Życie zirytowanej dziewczyny
Mam na imię Kinga, mam dwadzieścia lat i prowadzę nudne, jak flaki z olejem życie. Nie, stop. Moje życie nie jest nudne. Jest beznadziejne i w ogóle go nie ogarniam. Dosłownie. Wszystko w nim staje na głowie i jest zupełnie odwrotne, do tego, jakie bym chciała mieć.
Hmm... Zacznijmy od tego, że moje dzieciństwo było super. Mam dwójkę starszego rodzeństwa i całymi dniami razem z nimi i ze znajomymi świetnie się bawiliśmy. Jak to dzieci. Głupie zabawy w chowanego, albo w "krowo, krowo, jakie mleko dajesz?'. O jejku. Jaka wtopa. Kto wymyślił tą zabawę? Ktoś w ogóle też się w to bawił? Mniejsza o to. Nie będę się rozpisywała o tak młodych latach bo mi się nie chce. Może później najdzie mnie jakaś nostalgia i coś wspomnę. Przejdźmy trochę dalej.
Wiek nastoletni. Tu też było fajnie. Jak przypomne sobie, jaka "głupia" byłam w gimnazjum, to mogę śmiać się z tego godzinami. No ale, kto nie był? Jest ktoś? Chyba nie.
A więc tak, te lata mijały, mijały, aż w końcu trafiłam do technikum. Wspomniałam, że będąc gimbusem byłam grzeczna, tzn. Nie piłam, nie paliłam, nie miałam chłopaka? Chyba nie. To już mówię. Otóż było ze mnie dobre dziecko. Przyzwoite. Miałam wraz z koleżankami głupie pomysły i w ogóle, ale wszystko w granicach wspomnianej wcześniej przyzwoitości. Chłopcy co prawda mi się podobali, ale od zawsze byłam i nadal jestem, nieśmiała. Czasem nienawidzę tej cechy u siebie. Czasem jednak ją lubię. Głupie, nie? Tak jak i wszystko co mnie otacza...
Ale dosyć o tym. Teraz technikum. No i tu grzeczna dziewczynka zaczyna schodzić na złą drogę... Nie, nie, nie. Nic z TYCH rzeczy. Nadal byłam grzeczna. Czasem zdażyło się piwko, jedno, drugie.. Czasem na jakiejś imprezce wódeczka. Dumnie muszę przyznać, że nigdy nie zalałam się tak, żeby film mi się urwał. Niektóre z moich koleżanek miały z tym problem. Ale nie ja. Ja zawsze byłam tą, co ogarniała wszystko i wszystkich. Z jednej strony fajnie, ale z drugiej... Wiecie co? Niekiedy wolałabym zalać się i niczego nie pamiętać. I żeby ktoś zajął się mną, a nie ja nim. Przytocze tu jedną sytuację.
Razem z kumpelami poszłyśmy kiedyś pić. Kupiłyśmy pół litra, a nie to było 0,7. Ze mną było nas pięć. Trzy były totalnie nawalone. Ja i Wiktoria trzymałyśmy pion. Gdy nadszedł czas powrotu do domu bo nie chcecie znać historii o tym, jak jedna udawała kurczaka XD, musiałam się "zająć" dwiema koleżankami. Zachciało nam się siku. Więc od razu znalazłyśmy się w McD. Gdy ja i Patu zalatwilysmy potrzebę i została jeszcze tylko jedna, Patrycja postanowiła sobie zwymiotowac w łazience, w części ogólnodostępnej. A co tam, niech rzyga. Dobrze, że nikogo tam nie było. Oczywiście od razu zrobiłysmy wielkie wyjście stamtąd. Ale niedaleko. Przed budynkiem były ławki i tam Nasza podróż się zakończyła. Patrycja pijana postanowiła na nich odpocząć. Druga koleżanka miała autobus do domu i poszła. A ja? Ja oczywiście, jak wierny pies, zostałam z kumpelom. Zadzwoniłam po jej siostrę, dobrze, że zgodziła się przyjechać. No i czekałam. Chyba godzinę. W dodatku była zima i cholerny mróz! A mogłam też się nawalić w cztery du**! I mieć wszystko w nosie, ale nie... Przecież ja jestem przyzwoita. Szkoda tylko, że prawie zawsze źle na tym wychodziłam.
To taka jedna z wielu historii. Nieważne. W mniej więcej takim klimacie upłynęło mi trzy lata technikum. A no i muszę wspomnieć, że owa Patrycja była bo teraz chyba już nie jest, moją najlepszą koleżanką, przyjaciółką? Ciężko powiedzieć.
W końcu nadeszły wakacje poprzedzające ostatni, czwarty rok technikum. Pojechałam do Wawy, do mojego chłopaka. Byłam z nim już rok. Szczerze to nie wiem, jak on ze mną wytrzymał, ale Jego sprawa. Może troszkę o nim. No więc zaczne od tego, że to mój pierwszy chłopak. Co prawda wcześniej pisałam z różnymi typami, ale jakoś nie wychodziło. Z ich winy, no i z mojej też. Gdy chcieli się spotkać, ja zawsze odmawiałam. Czemu? Intuicja mówiła mi, że to nie ten i to nie ma sensu. Po jakimś czasie chyba się zakochałam w jednym, realnym chłopaku. Głupia historia. Chcecie słuchać? Nieważne i tak opowiem, ale tak szybko.
Poznałam go na sylwestrze. Byłam u koleżanki no i Jej brat zaprosił kolegów. Fajnie, fajnie było nie powiem. Trochę byłam wstawiona. W końcu to Sylwester! I nagle pojawił się on. Wojtek (teraz nienawidzę tego imienia). Najpierw gadalismy, a potem... Kur**! Nie pamiętam. Pamiętam za to, że całowalismy się w pokoju koleżanki. Muszę zaznaczyć, że był to mój pierwszy pocałunek... A Wojtek był taki... Oh, ah, Oh. Dał mi wtedy swoją bluzę, a ja jemu numer telefonu. Potem jeszcze dużo się przytulalismy i znowu calowalismy. Przez niego nawet nie ogarnęłam, że minęła północ. Wiem, że wtedy Siedziałam na Jego kolanach. Gdy zapytał, czy chce popatrzeć na fajerwerki i świętować ze wszystkimi, powiedziałam, że nie, no i znowu się calowalismy.... Wystarczy bo zwymiotuje.
Potem się spotykalismy, choć niewiele. Jednak to wystarczyło, żebym przywiązała się do niego i oddała swoje niewinne serce. W dodatku cały czas pisałam z nim smsy i... Jejku to miłość! Cały czas tylko o nim myślałam. Nie słuchałam mojej koleżanki i jej brata, gdy mówili mi co nieco o moim ukochanym... Że lubi bajerowac kilka na raz itp... Kiedyś nawet się na niego obraziłam, ale zawsze wszystko logicznie wytłumaczył i było okej. Do czasu. Nagle przestał pisać. Tłumaczył się, że telefon popsuty, że ma problemy, a w końcu oznajmił, że to koniec. Tak po prostu. Że nie może. To ja się pytam: Po co mi kur*** robiles nadzieję? Oj nie mogłam się po tym pozbierać. Noc w noc ryczalam. A w dzień oczywiście uśmiechnięta i szczęśliwa Kinia. Ile tak można? A można i to długo. Mi jednak zajęło to jakieś cztery miesięce. Potem obiecałam sobie, że nigdy się nie zakocham. Choćby nie wiem co. No i się zakochałam... Jednak tym razem był to mój obecny chłopak. Teraz troszkę o nim. Jest starszy ode mnie o dziewięć lat, ale nie widać tego bo wygląda młodziej. Ogólnie jest super. Na tyle super, że się do niego przeprowadziłam. Rzuciłam swoją szkołę, żeby kontynuować w Wawie. I cóż mogę powiedzieć? To świetne miasto i ble, ble, ble. Wszystko miało być super. Ale nie jest. Teraz się przygotujcie....
Rzuciłam szkołę trzy miesiące przed maturą. Chciałam również rzucić mojego chłopaka, wrócić do domu i mieć wszystko w dupie.
Zostałam w Warszawie. Czemu zawsze wszystko musi dziać się na przekór mi? Jeszcze tego nie odkryłam i chyba nigdy nie odkryje. Nieważne. Życie było, jest i będzie dziwne. Choćbyśmy się nie wiem jak starali, to i tak będzie dziwne. Ech, dosyć tych moich mądrości. Mądrości? Nie, to złe słowo. To po prostu moje głupie przemyślenia. Jejku po co o tym piszę skoro nikogo to pewnie nie interesuje... Nieważne. Ważne jest to, że moje życie idzie dalej.
Ale czy kogoś to obchodzi???
××××Drogi czytelniku, jeśli Ci się choć trochę podobało, to zostaw jakiś znak po sobie, żebym wiedziała, czy jest sens dalszego pisania ;) ××××
Komentarze (23)
fajnie, i świeżo : )
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania