Zemsta Smoka - Rozdział 12 - Początek Podróży

**************************************************

ZEMSTA SMOKA

**************************************************

 

Rozdział 12 - Początek Podróży

 

Był to ponury, cichy dzień. Słońce całkowicie schowało się za ciemne, burzowe chmury, drzewa tańczyły pod rytm silnego wiatru, podobnie zresztą jak firanki i zasłony, zbliżała się burza. Jedyne, co było słychać to świstanie wiatru i tykanie zegara naściennego, zegar był starą pamiątką Josefa, nie był nakręcany przez ładnych parę lat, wczoraj został nakręcony i jedyne, co robi, to irytuje wszystkich, oprócz Johna, chłopak bardziej niż inni relaksuje się w ten dźwięk. Dzisiaj do domu został wezwany weterynarz, by pomógł słabnącemu Rafikowi, mimo że pomoc Ajrony była wręcz zawodowa sam opatrunek z krwawnika nie wystarczy. Operacja od paru minut była wykonywana na dworze w stajni, wszystkim ruchom lekarza przyglądał się John.

- Jest pan pewien, że nic mu nie będzie? – Chłopak przerwał długą ciszę zakłócaną jedynie wiatrem i tykaniem zegara zza otwartych frontowych drzwi.

Lekarz spojrzał na Johna z dziwną miną – Tak… Jestem – dodał po chwili przyglądania się mu, mężczyzna chwycił za nożyczki ze swojej skórzanej torby na narzędzia. Mężczyzna był bardzo wysoki, równy wzroście Oli, szczupły, miał długie włosy, którymi wiatr targał na wszystkie strony, nosił długi brązowy żakiet, a pod nim biały strój medyków. Na nosie miał szare druciaki.

- Co pan chce z tym zrobić? – John podszedł nieco bliżej.

Mężczyzna ponownie spojrzał się na chłopaka z tym samym wyrazem twarzy:

- Chce przeciąć bandaże na jego nogach. – Powiedział wpychając jedną z łopatek pomiędzy bandaż a skórę konia.

- Aha... – John spojrzał zamyślony na najbliższy kamyk leżący na drodze – A jest pan pewien, że te nożyczki są czyste? – Chłopak przerwał lekarzowi w przecinaniu opatrunku.

- Tak…! Każde narzędzie starannie czyszczę… – mężczyzna tracił cierpliwość – Słuchaj no...

- John… – chłopak przypomniał swoje imię.

-Tak, John… może usiądź sobie w domu, napij się herbaty i nie przeszkadzaj mi w pracy! – Zaprowadził Johna do drzwi wejściowych.

- Wolę jednak tutaj zostać, jeśli mogę. – Powiedział nieśmiało.

- Skoro tak… To mi nie przeszkadzaj. – Powiedział i wrócił do swojego pacjenta, John oparł się o drewnianą ścianę i przyglądał się operacji, lekarz zdjął opatrunek i poważnie się zdziwił.

- Co jest? – Spytał się John.

- Mówiłeś, że jak on został zraniony? – Lekarz spojrzał się na chłopaka.

- Em… Został trafiony mieczem – podszedł do stołu, ale nie potrafił spojrzeć na ranę.

- Rozumiem... To trochę niecodzienne, że postanowiłeś mu pomóc.. Większość ludzi najpewniej by go wykończyła. – Powiedział poprawiając swoją fryzurę – Według mnie to było by najrozsądniejsze.

- Oh, wie pan… Nie chciałem go tam zostawić… wiele razy on mi pomógł, więc… – powiedział drapiąc się po głowie

- Rozumiem… Cóż… Co do tych ran to opatrunek z krwawnika był bardzo dobrym pomysłem, teraz zeszyję rany i powinno być wszystko dobrze, jednak koń nie będzie mógł już tak hasać.

- Dobrze, Dobrze..... Dziękuję panu bardzo – chłopak już sięgał po sakwę.

- Ale jeżeli chodzi o rany wewnętrzne... – Lekarz zgasił zapał w Johnie.

- To... Co....? - Przetarł oczy wyschnięte przez wiatr

- Tutaj jest nieco gorzej... Na szczęście nie ma krwotoku, bo jeśli by był... Wiesz co to by oznaczało?

- Niestety wiem…

- Zrobiłem co mogłem, ale nie obiecuję, że zwierzak stanie przez to na nogi.

- Oh... – Lekarz wyjął z torby igłę, nić i środek znieczulający, Johna spłoszyły te trzy przedmioty – Dobrze... To ja… nie będę panu przeszkadzał, Proszę mnie zawołać jak będzie po wszystkim.

- Co jest? Boisz się krwi? – Mężczyzna zaśmiał się pod nosem.

- Tak… – powiedział zawstydzony i poszedł do domu.

 

W domu było zupełnie inne powietrze niż na dworze, ciepłe i przytulne, John aż wzdrygnął się z zimna. Wolnym krokiem poszedł do kuchni chuchając po drodze na swoje sine dłonie. Dom był pusty, ponieważ Josef i Ajrona poszli do miasta na zakupy. Jedyny dźwięk jaki towarzyszył chłopakowi to rytmiczne tykanie zegara. Chwycił za torebkę z herbatą, wrzucił ją do swojego kubka, który przyniósł z domu parę tygodni temu, wlał wody do blaszanego czajnika i postawił go na ogniu. Minęła chwila zanim herbata się zaparzyła, John siedział na kanapie przyglądając się kluczowi, leżącemu na stole.

 

„Czym to tak naprawdę jest?” – Pomyślał – „Ten ogień.. Wydaje się być.... Żywy? Pewnie odpowiedzi na to nie znajdę przed obliczem króla.. „.

 

- Od ostatniej rozmowy minęły ze cztery dni. Przez ten czas Josef zdążył wysłać minimum dwa listy z prośbą o rezerwację, aż tak tam o to ciężko? – Powiedział pod nosem – Ciekawe jak tam jest? Tata nigdy mi nie opowiadał o tym mieście... Tak naprawdę jedyne miasto o jakim od niego słyszałem było Corvin Town… - powiedział popadając w zadumę – Tato... Gdzie ty jesteś? Czy mama też jest z tobą...? Na pewno... Wiele można o moim tacie powiedzieć, ale na pewnie nie zostawiłby mamy... – Spojrzał w okno - Na szczęście nie masz takiego talentu do pakowania się w kłopoty jak ja... Heh... – Spojrzał na błyszczący miecz swojego taty oparty o kanapę na której siedział - Pozostaje mi w ciebie wierzyć... Oby nic wam nie było… – Norton siedział prawie cztery minuty opętany tysiącem myśli na raz

– Ciekawe jak jest w Selior? – Powiedział budząc się z transu – Mam dziwne przeczucia co do tego miasta… – spojrzał na zegarek, chwycił swój kubek i poszedł do drzwi, zobaczył, że lekarz chowa swoje narzędzia do torby.

- I jak poszło? – Zapytał się kuląc się z zimna.

- Rany są zeszyte, tylko tyle mogłem zrobić. – Wsunął stół z leżącym koniem do stodoły i szczelnie ją zamknął – Zwierzę musi być teraz w ciepłym miejscu, ta stodoła wystarczy.

- Ogromnie panu dziękuję. – John powoli podszedł do mężczyzny i wyciągnął sakwę – Ile się należy?

- Chwileczkę… – mężczyzna zamknął oczy i zaczął przeliczać coś w pamięci – To będzie równe 150 Talarów – powiedział wyciągając rękę po pieniądze.

John się załamał ponieważ w sakwie miał dokładnie 160 talarów – Proszę... (Sknerusie) - podał mu pełną garść złotych monet.

- Co powiedziałeś?

- A nic, nic…

Mężczyzna w żakiecie przeliczył szybko zapłatę – Zgadza się – wyciągnął z torby czarny kapelusz – Do widzenia – poszedł w stronę bramy wyjściowej.

 

Parę minut po odejściu lekarza z oddali słychać było tętent koni, zza horyzontu wyłoniły się dwa konie, na jednym siedział Josef, a drugiego ujeżdżała Ajrona.

„No w końcu” – chłopak pomyślał i ruszył wolnym krokiem w ich stronę. Ajrona jako pierwsza zsiadła z konia i pobiegła w stronę domu.

- MATKO, JAK ZIMNO! – Wykrzyknęła, zwijając się w kłębek – Cześć Johnny – powiedziała z uśmiechem i potargała mu fryzurę.

- Mówiłem… Nie mów na mnie Johnny. – Co tak długo? – Spojrzał na zbliżającego się Josefa – Kolejki były czy co?

- Gdzie lekarz? – Ajrona mu przerwała.

- Już wyszedł.

- I co? Jak tam Rafik?

- Powiedział, że nie jest źle. Na razie musi on odpoczywać – John wolał nie martwić dziewczyny szczegółami – Teraz powiedzcie co tak długo wam zajęło.

- Lepiej nie pytaj John. – Wtrącił się Josef – Chodźmy lepiej do domu – powiedział i wszedł do środka

- Co kupiliście? – Chłopak kontynuował pytania

- Duużo rzeczy. – Ajrona powiedziała powstrzymując się od śmiechu

- Następnym razem to ty z nią idziesz John... – Josef usiadł na kanapie zupełnie jak po przebiegnięciu całego Corvin Town trzy razy.

- A czemu?

- Pozaciągała mnie dosłownie po wszystkich sklepach, myślałem, że ją nie zaciągnę z powrotem...

- Hehehe... (Dobrze, że ja spałem jak oni mieli iść).

- Patrz, Johnny. – Ajrona wróciła z małą pozytywką – Prawda, że słodkie?

- Tak... Ale... Na co nam to?- John wziął pozytywkę do ręki.

- To nie wszystko – Ajrona otworzyła pudełeczko, z którego wyłonił się mały aniołek, i włączyła się urocza, cicha melodyjka nucona dzieciom do snu – Fajne… – John przyglądał się kręcącemu się aniołkowi.

- Widzisz, Josef? Jemu się podoba. – Spojrzała ironicznie na zmęczonego mężczyznę.

- Spytaj, ile to kosztowało. – Josef się wtrącił.

- Oj, nie przesadzaj.. Tylko 10 talarów – Ajrona powiedziała z uśmiechem.

- 10 TALARÓW?! Heh... – John delikatnie zamknął pozytywkę i odłożył ją na stolik – No, to co teraz robimy?

- A NO TAK, zapomniałbym... – Josef wstał jak poparzony – Przyszła odpowiedź z Selior.

John spojrzał na Josefa - Tak?! I co?

- Chwileczkę... Gdzie ja to mam... – Josef przeszukiwał wszystkie swoje kieszenie - Oh.. Mam! – Wręczył list Johnowi.

- Pokaż no to... „Z przyjemnością ogłaszamy, że pańska prośba o rezerwacje została pozytywnie rozpatrzona. Jutro z rana pański pokój będzie gotowy do użytku. Dziękujemy i życzymy miłego dnia” - Jutro rano? Nie możemy jechać dzisiaj?

- Nie... Ponoć sprzątają pokój czy coś w tym stylu, ale dobrze się składa. Pomożesz mi w kuchni.

- CO? Czemu ja? Niech Ajrona ci pomoże…

- John... Już raz ją wpuściłem do kuchni… Od tamtej pory ma zakaz zbliżania się tam.

Chłopak spojrzał z zażenowaniem na głupio uśmiechającą się dziewczynę – No dobra... A co mam robić?

- Ty… obierać ziemniaki, filetować ryby. Ponoć się na tym znasz?

- Tak... Znam.

Pięć godzin minęło w mgnieniu oka, kiedy mężczyźni pracowali w kuchni Ajrona wylegiwała się na kanapie we wszystkich pozycjach jakie są możliwe. Nikt nawet nie zauważył, że dwie godziny temu z nieba spadł rzęsisty deszcz, zamieniając polne drogi w małe rzeczki.

John rzucił się wykończony na łóżko - O matko... Moje ręce mają dość. – Przytknął dłoń do nosa – i śmierdzą rybą… – spojrzał na Ajronę pakującą coś do plecaka Johna – Hej... Co ty robisz?

- Jak to co? Wyruszamy już, właśnie się pakuje.

- Po pierwsze, to mój plecak – chłopak ledwo wstał z kanapy.

- Wiem – uśmiechnęła się – Nic się nie stanie jak go sobie pożyczę?

- Po drugie, mamy tam być jutro rano... – Przetarł oczy ze zmęczenia – Jestem padnięty.

- Ja jakoś nie jestem zmęczona – zarzuciła plecak na ramię – Jej... Jaki on wygodny.

- (Nie wytrzymam z nią) Josef! – John krzyknął mężczyźnie do ucha.

- Nie wrzeszcz... Ajrona ma racje, chwilę odpoczniemy i ruszamy.

- Ale... Pada! I co z Rafikiem? Zostawimy go tutaj?

- Jutro z samego rana poproszę listownie Marena o opiekę nad nim, a co do deszczu... Słyszałem, że go lubisz.

- Tak… lubię... Jak jestem pod dachem... Nie lubię moknąć na deszczu...

- Nie zamokniesz… – Josef poszedł do szafy stojącej obok klatki schodowej – założysz to – wyciągnął z niej brązową kapotę z głębokim kapturem. – I tak zanim wyruszymy deszcz się uspokoi

- To będzie dłuuga podróż. – John ponownie bezwładnie usiadł na kanapie.

 

Dziesięć minut później, Josef przygotowywał konie, Ajrona wolała przeczekać za drzwiami dopóki nie wyruszą, a John udał się na chwilę do stodoły, gdzie leżał Rafik.

John miał na sobie grube, lniane, brązowe spodnie, swoją ulubioną zieloną koszulę zapiętą po samą szyję oraz zarzuconą na plecy kapotę, łopoczącą od silnego wiatru, i założonym na głowę, głębokim kapturem, z którego ściekała woda

- Hej mały... Jak się czujesz? – Koń leżał spokojnie, jego nogi owinięte były miękkim bandażem, oczami podążał za ruchami chłopaka – przez pewien czas nas nie będzie, ale.. Niedługo wrócimy, nie bój się. Jutro przyjdzie Maren i się tobą zajmie – powiedział zaciągając swój kaptur – Przez ten czas… To ci musi wystarczyć – rozwinął gruby koc, który zabrał ze swojego pokoju i starannie przykrył nim swojego przyjaciela – Do zobaczenia, Rafik.

- JOHN!! IDZIESZ CZY NIE?! – Josef się niecierpliwił – Jeśli mamy tam być z samego rana musimy już ruszać. I tak najpewniej zrobimy postój. – Mężczyzna wsiadł na konia – Ty też już chodź – skierował się do zmarzniętej Ajrony ubranej w lnianą zieloną bluzkę z długimi rękawami, którą na czas podróży dał jej Josef oraz ocieplane spodnie i zarzuconą kapotę, podobnie jak John. Josef nie zmienił swojego ubioru poza podobną kapotą do reszty kompanów.

- Jestem. – John się zameldował, zobaczył dwa konie jeden brązowy, drugi łaciaty i przywiązany do ich uprzęży drewniany wóz, na którym John i Ajrona tutaj przyjechali, obładowany wszystkimi ich bagażami i przykryty skórzaną płachtą.

- Wsiadaj na konia, Ty Ajrona, wolisz dosiąść się do mnie, czy do Johna.

Dziewczyna poczerwieniała, po nie długim namyśle nieśmiało dosiadła się do Johna.

- Wszyscy gotowi? – Mężczyzna wykrzyknął ocierając twarz z deszczówki.

- Zimno mi... – Ajrona chciała krzyknąć, a ledwo wydukała te słowa.

- Mnie też, Ajrona... Jakoś wytrzymamy. – Uśmiechnął się do dziewczyny, ona zrobiła minę, jakby spodziewała się innej reakcji.

- No, dobrze. Ruszamy! – Josef i John jednocześnie popędzili konie do galopu.

Parę minut później Ajrona spojrzała za siebie i nie zobaczyła już nawet kawałka gospodarstwa Josefa, wszystko zniknęło za deszczową osłoną. Przed nimi otwierał się majestatyczny Las Woodlank. Jedyną drogą pomiędzy miastami dostępną dla koni jest przejazd przez ten oto las, gęste zarośla, polne wydeptane ścieżki są idealną drogą dla tych zwierząt.

 

Kraina Kakaron, ogromna wyspa bogata w wielkie sosnowe lasy, w tym Woodlank, strome pagórki, kwieciste łąki oraz wyryta na żyznej glebie szeroka rzeka, przecinająca krainę, aż do majestatycznego jeziora w lesie, z rzeki rozchodzą się małe rzeczki, dzielące krainę na mniejsze wyspy. Po wszystkich stronach świata rozmieszczone są ogromne miasta, a parę metrów od nich wioski do nich należące, na samym środku krainy stoi pokaźnych rozmiarów pałac będący niegdyś zamkiem królewskim, dzisiaj odbywają się tam spotkania Rady Starszych. Pałac ogrodzony jest kamiennym murem, a wszystkie ścieżki prowadzą naokoło niego, brama jest szczelnie zamknięta, otwierana jest tylko i wyłącznie w czasie narad. Na południu krainy, na samym brzegu rozciąga się budząca grozę i zwątpienie, legendarna Tajemnicza Góra. Niezdobyty punkt wszystkich poszukiwaczy przygód, u stóp tej góry rozchodzi się jedyny, mieszany las rozciągający się aż do granic Woodlank. Cała kraina otoczona jest głębokim na sto stóp morzem, a w około niej wynurzają się różnej wielkości wyspy.

Trzy godziny drogi później, bohaterowie znaleźli małą jaskinię, w której postanowili odpocząć. Niestety była ona zbyt mała, by mógł się tam zmieścić wóz, więc został na zewnątrz. Jaskinia kształtem przypominała rzeźbioną w skale okrągłą dziurę. Była zimna, mokra, a zapach również nie był przyjemny, jednak cała trójka musiała wytrzymać. Każdy był zmarznięty i zmęczony, na dodatek konie również musiały odpocząć. Josef oglądał tańczące pod wpływem wiatru gałęzie iglastych drzew, Ajrona usiadła obok rozpalonego ogniska, zdjęła przemoczony kaptur i skuliła się z zimna. John usiadł obok niej, otarł wodę deszczową z czoła i zarzucił swoją morką grzywkę jak najdalej od oczu.

 

Chłopak zdjął swoją kapotę, podszedł do dziewczyny i przykrył ją, Ajrona momentalnie poczerwieniała. – Hej. – John odezwał się po chwili ciszy – Coś nie tak?

- Hm? – spojrzała na jego przemoczoną twarz – W sensie?

- Jesteś strasznie zamyślona... Nadal myślisz o tamtej sytuacji?

- Mhm... – Ajrona cicho przytaknęła – Nie wiem czego się spodziewać. Jadę właśnie do miasta, z którym chyba mnie coś łączy… Jednocześnie chce się tego dowiedzieć... ale patrząc na to co się stało z Mazushi... Trochę boje się, co mogę usłyszeć…

- Hmm... – John spojrzał ze spokojem na rozpłakane niebo – Nie powinno się uciekać od prawdy... Prędzej czy później, sama cię dopadnie. Więc lepiej zmierz się z tym teraz, nie martw się. – spojrzał na nią z uśmiechem – Będę cię wspierał do końca, możesz na mnie liczyć. – pogłaskał ją po głowie.

Ajrona nie wiedziała co powiedzieć, przybliżyła się do Johna – Czemu... mi tak pomagasz?

- Hm... Czemu? Nie wiem... Pomogłaś mi kiedy nie mogłem nic zrobić. Może chce ci się odwdzięczyć? – John nie odrywał oczu od ciemnych chmur.

- Jesteś...

- Hm..? – chłopak zwrócił się w stronę dziewczyny.

- Jesteś... Jedyna osobą, która chce mi pomóc... – skuliła się jeszcze bardziej – Nie wiem co powiedzieć...

- Skoro nie wiesz, nie mów nic. Po prostu daj sobie pomóc. - uśmiechnął się do niej .

 

Te słowa uspokoiły Ajronę, przybliżyła się do Johna jeszcze bardziej i położyła głowę na jego ramieniu. Poczuła upragniony od dawna spokój. Do tej pory cały czas walczyła z przytłaczającą ją samotnością, oraz licznymi niebezpieczeństwami, każdy kogo spotkała bez żadnych słów wyciągał na nią swoje ostrze. Nie potrafiła zrozumieć zachowania tych ludzi, każdy traktował ją jak jednego z bandytów obozujących w Woodlank. Przez długie lata, każdej nocy dziewczyna wylewała w samotności litry łez, zastanawiając się, kim tak naprawdę jest. Czemu jest sama jak palec? W wieku trzynastu lat, jej smutek zamienił się w gniew i potrzebę przetrwania za wszelka cenę, straciła wiarę w ludzi, żyła z dnia na dzień. Nie przejmując się przyszłością, tym co będzie jutro, parła przed siebie z jednym tylko celem: Przetrwać. John był jedyną osobą, która na jej widok nie wyciągnął miecza, tylko przyjazną dłoń. W chwili gdy Ajrona go spotkała, zapomniała o tym co się przez te lata stało. Poczuła, że musi mu pomóc, bała się, że więcej nie spotka drugiej tak przyjaznej osoby. Dlatego postanowiła z nim iść.

 

Oboje siedzieli w bezruchu parę minut, Ajrona spojrzała na płynącą dróżkę prowadzącą do Selior Town.

- Hej, John. – spojrzała na niego.

- Hm?

- Jak myślisz, jakie jest Selior Town?

- Nie wiem… Mój tata nigdy nie opowiadał mi o miastach, zawsze był zajęty papierkową robotą. Zawsze powtarzał, „Nie teraz!”. Jedyne o czym ze mną rozmawiał, to o ponoć wspaniałej atmosferze w Corvin Town.

- Wiesz może, czym twój tata był tak zajęty?

- Niestety nie... Zawsze unikał odpowiedzi, kiedy go o to pytałem.

„Tato... Gdzie jesteś?!” – Pomyślał i dotknął palcami swojego czoła.

- Co do miasta... Dowiemy się kiedy już tam dojedziemy. Mam nadzieję, że zachwyci mnie podobnie jak Corvin Town. – spojrzał w stronę dziewczyny i zobaczył, że Ajrona już smacznie śpi. – John przez chwilę poczuł się jak za czasów, kiedy spędzał z Olą, każde wieczory, uśmiechnął się i delikatnie poprawił dziewczynie grzywkę. Zamyślił się. Jego ukochana po raz kolejny zajęła jego myśli. Zamknął oczy i pozwolił tym myślom, utulić się do snu...

 

***************************************************************************************************************************************************

Następny Rozdział - Wystraszone Miasto

***************************************************************************************************************************************************

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Zarija 07.12.2014
    dobra- są powtórzenia, jedno słowo jest źle napisane , opowiadanie ciekawe widze że dałeś sobie rade bezemnie
    sorry za błędy ale komórka...... ECH..................
  • MrGonzo 07.12.2014
    starałem się opisywać uczucia bohaterów.. wyszło mi to choć trochę? :3
  • MrGonzo 07.12.2014
    możesz mi powiedzieć gdzie są powtórzenia?
  • xnobodyperfectx 07.12.2014
    Nie czytałam, ale samo imie Arjona dużo razy występuje.
  • MrGonzo 07.12.2014
    czekam aż przeczytasz i podzielisz się ze mną swoimi odczuciami ^^
  • Naha 11.12.2014
    Mi się bardzo podoba ;) czekam na dalsze części :3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania