednak nie mogę go dosięgnąć.

- „John!!” – Ponownie usłyszałem ten głos.

Spojrzałem się za siebie widząc tatę trzymającego mnie na ramieniu. Zwróciłem wzrok w lewo widząc zapłakaną mamę, która biegła ile sił w nogach za tatą,

-„Czy on jeszcze żyje?” – Inny głos dobiegł mych uszu.

Nagle coś stanęło nam na drodze pozbawiając nas wszystkich równowagi. Upadłem uderzając głową o ziemię. Oczy miałem zalane łzami, wszystko mnie bolało. Resztkami sił w ramionach próbowałem podnieść się z ziemi do czasu gdy usłyszałem czyjeś kroki.

- „JOHN!” – Głos ten coraz wyraźniej dochodził do moich uszu.

Odwróciłem się . Tata stał w miejscu trzymając miecz. Pierwszy raz widziałem taką broń. Taki... Zakrzywiony.

- Tato..? – Powiedziałem przerażonym głosem – Co się dzieje?!

Nie dostałem odpowiedzi. Kurz opadł, a ja ujrzałem mężczyznę w czarnej szacie z głęboko założonym kapturem z którego prześwitywały jedynie czerwone oczy...

 

- JOHN!! – Chłopak otworzył bezsilnie oczy, które po chwili ujrzały zdenerwowaną twarz Ajrony. Gdy dziewczyna zobaczyła, że się obudził odetchnęła z ulgą ocierając łzy.

- Co... Się stało? – Młodzieniec usiadł opierając się ramionami o kolana – Gdzie... Ja....

- Na pewno nic ci nie jest? – Ajrona usiadła obok niego z zatroskaną miną.

- Nie... – Norton spojrzał w bok dostrzegając klęczącego Josefa. – Co się stało? – Powiedział przesuwając dłoń po swoich włosach.

Josef spojrzał na chłopaka zmieszanymi oczami. Bez słowa podszedł i uklęknął obok niego.

- Co jest?

Mężczyzna przez chwilę przyglądał się mu. - Pamiętasz... Co się stało?

- Cóż... Ja... – Jak błysk przed jego oczami przeleciały wydarzenia zanim stracił przytomność. – Nie! Muszę jej... - Gwałtownie podniósł się przez co dotknął go silny ból w kościach. Jęknął łapiąc się za ramiona.

- John... – Ajrona położyła dłoń na jego ramieniu.

Josef przyglądał się chłopakowi z dziwnym zaciekawieniem. Po chwili pokazał mu przed oczami pewną podłużną, czerwoną strzałkę z piórem na końcu i długą igłą z resztkami krwi Johna. – Wiesz co to jest?

Norton ledwo spojrzał na mężczyznę – C...Co?

- To strzałka usypiająca...- Jonda obejrzał jeszcze raz owy przedmiot.

- To tłumaczy dlaczego wtedy tak nagle straciłem czucie w ciele... – Młodzieniec powiedział ruszając palcami w prawej dłoni.

- To nie wszystko... – Długo włosy mężczyzna powiedział patrząc Johnowi w oczy. – Ta strzałka posiada substancję zdolną obezwładnić potężnego smoka... Człowiek przy kontakcie z nią umiera na miejscu...

- C... Co?! To... Jak? – Chłopak przetarł dłonią ukłute miejsce.

- Jak ty to przeżyłeś... Nie mam pojęcia... To pierwszy taki przypadek z jakim się spotkałem... Dobrze się czujesz?

- Tak... Ale.. – John próbował się podnieść jednak wiele jego mięśni nadal odmawiała posłuszeństwa – Jestem trochę... Odrętwiały...

Ajrona głośno westchnęła poprawiając przy okazji fryzurę – Ciebie na chwilę zostawić samego... – Oddaliła się o dwa korki. – Ej... Johnuś... – Spojrzała na niego – Gdzie jest ta smoczyca?

- Z... Zabrali ją – Chłopak zebrał w sobie siły by stanąć na równe nogi – Grupa ludzi... Związali ją i... Dalej nic nie pamiętam...

- Grupa ludzi? – Josef podszedł do świeżych śladów podeszw na trawie – Czy ta grupa ludzi miała na sobie czarne zbroje? – Powiedział dociskając place do wgniecionej trawy.

- Czekaj... T...Ta... – John podszedł do mężczyzny i po chwili ogarnęło go bardzo niepokojące przeczucie – Chwila... Czy... To mogą być...

- Taak... – Josef jeszcze raz przyjrzał się strzałce, którą trzymał cały czas w zaciśniętej dłoni – Sądząc po tych wykończeniach, jak i po ich uzbrojeniu...Tylko jedna grupa przychodzi mi na myśl... Dokładnie ta sama, która parę lat temu kradła konie... Mam na myśli...

- Wilczy Szpon? – Ajrona przerwała Mężczyźnie wytrzeszczając wzrok przed siebie.

- Ta... – Josef wstał z kolan – Skąd wiesz?

- Żyłam w tym lesie trzynaście lat... Znam tą grupę doskonale... Banda brudnych i parszywych ludzi, którzy przegrali życie i chcą sobie dorobić czarnym handlem. Paskudne typy...

- Teraz przestawili się na większą zwierzynę? – Mężczyzna spojrzał na przerażoną minę Nortona.

- Więc... Ona.... Jest w ich rękach?! Musimy jej pomóc!

- John! – Ajrona podbiegła do niego – Nie możesz tam iść

- Muszę! – Chłopak spojrzał jej w oczy – Wiem, że jej nie lubisz... Ale muszę, jej pomóc... Mam dziwne wrażenie, że znamy się od dawna... Więc.. – Położyła dłoń na jego ustach.

- Daj mi dokończyć! – Powiedziała szczerząc się z drgającą brwią. Spojrzała na niego. – Nie możesz tam iść... Sam...

- Hm? – Norton spojrzał na nią z niedowierzaniem, a dziewczyna zabrała dłoń.

- To też moja przyjaciółka.. – Powiedziała uśmiechając się.

John po chwili odwzajemnił uśmiech – Ajrona...

Josef położył rękę na jego ramieniu - Spokojnie John... Ich ostatni obóz poszedł z dymem... Nie wiemy gdzie teraz są... – Zwrócił się do Ajrony – Wiesz może, gdzie jest najbliższy obóz?

- Czekaj... Najbliższy... TAK! Jest w... Tamtą stronę – Wskazała palcem północno – zachodni kierunek – Około trzy godziny stąd...

- TRZY GODZINY?! – John upadł na kolana – Nie ma szans... Nie zdążymy...

- Chłopcze słuchaj...

- Nasze konie są za wolne... Zanim tam dojedziemy dawno uciekną... A nawet ją gdzieś sprzedadzą...

Josef założył ręce i spojrzał na chłopaka z chytrym uśmiechem. – A czy ktoś powiedział, że będziesz jechać na jednym z tych koni?

Po chwili do ucha młodego Nortona zasapało pewne zwierzę. John przez chwilę siedział w bezruchu analizując co się dzieje. – R.... Rafik? – Spojrzał w stronę białego konia i od razu przywitał go jego lepki język. – Blach... – John gwałtownie podniósł się i uściskał łeb swojego towarzysza. – Rafik! Wreszcie możesz chodzić – Koń pokiwał łbem – Ale... Ale jak... – Młodzieniec spojrzał skołowany na Josefa.

- Kiedy tylko opuściliście miasto od razu w oddali zauważyłem Marena pędzącego na tym małym urwisie. – Mężczyzna głośno się zaśmiał. – Mówił, że koń tak bardzo się szarpał i wyrywał, aż w końcu sam pognał do Selior, ledwo co nań wsiadł. Widać też się stęsknił.

Ajrona podeszła i pogłaskała go po grzbiecie - Ledwo go nakłoniłam by chował się za drzewami.

John nic nie mówiąc ponownie uściskał konia. – Więc... Rafik może już normalnie biegać?

- Tego nie wiem... Ale jako najszybszy koń w stadninie nie ma wyboru... Jeśli chcesz uratować tego smoka.

- Najszybszy? – Dziewczyna spojrzała na obu towarzyszy.

- A jak?! Za każdym razem jak ścigałem się z Piotrem. Rafik przy samym starcie zostawiał mu tylko siwy dym. – Młodzieniec patrzył na przyjaciółkę pełen dumy.

Josef przyprowadził za wodzę drugiego konia – Ruszajmy więc! Ajrona... Ponownie musisz się do kogoś dosiąść.

- Nie wzięliście drugiego? – John ważąc każdy ruch dosiadł Rafika. Koń na początku się zachwiał, jednak po chwili stał spokojnie w miejscu.

- Wolałam nie ryzykować, że stracimy wszystkie konie – Ajrona powiedziała niepewnie – Tego znalazłam po drodze do miasta.

- W takim razie... Wsiadaj – Norton z dumą w głosie i pewną siebie miną wyciągnął dłoń w jej stronę.

Dziewczyna momentalnie poczerwieniała – Nie... Dla niego pewnie to będzie za dużo, w końcu ledwo co się wykurował i... – Nie mając co robić z rękoma, zaczęła bawić się włosami.

- Spokojnie... Wiem, że da radę...Potrzebuję Cię byś wskazała mi drogę i... Chcę ci coś zaprezentować. – Ponaglił ją palcami.

- No... No niech będzie – Niepewnie położyła dłoń na jego palcach. Chłopak szybkim ruchem wciągnął ją na grzbiet wierzchowca. – Mocno się trzymaj!

- O... Ok... – Nieśmiało owinęła ramionami jego brzuch.

- No Rafik... – Delikatnie uniósł wodzę – Możesz zaszaleć! – Szarpnął wodzą. Biały koń radośnie parsknął stając dęba i pogalopował cwałem przed siebie. Norton nakierował go na wydeptaną ścieżkę.

- O matko! – Długowłosa dziewczyna zamknęła oczy uśmiechać się od ucha do ucha. – Nigdy tak szybko nie podróżowałam! Chyba go polubię!

- Widzisz? – John głośno się zaśmiał – To jest cały Rafik! Tylko uważaj... On nie patrzy czy gałęzie nad nim są nisko czy nie.

- W sensie? – Spojrzała przed siebie i w ostatniej chwili uchyliła się przed zderzeniem z ostrą gałęzią – Aj! Ok! Rozumiem! – Zachichotała – I tak jest świetnie! – Obejrzała się za Josefem jednak ujrzała tylko migające drzewa.

- Którędy?! – Młodzieniec spojrzał na nią kontem oka.

- Ach tak... Czekaj – Rozejrzała się w około – Em.. Tak! Odbij w prawo przy tamtym rozwidleniu...

Po paru godzinach jazy John oraz Ajrona dostrzegli rozstawione kolczaste, zakrwawione pułapki, oraz porozwieszane ugaszone pochodnie. Wszędzie leżały martwe zwierzęta. W oddali dostrzegli szary dym. John szarpnął wodzą ponaglając Rafika do szybszego cwału. Po chwili zza drzew wyjrzał mały, opuszczony obóz. Koń zahamował i stając dęba zrzucił obu z siodła. Ajrona upadła na ziemię a John o mało co nie spadł plecami prosto na nią. Biały koń pogalopował parę metrów dalej od obozu. Co go tak wystraszyło? Chłopak podniósł głowę i zamarł ze strachu.

- Złaź! – Dziewczyna odepchnęła go ze swojej nogi – Na co się tak patrzysz. – Spojrzała tam gdzie on i głośno westchnęła.

Na starym drzewie rozhuśtany od wiatru wisiał na szyi młody, umięśniony mężczyzna. Włosy miał czarne, krótkie i przetłuszczone. Twarz miał sino-bladą, oczy miał przekrwione i wywrócone. Język zapuchnięty i zwisający na sinych, równie obrzękniętych ustach. Szyję miał czerwoną, pełną małych żyłek uwypuklających skórę. Strojem była szara, lniana koszula oraz podarte spodnie.

- Co tu się... – Chłopak podniósł się na równe nogi. – Co tu się stało?! – Rozejrzał się w około. Obóz w sumie liczył dwanaście namiotów, po środku był pierwotnie wysoki, teraz ułamany słup z flagą, na której ilustracja imitowała profil wilka wyszczerzającego kły. Namioty był spalone na popiół, wszędzie leżały ciała,. zwykłych ludzi jak i tych w zbrojach. Wiele z nich nadzianych na włócznie, porozwieszanych na drzewach. Reszta była spalona, rozszarpana. W wielu miejscach John zauważył bezpańską rękę, głowę z przekrwioną, przerażającą miną, gdzie indziej nogę, palce. Chłopak złapał się za brzuch i zwymiotował.

- Więc... W końcu... Dopali ich?

- John po dwukrotnym odkaszlnięciu wymiocin – C... Co? Kto?

Daren niechętnie zagłębiła się w obóz – Spójrz... – Podeszła do martwego mężczyzny w zbroi. Miał on przebity pancerz w okolicy brzucha – Poznaję ten herb... To żołnierz Selior... – Spojrzała w lewo – O... Tam też jest jeden z nich.

John niechętnie podszedł do niej – T...Tak... – Momentalnie odwrócił wzrok też go kojarzę.

W tym momencie podjechał Josef. Gdy tylko ujrzał ten bałagan pociągnął wodzę do siebie zatrzymując konia – Uuuuh... Spokojnie – Zsiadł z wierzchowca. – Widzę, że nadaremno tu przyjechaliśmy...

Wszyscy milczeli. Mężczyzna rozejrzał się po obozie i dostrzegł coś co przykuło jego uwagę. Ruszył w tamtą stronę. Uklęknął na jedno kolana i dotknął rozerwane miejscowo drzewo– Ciekawe...

- Co jest? – John zwrócił się w jego stronę.

- Ślady pazurów... Smoczych...

- Smoczych!? – Młodzieniec podbiegł do niego.

- Tak... – Spojrzał w lewo od drzewa. Zobaczył spalonego żywcem człowieka.

- Nie mów mi... Białooki?! – Powiedział zdenerwowany.

- Nie... Nie sądzę... Białooki i jego pomocnicy posługują się Ardurami... Ślady tych pazurów należą do innego gatunku... – Podszedł do spalonych zwłok.

- Innego? To są jakieś inne poza tym, którego John poznał? – Dziewczyna podeszła zaciekawiona do mężczyzny.

- Owszem... Po zamknięciu portalu trzydzieści lat temu wiele smoków straciło szansę powrotu do swojego wymiaru... Od tamtej pory błąkają się w tym lesie... Zwykle nie są przyjazne dla ludzi – Ukucnął obok spalonego ciała – Widzisz? To ciało długo się paliło, około godziny... Ogień Ardura zwęgla ciało niemalże natychmiastowo...

- Czekaj... Skąd ty...

Mężczyzna spojrzał w lewo na człowieka przygniecionego przez zawalone drzewo. – Musiał dostać ogonem... Siła uderzenia tego smoka jest aż tak wielka? – Poszedł w tamtą stronę.

- O tym wiesz.... – Norton dokończył zdanie pod nosem i poszedł za nim.

Josef uklęknął przed ciałem – Hmmm... Ma rozszarpaną skórę na brzuchu... Rana jest wąska, ale głęboka.

- No i... Co to znaczy? – John wzruszył ramionami.

- Skoro moja teoria jest prawdziwa, to nie ma wątpliwości... Szerokie pazury, ostrza na ogonie... To Paraxus...

- Para... Co? – Dziewczyna spojrzała na Josefa – Pierwsze słyszę...

- Bardzo rzadko można go spotkać... – Mężczyzna podszedł do drewnianej bramy obozu. Leżały tam rozerwane, grube liny, oraz na trawie odgniecione były długie smocze łapy. – To samica...

- Więc... Wiesz co tu się stało?

- Ostatnio Wilczy Szpon zajmuje się łapaniem rzadkich stworzeń... Musieli zastawić na nią pułapkę... Złapali ją, uśpili i zaciągnęli do obozu – Mężczyzna wskazał palcem ślady na trawie, zupełnie jakby ciągnięto po niej coś ciężkiego - Kiedy tylko weszli do obozu smok zbudził się i zaczął się szamotać. – Wskazał palcem namiot po jego prawej, środkowy i po lewej na końcu – Ludzie wybiegli z tych namiotów.

- Skąd wiesz?

- Spójrz... Ślady od nich w tą stronę są najwyraźniejsze... Złapali za liny, jednak bestia szybko je rozerwała. Jeden z bandytów sięgnął po broń i zaciął smoka, - Josef wskazał roztrzaskane pazurem drzewo – Stał w tym miejscu, smok naprzeciwko niego. Gad zamachnął się pazurami, jednak ten odskoczył. Nie uchronił się jednak przed żarem z jego paszczy. Zajął się ogniem. Powolna śmierć...

John patrzył na cały teren, oraz na Josefa jakby ten mówił w obcym mu języku.

- Drugi biegł w jego stronę od tyłu. Smok strzelił go ogonem tak, że ten zatrzymał się na drzewie. Wszyscy pobiegli na bestię, rozjuszyli ją sprawiając, że podpaliła ich namioty. Połowa ciał tutaj ma na sobie rany od smoczych kłów i pazurów... – Josef pobiegł w stronę śladów smoczych łap wygniecionych na wyklepanej ziemi. – Wszyscy atakowali smoka po kolei, smok próbował przedostać się na otwarty teren. – Spojrzał na ścieżkę krwi kierującą się w stronę lasu. – Te ostrza nie mogły ją zranić. To na pewno nie była jej krew... – Szedł dalej wzdłuż śladów dopóki się nie urwał. Mężczyzna rozejrzał się w około i zobaczył naderwane czubki sosen. – I uciekła.. – Powiedział ze zmieszaniem, odwrócił się do towarzyszy, którzy biegli w jego stronę.

- Jak... – John patrzył raz na obóz raz na Josefa – Jak ty to tak szybko zbadałeś...

- Uwierz mi... W moim zawodzie widziałem o wiele więcej niż tutaj...

- Zawodzie? – Chłopak przyjrzał się Jondzie.

- To nie jest rozmowa na teraz. – Mężczyzna kiwnął głową odmawiając odpowiedzi na dalsze pytania

- To nadal nie tłumaczy czemu tutaj też są ciała żołnierzy... – Ajrona oparła dłonie o biodra – Na to też masz jakąś teorię?

Josef wrócił do obozu i obejrzał położenie, pozycje ciał żołnierzy. Obejrzał jeszcze raz wszystkie inne ciała. Przyjrzał się ich ranom.

Ajrona przyglądała się pracy mężczyzny, John stał z boku odwrócony tyłem do obozu.

- I co? – Dziewczyna zadawała to pytanie co parę minut – Masz coś?

- Daj mi pracować! – Długowłosy mężczyzna oparł dłonie o czoło. Podniósł się z klęczek i wpatrując się w rozhuśtane ciała wisielców podszedł do dziewczyny.

Ajrona nie wytrzymując presji uniosła brwi i wystawiła otwarte dłonie – I?!

- Mam tylko jedną teorię... – Mężczyzna założył ręce na pierś i zapadł w zadumę.

Dziewczynie zadrgała brew z irytacji – Jaką?!

- Najpewniej jednostka przyszła tutaj parę dni po incydencie z Paraxusem... Ci stawiali opór jednak nie dało zbyt dużo... Ci co się bronili zostali szybko obezwładnieni, a reszta? Wiszą sobie tutaj...

- Po co mieli by tutaj się zagłębiać? To jak wchodzenie do paszczy lwa... – Daren wzruszyła ramionami i ponownie oparła dłonie o biodra.

- Nie wiem... Może przez przypadek... A może..

- Może od początku chcieli się ich pozbyć? – Dziewczyna dokończyła przypuszczenia Josefa.

- Dokładnie... Ale tak czy inaczej... Straciliśmy tu tylko cenny czas... Nadal nie wiemy gdzie jest ich baza...

- PO CO BYŁO TO CAŁE DOCHODZENIE?! – John krzyknął kopiąc nogą w trawę – I tak I tak nie żyją... Teraz na pewno już ją dawno zabrali daleko stąd.

Josef kiwnął głową i nie skomentował. John widząc jego obojętność zacisnął zęby i wykopał w złości kamień. Odszedł od obozu na parę metrów. Nagle jego stopa wpadła w dół a on sam wyłożył się plackiem na trawie.

Ajrona słysząc jego krzyk odruchowo wydobyła ostrze z pochwy pod bluzką i wybiegła w stronę hałasu. Westchnęła zirytowana widząc Nortona próbującego wyciągnąć stopę z dość głębokiej, wąskiej, wyrytej ścieżki, która była na szerszej wygniecionej drodze. Całość wyglądała jakby coś wielkiego było tędy ciągnięte.

- Musisz zawsze tyle problemów robić. – Dziewczyna schowała ostrzę – Co to ma być? - Weszła na wydrążoną ścieżkę.

Chłopak wypchnął nogą ziemię i wyciągnął nogę. Podniósł się nic nie mówiąc.

- Coś tu się obaliło? – Poszła kawałek wzdłuż drogi.

John obserwował wygniecioną ziemię. Jedna rzecz przykuła jego uwagę. Zaniemówił i wybiegł w przeciwną stronę, w którą szła Ajrona.

- Co jest? Ducha zobaczyłeś? – Nie dostała odpowiedzi. Jej towarzysz nagle się zatrzymał i uklęknął – Coś ty tam znalazł? – Podeszła do niego.

- ZOBACZ! – Trzęsącą się dłonią pokazał jej jasno-błękitną łuskę leżącą samotnie na ziemi. – To...

- To jej łuska!

- A to oznacza... Że mamy szlak po którym ją ciągnęli.. Czekaj... – Podniósł się – Wyruszyliśmy stamtąd – Wskazał palcem kierunek z którego dojechali do tego obozu. Ruszył do namiotów gwiżdżąc w palce. Na ten znak Rafik okrążył obóz i podszedł do Johna. – Bierz konia! Ruszamy

- Co jest? – Josef podbiegł do chłopaka.

- Znalazłem ślad smoczycy! Idziemy! – Wsiadł na konia, pociągnął wodzę w stronę wygniecionej ścieżki i szarpnął nią ponaglając Rafika – HIA!

- Czekaj! Musimy.. – Westchnęła gdy ten zniknął jej z pola widzenia – No i pojechał...

- Idziemy! – Jodna pobiegł do swojego konia, dziewczyna pobiegła za nim...

 

*****************************************************************************

Co znaczyła wizja Johna?

Dlaczego żołnierze Selior Town przypuścili atak na obóz Wilczego Szponu?

I najważniejsze... Czy Johnowi uda się uratować smoczycę na czas?

Następny rozdział: Ostatnia żywa...

*****************************************************************************

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • MrGonzo 05.06.2015
    Po wstawieniu następnego rozdziału wstawię małą serię poboczną z tego uniwersum
  • NataliaO 05.06.2015
    Czytałam na kilka razy. Fajne dialogi, naturalne, ale mało opisów mi się wydaje. Podoba mi się podtytuł wilczy szpon. 5:)
  • MrGonzo 05.06.2015
    zastanawiam się czy dochodzenie Josefa było sensowne...
  • MrGonzo 07.06.2015
    niedługo biorę się za 19 rozdział
  • MrGonzo 07.06.2015
    Teraz widzę, że to jest słabe... Żałuję, że to tu wstawiłem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania