Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - fragment - dialog w karczmie cz.1.

Próbka dialogu, który zacząłem pisać na jedną z bitew literackich, ale jednak dałem sobie spokój. Sytuacja jest umieszczona w uniwersum mojej powieści, ale nie wiem jeszcze czy znajdzie się w całości. Dzisiaj dokończyłem i może ktoś będzie miał ochotę to przeczytać :)

 

 

Karczma „U Dwóch Sióstr”, albo „W Bliźniaczkach”, jak często lubiła być nazywana przez rubasznych – częściej już starszych – jegomościów, cieszyła się niemałym zainteresowaniem wśród karczm w mieście, a trzeba pamiętać, że było ich kilka. Oprócz piwa, śpiewów i pijackich zabaw, w karczmie królowały również tańce, które schlani rycerze, chłopi, czy nawet normalni mieszczanie wprost uwielbiali. Niecodziennością było także to, że istniała możliwość zatańczenia z właścicielką lokalu( nad wyraz piękną, ma się rozumieć), a ten przemiły fakt przyciągał jeszcze więcej zgłodniałych zabawy twarzy. Tym bardziej, że właścicielki były dwie.

Siostry imieniem Beta i Lena – zwykle ubrane w kraśne, białe suknie z wielkimi falbanami przy ramionach, owinięte ciemną, wyszywaną w kwiaty kamizelką - mogłyby być identyczne, gdyby nie fakt, że różnił je tylko kolor włosów. Niektórzy mawiali, że dziewczyny – nadal tak nazywane, chociaż niewątpliwie były już kobietami – specjalnie farbują włosy, aby dało się rozróżnić jedną od drugiej. Ale gdy obie były miłe, szczere i odważne, chętne do pracy, a przede wszystkim do zabawy, to czy tańcowało się z jedną, czy z drugą, różnicy nie było najmniejszej

Dzień w dzień dużą izbę wypełniał tłum ludzi, tworzący koło, wewnątrz którego obracały się tańczące pary. Muzyka dochodziła od karczemnego muzyka, który co dzień był innym, nowo przyjezdnym. Zagranie „U Dwóch Sióstr” było marzeniem każdego minstrela zmierzającego w te strony, więc gościł tam nie byle kto, lecz tylko sami najlepsi bardowie. W ten sposób zabawa toczyła się w najlepsze, do karczmy ciągnęły kolejki, piwo lało się strumieniami, a interes kwitł jak polne kwiaty.

Karczma szybko przemieniła się ze zwykłej oberży dla przyjezdnych, w miejsce najwyższej klasy, gdzie za nocleg, posiłek, a nawet miejsce przy stole trzeba było słono zapłacić. Oczywiście, gdy zamówiło się któreś z powyższych z kilkudniowym wyprzedzeniem.

To miejsce – gwarne i tłumne – było ulubionym kącikiem „codziennych” rozmów na niecodzienne tematy, pewnej elitarnej (w sensie rangi społecznej) grupie.

Przy jednym ze stolików, wiecznie zarezerwowanym przez dwójkę znanych wmieście magnatów siedziało dzisiaj więcej ludzi niż zwykle. Byli tam, oprócz właścicieli stolika, trzej rycerze, młody giermek, i jeden starzec – uczony, wróżbita czy podróżnik, to było nieważne. Ważne było to, co ów człowiek miał do powiedzenia.

- Panie, zatańcz proszę – przerwała mężczyźnie kąśliwą wypowiedź kobieta ubrana w fiołkową suknię.

- Nie teraz – odwarknął rycerz zgrzytając zębami – rozmawiam.

- Mości Sheldonie, pięknej damie odmawiać nie wypada – pouczył rycerza łysiejący staruszek z wielką bujną brodą i małymi świdrującymi oczkami.

- Tym bardziej, że dziewucha prosi już czwarty raz – zaśmiał się Vamir, a cały stolik wtórował mu rechotem.

Sheldon poczerwieniał. Zmierzył kompana srogim spojrzeniem, następnie wydął nozdrza i nie mówiąc słowa wstał.

Uradowana kobieta pozwoliła podać sobie szorstką rękę i wciągnęła sztywnego rycerza w wir tańcujących par, gdzie szybko zniknęli.

- Słyszałeś, Czeremcha – zwrócił się Vamir do chudziutkiego chłopaka ubranego w wełnianą, przewiewną koszulę – tak jak powiedział mości Pan Witold Rubbe, kobiecie należy ustąpić, gdy prosi.

- Och, oczywiście zależy o co owa dama prosi – poprawił go dziadyga mrużąc oczy i nadymając wydatne policzki w wesołym uśmieszku.

Czeremcha, choć gadać lubił, nic nie odpowiedział. Zanotował natomiast w głowie owy fakt. Zamierzał kiedyś go wykorzystać, gdy w końcu któraś poprosi jego. Ale… Prawda była taka, że kobiety, jeżeli już musiały prosić kogoś do tańca, to prosiły tylko tych niedostępnych (czyli innymi słowy budzących pożądanie), a on z pewnością nie był jednym z nich. Przynajmniej na razie.

- I tak przepadł nasz rycerzyk – wtrącił bezwiednie kolejny z rozmówców, sir Roy Grass.

- Zaraz wróci, mówię wam – mruknął bogato ubrany magnat, w czerwonej przeszywanicy – co jak co, ale tańca, czy nawet kobiet, to on chyba nie lubi, żeby nie powiedzieć nienawidzi. Widać od razu

- Nawidzi nawidzi – mruknął Vamir, na co Czeremcha parsknął śmiechem – po prostu wypił jeszcze za mało.

Giermek poderwał się podekscytowany.

- A może nalejmy mu trochę gorzałczyny do kielicha, jak…

- Panowie – przerwał im staruszek, Witold Rubbe – dajcie chłopu odprężyć się nieco. A my wracajmy do naszych spraw. Na czym to, mości Sir Sheldon zakończył?

Wszyscy spojrzeli na Vamira, jednak to Roy Grass przemówił.

- Miał mówić o pożarze – ochrypły głos rycerza był niezwykle zimny, można wręcz rzec, że przyprawiał rozmówców o dreszcze.

- Pożar… - wymamrotał najemca stolika, Edwin van Wreckon – A więc to prawda czy zwykłe łgarstwo?

- Prawda. Najprawdziwsza.

- Ale jakże to – wtrącił drugi magnat, Umber Nilstrij, który jak dotąd siedział cicho – Wytłumaczcie nam to panowie, żwawo.

Vamir odwrócił się. Spojrzał w tłum wirujących w rytm skocznej muzyki, próbując odnaleźć wśród nich Sheldona. Udało mu się to bez problemu. Potężny chłop w stalowej zbroi z krasną peleryną ciągnącą się za nim, był wyróżniającą się w tłumie osobą, ale nie tylko przez swój charakterystyczny ubiór, ale przede wszystkim przez kompletne braki w sposobie tańca.

- Dobrze się bawi, więc czekać nie będę. – spoglądał jeszcze chwilę na tańczących, po czym odwrócił głowę - a więc do rzeczy – wszyscy wlepili wzrok w Vamira - Może zacznę pokrótce od przedstawienia naszej kompani. Sir Sheldon Krasny, albo Czerwony Sheldon – wskazał głową na tłum za sobą – zwał jak zwał. To mój stary druh i zaufany przyjaciel. Ten diabeł tutaj – spojrzał z uśmiechem na chłopaka – to Czeremcha, nasz giermek i pomagier. Potrzebowaliśmy jednego, jechać chciał, więc…

- Dziękuję raz jeszcze, Panie – uchylił głowę – robota przy boku takich rycerzy to zaszczyt.

- Niech Ci służy, chłopcze – odparł ciepło, po czym jego głos znowu się oziębił – Druh mój, Sheldon, to nie kto inny, niż zwykły rycerz. Wojen jednak nie lubi, więc, aby się w tę nową nie wmieszać powziął sobie inne zadanie, które jest poniekąd celem naszej dzisiejszej rozmowy.

Magnaci kiwnęli głowami. Starzec, drugi rycerz i Czeremcha milczeli w skupieniu.

- Ja natomiast – ciągnął Vamir – choć biorą mnie za rycerza, bo z jednym podróżuję, jestem prostym łowcą, tropicielem, śledczym…

- Zwiadowcą – podpowiedział giermek.

- Zwał jak zwał – przerwał Grass – Konkrety.

- Spokojnie, Sir – Vamir uśmiechnął się paskudnie – noc młoda, dużo czasu przed nami…

- Co z pożarami? – wtrącił zirytowany nieco Umber Nilstrij.

- Już mówię – Vamir zerknął przez ramię, aby sprawdzić jak poczyna sobie Sheldon – Na pierwszy ognisty trop trafiliśmy w Northall.

- Też mi trop – zaśmiał się ponuro Grass.

- To prawda – zgodził się – wielkim odkryciem nazwać tego nie można, ale…

- Całe miasto płonęło!

Vamir położył rękę na stół.

- W każdym razie, chwilę potem wioski wokół również zaczęły płonąć.

- Znajomy widok na południu – rzekł staruszek Rubbe – orkowie plądrują wioski.

- Lepiej wioski niźli miasta – stwierdził małomówny Edwin van Wreckon poprawiając pod sobą siedzenie.

- Miasta – zaśmiał się starzec – Tylko Torsell orków przyjmuje. Chociaż ostatnio słuch niesie, że i do Rangehall i Oridown im śpieszno…

- Panowie – Vamir przeszył rozmówców ostrym wzrokiem – nie o orkach sprawa, lecz o pożarze. Czeremcha, powiedz im.

Chłopaczyna, jakby wyuczony swojej roli jął mówić, a trzeba przyznać, że mówił bardzo dostojnie, wydając się dumnym ze swej części w całej sprawie.

- Rżenie konika w nocy mnie budzi. Myślę, po jaką cholerę kto do stajni zagląda. A niech go diabli! Śpię dalej, w końcu nie moja służba była. Ja tylko owoce zrywam. Spec od owoców i warzyw ze mnie, jakiego żeście panowie…

- Czeremcha, pożar.

- Ach – chłopak speszył się nieco – No więc ten... pożar to był. Nie złodziej, nie spragnione konie. Najprawdziwszy ogień, którego ja żem nigdy, mówiąc szczerze, na własne oczy nie widział. Pochodnie, czy świeczki to jedno, nic nie warte wspominania. Nawet ognisko to końskie gówno przy tym. Jak mysz do konia przyrównać. Jak wiśnię do dyni. A na wiśniach i dyniach, mości panowie, to ja się trochę znam.

- Wiadomo coś o sprawcy?

- Chyba nie sądzisz, Sir – Vamir spojrzał na Grassa z politowaniem.

- Cała wioska spłonęła. Sad cały. A ojciec do mojego brata z gębą leci, że pieca nie zamknął. Ale straże…

- Ustalili, że to nie piec, lecz osoba zawiniła pożarowi – dokończył za niego Vamir.

- Otóż to – Czeremcha nagle zdał sobię sprawę, że czas jego wypowiedzi dobiega końca, więc zaczął paplać ile wlezie – I wtedy przyjechali mości panowie Vamir i Sir Sheldon, pytali, czy by nie chciał kto jechać, więc się zabrałem, a co. Do czereśni też się nie chciałem przekonać, a jednak…

- Świetnie – rzekł sucho Grass bez najmniejszego cienia zadowolenia na twarzy – kontynuuj wypowiedź, wędrowcze i proszę – przeszył Czeremchę ostrym wzrokiem – nie proś już swego giermka o wstawki.

- Jeśli ci się coś nie podoba, Sir, to nie musisz z nami rozmawiać.

Łowca i rycerz przez chwilę mierzyli się na wzrok, aż do czasu, gdy przerwał im magnat.

- Co było dalej?

- Dalej – Vamir zastanowił się chwilę spuszczając wzrok z przeciwnika i wbijając go w blat stołu przed sobą – Dalej, dalej…

- Szpiedzy… - podpowiedział Czeremcha udając kaszlnięcie, jednak słabo mu to wyszło.

- Udaliśmy się do zakładu śledczego, gdzie za trochę grosza można dowiedzieć się tego i owego.

- I tak po prostu oddali wam informacje? – Witold Rubbe mierzył go przenikliwym wzrokiem małych oczu sponad krzaczastej białej brody.

- Tak po prostu?! – zaśmiał się Czeremcha.

- Trzeba wam wiedzieć, Panowie – rzekł Vamir – że usługi te do tanich nie należą.

- Nasz cały sad taką sumą nie obracał! – wtrącił giermek.

- Trzeba wam również wiedzieć – Vamir uprzedził pytania kierując się pytającym wzrokiem rozmówców – że Sir Sheldon to niezły bogacz. Kto by pomyślał, że zwykły rycerz może dorobić się takiej fortunki.

- Nie wątpię – wtrącił chłodno Grass – o pożarach jak dotąd niewiele…

- Co tak prędko, Sir. Śpieszy Ci się gdzieś?

Rycerz zmierzył Vamira paskudnym wzrokiem.

- Ta. – wychrypiał – Chcę pojmać podpalacza.

- Jak my wszyscy – wtrącił Umber Nilstrij.

- Z pewnością, Panie Nilstrij – zgodził się starzec, Rubbe – ale z tą małą różnicą, że Wy chcecie pojmać go dla pieniędzy, mości panowie Sir Sheldon, Sir Vamir dla chwały… No i wielmożny Czeremcha – dodał z uśmiechem widząc zawiedzioną minę chłopaka – Nasz towarzysz Sir Roy Grass dla bezpieczeństwa ludzi, a ja…

Nastała chwila ciszy.

- A pan? – zapytał w końcu Czeremcha, gdy nie doczekał się dokończenia.

- Z ciekawości – mruknął z uśmieszkiem – Jestem niezwykle ciekawy kto i w jakim celu podpala, mało tego, zabija bezbronne istnienia i z całą pewnością ma zamiar robić to dalej.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania