Dziewczyna z piłką - Rozdział 19
Piątek. Wstałam, leniwie się przeciągając. Dzisiaj nie miałam treningu, więc mogłam cały dzień leniuchować. Swoje kroki skierowałam do łazienki. Wykonałam całą poranną rutynę, pościeliłam łóżko i zabrałam telefon. Schodząc na dół, zadzwoniłam do Domi z propozycją wyjścia gdzieś razem.
- Hej, Domi, co tam u ciebie? - powiedziałam, gdy odebrała.
- Hej! A nic ciekawego. Wstałam przed chwilą, a ty, co tam porabiasz?
- Właśnie, Domi... Co do tego, jesteś może zajęta? A co powiedziałabyś na małe zakupy?
- Żartujesz? - zawołała radośnie. - Zakupy to mój ulubiony sport. Po piłce nożnej, oczywiście.
- Świetnie, więc spotkamy się na miejscu.
Po tych słowach rozłączyłam się , pobiegłam na górę i zabrałam portfel. Zeszłam na dół i zdziwiła mnie nieobecność Marco. Zjadłam szybkie śniadanie i zajrzałam do skrytki na klucze.
- Które by tu wziąć... - pomyślałam, patrząc na kluczyki od auta. Po co mu tyle samochodów? Zarabia krocie jako piłkarz i w głowie mu się przewraca.
Weszłam do garażu, a mój wzrok padł na białe Lamborghini. Gdy je zobaczyłam, uśmiech przez cały czas nie schodził mi z ust. Wsiadłam i odpaliłam, a odgłos silnika wywołał ciarki na moim ciele.
Zastanawiacie się pewnie, dlaczego wsiadłam do samochodu, skoro zawsze i wszędzie woził mnie Marco? Tak, mam prawo jazdy, ale już dawno nie prowadziłam, a mój braciszek wcale nie musi o tym wiedzieć. Ale ze mnie kłamczucha.
Z tymi myślami wyjechałam z posesji. Miałam niedaleko do galerii jednak ruch uliczny dawał się
we znaki. Zamiast jechać 25 minut jechałam 40. Po prostu uwielbiam korki. Aktualnie stałam na światłach. Kiedy światło się zmieniło ruszyłam z piskiem opon zostawiając innych kierowców z tyłu. Nie myślałam że nadal tak potrafię gdyż od dawna nie prowadziłam żadnego auta. Jednak przeliczyłam swoje zdolności. Wjechałam na parking zostawiając samochód. Wychodząc z auta zamknęłam je i ruszyłam do galerii gdzie czekała na mnie już Dominika.
*
Marco szedł właśnie w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela przez miasto, wciąż rozmawiając o sprawach z ostatnich dni.
- Powinienem być zły - powiedział Marco. - I ją uziemić na co najmniej miesiąc. Jak prawdziwy surowy rodzic.
- Myślisz, że przyznałaby się, gdyby nie ten mecz? - zapytał Mario.
- Może. Kiedyś. Ale nie ukrywam, że jestem dumny.
- Jakże mógłbyś nie być, w końcu w rodzinie rośnie ci piłkarz.
Stanęli przed przejściem dla pieszych, gdy zaświeciło się zielone światło, a wszystkie samochody stanęły, aby umożliwić im przedostanie się na drugą stronę jezdni. Wśród rodzinnych samochodów i innych, należących do ludzi jadących do pracy, zatrzymało się białe jak śnieg Lamborghini. Od razu zauważyli ten piękny, sportowy wóz i przez całą drogę po pasach dokładnie oglądali autko.
- O stary, co za cudeńko - zachwycił się Marco. - Sam kiedyś chciałbym takie mieć.
Mario zerknął na samochód raz jeszcze.
- Marco, a ty przypadkiem nie masz takiego Lambo w garażu?
I wtedy dostrzegł kierowcę.
- To mój samochód! - krzyknął Marco, wchodząc już na chodnik, a kilkoro ludzi zmierzyło go wzrokiem. - Veronica prowadzi moje najsłodsze serduszko bez prawa jazdy?!
- Serduszko? - zdziwił się Mario. - Przecież ty w ogóle nim nie jeździsz.
Marco spiorunował go wzrokiem.
- Bo jest tak śliczne, że zawsze było mi szkoda - wycedził przez zęby. - A ona jeszcze spowoduje wypadek! Albo co gorsza: ZARYSUJE LAKIER! Mario, trzymaj mnie, bo eksploduję. Już ja z nią porozmawiam, jak tylko wróci. Chodź.
**
Dwie godziny później.
- Boże, Domi! Zostało mi tak mało czasu, a jeszcze nic nie wybrałam!
- Spokojnie... - Przewróciła oczami. - To dopiero drugi sklep, na pewno znajdziesz coś odpowiedniego. A poza tym, w czymkolwiek byś nie założyła i tak wyglądasz cudnie.
- Może masz i racje kochana.
Dominika się zaśmiała i wskazała na kolejny sklep. Weszłyśmy do środka. W oczy natychmiast rzuciła mi się piękna czarna sukienka.
- Jest boska! - zapiszczała Dominika. - Przymierz ją.
Kiwnęłam głową i poszłam do przymierzalni. Gdy z niej wyszłam, stanęłam przed lustrem. Nie mogłam wyjść z podziwu, że ubranie aż tak potrafi zmienić człowieka. Nie wiedziałam jednak, czy na pewno powinnam się na nią zdecydować. Poprosiłam Dominikę o radę. Ona uśmiechnęła się spokojnie.
- Jest przecudowna. Wyglądasz w niej...
- ...pięknie - dokończył za nią ktoś o dobrze znajomym mi głosie. - Stroisz się tak dla niego, co? Szczęściarz.
- Wybacz, Moritz, ale nie mam ochoty na rozmowę - dodałam, wracając do przymierzalni. Gdy z niej wyszłam, pociągnęłam przyjaciółkę za ramię. - Chodź, Domi, idziemy.
- Ale... sukienka. Nie bierzesz jej?
Spojrzałam na nią, wskazując dyskretnie Mo.
- Jeśli ON mówi, że jest piękna, to tak nie jest.
- Tobie też mówiłem, że jesteś piękna - wtrącił.
- A wiesz co? - dodałam pod jego adresem, jednak decydując się na zakup. - Mario na pewno się w niej spodobam bardziej niż tobie.
Zapłaciłam i wyszłyśmy ze sklepu. Przybiłam Dominice piątkę.
- Ale mu dogadałaś!
***
Marco i Mario usłyszeli, jak ktoś wjeżdża do garażu z piskiem opon i od razu wywnioskowali, że to Ver zaparkowała auto. Chwilę potem weszła cichutko do domu, z myślą, że Marco jeszcze nie ma, ale zastała go w towarzystwie przyjaciela. Jej brat stał w progu salonu z założonymi na piersi rękoma i tuptał wolno nogą. Już z samej jego postawy dziewczyna wywnioskowała, że ma przechlapane.
- Gdzie przez cały dzień było moje Lamborghini? - zapytał.
- W garażu - odpowiedziała słodziutko jak dziecko.
- A nie przypadkiem w centrum miasta?
Veronica zrobiła wielkie oczy, ale on kontynuował:
- Widziałem. Jak mogłaś wziąć samochód bez pytania?! Wiesz, jakie kłopoty bym miał, gdybyś bez prawa jazdy spowodowała wypadek?!
- Ale nie spowodowałam - odpowiedziała.
- Na całe szczęście! Ten pisk opon niósł się po mieście jak echo!
- Dramatyzujesz, Marco. Potrafię tym jeździć.
- Ciekawe, skąd wiesz. To cacko kosztowało mnie kupę forsy!
Przewróciła oczami.
- Mam prawo jazdy - wytłumaczyła wolno, a jemu aż szczęka opadła. - Nie mówiłam ci tego, bo nigdy nie pytałeś. A poza tym, trochę cię wykorzystywałam z tymi podwózkami.
Marco słuchał w osłupieniu.
- W moim domu wyrasta szantażysta! - zawołał, łapiąc się za głowę. A potem uśmiechnął się cwaniacko, jakby wpadł na plan życia. - Chyba wiem, jak możesz odkupić winy.
- Co? - Zmarszczyła brwi, gdy jej brat pstryknął w palce.
- Od dzisiaj to ty będziesz w tym domu szoferem.
Kończąc rozmowę z bratem, skierowałam się z torbami na górę. Odłożyłam wszytskie do szafy i poszłam przebrać się w wygodniejsze ubrania. Gotowa zeszłam na dół. Wtedy dopiero zauważyłam, że w naszym salonie siedzi Mario. Podeszłam do niego i przywitałam się buziakiem w policzek. Jednak nie przebywałam długo z nimi, gdyż mój brzuch prosił się o dawkę jedzenia. Powędrowałam do kuchni i zrobiłam sobie tosty. Zaczęłam konsumować, kiedy do kuchni wszedł Mario.
- Spryciula z ciebie, wiesz? - zaczął, widząc, jak delektuję się kanapką. - Podwędzić samochód z garażu brata?
- Pożyczyć, Mario. Ja go pożyczyłam.
Uśmiechnął się.
- Wciąż nie przestajesz mnie zaskakiwać, Reus.
Dojadłam, a naczynia włożyłam do zmywarki. Wyszłam z kuchni, a Mario za mną. Usiadłam w salonie, gdzie Marco przegrywał w Fifę. Chciało mi się śmiać, bo nie wiedziałam, że mój brat jest w to taki słaby. Nie czekając, zabrałam mu pada. On spojrzał na mnie jak na wariatkę, a ja tylko się uśmiechnęłam i zaczęłam grać. Po chwili strzeliłam bramkę wyrównującą.
- Tak, tak, tak - powtarzałam sobie w myślach.
Odwróciłam głowę, spoglądając na moich towarzyszy i widziałam zdziwienie wymalowane na ich twarzach. Mario w końcu pokazał cwany uśmieszek. O nie, ze mną nie wygrasz, skarbie.
Był remis, a Mario zaczął się powoli denerwować. Ale wolałam być spokojna o swoje zwycięstwo.
****
Moritz wyszedł ze sklepu na korytarz i wyciągnął telefon.
Wybrał numer do Lucasa, ale ten nie odbierał. Spróbował więc do Leo.
- Hej, Le...
- Òla, amigò!
Moritz przewrócił oczyma.
- Możesz po naszemu?
- Uu, a co, koledze się nie chciało języków w szkole uczyć? - Zachichotał.
- Daruj sobie, jasne?
- Co się właściwie stało, że dzwonisz, Hermano?
- Potrzebuję numer do Lucasa. Pod starym nie odbiera.
- Ale on nie ma telefonu.
- Jak to nie ma telefonu?
- No normalnie, poświęcił go na akcji, ale spokojnie, ja nad wszystkim panuję, ziom, i mu go znajdę z powrotem. A przynajmniej się postaram.
Moritz westchnął.
- Wolałbym nie zagłębiać się w tę historię...
- I świetna decyzja, stary. Inaczej musiałbym cię sprzątnąć.
- Że co?!
- No wiesz, to była misja agencka, takie tajniki słono kosztują. Nie mogę sobie pozwolić na paplanie na prawo i lewo.
- Ta, kosztują słono jak sukienka Ver...
- Co?
- Spotkałem ją. Przed chwilą. Idzie chyba na jakąś randkę z tym... gogusiem...
- Masz na myśli Mario?
- KIJ MNIE OBCHODZI JAK MA NA IMIĘ!
- Uuu dobra, dobra, spokojnie. Przecież miałeś sobie z nią dać spokój.
- I dałem. Chyba. Chcę po prostu, żeby to była najgorsza randka w jej życiu. Żeby ten cały... Mario... mi za to wszystko zapłacił. A właściwie, żeby obydwoje szlag trafił!
- ...
- Halo?
- ...
- Leo!
- A, już, sorry, Lucas pyta, czy była z nią Dominika.
- Była - odparł szybko. - Czekaj, jak to Lucas pyta?
- No bo... On chciał.. To znaczy...
- Nie mów mi, że się z nią umawia. Stary, to kłamstwo, błagam.
- No właściwie to tak. Ale też i nie. Bo miała zadzwonić, ale on nie ma telefonu.
- Z kim ja się zadaję... Mój najlepszy kumpel kręci z przyjaciółką mojej prawie-dziewczyny. Moja prawie-dziewczyna zostawiła mnie dla jakiegoś frajera. A mój drugi kumpel myśli, że jest szpiegiem... Za jakie grzechy?!
- Ej! - zawołał Leo. - Ja JESTEM szpiegiem! Jak masz zamiar się śmiać, to wiesz co? Znajdź sobie innych kumpli. To nie telefon zaufania!
- Co? Leo...
Rozłączył się. Moritz próbował jeszcze zadzwonić kilka razy, ale Leo chyba obraził się za jego pretensje. Schował telefon do kieszeni i praktycznie rzucił się na ławkę. Usiadł naburmuszony i zastanawiał się, po co on właściwie zaprząta sobie głowę Veronicą...
Ver
Wygrałam. Czy ja wygrałam? Oczywiście, że tak, pokonałam sławnego Mario Götze! Tańczyłam sobie z padem w dłoni mój taniec zwycięstwa, który po chwili przerwał mi Marco. Odłożyłam pada i spojrzałam na niego.
- Młoda, ty się lepiej nie ciesz, tylko odwieź Mario do domu - wtrącił mój brat.
- Przecież KTOŚ zabronił mi brać samochód.
- Nie pyskuj. Miałaś robić za szofera, to właśnie zaczynasz etat.
Pociągnęłam Mario za rękę i wyszliśmy. Po drodze zabrałam kluczyki do samochodu. Weszliśmy do garażu i chwilę potem siedzieliśmy już w aucie. Kierowaliśmy się w stronę domu Mario. Dotarliśmy po chwili.
- Więc... dzięki za podwózkę - zaczął. - I mam małe pytanie: czy ma pani jakieś plany wieczorem?
- Żadnych, proszę pana.
- A czy Veronica Reus nie zechciałaby pójść ze mną na kolację?
- Z wielką chęcią - odparłam.
- Będę o ósmej kocie - powiedział.
A potem dostał ode mnie buziaka na pożegnanie.
Gdy wróciłam do siebie, w korytarzu czekał na mnie Marco z założonymi rękami na piersi, jakby zastygł tak i stał już od momentu, gdy ze mną rozmawiał. Chciałam odwiesić na jego oczach kluczyk od białego Lamborghini, ale zastopował mnie.
- Weź go - powiedział, na co natychmiast zastygłam w bezruchu, a potem rzuciłam mu się na szyję.
- Dzięki, dzięki, dzięki! Jesteś najlepszym bratem na calutkim świecie!
Komentarze (2)
Twój tekst:
Wygrałam. Czy ja wygrałam? Oczywiście, że tak, pokonałam sławnego Mario Götze! Tańczyłam sobie z padem w dłoni mój taniec zwycięstwa, który po chwili przerwał mi Marco. Odłożyłam pada i spojrzałam na niego.
Po moich poprawkach:
Wygrałam! Czy ja wygrałam? Tak! Pokonałam sławnego Mario Götze! Mój laur zwycięstwa z padem w dłoni, który po chwili przerwał Marco. Odkładając pada na bok, spojrzałam na niego.
Nie prowadź czytelnika "za rękę". To najgorsze, co możesz zrobić czytelnikowi - stwórz emocje! Na zachętę daję 4 :) Cieplutko pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania