Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 10. (2/2)

Choć przejście przez bramę odbyło się bez najmniejszego problemu Arrinowi serce tłukło jak oszalałe.

Udało się, żyję!

Oddział, do którego dołączył właśnie minął bramę w murze okalającym błonia i zamek. Mimo, że strażnicy nie zwrócili na nich większej uwagi Arrinowi pot zalewał czoło. Wystarczyło tylko, żeby kazano mu ściągnąć hełm. Nie mógł nawet myśleć o reakcji Najwyższego na wiadomość, że Dziedzic uciekł, a co dopiero, że zabił.

Strach przed ojcem mieszał się z nienawiścią do jego przebrzydłej osoby.

To wszystko przez jego złe czyny i złe wychowanie. To on doprowadził do tego, że stałem się tym kim się stałem - Mordercą.

Szli w niezorganizowanym szyku, co pozwalało Arrinowi na brak kontaktów z pozostałymi. Arrin podczas nauki na zamku dowiedział się, że adeptom nie można rozmawiać podczas marszu. W Akademii panowały bardzo surowe warunki, które później skutkowały wysoką lojalnością i dyscypliną w wojsku, co przekładało się na dobre wyniki na polu bitwy. Każde złamanie zasady ciszy groziło karą chłosty, lub pominięciem w rozdawaniu posiłków, co było codziennością wśród wojskowego, rygorystycznego wychowania.

Jednak teraz, gdy szli piaszczystą drogą do miasta w oddziale dało się słyszeć szepty. Chłopcy rozmawiali oburzonymi głosami o tym, że przez jakiegoś nowego muszą opuścić zamek jeszcze przed rozpoczęciem walk. Ale on o to nie dbał. Teraz liczyło się tylko opuszczenie tego miejsca i zaszycie się gdzieś w bezpiecznym miejscu. Wiedział także, że nie można było dopuścić do tego, aby doprowadzono go do Akademii. Tam wszystko by się wydało.

Miasto było opustoszałe. Wszyscy ludzie byli prawdopodobnie na błoniach oglądając turniej, lub przechadzając się między straganami. Po drodze minęli naprawdę niewiele osób, głównie pijaczków, bezdomnych, lub złodziei. Arrin nie wątpił, że była to dobra chwila na próbę obrabowania jakiegoś budynku.

Była to kolejna cudowna chwila wolności. Lecz tej prawdziwej wolności, nie sztucznej, której doświadczył na błoniach, gdzie mógł niby poruszać się bez problemu. Tam ograniczały go mury obronne i gniew ojca. Teraz, kiedy mury już minął, a gniew ojca (choć nadal się bał) miał kompletnie gdzieś, czuł się tak, że mógł zrobić wszystko. Jedyną kwestią było tylko odłączenie się od oddziału.

Nagle oddział zatrzymał się.

Natknęli się na jakiegoś zbrojnego, który mógł także być dowódcą z Akademii. Mężczyźni zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami odchodząc kawałek w bok. Wśród adeptów rozpoczęły się pełne przejęcia głosy.

Wielu ściągnęło hełmy i po chwili, zapominając o całym rygorze zaczęli normalnie, dość głośno rozmawiać.

- Hej Rolf – zaczepił Arrina jeden z nich – Zadowolony jesteś, że spierdoliłeś nam cały turniej?

Arrinowi brzuch się ścisnął. Wszyscy Adepci spojrzeli na niego. Po tych, którzy byli bez hełmów można było poznać, że nie są zadowoleni.

- Niech lepiej opowie jak było na turnieju. Widziałeś Rzeźnika? Jak to w ogóle zrobiłeś?

Postanowił puścić pytanie mimo uszu, lecz coraz więcej osób zaczęło czekać na jego odpowiedź. W końcu musiał coś powiedzieć.

- Wmieszałem się w tłum – bąknął – nie było trudno. Byłem na arenie. Złapali mnie. Nic ciekawego…

- No to widziałeś Rzeźnika, czy nie? – wtrącił pytanie ktoś z przejętym głosem.

- Podobno odrąbał komuś rękę i nogę w pierwszej walce! – pochwycił temat kolejny.

- Nikogo nie widziałem – odparł Arrin.

- Ale jak mogłeś dać się złapać?! – zarzucili mu chłopcy.

Arrinowi żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła do głowy.

- Chciałem wejść na trybuny, ale był tam strażnik – odpowiedział w końcu.

- Dureń! – zaśmiali się wszyscy.

Odetchnął. Był cały roztrzęsiony. Nie chciał, aby ktokolwiek dowiedział się o tym, że jest mordercą. Trzeba stąd jak najszybciej wiać.

I nagle uświadomił sobie, że był to najlepszy moment na ucieczkę.

Chłopcy odpuścili mu już pytania, a gruby dowódca nadal rozmawiał.

Arrin uklęknął, udając, że poprawia sobie but, po czym powoli przysunął się bliżej wąskiego przejścia między domami zaraz obok.

Odwrócił się jeszcze raz. Nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Wszyscy byli zajęci rozmowami.

Chyłkiem wbiegł w wąską uliczkę znikając wszystkim z oczu, a następnie – będąc w bezpiecznej odległości - puścił się biegiem przed siebie.

Śmiał się sam do siebie z tego, że tak łatwo udało mu się uciec. Skręcił na zakręcie w prawo i nadal biegł po brukowanej uliczce. Chciał po prostu zgubić ewentualny pościg. Następnie skręcił znowu, tym razem w lewo, a parędziesiąt metrów dalej kolejny raz w prawo. Natrafił jednak na ślepą uliczkę.

Serce zabiło mu mocniej.

Wrócił więc na poprzednią drogę i chciał znowu puścić się biegiem. Ku jego przerażeniu na końcu ulicy zobaczył biegnących w jego stronę trzech adeptów.

Ręce zaczęły mu się trząść, a w gardle pojawiła się gula.

W końcu dobiegli do niego.

- To nie tędy – powiedział mu najwyższy z nich. Wszyscy mieli na głowach hełmy.

- Gdzie znowu uciekasz Rolf? Możemy iść z tobą? Mamy pieniądze.

To pytanie go zaskoczyło, nie wiedział jednak co odpowiedzieć.

- A gdzie chcielibyście iść? – zapytał.

- Jak to gdzie – spojrzeli po sobie, a następnie zwrócili twarze znowu w jego stronę – do burdelu.

Razem z trójka chłopaków, którzy – jak się okazało – znali miasto lepiej od niego ruszyli pędem przed siebie, tym razem odnajdując dobre ulice. Dopiero po paru dłuższych chwilach biegu jeden z nich zarządził postój.

- Teraz jesteśmy już bezpieczni.

- Nikt się nie zorientuje? – Arrin wolał być spokojny.

- Jak przeliczy oddział w Akademii to będzie dobrze. Chyba, że teraz z tym drugim pójdą na piwo. Grubas kompletnie olewa swoje obowiązki.

Arrin odetchnął, a chłopcy ściągnęli hełmy.

- Terk – przedstawił się Arrinowi Najwyższy z nich, ten, który mówił najwięcej. Miał średniej długości ciemne włosy.

- Carl – podał rękę najniższy. Krótkowłosy blondyn z niemrawym głosem.

- Larwa – wybełkotał trzeci. Łysy i szeroki, przypominający Arrinowi z obrzydzeniem Pitta stajennego.

- Ile mamy pieniędzy? – zwrócił się do pozostałych Terk

- Wystarczy mieć dwie monety – odparł Carl.

- Wpuszczą nas bez problemu, Carl?

- Mówiłem, że tak – zdenerwował się Carl - Robb potwierdza. Był tam tydzień temu z chłopakami. Dwie sztuki złota za całą usługę.

- Dobrze, już dobrze – odparł Tork – wiemy gdzie iść?

- Larwa zna drogę – wskazał łysego.

Larwa kiwnął głową.

- Świetnie! Rolf, idziesz z nami, tak?

Arrin dopiero po chwili przypomniał sobie, że Rolf to on. Kiwnął głową.

- Panowie, Larwa prowadzi! – powiedział Carl, po czym ruszyli ulicą przed siebie.

Arrin zastawiał się jak często dochodzi do podobnych akcji w całej Akademii. Od zawsze myślał, że ta szkoła jest niezwykle dyscyplinarna i surowa, dlatego bardzo dziwiło go zachowanie tych adeptów.

Larwa znał drogę dobrze, prowadził ich mniej godnymi uliczkami, które były brudne i raczej niezbyt często odwiedzane. Arrin nie poznał miasta od tej strony ani razu. Kiedy już tu przebywał, był na koniu otoczony strażnikami i tłumem gapiów. Nigdy nie miał możliwości zbadania wąskich przejść Tressport. Nie wiedział nawet, że takowe istnieją.

Arrin miał w planie odwiedzić jakąś miejską karczmę, gdzie będzie mógł porządnie zjeść, napić i przebrać się, a także zapaść w sen. Chociaż nie wiedział, czy będzie w tanie zasnąć. Straszne myśli przelatywały mu przez głowę.

Morderca!

Poza tym w publicznym miejscu mógł zostać łatwo rozpoznany.

Nie spotkali po drodze żadnych strażników ani mieszkańców miasta. Szli długo, a słońce powoli zaczęło chylić się ku zachodowi, aż w końcu, kiedy było już prawie ciemno stanęli przed jednym domów.

- To na pewno tu? – zapytał Carl z niedowierzaniem w głosie. Był to zwykły, dwupiętrowy, biały budynek, z małymi oknami i drewnianymi wykończeniami, niczym nie wyróżniający się od pozostałych.

Larwa kiwnął głową z przekonaniem a zniecierpliwiony Terk pchnął go przed drewniane drzwi. Łysy zapukał kołatką w kształcie lwa dwa razy, a potem jeszcze raz.

Po chwili usłyszeli jakieś szmery i drzwi się otworzyły.

Arrin stanął jak wryty i serce zabiło mu mocniej. To co zobaczył było czymś nie do opisania.

Opierając się o framugę drzwi patrzyła na nich najpiękniejsza kobieta jaką kiedykolwiek widział. Miała ciemne oczy, długie blond włosy opadające prawie do pasa. Jej skóra była biała jak śnieg, usta były pełne i czerwone , spojrzenie przepełnione namiętnością. Na przewspaniałym smukłym ciele powiewała biała, lekka jak wiatr suknia z prześwitującej tkaniny, która ukazywała jej jędrne piersi. Obdarzyła ich uśmiechem czerwonych jak wino ust, wyszczerzyła proste, białe zęby a z ich wnętrza wypłynął piękny melodyjny, głęboki pełen emocji głos:

- Macie pieniądze?

Carl i Terk wpatrzeni w dziewczynę nagle przypomnieli sobie po co tu są. Zaczęli gwałtownie szukać wspomnianych wcześniej monet po wszystkich kieszeniach ich strojów.

Arrin kątem oka spostrzegł, że Larwa patrząc na dziewczynę ślini się jak pies. Stali przez chwilę jakby omamieni czarem przez syrenę, aż w końcu Terk wyciągnął sakwę z kieszeni i wysypał dziewczynie na rękę całą jej zawartość.

Wypadło niewiele, jedynie siedem monet. Dziewczyna pozbierała te które upadły i zrobiła kwaśną minę.

- To za mało.

Carl wyglądał na przerażonego.

- Jak to za mało?! – zapytał z niedowierzaniem – Robb mówił, że dwie monety za noc.

- To nadal za mało na czterech i… jest jeszcze dzień. - powiedziała chłodno dziewczyna spoglądając na niebo – Poza tym, dziś usługa kosztuje 3 monety. Mam mało klientów.

Carl spojrzał w niebo szybko mrugając oczami.

- Mam jeszcze dwie monety – powiedział ze złością Terk rzucając je na ziemie – ale to nadal za mało na czterech.

Cała czwórka spojrzała na siebie.

- Przykro mi Ralf – powiedział Terk zwracając się do Arrina – musisz tu poczekać.

Arrin odpowiedział od razu.

- Nic się nie stało, pójdę do karczmy –Po chwili jednak przypomniał sobie kim jest, a raczej kogo udaje. Znowu obleciał go strach – To znaczy, do Akademii

Cała trójka wyglądała na przerażonych.

- Do karczmy! – poprawił się raz jeszcze.

- Ale po co do karczmy? – zapytał Carl.

- Mam interes… Sprawę do załatwienia. Po prostu powiedzcie mi gdzie mam iść.

Dziewczyna wskazała mu piaszczystą drogę na prawo od jej domu.

- Tam tędy, ciągle prosto. Na pewno trafisz.

Arrin podziękował skinieniem głowy. Pomachał chłopakom, którzy patrzyli na niego zdziwieni, jednak po chwili ruszyli za piękną dziewczyną, kompletnie zapominając o całej sytuacji.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Ronja 27.08.2015
    Ja cię kiedyś uduszę Galthar, za te twoje zakończenia rozdziałów i zmianę perspektywy głównego bohatera w kolejnym... Chociaż jest Arrinek, więc nie powinnam marudzić :P już mu wybaczyłam zbrodnię i dalej go uwielbiam ^^. Zapomniałam, że on miał przy sobie ten strój Adepta i forse ze skarbca, no muszę przyznać, że nieźle to sobie wymyśliłeś. Widać, że historia jest przemyślana. Fajne te chłopaki z akademii, trochę szkoda, że Arrin nie może jechać z nimi. Podszkolili by go pewnie i zdyscyplinowali, to może by nie wyrósł na socjopate ^^.
    To, co wyłapałam do ewentualnych poprawek:
    "ubrudził się krwią, którą cały był umorusany" - to zdanie wydaje mi się trochę bez sensu
    "Zwymiotował po raz drugi.
    Jednak niezwłocznie przystąpił do działania." - tu mam wrażenie jakby coś, co miało być pośrodku, zniknęło, np. Wcìąż czuł się podle, jednak....
    "Arrin nie wątpił, że była to dobra chwila na próbę obrabowania jakiegoś budynku.
    Była to kolejna cudowna chwila wolności" - zastąpiłabym pierwszą "chwilę" słowem "moment", a drugie "Była" w ogóle ciachnęła.
    Tamtędy - łącznie

    Lecę czytać 11 ;)
  • Galthar01 27.08.2015
    Ronja, ja Ci kiedyś postawie drina za te długie komentarze :D powiedz mi o co Chodzi z zakończeniami? Wzbudzają ciekawość? Tak ma być :P
  • Ronja 27.08.2015
    Tak, o to chodzi i wiem, że robisz to celowo :D budowanie napięcia opanowałeś do perfekcji... ^^ Trzymam cię za słowo :D
  • Galthar01 27.08.2015
    Ohh, bardzo dziękuję!
  • Anonim 29.08.2015
    Przeczytałem to i part 1, i przede wszystkim w jedynce było od groma błędów, przecinków szczególnie. Znalazłem też powtórzenie "pas - przepasał" i słowo "przy oparty". W ogóle część pierwsza wydała mi się trochę nijaka, pomijając moment ze strażnikiem. Druga pod tym względem była znacznie lepsza,chociaż i tu było sporo błędów. Upiekło się Arrinowi (nie inspirowałeś się czasem Akkarinem z "Gildii Magów"?), nieźle wymyślona akcja z burdelem. Chociaż powiem szczerze, mogło wydać się podejrzane, że Rolf tak łatwo odpuścił burdel i jakby nigdy nic poszedł do tawerny. Tym bardziej, że przecież mogli przejrzeć jego wymówkę z areną (źle to zagrał, powinien mówić pewny siebie i z zachwytem, wtedy łatwiej by ich przekonał). Do tego potem jeszcze chciiał im się wymknąć, podeeejrzene :).Za całokształt 4.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania